Bajka

Orzeszek-Quirka
Justynie, za lekcję

Po prostu była sobie. Miała imię i rodzinę, zawód i dom. Czasami patrzyła w lustro i nie czuła się samotna. Lubiła krajobraz swojego miasta, a nade wszystko kolorowe samochody, których w dzieciństwie widywała znacznie mniej.
Od pewnego czasu, kilka razy w tygodniu, wracała do domu piechotą, unikając tramwajowych zażyłości. Raz po raz zmieniała trasę, to nadkładając drogi, to idąc na skróty. I chociaż była to zimna pora roku nie marzły jej uszy, a rąk nie chowała w kieszeniach. Była po prostu ciepła i spokojna wewnątrz. Gdyby ją ktoś zapytał pewnie powiedziałaby, że w jej ciele jest cisza i szum, jaki słychać kiedy jedna melodia już nie płynie, a do drugiej trwają przygotowania. Czasem padało, szarzało i smutniało. A czasem światło zimnego słońca zwracało kolor jakiemuś zaułkowi, tak, aby rozbłysnął fragment wystawowej szyby, aby jakieś szkiełko czy ziarnko piasku zamigotało jak maleńki brylant, ale tak naprawdę barwy nie powróciły jeszcze z zimowych legowisk. Bladobłękitne niebo czesały wąskie palce chmur i zdawało się, że ptaki na zawsze pozostaną gdzieś daleko.
Przedwiośnie, powiedzielibyście. Tak, to na pewno było przedwiośnie.

Dla niej nie miało znaczenia czy jest mokro, czy sucho. Z natury nie posiadała entuzjazmu i dlatego w jej sercu promienie słońca nie trącały tych strun, które brzmią w perlistym śmiechu dzieci. Nie czekała więc na słoneczne promienie ani nie myślała o wiośnie. Prawdę mówiąc w ogóle nie czekała w tym czasie na nic. Spacerowała tylko coraz więcej i odchodziła dalej.

Pewnego razu zapuściła się w zupełnie nieznany rewir. Starą i nieciekawą "robotniczą dzielnicę", jak od razu ją nazwała. Było tam jakby bardziej szaro, jeśli to w ogóle możliwe, pojedyncze zmarznięte budynki odwracały się bokiem do rzeki, której mokry, martwy oddech osadzał się wokół mgłą. Skromny skrawek jej uwagi zwróciły ciągnące ulicą kobiety, osłonięte od wiatru balonami kurtek. Widok ich twarzy nie przekonał jej, że - jak gdzieś wyczytała - całość to więcej niż suma szczegółów. Nosy, czoła i podbródki mijały ją przy akompaniamencie odrobinę bardziej impertynenckich, niż gdzie indziej, spojrzeń. Szła dalej ciesząc się, że przynajmniej na razie oddala się od znanych traktów. Kiedyś i tak musiałaby zawrócić.
Coś przeciągle zazgrzytało. Podniosła wzrok i odruchowo przeczytała: "czyściec ... nie ... Czyszczenie Futer". Przyjrzała się dokładniej: szyld był częściowo zardzewiały i brudny. Elegancki, secesyjny krój liter nie pasował ani do tego zakładu, ani do ciężkiej fasady budynku. Zajrzała do ciemnego wnętrza i zdziwiona swoją ciekawością pomyślała: "Taak... jestem już prawie w czyśćcu". Miała ochotę pobawić się tą myślą, ale zanim zdążyła - jej wzrok skuszony czymś na kształt blasku powędrował nisko i miękko otoczył coś zupełnie nieoczekiwanego.
Zamrugała. Przestąpiła z nogi na nogę, nie rozumiejąc co właściwie widzi. Bo na skraju płyty chodnika i otworu w kracie zabezpieczającej piwniczny świetlik, na kilku suchych, zbutwiałych liściach leżał królewskiej piękności klejnot. Leżał sobie. W tak niebezpiecznej pozycji, że każdy lżejszy podmuch wilgotnego wiatru wprawiał go w drżenie, czy może raczej chybotanie. Wiatr poderwał jeden z liści do lodowatego tanga, a ona poczuła jak ścisnął się jej żołądek na myśl, że klejnot zaraz runie w otchłań piwnicy. Ze strachu, że runie? Co prawda nie wyglądał jak tania imitacja, musiał być sporo wart, ale nie dlatego przestraszyła się tak bardzo. Nie należał przecież do niej.
Starając się zebrać myśli stała jak zaklęta i wpatrywała się w drżąca broszę, bo zgodnie z jej wiedzą, tym właśnie był klejnot. Podziwiała ją.
W złotej, misternej oprawie tkwił dwubarwny, starannie oszlifowany, cenny kamień. Był niezwykle ciemny, właściwie czarny, ale przebiegały przezeń jasnozielone, niemal nabrzmiałe niteczki i żyłki. Pomyślała, że brosza zmieści się w jej ręce. Czując obecność innych przechodniów, instynktownie zwróciła się przodem do broszy, aby ją osłonić. Na karku czuła liche ciepło czerwonego słońca. Gasnący promień polizał ją, a zaraz potem lodowatym pocałunkiem postawił na baczność króciutkie włoski. Zadrżała. Ogarnął ją chłód tak wielki, że ledwie powstrzymała się od krzyku. Przecież ktoś jeszcze mógł zobaczyć ten klejnot.
sięgnij po mnie
nic więcej
nic więcej
Zabrzmiało w jej mózgu. Kolana się pod nią ugięły. Czy naprawdę coś słyszała? Rzuciła się do przodu, zatoczyła i omal nie upadła jak pijak. Chwyciła broszę i jednym ruchem schowała w kieszeni. Poczuła się jak złodziej, dlatego zaraz obejrzała się, czy ktoś czegoś nie zauważył. Ale właśnie wtedy mrok długim krokiem wszedł na czyśćcową ulicę i swym płaszczem, niby iluzjonista, zasłonił wszelkie widzialne występki. A wkrótce po nim nadeszła wczesna noc.

Nigdy więcej nie znalazła się na tamtej ulicy. Jej życie powoli, ale nieuchronnie zmieniało się.
Mijały dni, a ona nie spacerowała już, szkoda jej było czasu. Budząc się rano pierwszą swą myśl oddawała broszy. Wstawała i wychodziła z domu dziękując Bogu, że jej stopy znały drogę, a ręce pracę. Duszą i sercem trwała przy klejnocie. Mniej jadła i spała prawie na siedząco, nasłuchując kroków intruza. Nikt jednak prócz niej nie wiedział o broszy. Ukryła ją zazdrośnie na dnie szafy po babci. I nikomu nic nie powiedziała.
Dębowe wnętrze szafy wydawało się najbezpieczniejszym miejscem. Codziennie wracała myślą do starego zamka, który puszczał tylko wtedy, kiedy otwierała go małym, starym kluczykiem. Nosiła go w kieszeni i często, w czasie dnia, pieściła wskazującym palcem tak, żeby nikt nie widział.
Pewnego dnia postanowiła wziąć klejnot do swojej pracowni. Z wypiekami na twarzy sięgnęła rano do szafy i nie puszczając ani razu, zaniosła swój skarb na miejsce. Wiedziona przeczuciem ostrożnie, za pomocą pilniczka, podważyła zimne łapki broszy i uwolniła kamień. Małe, złote kajdany upadły z brzękiem na podłogę.
Naraz wydało się jej, że czarne, błyszczące płaszczyzny szlifu uniosły się z westchnieniem, a w jasnozielonych żyłkach pulsuje tętno. Rozpromieniła się i jak najdelikatniej dotknęła swojego małego cudu palcem, ale wszystko to uczyniło światło. Kamień pozostał sobą. "Nie czas jeszcze na to" pomyślała czując, że oto nareszcie rozpoznaje duszną słodycz, która rosła w niej od kiedy odnalazła swój kamień. To miłość wypełniała jej ciało. "Miłość wypełnia moje ciało" pomyślała i zdjęta wstydem zamknęła w dłoni nagie, gładkie ciało kamienia. Wiedziała co musi zrobić.

Kilka dni zajęły przygotowania. Posprzątała swoje życie, wyczyściła i odmalowała na nowo wspomnienia, zamiotła i ułożyła wszystkie plany. Ból, Strach i Rozsądek opatrzyła w nowe obwoluty i odłożyła na najwyższą półkę swojej świadomości. Potem umyła ręce i podpisała umowę. Następnie z dna przepastnej szafy wyjęła aksamitna sakiewkę, a z niej swój największy skarb. Kamień był piękniejszy niż zwykle i od razu rozgrzał się w jej dłoni. Pogładziła go delikatnie i czując się najszczęśliwsza na świecie wyszła z nim do ogrodu.
Na skraju trawnika, pod nie szumiącym o tej porze roku platanem stała kuta, stalowa ławka z drewnianym siedziskiem. Pochyliła się i jakiś metr za nią, formując maleńki kopczyk, pochowała kamień. Potem usiadła na ławce i jak zwykła była to robić w dzieciństwie spaliła umowę. Wąski strumyczek dymu uniósł się wysoko, prosto w niebo, lecz ona zasępiła się w obawie, czy aby tyle starczy. Na szczęście tego dnia dobry los słuchał próśb.

Zgodnie z umową ani razu nie spojrzała za siebie. Za to oparła się plecami o ławkę, lewą rękę przerzuciwszy ponad oparciem, byle tylko choć jedna z jej dłoni była bliżej jej miłości. Tymczasem za plecami działy się cuda. Kopczyk poruszył się, a grudki ziemi zaczęły staczać się w dół.
Od dołu ku górze coś napierało. Najpierw wysunął się lśniący, stożkowaty pęd. Wkrótce we wszystkich kierunkach wystrzeliły z niego wąskie łodygi. W mgnieniu oka kamień rósł w silną roślinę, mieniącą się czernią i zielenią. Roślina miotała się i zataczała kręgi, prostowała się i prężyła, w całkowitej ciszy. A ona płakała.
Nadeszła chwila ostatniej próby. Jedna z bocznych odnóg rośliny owinęła się czule wokół jej serdecznego palca i wycelowawszy pączkiem w sam środek dłoni, delikatnie go trąciła. Poczuła, że w jej wnętrzu zakwitła właśnie tęcza, wielka i piękna. Nie drgnęła jednak i mimo, że była to jedyna szansa, nie spojrzała na swoją miłość, która rozwijała się tak blisko niej.

Tymczasem roślina przestała się poruszać, za to jej konary zaczęły puchnąc i blednąć. Włókna zmieniały się w tkanki, sok zagęścił się i zaróżowił. Każdy rodzący się pod skórą rośliny mięsień, czerpał z niej życie, a w zamian jej członki nieuchronnie kamieniały. Lecz ona nie czuła nic prócz miłości i dumy. Jej oczy ślepły a usta szarzały. Jej ostatni oddech smakował jak ambrozja, bo jej miłość żyła.

Wiatr czule poruszył gałęziami platanu, zatańczył wokół niego i spływając w dół zapragnął wplątać się we włosy kobiety stojącej za żelazną ławką. Ciszę przerwało jej westchnienie.
Naga, przeciągała się i strzepywała tu i ówdzie pozostałe na ciele gałązki i liście. Miała najpiękniejsze pod słońcem, czarne jak węgiel włosy. Jej oczy były blado zielone, lecz żywe. Zwróciła je najpierw w kierunku ławki, na której leżał szary, chropowaty kamień. Potem spojrzała na swoje drobne dłonie. Na prawym nadgarstku znikały właśnie niby stalówką wydrapane słowa:
sięgnij po mnie
nic więcej
nic więcej
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024