Opowiadanie

Veronique de Saint
Pożerała ją ciekawość. Słyszała biurowe plotki o zamkniętym pokoju, do którego tajemnic nikt nie miał dostępu. Nawet sprzątaczkom nie wolno było tam wchodzić. Tylko jedna osoba miała klucz do zamkniętych drzwi, i ta właśnie osoba odkrywała teraz przed nią swoje tajemnice.

Wolnym krokiem podeszła do otwartych drzwi. Stanęła w progu i powiodła wzrokiem po niewielkim pomieszczeniu.

Z wrażenia odebrało jej mowę.

Na grubym, perskim dywanie przed kominkiem siedziała ona, i obserwowała bardzo uważnie. Zniechęcona zachwyconym spojrzeniem odwróciła twarz i utkwiła wzrok w płomieniach.

Poza dywanem w pokoju znajdował się jeszcze tylko dość dziwaczny stolik.

Jedynym źródłem światła w pomieszczeniu był ogień płonący na kominku, trudno było cokolwiek dostrzec w panującym tu półmroku. Przekroczyła próg i już nie było odwrotu. Zewsząd otoczyły ja drgające w opętańczym tańcu postacie. Stwory rodem z baśni i legend wyciągały po nią swe szponiaste łapy. Anielskie skrzydła łopotały w niewyczuwalnym wietrze, a ogony demonów wiły się niespokojnie. Stanęła przerażona i oszołomiona. Zerknęła niepewnie na kobietę siedzącą przed ogniem, ale z jej strony najwyraźniej nie miała co liczyć na pomoc. Zamknęła oczy.

Wyczuła niewielkie poruszenie. Dziwne to, stwierdzić coś takiego w miejscu, gdzie wszystko się rusza. Ostrożnie otworzyła oczy. Tamta przed kominkiem stała teraz i uśmiechała się lekko.

- To złudzenie optyczne. – rzuciła jakby mimochodem, wypełniając dźwiękiem przestrzeń ciszy między nimi. W miejscu na które padał jej chybotliwy cień wszystko zamarło.

Dopiero teraz dziewczyna uświadomiła sobie, że wrażenie ruchu wywołane było drżącymi refleksami płomieni.

- Jak to m...

Nie dokończyła bo usta zamknął jej pocałunek. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy.

I dziwnym zrządzeniem losu nie zamierzała wcale protestować.

Ten pocałunek utwierdził ją tylko w przekonaniu, że znalazła się w jakimś zupełnie nierzeczywistym świecie. Przecież nigdy nie pozwoliłaby kobiecie na coś takiego..

A może jednak...

Myśli tłukły się niespokojnie o ściany nagle zbyt ciasnego umysłu. A ściany, które ją samą otaczały znów bez reszty zaabsorbowały jej uwagę. Teraz już bez lęku podziwiała doskonałe anatomicznie i stylowo postacie.

Jeżeli anioły istnieją naprawdę, to tak muszą wyglądać.

Z jednej ze ścian wymknęła się istota. Równie naga i perfekcyjna jak tamte. Wyrwana chłodnym murom, eteryczna, a jednak emanująca ciepłem. Niesamowicie kusząca.

Przecież ja nie robię takich rzeczy z kobietami...

Mimo to nie protestowała, kiedy delikatne dłonie zaczęły ją rozbierać.

Naga już, przyparta do ściany, zupełnie bezsilna poddawała się czułym pieszczotom.

Setki niewidzialnych rąk błądziły po jej ramionach, plecach, pośladkach. Drżała. Dopiero po chwili uświadomiła sobie co było powodem takiej reakcji.

Gorące usta wypalały piętno pocałunków na całym jej ciele. Tej obcej zupełnie kobiecie pozwalała się dotykać jak nikomu wcześniej.

Porażona wielością wrażeń odwróciła się twarzą do ściany i przywarła do niej całym nagim ciałem.

Refleks świetlny na szklanej tafli zmusił ją do zamknięcia oczu. Zatonęła w morzu pocałunków.

Te tak delikatne a za razem bardzo silne dłonie sprawiły, że półprzytomna znalazła się przed kominkiem. Poddawała się wszystkiemu bez protestów, każdy nawet najlżejszy dotyk wprawiał jej ciało w przyjemne wibracje. Już teraz czuła tę falę, która miała wynieść ją na szczyt za parę chwil.

- Boisz się..??

To stwierdzenie raczej niż pytanie zdziwiło ją, bo dopiero gdy padło, uświadomiła sobie, że rzeczywiście czegoś się lęka.

Czego..??

Nie zwracała uwagi na delikatne ukąszenia.

Czego ja się boję. Może tych twoich szalonych oczu, takich pustych czasami.

Zęby zatopiły się w jej szyi. Wcale już nie pieszczotliwie. Krzyknęła. Chciała walczyć, ale ręce miała nad głową unieruchomione. Te silne dłonie, które tak lubiła, teraz ją krępowały i zadawały ból. Spróbowała jeszcze raz się wyswobodzić. Zemdlała.

Jaskrawe światło wdarło się pod przymknięte powieki. Z ociąganiem otworzyła oczy. Zniknęły gdzieś szklane ściany, ogień, Ona. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że leży we własnym łóżku. Ostrożnie podniosła rękę do szyi i... niczego nie znalazła.

Skoro to był tylko sen, to skąd to znajome odprężenie i spokój..?? Może jednak..

Zerknęła na zegarek. Dochodziła 7.00. Za pół godziny powinna być w pracy.

W biurze było jeszcze pusto. Tylko samotna sprzątaczka przeszła korytarzem pchając skrzypiący wózek. Drzwi do gabinetu nie były zamknięte, podobnie jak i te do tajemniczego pokoju.

Stanęła przed uchylonymi drzwiami i zastanawiała się co dalej.

Jeśli wejdę tam teraz bez zaproszenia, to pewnie stracę posadę. I co powiem..?? że sen miałam taki jakiś dziwny i chciałam sprawdzić czy w rzeczywistości równie przyjemnie będzie.

Wzięła głęboki wdech i weszła. Nie takiego widoku się spodziewała. Wszystkie szklane tafle leżały na podłodze w drobnych kawałkach. Dywan najeżony odłamkami przedstawiała opłakany widok. Farby rozchlapane po ścianach i podłodze tworzyły niezwykłe wzory. Pośród tego pobojowiska leżała dziewczyna z brązu. Jej przerażona twarz wyrażała wszystko. Jeszcze wczoraj stanowiła podstawę szklanego stołu, a dziś jak wszystko w tym pokoju leżała szklanymi okruchami okryta.

Wybiegła z biura i dopadła windy. Wiedziała, gdzie może ją znaleźć. Postanowiła dowiedzieć się, co stało się tej nocy.

Miała rację. Poza jednym samochodem brzeg jeziora był pusty...

Od stacji, na której wysiadła do miejsca, w którym stała w tej chwili, było jakieś trzy kilometry. Po drugiej stronie jeziora stało terenowe Lamborgini. Pomimo południowego upału na wąskiej plaży pomiędzy samochodem a brzegiem jeziora płonęło ognisko.

Ona to ma chyba jakiegoś świra na punkcie ognia..

Wolnym krokiem ruszyła brzegiem, by okrążyć jezioro. Weszła w cień młodego lasku brzozowego. Przymknęła oczy, rozkoszując się chłodnym powiewem od wody. Drobne listki szeleściły wkoło. Gdy wyszła spod baldachimu liści, zdumiała się bardzo. Po tej stronie jeziora było już ciemno, wiało niemiłosiernie, a krajobraz zmieniał się bezustannie.

Obejrzała się za siebie. Lasek przybrał złowieszczy wygląd i teraz już za nic by do niego nie weszła, a drugiego - słonecznego brzegu nie było widać zza zasłony mgieł.

Co tu się wyprawia? Czyżby nadchodziła burza..??

Zerknęła na samochód i stojącą przy ogniu postać. Ten obrazek był najmniej odpowiedni, by dodać otuchy w takiej sytuacji. Ruszyła dalej.

- Burza idzie.. – zagadnęła, starając się ukryć drżenie głosu.

Nie doczekała się odpowiedzi. A przynajmniej nie takiej jak chciała.

- Po co tu przyszłaś..!!

- To brzmi jak wyrzut, a ja się tylko martwię o Ciebie.

- Niepotrzebnie..

Zapadła niezręczna cisza. Żadna nie chciała przerwać milczenia, bo i tak nie miały sobie nic do powiedzenia.

Niezwykła istota przy ogniu wyglądała tak samo jak poprzedniej nocy. Jak ze snu, tylko jeszcze mniej ludzko jeśli to możliwe.

- Jak masz na imię?

Ten głos również był taki jak zapamiętała, ale różnił się bardzo od tego, który codziennie słyszała w słuchawce telefonu. Kobieta, która stała tu przed nią, w niczym nie przypominała tej, dla której od roku pracowała.

- Margot.

- Francuskie a do tego królewskie.

- Kim pani jest..??

- Twoją szefową i nic więcej nie powinno Cię obchodzić..!!

Glos brzmiał ostro, ale spojrzenie ciemnych oczy wyrażało coś zupełnie innego.

Zrobiło się naprawdę zimno. Ciepło ognia i intensywnie lśniące oczy przyciągały ja nieodparcie. Bezwiednie wtuliła się w jej ramiona.

Została brutalnie odepchnięta.

- Odejdź, niemądra! Nie masz pojęcia, co ryzykujesz..!! Zostaw mnie..

Ale te oczy o litość błagające. Ona nie chce być sama teraz. A ja i tak odejść nie mogę, nie chcę.

Przyglądała się, jak tamta zrzuca ubranie, oddycha głęboko i wchodzi do wody. Dosłownie wchodziła. Szła po dnie, nie zamierzając wcale się odbić. Coraz głębiej. Już całkiem zniknęła pod powierzchnią. Woda zastygła w bezruchu, jakby oczekując na coś..

Zaczęła się wynurzać. Nie jak normalny człowiek, który umie a może i nie umie pływać, ale prosto, pionowo w górę, jakby jechała windą..

..do nieba. Głupie porównanie.

Ona stała, zwyczajnie stała na powierzchni wody. Jej blade ciało lśniło dziwnym srebrzystym blaskiem. Otworzyła oczy, dotąd jak noc ciemne, teraz kolor krwi przybrały. Srebrna warstwa pokrywająca jej ciało zaczęła się stapiać w wąskie strumyki. To niesamowite światło pulsowało teraz pod jej skórą, grożąc eksplozją.

Nim ta myśl przebiła się przez zauroczony umysł dziewczyny, stało się.

Potężne wyładowanie elektryczne wstrząsnęło okolicą. Centrum eksplozji było smukłe ciało zawieszone nad taflą wody. Drżało wstrząsane kolejnymi atakami. W końcu znieruchomiało, zawisło bezwładnie, ociekało krwią.

Dziewczyna przyglądała się całej scenie z przerażeniem. Nie mogła uwierzyć, że stała się świadkiem śmierci i to tak spektakularnej.

Co mi chodzi po głowie? Może ona żyje i potrzebuje pomocy?

Jeśli miała jakieś złudzenia, teraz musiała się ich pozbyć. Zmaltretowane ciało zaczęło rozpuszczać i skapywać w toń. Lecz zamiast mieszać się z wodą drżało na powierzchni, by po chwili unieść się w postaci wielobarwnych motyli. Przeleciały koło niej. Chmura delikatnych skrzydeł powodowała tyle hałasu co wcześniejsze eksplozje.

Chyba zaczyna mi odbijać... ja oszalałam. To wszystko nie dzieje się naprawdę...

- Masz rację...

Odwróciła się tak gwałtownie, że straciła równowagę i upadła w piasek.

- To tylko złudzenie... iluzja doskonała

Kobieta siedziała spokojnie na masce swojego samochodu. Z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, otulona w grubą pelerynę, wyglądała jak jakiś baśniowy demon z jej własnych malowideł.

Szkarłatny motyl zawisł przed twarzą dziewczyny, i trwał tak. Wyciągnęła dłoń. Przysiadł na niej, ale nie przestał wachlować szerokimi skrzydłami.

- Uważaj... Trzymasz na dłoni moje serce...

Te słowa dotarły do niej jakoś przytłumione. Wpatrywała się w stworzonko na swojej dłoni. Rozpostarte skrzydła były szerokie jak jej dłoń i ciągle miarowo się poruszały.

W pewnym momencie cofnęła dłoń przestraszona. Zrozumiała przesłanie ostatnich wypowiedzianych tu słów.

SERCE..

Zrozumiała, że jej serce bije w takim samym rytmie, w jakim poruszały się skrzydła motyla. Ulotna istota, trwała jeszcze przez moment na miejscu, w końcu poszybowała do swojej właścicielki i ukryła się pod jej obszerną peleryną..

... Obudził ją nagły rozbłysk ostrego światła.
Dzień już dawno wstał, i słońce stało wysoko na niebie.
To znów był tylko sen - pomyślała zgnębiona. A mogło być tak miło.
Już chciała zacząć na głos narzekać ale poczuła, że nie jest sama.
Obróciła się ostrożnie i zamarła..
Ona tu jest... Mój Boże, co ona robi w moim łóżku, to przecież nie zdarzyło się naprawdę... ja nigdy nie pozwoliłabym sobie na takie zachowanie.
Smukłe ramie przesunęło się po prześcieradle. Wzdrygnęła się. Nie wiedzieć czemu, przyszedł jej na myśl dotyk czegoś oślizgłego i lepkiego.
Było inaczej. Przytulnie, bezpiecznie, ciepło. Wtuliła się w ciało uśpionej kobiety i zapadła w drzemkę.
Kolejne przebudzenie nie było już tak nieprzyjemne. Zasłony w oknach zostały szczelnie zaciągnięte. W pokoju paliło się tylko kilka świec.
- Wyspałaś się?
Głos. Głęboki, melodyjny, słyszała jako odległy szept.
Dotyk. Nie mogła skojarzyć siedzącej obok kobiety z głosem, który wydawał się płynąć z bardzo daleka.
Położyła się na plecach i wyciągnęła ramiona nad głową. Zacisnęła palce na żelaznych prętach wezgłowia.
Moim łóżku... to nie jest moje łóżko, u mnie nie ma poręczy!!
Rozejrzała się po pokoju. Wystrój wnętrza był wręcz spartański, jedyną ozdobę tego pokoju niewątpliwie stanowiło łoże z kutymi poręczami. I świece. Uśmiechnęła się.
Margot..
Ocknęła się z zamyślenia. Ktoś wyraźnie wypowiedział jej imię. Ale w pokoju była sama. Nie zauważyła nawet, kiedy tamta wyszła. Świece już się dopalały, najwyraźniej tutaj czas rządził się innymi prawami.
Tak jak tam nad jeziorem.. - przemknęło jej przez myśl.
Wstała i założyła szlafroczek, który znalazła na poręczy. Na palcach podeszła do drzwi i pchnęła je ostrożnie. Nie zaskrzypiały wbrew oczekiwaniom. Wyszła na korytarz. Dom był ogromny i wydawał się całkiem opuszczony.
Ale przecież było ciepło, i na pewno słyszała głos, który wymówił jej imię.
Spojrzała w oba końce korytarza. Na jednym były schody, drugi zasłaniały ciężkie kotary. Wybrała schody.
Zeszła na dół. Okrągły hall z mozaikową posadzką był otwarty tylko na jedno pomieszczenie, bibliotekę.
Wahała się przez chwilę, wreszcie przekroczyła próg.
Ona tam była. Przemoczona, siedziała w skórzanym fotelu przed wygaszonym kominkiem. Wpatrywała się uparcie w poczerniałe polana.
Tym razem bez wahania, Margot podeszła do fotela. Usiadła na poręczy, odczekała chwilę i zsunęła się na kolana zamyślonej kobiety.
Mokre spodnie natychmiast przykleiły się do jej ud i pośladków, wzdrygnęła się. Wsunęła dłonie pod równie przemoczony sweter i ściągnęła go.
Zaskoczyło ją własne zachowanie, gdy spostrzegła, że przyciska usta do chłodnej skóry. Nie doczekała się protestu, a sama zrezygnować nie zamierzała. Pozwalała sobie na coraz śmielsze pieszczoty. Wreszcie sięgnęła ustami jej ust.
Na kominku rozbłysły płomienie, ale żadna z nich nie zwróciła na to uwagi.
Obie zbyt zauroczone, by dostrzegać świat istniejący poza przestrzenią zajętą przez ich splecione ciała. Pocałunek trwał i trwał, czas znów wyniósł się gdzieś i zostawił je sam na sam. Ogień płonął, choć dawno wygasnąć powinien.
Margot leżała na dywanie przed kominkiem i mruczała zadowolona, gdy delikatne dłonie pieściły jej ciało.
To sen jest.. - myślała - To nie dzieje się naprawdę..
Mogła tak myśleć. Nigdy dotąd obecność drugiego człowieka nie działała na nią tak podniecająco. Bliska szczytu patrzyła w mroczne i nierzeczywiste oczy partnerki.
To sen...- wymamrotała, by po chwili pozbyć się jakichkolwiek wątpliwości.
Szczupłe palce wdarły się w jej wnętrze. Poczuła ból. Tylko chwila i zapomniała zasypana lawiną pocałunków. Usta otulające nabrzmiałe sutki, ostry, ruchliwy język kreślący fantastyczne wzory na rozpalonym brzuchu.
Coraz niżej.. Coraz bliżej..
Nikt jej tak jeszcze nigdy nie pieścił. Nie pozwoliłaby na to, aż do teraz..
Świat się zmienił, ona się zmieniła... chciała tak po wieczność trwać.
Poniosła ja fala orgazmu, cudownego, nieokiełznanego, upajającego zmysły.
Nawet gdy się skończył, czuła go nadal, nawet, gdy leżała bezwładnie, próbując oddech uspokoić, czuła jego miarowy rytm tuż pod skórą, pulsował w jej żyłach, stał się częścią jej życia. Był w niej i tak miało pozostać...
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

OPOWIADANIA VERONIQUE DE SAINT

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024