Niespokojne

nascendi
(Niespokojne)
IN STATU NASCENDI
Listopadowy poranek.Spryskuję kwiaty. Ona ubiera się przed wyjściem do pracy.

- Po co ci lesbijki? Przecież stać cię na faceta.

Uśmiecham się i oddycham z ulgą. Zatem ta rozmowa ma miejsce teraz. Na najdłuższą odległość w mieszkaniu i kilka ścian. Bardziej intymna byłaby rozmowa przez telefon. Bezgłośnie się śmieję. Rośliny nie były dawno spryskiwane, potrzebują ożywczego strumienia, jak ja seksu, kontaktu z nią. Tęsknię. Ale teraz rozmawiam z nią, z matką.

Czuję przez tych kilka ścian i korytarz, że stara się trzymać nerwy na wodzy, usiłuje być spokojna. A może coś przemyślała. Ostatnio zarzucałam jej hipokryzję.

- A jeśli jestem biseksualna? - listki stają się coraz bardziej zielone, odżywają znów.
- Akurat. I... po co Ci to?

Mój związek z matką jest inny niż w hiszpańskim filmie "Samotne". Chociaż na swój sposób podobny. Inna jestem ja. Młodsza niż filmowa córka, nie zmęczona jeszcze wciąż życiem, bardziej cyniczna. Matka Marii była starsza, miała pogodne spojrzenie, moja jest przebojowa, szorstka, ale z tą specyficzną troską. O mnie i moją dość niepewną przyszłość. Taki chłopiec, na pozór dzielny, wieczorem łzy. I trzęsie się ze złości, gdy widzi jej charakterystyczne duże buty w przedpokoju.

Czy widziała przez pokratkowaną szybę drzwi, jak pochylała się nad moją piękną, letnią, białą sukienką? Czy widziała ją klęczącą przy mnie? Czy słyszała jęki, których nie da się pomylić z żadnym innym zdarzeniem?

Nie chciałam, aby widziała. Ale przecież widziała rozkosz w bardzo opalonej twarzy w ostatni ciepły dzień jesieni. Domyśliła się, że byłam z nią. Leżałyśmy pod czołgiem z upiłowaną lufą, jej dłoń nieznacznie podnosiła zamotany na biodrach sweter. Pieszczoty pod białą koszulką i pudrowym różem zsuniętych, przykrótkich spodni. Było mi letnio, beztrosko i dobrze jak dziecku. Starszawy pan oglądający czołg długo nie odchodził. Musiał dokładnie obejrzeć ten specyficzny symbol wojny. I nas. Do domu wróciłam z trawą na sobie, pulsowaniem w sobie, z głupią radością wszędzie.

Niewiele mówiła, nawet nie pytała, złość wyczuwałam w gwałtownym przestawianiu przedmiotów w kuchni. Wiedziałam, że wie o mnie wszystko.

Bywam głupio ostentacyjna, gdy proszę ją o pokąsanie szyi. Nie waham się pozwolić na francuskie pieszczoty pod starym drzewem, które stoi niepodal ruchliwej trasy. Samochód porusza się niemrawo, gdy używamy go niekoniecznie do jeżdżenia.

Wtedy chciałam zachowywać się jak rozwydrzona... dziwka.

Powoli mądrzeję.Prawdziwa miłość przychodzi cicho, zresztą, nie wiem.

... Pojawiła się zimą.Esemesem, który rozśmieszył i kazał wysłać odpowiedź. O reniferach, kolorowych skarpetach, wypełnionych śmiesznymi prezentami, Mikołajem, który włazi do domu przez komin. Niewyraźnie pamiętałam ją ze zdjęcia, oglądanego u "branżowej" przyjaciółki Ważnego Kogoś.

Bardzo go kochałam. Do dziś myślę, że takiej czułości jak on długo nie będzie budził nikt.Teraz, niemal pół roku po rozstaniu, prawie o nim nie myślę. Pojawił się kilka razy we łzach w nocy. Rano pamiętam niewyraźnie, że płakałam. Czasem patrzę na zdjęcie. Często, patrząc w nocne, rozgwieżdżone niebo, zamyślam się... Wiem, że on gdzieś jest. Ostatniego dnia października rozpaczliwie płakałam. Nie poszłam na groby, oznaką opuszczenia, śmierci były tylko palące się w całym mieszkaniu świeczki. Zatem ta strata jeszcze wciąż boli. Ale to już nie rozpacz, jak wiosną. Wilgotny smutek. Dlaczego łzy, gdy się leży, spływają dokładnie do ucha?

Miłość najpełniej wyraża się przez czas i uwagę poświęconą drugiemu. Smutno myślę, że jemu dla mnie zabrakło czasu. Zmęczył się. Kilka dni przed spotkaniem się z nią, płakałam mu w słuchawkę, to był sygnał, że cierpię, że nie czuję się kochana. Nie usłyszał.

Zdradziłam go.Czekała na przystanku autobusowym. Zabawna, w męskim kapeluszu. A potem siedziała na podłodze w swoim przytulnym pokoju i dotykała wzrokiem aż paliło. Długo w noc rozśmieszała rozmową, a potem, wykąpana, przebrana w jej koszulkę nocną, zapytałam:

- Mogę do Ciebie przeleźć?

Paradoksalnie, to nie ona mnie wtedy, prawie nad ranem dotykała, to on mnie pieścił. Jego długie ręce, nogi były ze mną. Intensywnie czułam jego kochaną obecność, czułam jego zapach. Skutecznie odizolowałam się od zdania: jestem z kobietą, z tą kobietą. Rano, odwrócona plecami, skulona jak najbardziej nieszczęśliwy na świecie embrion, odpowiadałam monosylabami na jej pytania. Było mi smutno. Nienawidziłam jej, gdy usiłowała mi wmówić, że jestem biseksualna. Chciała mnie przeciągnąć na swoją stronę. Nie. Wtedy jeszcze nie byłam. Taktyka, którą zdobywa się ludzkie serca to bezbronna miłość. Nie gra.

Wiosna i lato to parę rozmów telefonicznych, podczas których płonęły mi uszy, paliły policzki, parę spotkań, kilka pocałunków, malutkie kwiatki, które miałam ochotę cisnąć do kosza, wracając do domu. Nie chciałam być sekundantem między nią i kobietą, którą bez wzajemności kochała. Nie wierzyłam jej. Miałyśmy ze sobą sporadyczny kontakt. Wciąż go kochałam, beznadziejnie walczyłam o jego uczucie. Nie udało się.

To orzeszki w czekoladzie, które dała mi w parku przed uczelnią. Przed kolokwium przyszłam wcześniej, rozłożyłam na ławce luźne kartki skryptu, gapiłam się na drzewa. Pretekstem jej przyjęcia była kaseta Sarah McLahlan. Przegrała ją dla mnie.Pomyślałam, że to ciekawe - uświadomiła mi, że znaczna część głosów kobiet, które podziwiałam, są głosami lesbijek. Tracy Chapman, Jewel..

Patrzyłam na nią, nie słuchając jej. "Ona nie może być kobietą, opowiada o sobie jak mężczyzna. Ale się chwali, za chwilę jak nadmuchany balonik uleci w przestrzeń międzyplanetarną". W myślach porównywałam ich oboje. Zalewała mnie czułość, gdy przypominałam sobie ostatni dowcip, jaki mi opowiedział, z bardzo smutną miną. Patrzyłam na nią, widziałam jego. Podczas rozstania zarzuci mi, że czuła, iż za nim tęsknię. Kali to ja. Nie wolno kraść Kalemu. Też chciała wyznawać tę samą filozofię?

Kolokwium było łatwiutkie, dostałam cztery. Myślę, że świat jest wobec nas sprawiedliwy.Może nieświadomie odgrywałam się na niej za jej dwoistość. Za tego pierwszego, niepotrzebnego esemesa.

Nie jest sama. Spotkałyśmy się tak naprawdę dlatego, że w jednym czasie potrzebowałyśmy pocieszenia. Biały związek, w którym ona odnajduje stałość i poczucie bezpieczeństwa. Ale czy jest szczęśliwa?

A ja na nowo próbuję zdefiniować siebie i to, czego szukam. Zastanawiam się, co i komu mogę dać. Kobiecie? Mężczyźnie? Dziś już wiem. Najpierw sobie.

Wczesna jesień to spotkania w kinie i walka. Odważne pieszczoty na seansach i walka. Zwariowana nocna jazda po rondzie. Trzymając nogi na desce rozdzielczej, piszczałam jak dziecko. Wspólnie spędzona noc w ich mieszkaniu, gdy jej Królowa wyjechała i walka. Ciepło jej dłoni w kawiarni. Waniliowa kulka lodów i gorąca szarlotka. Rozcieńczone, sączone przez słomkę Malibu. Miłe poczucie, że jestem pożądana, gdy miała ogromną ochotę rozsunąć zamek błyskawiczny na plecach mojej sukienki na schodach restauracji. Drapieżna erotyka. Jej płacz z powodu zranionego języka. Nieświadomie odgrywałam się, ale i wyczuwając, że mogę zrobić jej coś złego, prosiłam, aby uważała podczas zbliżeń.Cierpiałam.

Kilka razy zaczynało budzić się we mnie uczucie, które nie miało szansy, aby ją ogrzać. Nie potrzebowała go? Miękła wtedy na moich oczach, tuliła się w samochodzie, topniało mi serce, zakochiwałam się. Następne dni wymiatały uczucie. Nie byłam jej potrzebna. Uciekałam jak spłoszony zając. Niszczyłam to, co udało się zbudować. Oddawałam zadane ciosy. Raniłam.

Dociera do mnie, że nie umiem być w trójkącie. Trudno jest mi pogodzić się, że ona wraca do tamtej, którą ironicznie nazwałam Królową Śniegu.

*Czasem zachowujesz się, jak zimna, wredna suka. Którą nie jesteś*.
- A kim jestem?
*Potrafisz być niezwykle czuła i ciepła*.

Tak mówi o mnie, gdy diabełek w środku buntuje się, że już naprawdę "nie!", że już nigdy więcej, bo to niszczy, bo już nie chcę czekać. I krzyczę na nią. Ona jak dziecko zaczyna płakać.

*Chodzisz jak mała kaczuszka, tak wdzięcznie, zwiewnie i zgrabnie. Poruszasz ramionami tak, jak kaczuszka skrzydełkami. Kołyszesz się na boczki, jak kaczuszka. Ślicznie się bujasz*.

To ona pomaga mi uwierzyć, jak bardzo potrafię być piękna. Gdy powolutku mnie rozbiera, jestem Najpiękniejszą Kobietą Świata.Przy niej pozbywam się wszelkich kompleksów. Łuk między pośladkami i górną częścią pleców zakrzywia się jeszcze bardziej kusząco, piersi krągleją coraz mocniej, duże oczy zatapiają ją w sobie. Czuję się niezwykle pociągająca, gdy na gołe, spełnione ciało zakładam jej przyduże dżinsy. I skaczę po jej pokoju.

*Jesteś jak creacher".
- A kto to jest?
*Nie wiesz? Taki z dobranocki. Mały, okrągły, włochaty. Złośliwy do bólu. Jesteś klaunem o tysiącu różnych twarzy, a każda z nich jest wesoła, nie śmieszna, a właśnie wesoła. Fascynujesz ciągłymi zmianami*.

Łaknęłam jej słów, komplementów, zapisuję je teraz, gdy się rozstajemy.

*Jesteś złożona z kilkunastu części, tak różnych a tworzących całość. Jesteś inteligentna, umiejętnie wykorzystujesz wiedzę i niewiedzę innych. Jesteś mała i delikatna... Taka kochana, a jednocześnie jak żywioł - nieokiełznana*.

Czytam o osobach biseksualnych, niepokój. Kim jestem? Już wiem, że czas odejść, gdyż inicjując spotkania albo godząc się na nie, rozpocznę ostatni, najboleśniejszy etap. Będziemy wzajemnie krzywdzić się. Będziemy coraz bardziej się pogrążać. Marznę coraz bardziej, coraz więcej walki.

Gdy odprowadzam ją w późny, piątkowy wieczór na dworzec PKP, gdy idziemy świeżo ułożoną, zasypaną piaskiem kostką brukową, wiem, że to nasze ostatnie spotkanie. Jest oddalona, nie pytam, o czym myśli. Jest skupiona na sobie. Egoistycznie pytam, co ją przyciągnęło.

*Dziecko. Dziecko w Tobie. Radość. Szaleństwo*.

Nie ufam jej, nie można kochać jednocześnie dwóch kobiet, to niemożliwe. Kłamie w odpowiedzi na pytanie, dlaczego płacze w chwilę po tym, jak dzwoniła do swojej wyniosłej Królowej Śniegu i zastała wyłączoną komórkę. Już nie chcę być buforem pomiędzy nimi.

W zamgloną, listopadową niedzielę postanawiam zacząć tworzyć siebie od nowa. Nowego... mężczyznę widzę w swojej głowie. Młodszego ode mnie, silnego, z długimi włosami. Ufam, że będę jedyną kobietą, którą będzie kochał - pożądał w jednym czasie.

Śmieję się ze swoich wizji. Autoironia, siła, cynizm, umiejętne wykorzystywanie sytuacji dla siebie, oddzielanie uczuć od seksu, natychmiastowe podnoszenie się po częstych upadkach - tych cech potrzebowałam, aby wejść w trójkąt, a potem z podniesionym czołem z niego wyjść. I nie cierpieć.

Postanawiam po buddyjsku "iść dalej". Chcę dalej lepić siebie. Tym razem mądrzej, uważniej, uczciwie. Uda mi się.

-----Autoryzacja
[Epilog?]

Spotykamy się w foyer kina, chcę, aby autoryzowała moje "opowiadanie". Już czeka, uśmiecham się do niej z daleka, zaciska usta. Potem zapytam ją, czy chce chusteczkę. Przykro mi, że płacze. Podsuwam jej orzeszki i małe owoce w czekoladzie. "Jedz, bo zjem wszystkie" - mówię filuternie. Nawet teraz nie mogę się powstrzymać, aby jej nie uwodzić.
Patrzę w jej krótkowzroczne oczy. Połamała okulary. "Nie pokażę Ci ich, są na gumce". Wybucham śmiechem. Schodzimy niżej, "aby przytulić się do siebie po raz ostatni".
Drepczę z tyłu, podziwiając jej długi płaszcz i plecak. Lubię taki styl. Nie chce kupić męskiego kapelusza. Mówię jej, że wyglądałaby w nim jeszcze bardziej tajemniczo.
Wtulone w siebie, zabawnie na wpół nagie, niemal jednocześnie osiągamy orgazm. W toalecie. W odpłynięciu przychodzi mi jeszcze do głowy tytuł tamtego filmu. "Fucking Amal". Śmieję się w środku siebie.
Świat i życie są takie zabawne. Nasycenie ciała, wypełnienie powietrzem i fizyczną miłością każdej komórki.

Jestem znowu na początku. Po sokratejsku "wiem, że nic nie wiem".

Czekam, co przyniesie kolejny dzień. Przychodzą stęsknione esemesy. "Jesteś szalona". Jestem, nigdy nie twierdziłam, że jest inaczej. Uśmiecham się, gdy nazywa mnie "Małą Kruszynką". To nic, że pleonazm. Ale ładny. Ale pleonazm. I zakłamane "nie możesz żądać ode mnie wyłączności". Rzednie mi mina. Zdumienie, nigdy o to nie prosiłam. Może tylko miałam nadzieję, że wybierze tę z nas, która nie jest psem ogrodnika. Która aż do bólu kocha życie we wszystkich jego barwnych przejawach. Która tak bardzo potrzebuje miłości. I prawdy.

Po paru dniach odchodzę.
Jestem.
Jestem żywa, czuję.
Co dzień się staję.


15. listopada, 2003
Data publikacji w portalu: 2003-11-22
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024