RAZ NA SZEŚĆDZIESIĄT TYSIĘCY LAT

Axamitek
"Będziesz przechadzać się ulicami dużego, głośnego miasta. Po tygodniu twoja skóra będzie już pachniała bazylią, pomidorami i pewnie czosnkiem. Kupisz piękne, miękkie buty i będziesz przesiadywać w okolicznych knajpkach. Dookoła uliczny gwar, a ty, popijając kawę z mlekiem, będziesz czytać poranną gazetę. Twoja twarz co chwila będzie wędrowała ku promieniom coraz cieplejszego słońca. To będzie twój pierwszy kochanek- słońce".
Nie wiedziałam, jak to wszystko będzie istnieć w tej nieco cieplejszej wersji szerokości geograficznej. Próbowałam stworzyć jakiś bliższy Tobie obraz przyszłości. Znałyśmy się kilka miesięcy. Przed Twoim zakontraktowanym wyjazdem, zmierzyłam się z potencjalnym wyobrażeniem tej nowej jeszcze niezrozumiałej dla nas rzeczywistości. Nie chciałaś jechać, przecież dopiero co mnie poznałaś. Musiałaś.
"Twoje mieszkanie będzie na drugim piętrze starego domu, pamiętającego jeszcze parady czarnych koszul i śpiew tych młodych chłopców maszerujących przed obliczem Duce." Niewiele się pomyliłam. To było trzecie, wysokie piętro. Kilka przecznic dalej ulica Pomaranco, czyli pomarańczy i faktycznie jak na zamówienie dokładności scenariusza rośnie kilka drzewek z pomarańczowymi kropami pośród charakterystycznych małych ciemnozielonych listków. Do mieszkania prowadzą szerokie schody, ale Ty wolisz jeździć maciupką windą jeszcze z lat dwudziestych. Jak oni wycięli taki mały szyb w ogromnej prostokątnej kamienicy. Olbrzymie orzechowe drzwi oddzielają Twoje mieszkanie od zawsze zimnego korytarza. Nad dzwonkiem zostało ledwo widoczne nazwisko właściciela wynajmowanego mieszkania. "Okna z dużymi, ciężkimi okiennicami skierowane na południe i zachód będą Cię chronić od lipcowego słońca i skwaru wdzierającego się z ulicy pełnej dźwięków klaksonów i brzęczących piaggio. Będziesz słyszeć krzyki dzieci, ich głośne zabawy i kłótnie młodego małżeństwa, które kilka dni temu wprowadziło się do pustego mieszkania piętro niżej w kamienicy obok". Znów drobna pomyłka. Nieco inne strony świata. Chyba wschód i północ. Zamiast krzyków dzieci dookoła tylko uliczny gwar. Czasami nieco głośniejsze rozmowy sąsiadów, w tym dwóch Polek, mieszkających tuż za twoim długim balkonem. Villa Ada. Zielona dzielnica Rzymu. Na falach podjazdów tutejszego wzgórza stoją twarzą w twarz rozdzielone ulicami i maciupkimi podwórkami wielopiętrowe kamienice na przemian z okazałymi pałacami, zamko-pałacami i ogromnymi willami pamiętającymi jeszcze pierwszą wojnę światową. Na wyasfaltowanym chodniku widuje się tu głównie osoby w podeszłym wieku, którym towarzyszą Malezyjki w bliżej trudnym do zarejestrowania wieku. Zawsze nienagannie ubrane starsze panie ze spiętymi szarymi od doświadczeń włosami i pomarszczonymi wdzięcznie twarzami w sobie tylko zrozumiałym tempie przemierzają ulice. Jedną parę zapamiętałam, ponieważ starsza lady miała wyjątkowo ciekawie ułożone gęste, białe włosy. Zajmowały chyba jedną czwartą przodu maciupkiego samochodu, jaki żwawo prowadziła. Obok siedział pewnie jej mąż kiwający jak kukiełka równie siwą głową w takt jazdy pod górkę i znów w dół. Wysiedli tuż przy kamienicy obok. Oboje w jasnych, szarawych kolorach zlewających się z ich włosami. Pani miała perły dookoła szyi i kokardę z tyłu sukni. Pan spodnie kończące się powyżej brzucha. Chyba pomylili wiek, ale wyglądali uroczo. Uśmiechnęłam się, odprowadzając ich wzrokiem do bramy kamienicy. Chciałabym, aby moja starość też była takiego koloru.

Rzym uśmiecha się do mnie ze swoich wzgórz ramion rozłożystych. Płaskimi dachami porozrzucanymi wszędzie, zaczepia o nasze spojrzenia. Nadmiar kolorów ochry, beży i terrakoty nie rani oczu pełnią intensywności barw, a nawet współgra z nieco zmęczoną upałem roślinnością. Ściany oddają tymi kolorami całe ciepło, jakie pozostawia na nich słońce, przechadzając się po siedmiu wzgórzach. Idąc powolnym krokiem, dotykamy siebie muśnięciami dłoni, kierując się wprost na taras widokowy. Podnosisz głowę, patrzysz mi prosto w oczy i spoglądasz na Rzym. Znów prosto w moje tęczówki, wyznaczając tor idealnego spojrzenia prostopadłego i nagłe zagarniecie wzrokiem Twojego miasta, Twojego niechcianego kochanka, którego ulice, zapachy i domy oplatają codziennie twoją malutką, kruchą postać.
Przemawiasz tym wzrokiem. Płaczesz milczącymi oczami, ustami. Spójrz, jaki mój kochanek jest piękny i jaka jestem w nim nieszczęśliwa! Zabierz mnie stąd albo zostań, proszę, ze mną! Ja też milczę. Język szamocze się z myślami. Nic nie mówię ale moja twarz rysuje rozpacz. Jestem bezsilna w swym niezdecydowaniu. Pozwalam dalej być jemu Rzymowi Twoim nie upragnionym kochankiem. Poddaję się bez jakiejkolwiek walki. Nie jestem gladiatorem jak Maximus, ale moje ogłupiałe serce tęskni za domem, za spokojem dnia codziennego obudzonym porankiem i nocą zmęczoną dniem zawsze z uściskiem i zapachem miłości tej jednej jedynej kobiety. Czy jesteś nią Ty? Czy Twoje czasami niebieskawe zielone oczy będą ze mną szczęśliwie do starości? Skąd to powracające wahanie. Całuję Cię niepostrzeżenie w tył głowy, gdy patrzysz na panoramę Rzymu wciąż smutna. Mówię, chodź, idziemy stąd i biorę Cię za rękę.
Obok tarasu poustawiane tekturowe budki. Coś tam sprzedają ciekawskim spacerowiczom spoglądającym na stosy wypłowiałych książek, reprodukcji, plakatów tak starych, że papier straszy na odległość zapachem tych przeleżanych lat. Chciałabym kupić ten zapach rozlatującej się w dłoniach książki na pamiątkę mojego wewnętrznego rozpadu, ale przecież nie znam włoskiego. Przechodzimy wzdłuż kontuarów. Zapamiętuje jedynie plakat ze starego filmu z Giną Lolobrigidą. Jest na nim piękna. Ty jesteś piękna. Macie coś wspólnego w wyrazie twarzy. Chyba tę delikatniejszą, niż przeciętna Włoszka może się pochwalić, lekkość rysów pomimo ciemnej oprawy. Idąc na audiencję z Papą, mijałyśmy kilkudziesięciu granatowo - czarnych karabinierów. Szłam zaledwie pół kroku za Tobą, aby łowić każde męskie spojrzenie, choć na sekundę zatrzymane na Twej twarzy czy postaci. Parkując samochód, powiedziałaś tak, jakby ujawniając mi największy sekret:
- Chodź. Zapraszam Cię na najlepszą w Rzymie kawę.
Wcisnęłaś z zadowoleniem swoją małą dłoń w moją i tak szłyśmy nie przejmując się, że ktoś zgorszy się widokiem naszych splecionych palców. Ty się nie przejmowałaś - tak dla uściślenia.
Kelner w barze przy jednej z uliczek tuż obok Watykanu podający nam kawę powiedział, że jesteś piękna. Bella. Tak tu mówią o pięknych kobietach, obsypują je ciepłymi uwagami. Uśmiechnęłaś się, chowając resztę do portmonetki i podziękowałaś za ten nagły komplement. Ja zapamiętałam jego uśmiech, zapach "café latte" smakowanej z Twojej szklanki i jego kontrolowany wzrok, przez moment badawczo skierowany na mnie. Gdybym była Twoim facetem, nie powiedziałby tego. Speszyłby się na samą myśl. Ja byłam Twoim facetem i uśmiechnęłam się lekko przerażona, co mam robić w takiej sytuacji. Może powinnam objąć Ciebie albo wziąć pod ramię. Nie wiem.
Jedziemy samochodem. Porozbijane w kształcie niecki boki, poszarpany lakier. Prawe lusterko wisi na kilku kabelkach zgruchotanego plastiku ramienia. Samochód tak jak Ty, cały obolały z nieszczęścia, że tu jest. Z wyrwaną tablicą rejestracyjną i kolorem ciemnego paryskiego nieba idealnie współgra z Twoim codziennym niewypowiedzianym smutkiem i tęsknotą. Jest jak zaczarowana dorożka. Wehikuł czasu, który przez przypadek przeniósł Cię do krainy Moloków. Z tą różnicą, że tutejsi Molokowie są przyjaźni, uśmiechają się, puszczają Ciebie i mnie pierwszą w kolejce w supermarkecie widząc, że mamy malutkie zakupy. Są zaprzeczeniem Moloków, ponieważ zazwyczaj pięknie ubrani w dobranych kolorach, pachną ładnie najnowszymi wodami toaletowymi. Esteci. To widać, jak napisała Janda, nawet w tym, jak są ułożone owoce na straganie. Dlaczego akurat tu w basenie morza śródziemnego, w tym ciekawym, największym molo Europy zrodziło się takie upodobanie piękna. Kanony estetyki także nowożytnej. Dbałość o detale i linię proporcji.

Parkujesz tyłem, chyba żeby mi pokazać, jak szybko nauczyłaś się ode mnie tego manewru wpychania się w małą przestrzeń, nie tracąc czasu na poszukiwanie wolnego kawałka krawężnika. Przy okazji zahaczasz lakierem ciemny, nowiutki samochód spokojnie stojący obok. Zachowujesz totalną ignorancję wobec swego pirackiego czynu. Widząc moje spojrzenie, szybko tłumaczysz:
- Oni tu tak wszyscy parkują. Nikt się nie przejmuje zarysowanym samochodem.
Uśmiechasz się do mnie zalotnie jak do policjanta, który waha się czy Ciebie ukarać za takie przecież drobne tu przewinienie. Pamiętam tamten deszczowy poranek. Ulica pełna pożółkłych liści upuszczonych z pobliskich, strzelistych, ubranych w moro platanów. Tuż za biało-piaskowym mostem z wielkimi posągami ptaków, skręt i znak nakazu. Zawsze przejeżdżając tędy Tybr, mam ochotę podnieść rękę i pozdrowić wielkiego, szalonego w swej mimice wodza faszystowskiej partii Włoch, w podziękowaniu za ten osobliwy most. Wszyscy ignorują ten drogowy porządek a Ty pierwsza chętna do naruszenia przepisów. Kulę się w samochodzie. Przecież ktoś zaraz w nas wjedzie. Na sekundę zatrzymujesz ruch w obie strony, przedzierając się pośród potencjalnych kraksowiczów śpieszących się półprzytomnie do pracy. Tylko dlaczego wszyscy Rzymianie muszą akurat jechać w naszą stronę. Rozpędzasz się a ja hamuję nogami. Znów nabierasz szybkości w takt tych samochodzików obok i hamulec pod nogą naciskasz niepewnie. Zadziałał, ale mokre liście poniosły go o te pół metra za daleko. Samochód, a i owszem, wyhamował z nami na pokładzie, ale za pomocą jakiegoś innego małego pojazdu jakich tu są tysiące. Banda pijanych pszczół. Jedyne skojarzenie jakie mam, widząc te poobijane w rządku samochody. Czułam, że ten nerwowy pośpiech tak się skończy. Spoglądasz na mnie pytając :
- i co teraz?
Szybko odpowiadam z zaciśniętymi ze zdenerwowania zębami:
- Nic. Oczywiście, akurat dziś nie wzięłam telefonu ze sobą. Mam parasolkę, pójdę zobaczyć, co się wgniotło. Porozmawiam z nią.
Trzaskając drzwiami, pomyślałam. Tak, tylko jak porozmawiam, przecież nie znam włoskiego. Po co mi telefon -nie dogadam się w angielskim z tutejsza policją. Zapomniałam w zdenerwowaniu, że to Ty znasz ich język. Z uderzonego samochodu wytoczyła się jakaś zaspana Włoszka. Była na obcasach. Krople deszczu siadały na jej długie czarne włosy. Równe mokre cętki pojawiały się na jej zamszowym płaszczu. Spojrzała tylko raz na nasz zdecydowanie nie zachowujący pierwotnego kształtu samochód, coś tam mamrotała, jakby zaklęcia nad swoim nienaruszonym zderzakiem i bez słowa wsiadła i odjechała. Stałam zdumiona. Machałaś ręką, nakłaniając mnie do powrotnego zajęcia miejsca w samochodzie, zachowując w ten sposób stylistykę dla tej dziwnej sytuacji. Jechałyśmy dalej, podążając tą współtworzoną rzeką samochodów już w pełnym milczeniu. Wiedziałaś, że jestem zdenerwowana całym zdarzeniem. Uprzedzałam, że za szybko jedziesz. Lusterko zwisało jak opadnięte ucho zbesztanego psiaka. Zobaczyłam w nim swoją markotną minę pociętą rysami pękniętego zwierciadła. Pomyślałam, że to zły znak.

Sierpień. W Warszawie ten sam samochód był już czymś innym. Nie obnażał już Twego smutku lecz skrywaną niechęć, którą zdążyłaś donosić w milczeniu do samego przyjazdu do Warszawy. Twoja mała zaplanowana vendetta za moją zdradę zaskoczyła wszystkich wtajemniczonych. Widziałam we wstecznym lusterku jak pewnie ale i od niechcenia prowadzisz, swój samochód, jadąc wisłostradą. Rozzłoszczona z miną obojętną co chwile zaciągałaś się papierosem. Na wysokości mostu gdańskiego poczułam jak pod ramkami okularów kilka kropel łez próbuje się przedostać przez napotkaną tamę. Ruszyły strumyczki długo powstrzymywanych łez. Biała płachta chusteczki wchłonęła niechcianą wilgoć oczu. Muszę prowadzić. Dojechać do domu. Porozmawiać stawiając czoła zarzutom. Przyjechałaś rozprawić się z przeszłością, nie zostawić nic już na przyszłość. Nie tolerujesz zdrady. Nie chcesz słuchać tłumaczeń. Kto kogo zdradził- chyba nigdy nie zadałaś sobie tego pytania. Nie chciałaś wyjeżdżać. Musiałaś. Nie musiałam zdradzać. Nie chciałam być sama - tak jak w moje urodziny.

Któregoś wrześniowego dnia, wychodząc z biura, przykuło moją uwagę zdjęcie zamieszczone na pierwszej stronie gazety. To była Twoja Zosia. Ta, która była przede mną . Nie. To była szesnastoletnia dziewczyna bardzo podobna do Zosi. Takie same włosy, identycznie przycięta równo jak pod linię grzywka. Ten sam wyraz twarzy i nawet taka uroda. Zeskanowałam w myśli i zaraz skanerem. Pod zdjęciem notatka. Zginęła w dniu moich urodzin, przechodząc przez pasy. Najechał na nią jeden ze ścigających się samochodów, gdzieś na Puławskiej o pierwszej w nocy - wtedy, gdy w samotności rozpakowywałam prezenty od Ciebie przesłane kurierem. Wracała z teatru. Siła uderzenia wyrwała ją z butów. Leżała bosa. Osoba, która widziała to zajście zeznawała w sądzie. Po dziewięciu miesiącach tragedii jest wciąż na antydepresyjnych lekach. Przypadkowy przechodzeń, trzydziestopięcioletnia kobieta w ostatnich sekundach jej życia - nieżycia objęła i podniosła jej głowę. Z miesiąc temu, dokładnie 22 lipca rano, dostałam od Ciebie sms-a. Śniła Ci się Zosia. Byłam przerażona widząc tą wiadomość. Nie byłam sama tej nocy. Zawsze miał miejsce ten twój sen, gdy następowało zawirowanie w moim kochaniu- niekochaniu. Według relacji także naocznego świadka Twoja Zosia uszła od roztrzaskanego samochodu jeszcze 30 metrów. To cud, że tyle ją uniósł złamany w dwóch miejscach kręgosłup. Napisałaś mi kiedyś w mailu, że po jej śmierci zrozumiałaś, dlaczego żałoba trwa rok. Moim zdaniem, Twoja czerń smutków była za krótka. Twój kruchy kręgosłup miłości złamany moimi dwoma zdradami miał większe szanse? Byłam przerażona, że po jej śmierci tak szybko zakochałaś się we mnie. Moje przerażenie doznało deja vu, w trakcie Twojego krótkiego sierpniowego pobytu w Polsce, wtedy, gdy wsiadłaś do mojego samochodu, a ja spytałam Ciebie: - jesteś teraz zadowolona ? Masz już moją następczynię, tak szybko, w trakcie kilku dni zdążyłaś podjąć tak ważną decyzję?! Odparłaś- jestem szczęśliwa. To kolejny "cud"- pomyślałam. Chciałaś żeby mnie zabolało tak jak Ciebie, gdy powiedziałam Ci prawdę. "Miłość nie unosi się gniewem,.....wszystko znosi", przywołałam w myślach werset z listu do Koryntian. Nasze rozmowy i tłumaczenia już nie miały sensu. "Kto urazi oko, wyciska łzy, kto urazi serce, odkrywa uczucie"- zacytowałam pospiesznie, ale to już na nic się zdało. Porozlewał się ból w naszych wnętrzach. W dniu spotkania miałaś gorączkę. Ja uspokajałam myśli coaxil-em. Prawie krzyczałaś w ogrodzie w trakcie naszej ostatniej rozmowy. Po tym wszystkim?!... zamknęłam się na Ciebie! Powtarzałaś to w nieskończoność. Samolot odleciał nawet nie wiem o której. Zostawiłaś bez słowa pożegnania mnie i dwa zmęczone gorącem lata, pękate bukiety róż, które sama wybierałam, kłując palce do krwi. Już Cię więcej nie widziałam. Skrzynki adresowe do korespondencji i telekonferencji - któregoś dnia nacisnęłam "delete".

Czytam Gretkowską, tą, którą zostawiłaś. Czytam, jak to jest być w ciąży. Dużo mi opowiadałaś, przybliżając mi sytuację w jakiej jest Niunia. Na początku książka wciąga, potem zniechęca, jednak czytając, zaczynam z ciekawości śledzić, gdzie robiłaś przystanki. Małe, zagięte różki kartek. Takie jak Ty, maciupkie, prawie ledwo widoczne, ale z jaką gracją ułożone do snu między stronami. Dotykam tych trójkącików. Sunę po nich opuszkami palców. Może spotkam na którymś dotyk Twoich malutkich palców. Jest już wieczór, kręcę się w łóżku. Nie mogę zasnąć, nagle sygnał sms-a. Otwieram wiadomość: " Oglądasz Marsa?". Sięgam po kamerę i otwieram okno w poszukiwaniu gwiazdy nieco bardziej świecącej czerwonawym blaskiem. Podobno Mars jest najbliżej Ziemi. Zdarza się to raz na sześćdziesiąt tysięcy lat. Jesteśmy zaledwie 55 milionów kilometrów od siebie. Mówią, że ta konfiguracja przynosi pecha, źle oddziałuje na człowieka. Cóż za niesamowite zestawienie zjawisk, Mars jest tak blisko a Ty tak strasznie daleko, miliony lat świetlnych, na samym zimnym końcu galaktyki kochania. Nigdy już się nie zejdziemy w taką ziemiańsko-marsjańską bliskość. Teraz już tylko będziesz tak jak Mars, oddalać się ode mnie, a potem może coś się zmieni za te kolejne sześćdziesiąt tysięcy lat. Może znów się odnajdziemy - to tylko ileś tam tysięcy lat. Cóż to jest dla prawdziwej miłości?
Data publikacji w portalu: 2004-04-24
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024