MY GREEN - tekst konkursowy

Fraulein Langstrumpf
Odkąd zamieszkały razem, nie wiadomo gdzie stół, gdzie łóżko, gdzie sufit, gdzie mój kubek do kawy.
- Lauro! Gdzie jest mój kubek do kawy?!
Jedną z ulubionych czynności Laury P. było robienie ze zwykłych sprzętów gospodarstwa domowego małych dzieł sztuki. Cudeniek. Rodzyneczków. Ewenementów. Miazgi. Tym razem chciała wykonać kubkomatrioszkę, zarazem wańkęwstańkę. Pochylona nad stołem obierała dostatecznie niski punkt ciężkości.
- Coś z niego robię, dobrze? - odkrzyknęła.
Zawsze się boję, że tampon utkwi gdzieś głęboko w moim ciele. Nie wyjmę go, umrę, a kilkaset lat po tym wszystkim jedyne co po mnie zostanie, kiedy moje ciało obróci się w zgliszcza, to będzie ten tampon. Kiedyś utkwiła we mnie prezerwatywa. Nosiłam ją w sobie kilka dni, niczego nieświadoma. Odkrył ją we mnie mój ukochany. Gdyby nie on, ten strzęp pewnie tkwiłby w moim ciele do dziś, takie rzeczy się zdarzają.
Laura zawisła na moment z pędzelkiem w powietrzu.
- Jeśli chcesz, możemy używać prezerwatyw - powiedziała. - choć w naszej sytuacji to byłoby raczej podłe. Hamowanie doznań. Oszustwo i hedonizm. O, hedonizm w czystej postaci. Czy nie uważasz, że w prezerwatywach dla kobiet jest coś hedonistycznego? Bachus w dzikim szale rzuca się to na jedną to na drugą swoim rozpasanym..
- Rozhasanym - Marta chichotała.
- Ok., rozhasanym fallusem, ocieka nimi wszystkimi, tryska na wszystkie strony, wino się leje, bębny, tańce..
- Przestań! Przestań, no przestań! Nie mogę słuchać tych świństw! Ty obrzydliwa małpo!
Laura rzuciła się w pogoń za Martą. Dobiły do materaca w sypialni, padły bez tchu, potargane, rozchełstane. Zawiesić broń. A posteriori. Jeszcze tylko jeden oddech, aby, ażeby... Z braku możliwości rozciągnięcia się w czasie, rozciągają się na materacu. Jeden dotyk. Drugi. Pauza. Kilka oddechów, ażeby. Antyfalliczny ersatz jest w zasięgu... dłoni. Uff. Uff, znów. Wykorzystać to tak, by nie zhańbić się sterylną funkcją wydawania na świat. Jedna matka. Wystarczy. Jeden ojciec, i to tak, że się Nie Nadaje: N. N. Wolę przecinać pępowinę od strony wydającej się na świat. Wydającej się światu. Buch! Nagle wszystkie hormony, wszystkie wysiłki mojej matki zostają poza mną. Już mnie nie dotyczą: radź sobie sama. Mamo! Mamo! Widzę przecież, matka chce mnie nakarmić! Ojej! Podłączcie mnie do niej, niech perystaltycznie przewodzi mi ciepło. Ona chce mnie przytulić! Tak dziecinko, chce bardzo, zechce jeszcze nie raz, ale już nie można. Można ssać jej piersi. Proszę bardzo, oto piersi. Można zadawać jej ból. Ale ja nie chcę zadawać jej bólu. Rozerwałam ją w strzępy, wybroczyłam krew na podłogę. Nie będę czaić się na nią jak hiena. Zmyjcie ze mnie krew. Chcę być piękna dla niej. Pokażcie. O, pokażcie mojej matce jak czyste mam łono, jakie nieurodzajne! No pokażcie, na litość boską! Ale nie szczujcie mnie na nią! Dziecinko, jeśli jej nie ugryziesz, umrzesz...!!!...
Tabletki wczesnoporonne to współczesny obol - leżały obydwie. Wspaniałe, pachnące. Z bezużytecznymi piersiami, waginami. Zupełnie bezużytecznymi, bezpłodnymi, pełnymi rozkoszy. Rozkosz nie jest teleologiczna. Jeśli ktoś zechce ucelowić rozkosz, obdarzyć ją świętą misją, dać jej prawa na wyłączność, obłudnie przyodziać, schować pod korcem, by udawała świętą dziewicę, to będzie to jej inkwizycja. Utleni się. Spłonie. Na tyle efektownie, by orędownicy jej użyteczności, jej kaci, oblizywali rozpustnie swoje śliskie twarze. Jej najwięksi przeciwnicy noszą w kieszeni płaszcza jej nagie zdjęcia. Ponieważ nic innego zrobić z nimi nie potrafią, oprawiają je w ramki, dopinają kilka haseł, liżą, głaszczą. A kiedy ona nie chce zejść do nich ze świętego obrazka, lżą ją i plują na nią, kanibale. Tabletka wczesnoporonna. Pochowajcie mnie z nią pod językiem, abym szybko przełknęła, gdy będzie mnie gwałcił jakiś anioł. By nie zasiedlać mojego niepokalanego łona, nie jęczeć z bólu, nie derywować, nie rozsadzać mojej słodkiej ciasnej waginki. Pod względem łona chcę być ułomna.
Wiele z nich wariuje. Że szukają dawcy. Żeby dostarczył ją natychmiast po upuszczeniu, pijawki obrzydliwe, aby mogły się natychmiast inseminować. Niejeden z nich marzy o tym, by inseminować je na miejscu, a nie na wynos. Położyć się na nią i bezcześcić pod pozorem dobroczynności. Pod pozorem wyzutej z rozkoszy płodności, kopulacji, aseksualności. Gdyby to było wyzute z rozkoszy, nie wpływałby do niej tą ogromną falą świństw. A wtedy z kolei jej prośby nie miałyby sensu. Zatem ona zdaje sobie sprawę z ciężaru tych rozkoszy i obłudnie godzi się na nie. Zmowa milczenia. A może ratuje im życie ten atawizm? Może wcale nie czują się jak gadżet? Są szczęśliwe? Radosne kobiety, rozpuszczone włosy, falujące piersi, zaróżowiona skóra. Och, to jest nie do pomyślenia, ile tracą śniade!
- Zrobić ci śniadanie? - ludzie powinni rozmawiać ze sobą o prostych sprawach. Do innych służy eter.
Leżenie obok siebie w determinacji jednego języka. Nawet teraz nie mogę użyć innych słów, przełamujących, egzegetycznych. Cóż one mogłyby wyjaśnić? Najwyżej tyle, ze bardzo przyjemnie jest trzymać dłoń w jego spodniach. Wyjąć się z ról, które się oferuje. Ale co wtedy począć z determinizmem językowym? I jak go przekonać, że istniejemy tylko my i nasz układ znaków? Dwie głowy i jeden język. Cztery stopy, to samo z łydkami. Oraz pupy. Umiejętność wydawania na świat zrozumiałych treści. Przy całej czujności, by nie rzucili cię na pastwę ludożerców. Ludożercy też przecież są wyrazem, efektem. Efektem zwyczaju. Religii. Konwencji. Determinizmu.
Kup mi coś egzotycznego.
Pomyśl, że możesz mnie uwielbiać, gdy piję kawę albo z dużych kieliszków z grubego szkła.
Po pierwsze trzeba znać kilka tych samych piosenek. W przeciwnym razie nie uda się ucieczka, gdy nas rzucą do obcego kraju, którego języka żadne z nas nie zna. Może to być najwyżej wycieczka. Turnus, na którym uczą nas obcych piosenek. Ale nie ucieczka.
Bo jesteśmy tacy piękni, kiedy się kochamy. Po wszystkich meblach świata, na oczach wszystkich. W bramach. W skąpym świetle. Przy jasnej skórze. Gdy doprowadza cię do szaleństwa, jak dosiadam roweru. Tak, żeby potem nie odwracać się plecami. Gdy mnie ukochujesz. Gdy zaglądasz mi pod bluzkę, batystową, półprzezroczystą. A ja odwiedzam cię dłonią w pociągu. I mówimy językami. Mikazyję. To też wygląda jak słowo. Może to jest słowo w jakimś cytrusowym języku? Zobaczymy przy najbliższej okazji, gdy będziemy kochać się po pijanemu.
Kawę trzyma się w blaszanych puszkach pandory. A w tych zielonych dobrze jest przechowywać walerianę dla kotów. I dawkować im rozsądnie, żeby nie przesadzić. Stały przed witryną sklepu z bielizną. Koronkowe i sportowe, można się zachłysnąć. A przecież i tak zazwyczaj się tego nie nosi. Zdumiewające. Kobiety kupują je po to, żeby zdejmować. Ten, kto wymyślił całą tę paradę, musiał mieć genialny zmysł kupiecki. Śmietniki zapełniają się przeterminowanymi fasonami, całe sztaby pracują nad nowym modelem, lansują to setki pism tematycznych, kobiety rozmawiają o tym w toaletach, płacą im za to duże firmy, upychające swe ekskluzywne butiki jak grzyby. Kto sieje wiatr, zbiera burzę. Fiszbiny. Lepiej byłoby roznieść to wszystko w pył. Tylko, że ci wszyscy ludzie z dnia na dzień, z pokolenia na pokolenie, straciliby pracę.
- Kupię sobie gorset - Marta zmrużyła oczy pod wpływem słońca. - czerwony, półprzezroczysty. Sznurowany.
- Ojej! Na litość boską! Dlaczego chcesz się sznurować?!
Laura P. patrzyła na nią z przerażeniem. Jej głowę wypełniał upał. I do tego ten nieznośny trupi zapach z baru naprzeciwko. Myślała tylko o tym, żeby napić się gdzieś kawy. Trzeba było powstrzymać, zdusić w zarodku, tę migrenę. Rodziła się w kąciku oka. Oślepiająca. Można spróbować sporyszu z kofeiną. Spróbuj. Otępia na kilka godzin, ale przynajmniej dławi ból na kwadrans, dwa. Dobra jest też herbata z imbirem. Mocna. Kiedy przychodzi silny atak, nie licz raczej na kawę. Myśl o kawie wywołuje falę torsji. Coca cola czasami ją zastępuje. Zimna. Zawsze. Ciepła jest dobra na niestrawność. Wygotowana. Albo do odrdzewiania śrub. I przede wszystkim zasłoń okna. Ani promyczek. Wybieraj mieszkania wśród drzew, bo drzewa filtrują ostre światło. Nie czytaj. Najpierw pojawią się jasne plamki, wkrótce zasłonią ci obraz, usadowią się solipsystycznie na twojej plamce ślepej. A po kilkunastu minutach uderza pierwszy ból. Plus torsje. Skronie, czasami potylica. Oby zasnąć, zanim zacznie się na dobre.
Obcowanie ze sporyszem hartuje.
- Przecież nie po to o n e wszystkie paliły swoje staniki, żebyś ty teraz tak po prostu weszła do sklepu i kupiła sobie gorset, na miłość boską! - Laura P. drżała z bólu i zdenerwowania.
- Ależ daj spokój. Przede wszystkim skończ z tymi świątkami. Zawsze rozpuszczasz swój język jak dziadowski bicz, kiedy się denerwujesz. A po drugie, to właśnie po to były te wszystkie afery ze stanikami, żebym ja mogła teraz z własnej woli, z upodobaniem, premedytacją, cokolwiek lekkomyślnie, wejść do sklepu i za ostatnie pieniądze kupić sobie sznurowany gorset, ok. ? - odparła Marta.
- Dobra. Ale to ty fundujesz sobie ten glamour. Ja idę na kawę.
- My green?
- Acha.
Skąd ta troska? Zawsze, kiedy się okazuje, że jest i ciało, i prawa ciała. Że ulega rozkładowi. Duszo, duszo, moja kochana duszyczko. Aciuciu. Pipipi. Całą duszą. Dusza za duszę. Zaduszki. Zaduszę. Za duszno... A w momencie awarii okazuje się, że dusza nie wyciągnie deski ratunku. Ostra jak brzytwa. Konającemu. Jeśli ciało pójdzie na dno, to jego ciężar właściwy, który się równa tyle a tyle, to pociągnie za sobą i duszę. I d. się nie przyda. Trzeba ratować ciało. Rzucić się na nie, krzyknąć: "Kłamałam! Tak naprawdę zawsze chodziło mi o ciało! Chcę cię ciałować!" Nagle wypada zajmować się tym, co w razie eksplozji zawiśnie na sąsiednich drzewach w postaci krwawych strzępów, jelit i pólstrawionego obiadu. Karmić łyżeczką albo wstrzykiwać. Koniec z herbatą i herbatnikami z jagodową konfiturą. To było dla d. Teraz troszczmy się o kolor moczu. Ile zjadł wczoraj na obiad. Proporcjonalny przyrost wagi ciała. Upływające siły. Tonące siły. Ciało daje się we znaki (czy stąd wzięły się stygmaty?). Okazało się, że ciało może też się wymknąć. Choć wydawało się takie stabilne. Mięsiste. Nie można było go oderwać od ziemi, a teraz samo się rwie. Oszukane przez własne prawa. Otóż oderwać się od ziemi może, leżąc pod nią. To nagłe odkrycie dodaje mu skrzydeł. Najbliżsi zaczynają drżeć. Zatroskani, oszołomieni: ojej, on ma mitochondria. Facet nie jest utkany z muślinu, ot co. Trawi. Choroba się w niego wciela. Może wejść dowolnym otworem, nawet oddychać nie jest bezpiecznie. Świetnie dopasowuje swoją replikację białka do jego ustroju. I krok po kroku się nim staje. Systematycznie. Na początku potajemnie, bezobjawowo, żeby się nie wydać zbyt wcześnie. Ból stawia na baczność. Podrażnienie włókien C. Więc, jeśli się da, choroba toczy bezboleśnie. Potem morfina. Hasa swobodnie, bo i tak jest już zbyt późno, żeby ją wyplenić.
Siedziały przy kawie w jednej z tych maleńkich kafeterii, że prawdziwe terra kaffe. Niemielona, gruboziarnista, zielona. Pędów się nie odrywa, żeby było przaśniej. I taniej. Na plantacjach pracują zapatyści. Minimum środków, własne kanapki, żeby nie odprowadzać podatków. To dużo lepsze niż marny procent z banku światowego. Marta kuliła się nad swoim ciastkiem z jagodami. Amerykańska babeczka. Co chwilę sięgała łyżeczką do miseczki z konfiturą jagodową i nabraną porcję lekko podgrzanej słodyczy strzepywała na ciastko. Miękkie. Zupełnie nasiąkłe. Pływające w herbacie.
(Chinina. Dobra byłaby chinina. Czasami nie ma nic skuteczniejszego. Małe gorzkie dawki w toniku. Chyba paraliżuje receptory, czy coś takiego. Mogłabym ją wsypywać do herbaty. Paskudny smak. To podobno dlatego, że lecznicze rośliny też walczą o przetrwanie. Wyrzutki. Kamien filozoficzny nie kryje się przecież w złocie, tylko w glinie. Gdyby były na tyle przebiegłe, by zachęcać swym smakiem? Podwójni agenci. Gra zerowa, w której intencje przeciwnika są nieznane. Nie, zbyt duże ryzyko.)
Za oknem było lepko. Duszne, gęste powietrze mąciło zmysły. Gorąca zupa. Zupa - krem, z selera, posypana włoskimi orzechami. Do popicia był natomiast tylko kisiel. Z gruszkami. Życie za oknem toczyło się ociężale, kleiście. Słodkie mleko skondensowane gotowane przez dwie godziny na wolnym ogniu. Poruszali się karmelowymi ruchami, chodzące ciastka z kremem. Ach, choćby łyk mrożonej herbaty miętowej! Lemoniady! Polać te wszystkie piszingery wodą ze strażackiej sikawki.
Marta oderwała wzrok od lepkiej szyby. Dosłownie odrywała ciężkie rzęsy, koktajlowe powieki od ektoplazmowej szyby.
Laura P. coraz wyraźniej czuła, że w taki upał migrena nie da się oszukać kofeiną. Może marihuana?
Anioły. Zimne, martwe anioły. Przerażone, otwarte usta, wydłubane oczy. Jak można uwierzyć, że te upiorne istoty oglądają światłość? Oślepione. Niczego nigdy nie oglądają. Oczy całkiem wydłubane. Makabrycznie powyginane palce świętych. Męczennicy gnijący po piwnicach ratuszów. Twarze ludzi na całe życie przykutych do łóżek. I do tego ta kobieta. Wahają się ciągle miedzy ukazaniem piękna jej kobiecości a jej ubóstwieniem, tak jakby ubóstwienie było odczłowieczeniem. Trzecim światem. Dają jej więc najczęściej rysy aseksualne, dobroduszne, urągające tym wszystkim, które chcą brać z niej wzór. Twarz kretynki. Ciepła, pływająca, rozlana w wiecznej zupie świętego wizerunku. Boże, co za upał!
Wieczna dziewica upośledzona kobieta. Czy to prawda, że ona miała wtedy czternaście lat? Jak Julia? Julia pachnąca liliami. Zapach lilii w piekle. Dziecko zamknięte w szafie przez dwa lata, kontaktujące się ze światem za pomocą powonienia. Pogrzeb tatusia? Lilie, lilie, przez cały dzień zapach lilii. Puchnące woskowe ciało. Woskowe świece, wypalające się knot za knotem. I śmiertelniki: lilie.
Kościoły też tak pachną. Dlaczego inne świątynie nie pachną liliami, tylko kościoły? Księża potrzebują narkotyków. Słodki, odurzający zapach. Dotyk anioła śmierci. Wierni wiedzą, że nigdzie indziej nie doświadczą trójcy. Boska opatrzność daje kształty Azazelowi Diabeł ich strzeże. Jak szaman dawkuje im liliowy pejotl.
Laura P., wyrwana, bezmyślnie wpatrzona w miękką, jedwabną, złotą bluzkę Marty. Ta bluzka wyglądała tak, jakby za chwilę miała opaść. Niczym nie przytrzymywana. Niczym nie konserwowana. Narzucona na nagie piersi, uciekająca z nagich ramion. I do tego ten zapach ciała Marty... To bardzo lubieżne, znać zapach ciała kogoś innego. Bezwstydne niemowlęta.
- Idę już. Do zobaczenia wieczorem, kociaku - Laura P. wstała, plącząc się w swoich torebkach i włosach Marty. Imbirowych. - powalczę trochę z migreną. (I wezmę tyle coffecornów, uff, uff, że chill out we własnym szezlongu.)
O, idzie intrygantka. Pucołowate policzki, błyszczące usta. Brokat na powiekach. Koronki. Koronki. Tatuaże. Kolczyki. Krótkie włosy. Zabójcze pończochy. Langstrümpf. Pantofelki wyszywane cekinami i brokatem. Sztuczny atłas. Skandalistka. Idzie bezbożnie swobodnie i macha zieloną torebką, wyszywaną złotą nitką. Migrenowa bladość twarzy. Oczy upojone kawą. Neurotyczna. Kusi pełnymi ustami, ale onieśmiela przestarzałymi koronkami. Dziewczę.
Dziwna sprawa. Jeśli świetnie czujesz się, powiedzmy w indygo, Im mimo to może się to nie podobać. Trzeba się wstrzelać w Ich gusta. Landrynka w sklepie ze słodyczami. Nie, dziękuję. Dziś nie mam ochoty na miętówki.
- Poproszę dwie kulki nugatowych - Laura P. wysupływała drobne z maleńkiej srebrnej portmonetki.
- Z polewą?
- Nie, nie, dziękuję. A... są może kasztanowe?
- Nie, nie mamy.
- Dzięki.
Lody, lody. Zjadanie chmur. Wspaniała sprawa.
Myślała o wieczorze. Z Martą. Nad wodą. Tysiące łabędzi. Śpiące piękności. Podobno śpią z głowami pod wodą, ciekawe. Zaraz, a może to kaczki?
Zupełnie bezwiednie wsiadła do autobusu. Prosto do domu. Może napijesz się więcej herbaty? Jeszcze w ogóle nie piłam. Tym lepiej.
Trzeba kupić czekoladki dla Marty. Ona lubi czekoladki. Ona? Ależ, Lauro, nie miej wyrzutów sumienia. Nie reifikujesz Marty. To zwykła anafora. Czy potrafiłabyś bez niej żyć? Spróbuj to sobie wyobrazić. Jej pupa falująca na huśtawce. Na rowerze. Na twoim ciele. Piersi podnoszone oddechem, anglezem, spazmem orgazmu. Wygięte plecy, można by na nich narysować jakąś siatkę kartograficzną. Prężne plecy. Z włosami odrzuconymi w tył. Uśmiechnięty brzuch, brzuch frywolny, dziecinny, roztargniony, zapomniany. Zawsze zapominam opiewać jej brzuch. Tak samo nie pamięta się o paliczkach. Szyja z waty cukrowej. I to, zaciskające palce. Extra safe. Przesłanki, które pozwalają stwierdzić, że jakiegoś wieczoru paralelnie spędzało się wieczór przed tymi samymi filmami. Ona pachnie tam migdałami. I nic a nic nie powszednieje. Jej piersi biegające po całym domu. Z kieliszkiem w ręce. Owijając głowę ręcznikiem. Budząc mnie rano dmuchnięciem w kark. Pocałunkiem w plecy. Zabawą w sutki. Pluszowym misiem wyczarowanym spod poduszki. Kradnie mi w nocy kołdrę. Zabiera jaśki. Rzuca się jak fryga. Miewa bardzo złe sny. Trzeba ją tulić do piersi, całować w czoło. Szeptać. Deptać. Masować stopy przy byle chłodzie. Marzną bardzo szybko. Moja głębinowa rybko.
Jeszcze raz. Czekoladki. Uwielbia te, które się tak szybko topią. Niemieckie pralinki. Baardzo dużo orzechów. Migdały. Kakaowiec. Czary mary, prawda? Bardzo prosty odurzacz. Łatwo się złapać na czekoladę. Uwalnia jakieś hormony, czy coś. Endorfiny. Czekolada rozwesela. Można wprost umrzeć ze śmiechu.
Spróbuj żyć bez niej. Zmieścisz się w jednoosobowym łóżku. Dlaczego w przypadku kobiet masturbacja jest pociągająca? Wręcz słodka. Wręcz niewinna. Owiana nimbem czy czymś takim. Woalem. Baldachimem.
Umrzesz bez niej. Kup, do jasnej cholery, te czekoladki! Lindt, jasne?
Data publikacji w portalu: 2004-11-22
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024