NEMEZIS - tekst konkursowy
Lodowe Serce
Mam 55 lat. Jestem dojrzałą, niezależną kobietą. W życiu najważniejsze jest dla mnie poczucie wolności. Nie mam męża ani dzieci, co nie oznacza, że nie kochałam. Kochałam, lecz tak naprawdę tylko raz, i było to uczucie, które przewróciło mój świat do góry nogami.
Ona miała na imię Carolyn.
Poznałam ja, gdy miała 20 lat, ja już dobiegałam czterdziestki. Po kilku burzliwych związkach chciałam się ustatkować, znaleźć tę jedną, jedyną osobę, która zechce dzielić ze mną resztę swoich dni.
Studiowała filozofię na uniwersytecie w Paryżu, ja prowadziłam tam zajęcia ze sztuki współczesnej, na które się zapisała. Była jedną z najaktywniejszych osób w grupie i ciągle zadzierała ze mną, zadając trudne pytania. W miarę upływu czasu moje zainteresowanie Carolyn stawało się coraz silniejsze, coraz częściej spotykałyśmy się po zajęciach, żeby omówić jakiś problem, z czasem jednak zaczęłyśmy rozmawiać o wszystkim i...było cudownie!... Czułam, jak ta dziewczyna dodaje mi energii, czułam, że chodzę do pracy z większą ochotą - by ją zobaczyć... Egzamin zdała celująco i zaproponowała, żebyśmy to uczciły. Zgodziłam się.
Przyszła wieczorem. Wyjęła z torby butelkę wina i dwa kieliszki oraz książkę zawiniętą w białe płótno. Było to stare wydanie myśli Konfucjusza.
Usiadłyśmy na podłodze, nalała wino, którego purpurowa barwa i krople ściekające po szkle wywołały nagłe ciepło w brzuchu, po czym uniosła głowę i powiedziała: "Kocham cię".
Nie wiem, jak nazwać to, co przeżyłam w tej sekundzie, ale pragnęłam krzyknąć za Faustem: "Trwaj chwilo, jesteś piękna"!
Zakręciło mi się w głowie, aż wzięła mnie za rękę i zapytała, czy nic mi nie jest, a potem dotknęłam jej twarzy, która była chłodna, i zbliżyłam swoje usta do jej ust.
Nagle wydała mi się najpiękniejszą istotą na świecie. Wysoka, szczupła, o chłopięcej figurze; jasne, krótkie włosy, tak miękkie, że chciałam w nich zanurzyć dłonie; gładka skóra, biała jak kość słoniowa, jasnoróżowe, blade usta, których słodycz zawsze będę pamiętać, i oczy, oczy, jakich mógłby pozazdrościć jej każdy okruch nieba i każda kropla w morzu.
Zbliżyłam swoje usta do jej ust.
Poczułam ciepły oddech na policzku. Trwałyśmy tak długo, oddychając coraz szybciej i goręcej, lecz nie dotykając się wcale.
Wtedy poczułam, że mnie całuje. Był to krótki, grzeczny pocałunek, po którym odsunęła się. Spuściła głowę, jakby chciała okazać wstyd, a moja duma znikła w jednej sekundzie, objęłam ją i przytuliłam jak dziecko, a potem całowałam, całowałam bez końca. Było to coś, czego nie potrafię oddać; "wulkan uczuć", "szaleństwo zmysłów", "burza uniesień"- to zbyt wytarte skojarzenia, wszystko połączyło się razem, czułość, namiętność, ból, pożądanie.
Byłam z Carolyn siedem miesięcy. Najwspanialszy okres mojego życia spędziłam z dwudziestolatką - ja, kobieta przed czterdziestką. Po tym czasie coś zaczęło się psuć. Carolyn chodziła jak struta, całymi dniami się nie odzywała albo płakała. Myślałam, że chce odejść, w końcu jest młoda i piękna, ale wciąż powtarzała, że to nie to.
Któregoś dnia wróciłam do domu - zastałam tylko pustą szafę i list, w którym prosiła o wybaczenie, pisała, że byłam i będę miłością jej życia, że nic mi nie mówiąc, nie zrani mnie i że tak będzie najlepiej.
Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie obuchem w głowę. Moja Carolyn, mój świat i moje słońce... Jeszcze wczoraj tu byłaś, jeszcze rano cię całowałam, a teraz mam cię już nigdy nie zobaczyć?...
Szukałam jej, bez skutku, jej rodzina gdzieś wyjechała. Wszystko było bez znaczenia, bez przyszłości, bez jakiegokolwiek sensu! Próbowałam wielu rzeczy, wódka, tabletki, przygodne znajomości, problemy piętrzyły się z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc. W końcu zrezygnowałam. Stoczyłam się, straciłam pracę... Nigdy nie sądziłam, że miłość może zawieść człowieka tak daleko i tak nisko jednocześnie....
Jednak po roku czy dwóch postanowiłam odbić się od tego dna. Jak to jest w tej piosence?...-"Każdy ma druga szansę"... Ja również ją miałam.
Kupiłam dom na wsi, wyremontowałam i przerobiłam na hotel. Powoli wychodziłam na prostą, choć często jeszcze siadywałam przed lustrem, zastanawiając się, jakim kosztem prowadzę to nowe życie...
Tak minęło kilka lat. Któregoś roku, w końcu sierpnia, przyjechali nowi goście. Z luksusowego samochodu wygramolił się starszy mężczyzna z brzuchem i kroplami potu na głowie, a za nim młodsza kobieta, ubrana w ciemny garnitur.
Miała jasne, krótkie włosy, tak miękkie, że chciałoby się zanurzyć w nich dłonie, gładką skórę, białą jak kość słoniowa, blade usta, i oczy, których barwy mogłoby pozazdrościć niebo i każda kropla w morzu... Zdrętwiałam, ręce mi drżały, a serce...Gdyby nie ciało, które trzymało je na uwięzi - dawno ukryłoby się w najciemniejszym zakamarku domu, skąd mogłoby obserwować jak dzikie zwierzę tę scenę.
Mężczyzna potwierdził rezerwację: "Pan i pani Rossignol". Tak, znałam to nazwisko właściciela wielkich winnic na południu Francji. Zrozumiałam nagle, że odejście Carolyn musiało mieć związek z jej rodzicami - znaleźli jej męża z ważną pozycją. Więc poddała się...- dlaczego? Czy kochała go? Czy kochała mnie? Czy nie czuła się przy mnie bezpiecznie? Setki pytań szalały w głowie, a Carolyn stała z boku patrząc w okno. Odwróciła się wreszcie i nasze oczy spotkały się. Była to chwila, którą na próżno potem próbowałam wymazać z pamięci. W tej jednej sekundzie wróciło wszystko, siedem miesięcy miłości, siedem miesięcy bliskości, troski i słodyczy, nie mogącej nasycić naszych dusz.
Po tej wiecznej chwili udali się na górę, zostawiając mnie z tysiącem wspomnień, które teraz przykryłam kilkoma ruchami ręki, kreślącej obce nazwisko w księdze gości.
Moja Carolyn, mój świat, moje słońce... Przez te dni widywałam ją rzadko. Nie rozmawiała z nikim, ze mną też nie. Któregoś wieczoru usłyszałam pukanie do drzwi. To była ona. Usiadła na łóżku i nic nie mówiąc, położyła głowę na moim ramieniu. Poczułam zapach jej ciała, zapach nieba i morza. Wzięłam jej twarz w dłonie i przyjrzałam się - nadal była piękna, tylko dziś więcej zmarszczek okalało oczy, w których prócz blasku było jeszcze coś, czego nigdy nie miałam poznać.
Nie pytałam o nic, to nie miało już znaczenia, słowa były zbędne w chwili, gdy myślałyśmy to samo. Zbliżyłam usta do jej ust, jak wtedy, gdy pierwszy raz przyszła do mojego mieszkania. Znów czułam ciepły oddech, ale gdy nasze twarze prawie się dotknęły, w tej samej minucie nasze łzy spotkały się po to, by resztę drogi pokonać razem. Moje usta zabłądziły na jej szyi; wdychałam ten zapach jak skazaniec, któremu zostały ostatnie godziny życia. Płacząc, całowałam jej ręce, ramiona, kulistość piersi, zagłębienie między nimi, ale kiedy dotarłam do brzucha, gdy słone krople spadały na to delikatne wzniesienie, usłyszałam w jej wnętrzu życie.. Było to nowe, małe istnienie, rosnące w niej. Wtedy powiedziała:" Nigdy nie przestałam cię kochać i nigdy go nie pokochałam", i wyszła z pokoju.
Następnego dnia odjechali. Ostatnim obrazem, jaki widziałam, była niebieska głębia oczu, zostawiająca długi ślad na drodze.
Nigdy więcej nie spotkałam Carolyn. Nie było już dla mnie ważne, gdzie mieszka, jak żyje. Tylko jedno pytanie powracało jak rzucona bezmyślnie plotka, co mogłoby nas czekać, gdyby umiała powiedzieć "nie". Nie chciałam sobie odpowiadać- odpowiedź przynosiła mi każda noc, każdy sen, każde marzenie.
Teraz mam 55 lat i jestem dojrzałą kobietą. Mieszkam z kimś i myślę, że jestem szczęśliwa. Czy kocham tak, jak wtedy? Może to banalnie zabrzmi, ale Carolyn była miłością mojego życia. Dlatego potem już nie kochałam tak samo. Nigdy się nie kocha tak samo.
Nie chcę jej spotkać. Wszystko przemija i tak jest dobrze. Karmienie się przeszłością nie daje nic... Tylko czasem jeszcze budzę się w nocy i zastanawiam, gdzie jest i czy myśli o mnie, moja Carolyn, mój świat i moje słońce.
Data publikacji w portalu: 2005-10-05
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »