NATURALIA NON SUNT TURPIA
Ravenheart i.ravenheart@gmail.com
Oktawia była odrobinę zdenerwowana. Na szczęście niewolnik, który jej towarzyszył, dostrzegł jej
niepokój, bo uśmiechnął się pocieszająco. Quintus był taki kochany... Towarzyszył jej od czasu,
gdy była małą dziewczynką, zawsze taki dobry i opiekuńczy. Jeszcze gdy była mała, wystarczyło,
aby go poprosiła, aby brał ją na swoje potężne, ciemne ramiona i unosił wysoko, do góry.
Podszedł do wrót i zastukał w nie zdecydowanie.
- Oktawia Kornelia przybywa z Kapui do domu Tytusa Gracjusza.
Wielkie wrota, pchane przez dwóch odźwiernych, otworzyły się. Wysoka, elegancko ubrana
niewolnica zbliżyła się do nich i uśmiechnęła się, kłaniając jednocześnie, jak przystało osobie
zależnej w obecności obywatelki.
-Pani... -oznajmiła miłym, głębokim głosem – dostojnego Tytusa, mego pana nie ma w tej chwili
w domu, bowiem udał się na wyprawę, posłuszny rozkazom konsula. Jednak mimo to mamy
nadzieję, że wizyta będzie ci miłą – dodała unosząc oczy – Liwia, czcigodna siostra waszej matki
oczekuje z niecierpliwością. Mam polecenie zaprowadzić was do niej, gdy tylko przyjedziecie.
Oktawia skinęła głową i przełknęła ślinę. Oto spotka się za chwilę z kobietą, która zapewne
zadecyduje o jej losie. Mimo, że w ich żyłach płynęła ta sama krew, obawiała się tego spotkania.
Cóż, była tylko młodą, piętnastoletnią dziewczyną z prowincji, zaś rodzina Gracjuszy była jedną z
najznamienitszych części tej tajemniczej i dziwnej mozaiki, jaką stanowił Rzym.
Rzym... nieśmiertelnie miasto, o którym marzyła skrycie w pokoju, który zmuszona była dzielić ze
swymi trzema siostrami. Matce nie było dane znaleźć tak oszałamiającej partii, jak jej siostrze.
Rzym... o którym trwożnie i skrycie, pod osłoną ciemności nocy, szeptała ze starszą o trzy lata
siostrą. Antonia, jak przystało na obywatelkę Rzymu mieszkającą na prowincji, w wieku
czternastu lat opuściła dom rodzinny i przeniosła się do domu męża – rzymskiego urzędnika
niższej rangi. Kiedy odwiedzała dom rodzinny, opowiadała młodszej siostrze historie straszne i
pociągające zarazem o Mieście i jego tajemniczach.
I oto teraz ona, Oktawia Kornelia, była w tym dziwnym miejscu; ba w samym jego centrum! Po
drodze mijały święte wzgórze Palatynatu – na którym ongi Romulus zakreślił granice tego, co dziś
było Rzymem.
Niewolnica wskazała Quintusowi pomieszczenia dla służby, a Rzymiankę poprowadziła
marmurową ścieżką, przez cudownej piękności ogród i perystylium, aż pod ozdobione kolumnami,
przywodzącymi na myśl greckie stoa, wejście do części mieszkalnej. Wszystko tu było inne niż w
jej rodzinnym domu. Przechodząc obok misy pełnej świeżych owoców Oktawia nie mogła się
powstrzymać – ukradkiem chwyciła winogrono i szybkim ruchem włożyła je do ust. Chłodny,
lepki sok rozpływał się na jej podniebieniu fontanną wonnego smaku i orzeźwienia, gdy podążając
za niewolnicą znalazła się w cienistym wnętrzu atrium.
Pomieszczenie było olbrzymie – Oktawia była pewna, że zmieściłaby się w nim połowa jej
rodzinnego domu. Pośrodku, cichym, łagodnym szmerem spływała woda, wypływająca z
marmurowej fontanny. Zachwyciła ją cudowna muzyka kropel i elegancja tego zbytkownego
urządzenia. Kiedy jednak przyjrzała się bliżej tej - rzadkiej w jej stronach - instalacji, odczuła
zakłopotanie. Ściany basenu, do którego spływała woda, pokryte były bowiem mozaiką, piękną i
delikatną, ale jednocześnie bardzo nieprzyzwoitą. Oktawia była już, co prawda, dorosłą kobietą
wedle rzymskiego prawa – skończywszy miesiąc temu czternasty rok życia, uzyskała prawo do
legalnego oznajmienia „ubi tu Gaius, ibi ego Gaia” i zawarcia związku małżeńskiego, ale odebrała
jednak dość konserwatywne i – co tu dużo mówić - prowincjonalne wychowanie.
Udając że jakiś kamyk zaplątał się w jej sandał, przystanęła i ukradkiem rzuciła zachłannym
spojrzeniem na kolorowy wzór. Czuła, że się czerwieni, ale jednocześnie mozaika fascynowała ją i
przykuwała wzrok. Drobne kamyczki układały się w wyraźny – bardzo wyraźny – obraz
kilkunastu mężczyzn z wyprężonymi na baczność członkami, urządzających sobie polowanie na
młode Greczynki. Gdzieś w głębi Oktawii zaczęło się budzić dziwne uczucie, którego
doświadczyła zaledwie kilka razy, a które napełniało ją jednocześnie tajemną tęsknotą,
niepokojem. Jej usta stały się suche, a w piersiach poczuła ciężkie, uderzenia serca. Nagle jednak
zorientowała się, że prowadząca ją niewolnica musiała usłyszeć, że Oktawia zatrzymała się.
Spojrzała w jej kierunku. Dziewczyna patrzyła bezczelnie na nią, jakby świadoma myśli, jakie
przemknęły jej przez głowę. Miała wielkie, błyszczące oczy i nienaganną sylwetkę, którą psuły
jedynie odrobinę zbyt duże piersi. Zła na siebie i na służącą Oktawia potrząsnęła głową i kazała się
prowadzić dalej, starając się nie myśleć o tym, co oznacza dziwny półuśmiech na pełnych wargach
idącej teraz obok przewodniczki.
Po chwili Oktawia uświadomiło sobie, że minęły główne pokoje. Czyżby najpierw była
prowadzona do pomieszczenia dla gości? A może to był jeden ze sposobów, w jaki ciotka chciała
okazać, że nie jest zadowolona z jej wizyty? W końcu służąca zatrzymała się przed wejściem do
łazienki.
-Pani, szlachetna Liwia oczekuje niecierpliwie twej wizyty.
Oktawia nie zrozumiała. Kazano jej się umyć przed spotkaniem? Niewolnica uśmiechnęła się i
wskazała wejście.
-Pani, wejdź proszę. Pani tego domu chciała cię widzieć natychmiast po twoim przybyciu, a
właśnie zażywa odświeżającej kąpieli.
Przełknęła ślinę. Czuła się bardzo niezręcznie, przekraczając próg pokoju łaziennego. Zsunęła
sandały i z bijącym sercem weszła dalej. Natychmiast podeszła do niej kolejna służąca (rodziców
Oktawii był stać zaledwie na jednego niewolnika – chociaż nigdy w ten sposób nie myślała o
Quintusie, którego miała bardziej za przyjaciela i opiekuna). Miała na sobie delikatną,
półprzezroczystą tunikę, ledwie okrywającą jej ciało. Ukłoniła się i sięgnęła po szaty Oktawii, ale
ta potrząsnęła głową. Rozbierać się w towarzystwie obcych ludzi? Westchnęła. W stolicy widać
musiały obowiązywać inne zwyczaje. Mimo to odprawiła dziewkę i przeszła do właściwej części
łazienki.
Jej oczom ukazało się olbrzymie pomieszczenie. Wyłożone najprzedniejszym marmurem, lśniło
elegancją i zbytkiem. Pośrodku, w centralnym punkcie umieszczono wielki, kwadratowy basen
kąpielowy, którego bok miał dobrych kilkanaście kroków. To było prawie domowe jezioro – w
dodatku ogrzewane prywatnym hypocaustum, o czym świadczyła delikatna para unosząca się znad
wody. Musiało to kosztować fortunę. Do środka tego przybytku prowadziły szerokie schody.
Zielonkawa woda delikatnie pieściła stopnie łagodnym falowaniem.
Mimowolnie Oktawia poczuła wielką chęć, aby zrzucić ubranie i zaznać odprężającej ulgi kąpieli.
Jej zmęczone kilkudniową podróżą członki wołały o chwilę odpoczynku. Jednak nie była to jej
wanna, o czym świadczyli chociażby czterej kąpielowi, stojący między podpierającymi dach
kolumienkami. Każdy z nich dzierżył na długim kiju wachlarz, którym łagodnie poruszał, aby
powietrze się nie zastało. Nagle zalała ją fala gorąca, uświadomiła sobie bowiem, że wszyscy byli
nadzy. Byli to dorośli i dojrzali mężczyźni, a choć Oktawia orientowała się już w sprawach
cielesnych, to jednak widok czterech muskularnych ciał – niewątpliwie męskich wprawił ją w
dziwne zakłopotanie. Znowu poczuła uderzenia serca i z wysiłkiem odsunęła spojrzenie od ich
członków, które w wyobraźni młodej dziewczyny przyjmowały kształty jakiś wielkich, dziwnych
maczug, groźnych i nieodgadnionych. Przez myśl przeszła jej rzucona mimochodem zgryźliwa
uwaga zrzędliwej matrony, znajomej jej matki: „gdy raz poczujesz ogień, jaki potrafią rozpalić,
będziesz już zawsze jak suka, gotowa nadstawić się każdemu, aby tylko zakosztować rozkoszy”.
Wzdrygnęła się.
-Ach, Oktawia – usłyszała głośne wołanie – Nareszcie jesteś!
Jej spojrzenie powędrowało w głęb sali, w kierunku wołającego ją głosu. Liwia. Siostra jej matki,
która od tej pory miała być jej prawną opiekunką – a w praktyce władczynią jej losu. Takie było jej
przeznaczenie, bowiem dzięki zrządzeniu bogów, Liwia stała się władczynią potężnej fortuny
Tytusa Gracjusza, zaś jej matki nie było stać na opłacenie posagu młodszych córek.
Liwia okazała się być młodą i piękną kobietą. Zbliżała się zapewne do trzydziestki, ale jej ciało
pozostawało doskonałe. Oktawia mogła to świetnie ocenić, bowiem siedząca w drugim końcu
basenu rzymianka była zupełnie naga. Nie okrywała jednak skromnie swoich członków, ba –
przeciwnie, siedziała z szeroko rozpostartymi rękami, pozwalając, aby jej kształtne, jędrne piersi
raz po raz łobuzersko wystawały nad powierzchnie wody. Obok niej siedziały dwie młodsze
rzymianki, które najwyraźniej wymieniały uwagi na jej temat, bowiem nachylały się ku sobie
szepcząc cicho i spoglądając na Oktawię spod długich rzęs. Obie dziewczyny były nagie i obie
siedziały w pozach, które u Oktawii wywoływały mieszane uczucia. Z jednej strony uważała je
bowiem za zbyt śmiałe, ale z drugiej... cóż... sama musiała przyznać, że zazdrościła im owej
swobody.
-Pani Liwio... – Oktawia skłoniła się zgodnie z nakazami wychowania
Liwia roześmiała się dźwięcznie.
-Oktawio, Oktawio... -powiedziała kręcąc głową i rozchlapując drobne kropelki – ledwie
przyjechałaś, a już tytułujesz mnie, jakbym była stateczną rzymską matroną w kwiecie wieku. Czy
naprawdę tak się zestarzałam, od kiedy widziałam cię po raz ostatni?
Dwie przyjaciółki siedzące obok Liwii zachichotały, a Oktawia poczuła się bardzo niezręcznie.
-I w dodatku straszysz nas tymi ponurymi minami – dodała Liwia, z trudem hamując rozbawienie
-ściągaj te ciuchy i dołącz tu do nas. Musisz mi opowiedzieć, jak przebiegała podróż.
-Ale... -Oktawia chciała nieśmiało zaprotestować
-Nie ma żadnego ale... – przerwała jej ciotka władczym głosem, po czym skinęła ręką na jednego z
niewolników – Przynieście nam wina. Tylko jakiegoś specjalnego, w końcu Oktawia jest
specjalnym gościem, chociaż właściwie nie: od dzisiaj jest już domownikiem.
-Może byś przedstawiła nas, Liwio, bo umieramy ze zniecierpliwienia, żeby poznać młodą
Oktawię. W końcu nowa twarz w tym nudnym mieście, a ty trzymasz ją tylko dla siebie... –
dodała jedna z nieznajomych. Miała głęboki, wibrujący głos – a może po prostu postarała się nadać
mu takie brzmienie. Jej ciało był wyraźnie ciemniejsze od pozostałych, choć nie tak brązowe, jak
posągowe kształty niewolników kąpielowych. Najwyraźniej pochodziła z którejś z południowych
prowincji – a może nawet spoza Italii.
-Wiem, co ci chodzi po głowie, ty czarnowłosa chuliganko... – roześmiała się Liwia, uderzając
lekko dłonią w powierzchnię wody, tak, że delikatny wachlarz srebrzystych kropel spadł na twarz
jej rozmówczyni – ale masz rację. Gdzie moje maniery.
-Oktawio, poznaj moje... - Liwia zawiesiła głos na chwilę – przyjaciółki. To jest Julia Druza.
Uważaj na nią, ma jak najgorszą opinię w Rzymie, od kiedy przyjechała tu pół roku temu z
dalekiej prowincji w Bettyce. Pomyśl tylko – wystarczyło sześć miesięcy, a już podbiła całe to
dekadenckie miasto swoimi przygodami. Jest prawdziwym postrachem wszystkich dobrze
prowadzących się młodzieńców i panien na wydaniu.
Julia zrobiła obrażoną minę, po czym pokazała Liwii obsceniczny gest i demonstracyjnie obróciła
się do koleżanki.
-Widzisz, co mnie spotyka we własnej wannie – westchnęła obłudnie Liwia – Ach, ta dzisiejsza
młodzież. O, boska Izydo – chyba naprawdę się starzeję. Już niedługo będę chodzić po Forum i
spluwać z obrzydzeniem na widok rozpustnych obyczajów, mamrocząc w kółko „o, tempora -o,
mores!”.
Oktawia przygryzła wargi, żeby nie parsknąć śmiechem. Mimo pewnej ekscentryczności, Liwia
wydawała się milsza niż sobie ją wyobrażała, a jej humor był zaraźliwy.
-To zaś jest jedyna osoba, która może iść z Julią w zawody, jeśli chodzi o opinię – kontynuowała
rzymianka – Oto Klaudia Tercja Kabilla. Jest zresztą przyrodnią siostrą Julii. Wydało ją to samo
łono, bowiem jej matka była poprzednio żoną Marka Lucjusza Druzy, obecnie setnika któregoś
tam legionu, wysłanego właśnie przez Senat, aby bronić naszych posiadłości w Hispania Beatica.
Klaudia roześmiała się.
-Dzięki polityce i wojnie, nasze rzymskie genes są tak pokręcone, jak nadmorskie sosny, albo jak
włosy łonowe Afrykańczyków. Ale to, co mówi Liwia, jest prawdą. Mojemu ojcu nakazano
rozwieść się z matką wieki temu. Zresztą, ja nie narzekam, bo dzięki temu sprokurował mi śliczną,
siostrzyczkę o skórze koloru greckiej oliwy – roześmiała się ponownie i niespodziewanie ujęła
twarz Julii w dłonie i pocałowała ją w same usta.
Oktawia zamarła, bowiem nagła reakcja Klaudii była dla niej zupełnym zaskoczeniem. Owszem,
potrafiła zrozumieć uczucia siostrzane – sama przecież miała ich kilka, ale pocałunek, który
ujrzała, jakoś nie wydawał się jej... braterski. W dodatku Julia nie wydawała się nim zaskoczona.
Jeszcze dziwniejsza była reakcja Liwii, która nie tylko nie przerwała trwającego kilka sekund
pocałunku, ale jeszcze przyglądała się mu z dziwnym błyskiem w oku. Oktawii na chwilę
przemknęło przez myśl wspomnienie chwili, gdy w sprzątając pokój ojca, natknęła się na
schowany w papierach zwój, zawierający opisy i obrazy scen, które były na pewno zakazane... ale
których oglądanie sprawiło jej niekłamaną przyjemność.
-To zaś jest – przerwała tok jej myśli Liwia – Oktawia Kornelia, córka mojej drogiej siostry.
Oktawia została przysłana do mnie, abym zadecydowała o jej przyszłości i wydała ją dobrze za
mąż, najlepiej za jakiegoś bogatego, starego patrycjusza, którzy bywają u mnie na ucztach. Choć
Oktawia pewnie marzyłaby o jakimś urodziwym młodzieńcu, którego jedynymi zaletami są piękne
oczy, szerokie bary i mocarny.... hm... gladius, nieprawdaż, kochanie?
Oktawia czuła, że zalewa się rumieńcem, jakby była podlotkiem, który jeszcze trzyma się tuniki
matki, a nie dorosłą (co prawda od niedawna) kobietą. Była wściekła na siebie i na ciotkę, która w
żywe oczy kpiła z jej prowincjonalnego pochodzenia.
-Pani, jestem pewna, że na radzie i decyzjach twoich, mogę jedynie skorzystać, jak zapewniała
mnie moja matka.
Liwia machnęła ręką.
-Doskonale wiem, co o mnie myślisz – parsknęła – ale już ty się nie bój, potrafię zadbać o bliską
mi rodzinę. Na pewno przygotujemy cię tak, że będziesz... hmmm... najbardziej pożądaną osobą na
Siedmiu Wzgórzach.
-O tak, niewątpliwie – zachichotała Julia – już Liwia się tobą zajmie... - dodała, ale nie zdążyła nic
powiedzieć, bo Klaudia wykorzystała moment i nagłym ruchem wpakowała siostrę pod wodę.
-Oktawio, cieszę się, że mi ufasz... - ciągnęła tymczasem Liwia – ale miałaś zrzucić te przepocone
ciuchy i dołączyć do nas w odprężającej kąpieli, a jednak nadal stoisz w zakurzonej i przepoconej
tunice.
-Pani – wyszeptała zakłopotana Oktawia – nie zwykłam obnażać się pośród...
-Oktawio – jęknęła Liwia – na litość Wenus, przecież chyba chcesz się wykąpać, a nie myśl, że
wpuszczę cię do wody w tych łachach, które wyglądają, jakby zwiedziły z tobą pół Italii. Po za
tym – dodała przeciągle – mam przecież ocenić twoje szanse na udane małżeństwo, nieprawdaż?
Chyba powinnam wiedzieć, jak wyglądasz?
Oktawia zaczerwieniła się jeszcze bardziej i spojrzała wymownie na obie siostry, które już
uspokoiły się po krótkiej szamotaninie w wodzie.
Julia uśmiechnęła się miękko.
-Nie obawiaj się. Julia i Klaudia potrafią... docenić, że ukażesz nam swoje tajemne skarby. Zresztą,
same nie mają oporów, żeby pokazać to i owo, prawda?
Siostry uśmiechnęły się szelmowsko i zgrabnie wsunęły się na wystający ze ścian basenu, choć
nadal zanurzony stopień. Uklękły na nim i wyprężając bliźniaczo podobne tyłeczki, zastygły na
chwilę w niedwuznacznej pozie, która nasuwała skojarzenia z mozaiką z fontanny. W dodatku w
jednej chwili odwróciły głowy w kierunku Oktawii i rozchyliły delikatnie usta, jakby w cichym
wezwaniu, aby do nich dołączyła.
Oktawii zabrakło tchu, ale na szczęście Klaudia straciła równowagę i z głośnym pluskiem wpadła
do wody, pociągając za sobą Julię, mimo jej rozpaczliwych prób zachowania równowagi. Po chwili
obie podpłynęły pod wodą do siedzącej Liwii niby dwie greckie syreny i wynurzając się zajęły
miejsca po jej obu stronach.
-Oktawio – powiedziała Liwia najbardziej patrycjuszowskim tonem, na jaki ją było stać –
Czekamy. Jesteśmy bardzo ciekawe – dodała pozwalając, aby obie młodsze rzymianki położyły
głowy na jej nogach.
Oktawia czuła się potwornie. Miała wrażenie, że wszyscy skupiają się na niej – i pewnie tak było.
W dodatku obserwowały ją obce osoby, a nawet mężczyźni. Co z tego, że byli to niewolnicy, skoro
w rodzinnym domu nie miała okazji przyzwyczaić się do traktowania ich jak elementu
wyposażenia domu? A Quintus... Quintus był przyjacielem, prawie jakby był stanu wolnego. Nie
potrafiła o nim myśleć jak o instrumentum vocale, jak zwykło się nazywać sługi.
Powoli, z wahaniem odpięła klamrę wierzchniego płaszcza. Zsunął się z niej, spływając łagodnym
ruchem do jej stóp. Była teraz w samej tunice, przepasanej jedynie kobiecym paskiem. Bała się
unieść wzrok, żeby nie napotkać spojrzeń starszych rzymianek. Czuła się zdradzona i poniżona.
Jak ciotka mogła na to pozwolić?
-Dalej – usłyszała zduszony, gardłowy szept Liwii.
Sięgnęła ku zapięciu pasa. Nie chciała tego robić. Miała wrażenie, że krew pulsuje w jej skroniach
jak uderzenia kowalskiego młota. Chwilę szarpała się z klamrą, gdy niezręczne palce próbowały
poradzić sobie z oporną sprzączką. W końcu pas opadł, a tunika wygładziła się na jej ciele. Czuła
się podle, jak wystawiana na sprzedaż niewolnica, a może nawet gorzej. Niewolnice, które
prezentowano nago, były przecież ładne – niektóre z nich to prawdziwe piękności, podczas gdy jej
ciało miało wszelkie cechy niezgrabnego, dorastającego szczeniaka. Choć biodra zaczęły już
powoli nabierać szerokości, piersi ledwo zaczęły się wybrzuszać. Oktawia gorąco modliła się do
boskiej Wenus, aby przyspieszyła ten proces, miała bowiem wrażenie, że wygląda jak chłopak,
podczas gdy nawet o rok młodsza od niej Cynthia mogła już uchodzić za dojrzałą kobietę.
Kątem oka złowiła wpatrzone w siebie spojrzenia. Niewolnica? Nie, oni nie traktują jej nawet jak
niewolnicę. Oglądają ją jak sprzedawaną na targu młodą klacz.
Usłyszała, że Liwia wstaje i idzie po dnie basenu w jej kierunku. Zacisnęła oczy.
-Oktawio – powiedziała Liwia cicho – zdejmij tunikę. Teraz.
Nie miała siły protestować, zresztą wiedziała, że na nic by się to nie zdało. Posłusznie sięgnęła po
materiał i zdjęła ubranie przez głowę. Stała przez chwilę, po czym bezwiednie przesunęła rękę na
łono, zasłaniając ją przez wzrokiem kobiety.
-Jesteś... zachwycająca – usłyszała szept Liwii – taka niewinna i rozkoszna.
Nie zareagowała. Pewnie rzymianka chce zakpić z jej prostoty. Nagle zadrżała, gdy poczuła na
swoim ręku wilgotną dłoń ciotki. Otworzyła oczy. Liwia stała przed nią, na okalającym basen
stopniu. Jej piękna, elegancka twarz znajdowała się na wysokości jej kobiecości.
-Pokaż ją – powiedziała Liwia dziwnym, nienaturalnie zduszonym głosem i ujmując dłoń Oktawii
odsłoniła ją zupełnie. Dziewczyna zamarła – nikt jeszcze nie oglądał jej tak dokładnie. Nagle przez
jej ciało przebiegł dreszcz, a wszystkie zmysły nagle rozpaliły się do czerwoności nieznanym dotąd
uczuciem. Liwia położyła dłoń na jej łonie, nakrywając jej delikatną, wrażliwą skórę subtelnym
dotykiem. Nagle, ku swojemu zakłopotaniu poczuła, jak jej wnętrze zaczyna odczuwać dziwną,
tajemniczą tęsknotę za czymś nieokreślonym. Wiedziała, że nie powinna – nie może - teraz
pokazać po sobie, że opanowało ją to uczucie wilgoci w okolicach jej krocza, które powinno
towarzyszyć jedynie oblubienicy w spotkaniach ze swoim mężem.
Liwia powolnym ruchem, jakby od niechcenia, przesunęła palec po jej młodziutkiej brzoskwince.
Iskry przebiegły przez ciało dziewczyny, odbierając jej dech. Rzymianka przysunęła twarz do jej
łona i złożyła na nim, swoimi pełnymi, lekko rozwartymi ustami najdelikatniejszy z pocałunków.
Oktawia płonęła cała, miała wrażenie, że za chwilę upadnie. Kobieta cofnęła się i tylko delikatnie
pogładziła delikatne włoski nieśmiało okalające jej skarb.
-Pani... -wyszeptała dziewczyna z natężeniem wpatrując się w dal, usiłując zapomnieć o tym, co
się przed chwilą stało - wiem, że osiągnęłam już wiek dorosły, ale Wenus nie obdarzyła jeszcze
mojego łona tyloma włosami, ile powinna mieć dojrzała kobieta.
Liwia drgnęła i cofnęła rękę.
-Oktawio – szepnęła – twoja naga jamka jest najwspanialszą rzeczą, o której wiele kobiet w
Rzymie może tylko marzyć. I będą o niej marzyć, zapewniam się - Chwyciła jej dłoń
– A teraz... dołączysz do nas.
To rzekłszy, chwyciła ją za rękę i pociągnęła ją mocno ku sobie. Nieprzygotowana na taki obrót
sprawy Oktawia straciła równowagę i runęła do wody, wywołując pisk, śmiech oraz potężny
gejzer wody.
Wypłynęła na powierzchnię, rozchlapując wodę i strząsając krople ściekające jej na oczy. Liwia
roześmiała się, patrząc jak siostrzenica zabawnie parska, usiłując złapać oddech i odzyskać trochę
godności. W końcu, widząc zbliżającego się ciemnoskórego niewolnika, zwinnie podpłynęła do
brzegu basenu, wskoczyła na jego krawędź i sięgnęła po karafkę rubinowego wina, którą
przyniósł. Rozlała ciemną zawartość do kielichów i wróciła do młodych rzymianek. Wyciągnęła
ku Oktawii rękę z pięknym pucharem.
-Kochanie... - powiedziała – jesteś prześlicznym stworzonkiem. Wybacz mi tę dokładną lustrację,
ale przecież mam zająć się tobą, prawda? Wypijmy na zgodę.
-Pani... - Oktawia skłoniła głowę.
-Córeczko, jesteś okropna – pokręciła głową Liwia – Nie nazywaj mnie tak. Masz mówić mi:
Liwio. Wypijmy za to.
Oktawia zaniemówiła, ale pragnąc ukryć zmieszanie, zanurzyła usta w pucharze i pociągnęła
solidny łyk. Fala gorąca zalała jej gardło, bowiem wino było mocne i pachniało jakimiś dziwnymi
przyprawami, których smaku nie była w stanie rozpoznać. Liwia obserwowała ją uważnie, sącząc
swój napitek. Oktawia wzięła kolejny łyk, czując, że błogosławione ciepło rozpływa się po jej ciele.
Na chwilę zapomniała, że znajduje się naga, w obcym miejscu, otoczona przez trzy równie nagie
osoby, które w dodatku zachowują się tak, jakby była to dla nich najnormalniejsza rzecz pod
słońcem. Wprawdzie wszyscy znajdowali się w wodzie, ale jej krystaliczna przejrzystość nie
pozwalała na schowanie swego ciała przed spojrzeniami.
-Widzę, że nasze rzymskie specjały przypadły ci do gustu – wymruczała Liwia
-Jest doskonałe, pani – wyraziła szczerze swoją opinię Oktawia.
-Ach ty! Chyba umyślnie podkreślasz, że jestem od ciebie starsza, ale popatrz, ja też jestem
młodziutka, a moja gorąca muszelka Afrodyty jest tak samo niewinna jak twoja.
Niewiele myśląc, rzymianka chwyciła zaskoczoną siostrzenicę za rękę i skierowała ją w kierunku
swojego łona. Oktawia z wrażenia o mało nie wypuściła kielicha. Jej palce natrafiły na delikatną,
wypielęgnowaną skórę. Liwia usunęła najdrobniejsze nawet włoski; jej kobiecość lśniła aksamitną,
nienaganną, młodzieńczą niewinnością.
-Ja... ja – jęknęła Oktawia
-Taak? – spytała przeciągle rzymianka, patrząc jej głęboko w oczy
Jej dłoń pociągnęła palce Oktawii jeszcze niżej, aż do miejsca, w którym subtelny wzgórek
rozchylał się na dwa urocze listki. Oktawii kręciło się w głowie, a jej ciało przepełniał dziwny żar.
Pierwszy raz dotykała kogoś w taki sposób. Serce łomotało jej w piersiach, a myśli plątały się,
uciekając gdzieś na boki. Julia i Klaudia patrzyły się na nie i musiały widzieć, co się święci. Ich
oczy błyszczały, jakby siostry nie chciały stracić najmniejszego ruchu w tej dziwnej scenie.
Liwia przez chwilę gładziła palcami swojej siostrzenicy owo tajemne miejsce, w którym złączenie
dwóch płatków tworzyło delikatny łuk. Przez chwilę jej spojrzenie przesłoniła mgła, ale zaraz
opanowała się, roześmiała srebrzystym, głośnym śmiechem i puściła dłoń Oktawii.
-No, moje małe kobietki: koniec tych kąpieli – oznajmiła – czas wyjść z wody, zanim nasza skóra
nie zamieni się w zmacerowane rodzynki.
ciąg dalszy – być może – nastąpi ...
Data publikacji w portalu: 2008-12-28
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »