BAJKA O KSIĘŻNICZCE, KTÓRA ZOSTAŁA RYCERKĄ

Inazuma
I

Srebrna przyłbica opadła z trzaskiem, całkowicie zasłaniając twarz rycerza. Koń zastrzygł uszami i zaczął nerwowo grzebać kopytem w stwardniałej ziemi. Zarówno mięśnie wierzchowca, jak i jeźdźca zaczęły stopniowo napinać się. Obaj gotowali się do walki na śmierć i życie. Na czarnych muskułach konia pojawiły się pierwsze krople potu. Dłoń rycerza zacisnęła się na twardej rękojeści kopii, która połyskiwała złowrogo w blasku zachodzącego słońca. Wiatr bawił się czarnym proporcem zatkniętym na bojowym drzewcu; wydymał go to w lewo, to w prawo, tak, że tkanina zdawała się żyć i rwać się do walki. Czubek opuszczonej kopii celował w samo serce znajdującego się naprzeciwko rycerza, dzierżącego szkarłatną flagę, która jednak nie była opuszczona w gotowości bojowej, lecz podniesiona pionowo do góry. Szkarłatny Rycerz powoli odsłonił przyłbicę i zawołał:
- Poddaj się! Nie musisz umierać! Ta walka nie ma sensu, jestem od ciebie znacznie silniejszy! Nie masz najmniejszych szans na zwycięstwo!
Przeciwnik jeszcze mocniej zacisnął palce na broni, pogładził konia po kosmatej grzywie i uderzył ostrogami w boki zwierzęcia. Rumak ruszył z miejsca. Najpierw kłusem, potem nieco szybciej, aż wreszcie przeszedł do galopu. Czarny Rycerz pochylił się do przodu i krzyknął:
- Wiktoria!!!
Przeraźliwy okrzyk spłoszył drugiego konia; zdezorientowane zwierzę stanęło dęba i  zaczęło wierzgać przednimi kopytami. Szkarłatny Rycerz ściągnął wodze i opuścił kopię. Po kilku sekundach udało mu się całkowicie odzyskać władzę nad białym rumakiem. Ruszyli do ataku. Jednak zbyt późno, by móc się odpowiednio rozpędzić. Czarny proporzec zbliżał się w błyskawicznym tempie. Już, już miał uderzyć z impetem w pierś Szkarłatnego Rycerza, gdy ten zasłonił się tarczą i zanurzył swoja kopię w nieosłoniętym zbroją boku swojego wroga. Przeciwnik zachwiał się w siodle, ale w dalszym ciągu mocno trzymał swoją broń, która ześlizgnąwszy się ze szkarłatnej tarczy, trafiła wprost w miejsce pomiędzy zbroją a szyszakiem. Po chwili obaj wojownicy leżeli na zakrwawionej ziemi, która łapczywie piła szkarłatną ciecz.

II

Obok leżącego na słomianym materacu Czarnego Rycerza klęczała starsza kobieta w błękitnej znoszonej sukni. Z powodu pięknych kruczoczarnych włosów i sprężystej sylwetki z daleka mogła uchodzić za młodą dziewczynę. Jednak, gdy spojrzało się w jej twarz, zauważało się sieć drobnych głębokich zmarszczek, wskazujących na zaawansowany wiek kobiety. Wyglądała bardzo dostojnie; skromnie, ale dostojnie. Spokojnym, pełnym wiedzy i mądrości wzrokiem, takim jaki mają wiejskie znachorki, ogarnęła całą postać rycerza. Rozpięła mu zbroję, po czym zdjęła szyszak. Jej oczom ukazała się delikatna, dziewczęca twarz, którą okalały dość krótkie, złote kędziory. Twarz była blada i spocona.
- Wiktorio... Wiktorio, obudź się – wyszeptała starsza kobieta, po czym zaczęła wycierać chusteczką mokre czoło młodej rycerki, która poruszyła się nieznacznie na posłaniu, cicho jęknęła, a następnie otworzyła błękitne oczy.
- Co ze Szkarłatnym? – spytała z widocznym wysiłkiem.
- Nie żyje.
Dziewczyna uśmiechnęła się nieznacznie i wyciągnęła rękę w kierunku kobiety. Tamta ujęła jej dłoń i zaczęła delikatnie głaskać. Rycerka chciała zapytać o coś jeszcze, lecz zabrakło jej tchu. Poruszyła tylko bezgłośnie bladymi wargami. Z lewego boku cały czas płynęła krew. Kobieta w błękitnej sukni przytknęła do rany kępkę ziół, zmarszczyła czoło i powiedziała:
- Przykro mi, Wiktorio... Rana jest śmiertelna. Nie pomogą nawet moje czary. Nadszedł twój czas. Mogę tylko zmniejszyć ból.
Dziewczyna znowu się uśmiechnęła i cicho zapytała:
- A... Laura?
- Robię, co mogę... – odparła znachorka.
- Chciałabym ją jeszcze raz zobaczyć. Wiesz, ostatni raz przed...
Kobieta skinęła głową, a następnie podeszła do stojącego nieopodal chłopaka i szepnęła mu coś do ucha. Chłopak przytaknął i szybko oddalił się. Po kilku minutach wrócił w towarzystwie starszego mężczyzny, niosąc nosze z chorą Laurą.
Rycerka z trudem usiadła na posłaniu. Błyszczące zielone oczy z miłością wpatrywały się w leżącą obok niej dziewczynę o długich kasztanowych włosach.
- Udało się. Pomściłam cię, kochanie – powiedziała Wiktoria, po czym dodała w myślach: „pomściłam cię, lecz teraz muszę cię zostawić... na zawsze”. Zaniosła się kaszlem, a z jej ust popłynęła cienka strużka szkarłatnego płynu. Delikatnie dotknęła koniuszków palców Laury i zamknęła oczy. Pod rozpalonymi z gorączki powiekami zaczęły pojawiać się obrazy z przeszłości. W ciągu kilku sekund ujrzała wszystkie najważniejsze wydarzenia ze swojego, jakże krótkiego, życia.

III

Dawno, dawno temu za siedmioma górami, za pięcioma rzekami i czterema lasami żyła sobie piękna księżniczka, która pragnęła zostać rycerzem. Gdy powiedziała o tym swojemu ojcu - królowi Krainy Dzikich Róż – roześmiał się. Pogładził córkę po długich złocistych włosach i rzekł:
- Ależ, kochanie, księżniczki nie mogą być rycerzami.
- Dlaczego tato? – dopytywała się Wiktoria (bo tak właśnie miała na imię złotowłosa księżniczka).
- To zajęcie wyłącznie dla mężczyzn. Kobiety są zbyt słabe, by walczyć. Ich kruchość uniemożliwia im władanie bronią. Zresztą są zbyt piękne, by przywdziewać całą tę kupę żelastwa i ukrywać swe urocze twarze pod szczelnymi przyłbicami.
- Nigdy nie słyszałam większej bzdury! Czy przypatrywałeś się kiedyś chłopkom pracującym w polu? Całymi dniami, w palącym słońcu, ścinają zborze, sieją, orzą i przenoszą ciężkie snopy siana. Są naprawdę silne. Widziałam kiedyś, jak pewna kobieta pobiła mężczyznę, który próbował ją zgwałcić. One z pewnością poradziłyby sobie na polu bitwy.
- Co też przychodzi ci do głowy? Jak możesz porównywać wiejskie chłopki ze szlachetnymi rycerzami? Posłuchaj, słonko, mężczyźni są stworzeni do tego, by ochraniać kobiety. To oni zabijają smoki i ratują uwięzione w wieżach księżniczki.
- A ja i tak zostanę rycerzem – powiedziała Wiktoria, uśmiechnęła się i  dodała: - Albo raczej rycerką.
Mijały lata. Dziewczyna dorastała i nabierała mocy. Nauczyła się jeździć konno, strzelać z łuku i władać mieczem. Wszystkie te umiejętność posiadła dzięki swojej najlepszej przyjaciółce – cioci Marysi, która była wiedźmą. Ciocia Marysia mieszkała w małej chatce na skraju lasu. Całymi dniami zbierała zioła i przyrządzała z nich magiczne wywary. Gdy ktoś w królestwie zachorował, przyprowadzano go do jej chaty. Podobno była daleką krewną matki Wiktorii. Nikt jednak nie pamiętał dokładnych relacji rodzinnych, ponieważ ciocia Marysia była tak stara, że zdawała się od zawsze tkwić w drewnianej chatce na skraju lasu i od wieków udzielać pomocy mieszkańcom Krainy Dzikich Róż. Opowiadano, że gdy dziadka ojca Wiktorii podczas polowania poszarpał niedźwiedź, i wszyscy myśleli, że niebawem opuści krainę żywych, wiedźma Marysia natarła go magiczną maścią i pomruczała jakieś zaklęcia, co spowodowało błyskawiczną poprawę jego stanu zdrowia - po trzech dniach pradziadek Wiktorii wstał z posłania. Chociaż wiedźma była już bardzo stara i nikt nie pamiętał, ile dokładnie miała lat, ciągle wyglądała tak samo – wciąż miała kruczoczarne włosy i nosiła tą samą błękitną sukienkę. Wiktoria poznała ją w dniu swoich dziesiątych urodzin. Bawiła się samotnie w lesie, udając rycerza. Wywijała długim kijem i podskakiwała, wyobrażając sobie, że galopuje na czarnym rumaku. Gdy, podczas jednego z szaleńczych skoków, przewróciła się i krzyknęła, natychmiast zjawiła się przy niej kobieta w błękitnej sukni.
- Czy nic ci się nie stało? Co tutaj robisz sama w lesie? – zapytała.
- Bawię się w rycerza – odparła księżniczka. Kobieta przyjrzała jej się uważnie, po czym powiedziała:
-Wiesz, ja jestem, w pewnym sensie, rycerką. Mogłabym nauczyć cię, kilku rzeczy, które potrafi prawdziwy rycerz.
Wiktoria z ochotą przystała na tą propozycję. Od tej pory spotykały się codziennie. Ciocia Marysia uczyła Wiktorię rzemiosła rycerskiego, a także tajemnej sztuki uzdrawiania. Chodziły razem po lesie, strzelały z łuku, wymachiwały kijami i zbierały zioła. Czasami także jeździły konno (wiedźma Marysia rozumiała konie tak, jakby sama była koniem, nawet najdziksze zwierzęta słuchały jej i poddawały się, gdy ich dosiadała).
Po kilku latach nauki (to był szczególnie ważny dzień w życiu Wiktorii) wiedźma zaprowadziła swoją uczennicę na polankę, pośrodku której były wbite dwa nagie miecze, i powiedziała:
- Jeden jest twój. Wybierz ten, który ci się bardziej spodoba. Pamiętaj, że miecz jest odzwierciedleniem duszy wojowniczki.
Księżniczka pisnęła z radości. Ojciec nigdy nie pozwalał jej dotykać broni. Podeszła do mieczy i zaczęła oglądać je z wielkim przejęciem. Pierwszy miał wyrzeźbionego na klindze węża z dwoma jęzorami, drugi zaś ozdabiała precyzyjnie wyryta gałązka dzikiej róży. Dziewczyna przez chwilę zawahała się, po czym wyciągnęła rękę po miecz, ozdobiony różami.
- A więc do dzieła! – powiedziała wiedźma Marysia i wyciągnęła z ziemi drugi miecz, którym zamachnęła się na Wiktorię. Księżniczka błyskawicznie sparowała wymierzony w nią cios. Była zaskoczona zarówno niespodziewanym atakiem, jak i swoją natychmiastową reakcją.
- Doskonale. Jesteś gotowa – powiedziała wiedźma. – Teraz uklęknij.
Dziewczyna spojrzała na nią pytająco, po czy spełniła prośbę. Ciocia Marysia z namaszczeniem podniosła swój miecz do góry, a potem dotknęła nim ramienia Wiktorii,
mówiąc:
- Księżniczko Wiktorio, pasuję cię na rycerkę.

IV

Pewnego dnia, podczas codziennych ćwiczeń fechtunku, Wiktoria westchnęła boleśnie i powiedziała:
- Ach, tak bardzo chciałabym uwolnić z zaklętej wierzy jakąś piękną księżniczkę. To niesprawiedliwe, że tylko mężczyźni mogą dokonywać chwalebnych czynów.
- To nieprawda, Wiktorio. Uwierz mi, że kobiety również mogą się wykazywać odwagą i bohaterstwem. Zresztą chyba już nadszedł czas, żebyś sama się o tym przekonała. Przecież jesteś już rycerką. Posłuchaj: za pięcioma górami, trzema rzekami i dwoma lasami na małej polance, wśród dwunastu świerków wznosi się wysoka wieża, której pilnuje okrutny smok Ziejopłomyk. W wieży, na samym szczycie, w komnacie z małym zakratowanym okienkiem, została uwięziona piękna księżniczka. Każdego dnia księżniczka wygląda przez zakratowane okno i wzdycha do dzielnego rycerza, który odważyłby się zwrócić jej wolność.
- Ciociu – zaczęła nieśmiało Wiktoria – a  co by było, gdyby uwolniła ją rycerka?
- Cóż, chyba nie pozostaje ci nic innego, jak samej się o tym przekonać – odparła wiedźma.
Wiktoria postanowiła uwolnić księżniczkę. Ciocia Marysia wytłumaczyła jej, jak najszybciej i najbezpieczniej dotrzeć na polanę otoczoną przez dwanaście świerków i jak zachowywać się wobec czyhających w podróży niebezpieczeństw. Wiktoria zapakowała tobołek z magicznymi ziołami, zabrała trochę jedzenia i zatknęła za pas miecz, który wybrała w dniu swojego pasowania na rycerkę.
Wyruszyła o świcie. Wiedziała, że droga nie będzie łatwa. Wielu dzielnych rycerzy zginęło już na tej ścieżce. Ona jednak nie dość, że zamierzała dotrzeć do polany dwunastu świerków, postanowiła jeszcze pokonać złego smoka Ziejopłomyka i uratować piękną księżniczkę. Zastanawiała się, czy uwięziona dziewczyna rzeczywiście jest piękna. „Co ja zrobię, gdy księżniczka okaże się wstrętnym paszczurem?” – zastanawiała się Wiktoria – „A może siedzi tam już od niepamiętnych lat i tak się zestarzała, że przypomina bardziej wysuszonego grzyba, niż piękną kobietę?”. Wątpliwości jeszcze bardziej spotęgowały ciekawość Wiktorii.
Stosując się do wskazówek wiedźmy, Wiktoria całą drogę przebyła bez zbytnich ekscesów – wspięła się na pięć górskich szczytów, przepłynęła wpław trzy rzeki i pokonała czterdziestu rozbójników, czyhających na nią w lesie. Wreszcie dotarła na polanę dwunastu świerków. Na samym środku polany wznosiła się wysoka murowana wieża. Dziewczyna spojrzała w górę i ujrzała małe, zakratowane okienko. „Tam mieszka księżniczka” – pomyślała i westchnęła: „Ach, już za chwilę cię zobaczę i uwolnię!”
Gdy tak stała i marzyła o księżniczce, nagle poczuła zapach siarki; z lasu dobiegał donośny pomruk jakiegoś olbrzymiego stworzenia. Odwróciła się i zobaczyła wynurzający się z za krzaka ogromny, paskudny zielony łeb, za którym niezdarnie gramoliło się obleśne cielsko smoka Ziejopłomyka. Potwór z impetem uderzył ogonem. Ziemia zadrżała. Wyprężył się, jak gdyby gotował się do skoku i otworzył straszliwą paszczę. Odór stał się tak nieznośny, że Wiktoria prawie nie mogła oddychać. Cofnęła się nieznacznie i opuściła przyłbicę. „Przybyłam tu, by uratować księżniczkę. Nie poddam się! Albo zwyciężę, albo zginę” – pomyślała. Obnażyła miecz i odważnie spojrzała na Ziejopłomyka. Cielsko potwora pokrywała zrogowaciała zgniłozielona łuska, gdzieniegdzie wystawały z niej odłamki grotów i złamanych strzał - najwyraźniej smok przeżył wiele potyczek z rycerzami. Był naprawdę ogromny, gdy stanął na dwóch łapach bez problemu mógł zajrzeć do komnaty księżniczki. Nieustannie przewracał krwistoczerwonymi ślepiami i kłapał żółtymi zębami (większość z nich wymagała porady stomatologicznej).
Przez dłuższą chwilę Wiktoria i Ziejopłomyk stali nieruchomo, wpatrując się w siebie nawzajem. Oceniali siły przeciwnika i czekali na jego pierwsze posunięcie. Smok zaatakował pierwszy. Stanął na dwóch tylnych łapach i machnął przednią, tak że omal nie dosięgła piersi rycerki. Wiktoria wykonała unik i chwyciwszy oburącz miecz spróbowała wbić go w cielsko potwora. Jednak ostrze tylko nieznacznie drasnęło Ziejopłomyka i ześlizgnęło się po jego pancernej skórze. Rozwścieczona bestia zaczęła zionąć ogniem. Walka przybierała coraz bardziej dramatyczny obrót. Rycerka, raz za razem dźgała potwora mieczem, ten zaś starał się ją uderzyć łapą, bądź przypiec. Gdy już, już wydawało się że jedna ze stron zaraz odniesie zwycięstwo, niespodziewanie role odwracały się. Zacięta bitwa trwała przez cały wieczór. Gdy zrobiło się ciemno Wiktoria poczuła się tak zmęczona, że omal nie zemdlała ze zmęczenia. Wtem smok opuścił bezwładnie łapy i zamknął paszczę. W jego wielkich ślepiach odbijało się światło księżyca. „Teraz albo nigdy!” – pomyślała Wiktoria i, resztkami sił, runęła na potwora. Miecz zanurzył się w oku bestii. Ziejosmok zwalił się z hukiem na ziemię.

V

Pierwsze promienie wschodzącego słońca obudziły Wiktorię. Po zabiciu smoka, zemdlała z wyczerpania i przeleżała całą noc na polanie. Sen, najwyraźniej pokrzepił ją, bo gdy tylko otworzyła oczy poczuła się silna i wypoczęta. Wstała, pragnąc jak najszybciej pobiec do uwięzionej księżniczki, lecz nie mogła wykonać żadnego ruchu – coś przytrzymywało jej nogę. Odwróciła się i zobaczyła ogromny krzak dzikiej róży, jedna z gałązek owinęła się wokół jej kostki i uniemożliwiała poruszanie. Delikatnie wyplątała się z uścisku rośliny. „Ciekawe skąd się tutaj wzięły róże? Jeszcze wczoraj ich tutaj nie było” – pomyślała. Nagle uświadomiła sobie, że krzak rośnie dokładnie w tym samym miejscu, gdzie jeszcze wieczorem leżało cielsko smoka. Dziewczyna zerwała kilka przecudnych kwiatów i ruszyła w stronę wieży.
Bez trudu rozpłatała mieczem ogromną kłódkę i dostała się do wieży. Wbiegła po krętych schodach na samą górę, wyważyła drzwi i z łoskotem wpadła do komnaty. Wiktoria miała na sobie poszarpaną podczas walki zbroję i szyszak z opuszczoną przyłbicą (opadła podczas wyłamywania drzwi), w dłoni cały czas trzymała jeszcze miecz – na wszelki wypadek, gdyby w komnacie czekał jeszcze jeden strażnik. Strażnika jednak nie było, zamiast niego na łóżku przykrytym błękitną tkaniną siedziała przerażona księżniczka. Ubrana była w błękitną suknię, która podkreślała kobiece kształty dziewczyny. Miała długie kasztanowe włosy, zielone oczy (Wiktoria również miała zielone oczy) i nadzwyczaj gładką, delikatną skórę. „Rzeczywiście jest piękna!” – pomyślała rycerka i nieznacznie zbliżyła się do łoża księżniczki, która natychmiast wcisnęła się w kąt, mówiąc:
- Czcigodny rycerzu, wiem, że przyszedłeś mnie uwolnić, ale... ja wcale nie chcę stąd odchodzić. Zostaw mnie proszę.
Wiktoria zdjęła szyszak, ukazując zmierzchwione złote kędziory i piękną kobiecą twarz, spojrzała zielonymi oczami w zielone oczy księżniczki i zadrżała. Poczuła, że do jej policzków napływa fala gorąca, a serce zaczyna bić jak oszalałe. Zapragnęła dotknąć delikatnej twarzy księżniczki.
- Wybacz, jeśli sprawiłam ci zawód, ale nie jestem rycerzem, tylko rycerką. Nazywam się Wiktoria. Rzeczywiście przybyłam tu, by cię uwolnić. Nie rozumiem jednak, dlaczego chcesz tutaj zostać?
Zaskoczona księżniczka uśmiechnęła się promiennie, co spowodowało jeszcze szybsze bicie serca Wiktorii - zdawało się, że za chwilę wyskoczy z piersi, i powiedziała:
- Naprawdę jesteś kobietą?! Zawsze marzyłam o tym, że uratuje mnie piękna rycerka. Ojciec zamknął mnie w tej wieży, ponieważ oświadczyłam mu, że nigdy nie wyjdę za żadnego księcia, a jeśli się zakocham to tylko w księżniczce. Och, jesteś taka piękna... Nie spodziewałam się, że moje marzenia kiedykolwiek się ziszczą.
Wiktoria odrzuciła miecz i odpięła zbroję. Teraz była ubrana w jasną, miękką koszulę, ukazującą delikatny zarys piersi. Powoli podeszła do księżniczki, pogładziła jej delikatną skórę twarzy, szyję, aż wreszcie dotknęła wargami jej ust. Dziewczyna odwzajemniła jej pocałunek, ich usta stopiły się w jedno. Całowały się najpierw bardzo delikatnie i czule, potem coraz bardziej namiętnie, wzniecając w sobie palące pragnienia wzajemnej bliskości.
- Jak masz na imię, piękna kobieto? – zapytała Wiktoria, kładąc księżniczkę na łóżku.
- Laura – odpowiedziała dziewczyna, która całkowicie poddała się pieszczotom rycerki.
- Pragnę cię, Lauro.
- A ja ciebie – szepnęła księżniczka i mocno przytuliła się do piersi kochanki.
Powoli, bez pośpiechu, cały czas obdarowując siebie czułymi pocałunkami, zdjęły z siebie ubrania. Wiktoria ostrożnie wsunęła palce w ciało kochanki i zaczęła nimi rytmicznie poruszać. Laura cichutko jęknęła, a przez jej ciało przebiegł dreszcz rozkoszy; straciła poczucie czasu i przestrzeni, świat zawirował a ciała kochanek stały się jednym.
Za oknem padał deszcz. Krople zdawały się tańczyć na wietrze, wirować w rytmie wyznaczanym przez ocierające się o siebie kobiety. Padało, lecz dla nich świeciło słońce...
Przez wiele godzin w powietrzu unosił się słodki zapach ich rozpalonych ciał.

VI

Księżniczki zamieszkały w zamku w Krainie Dzikich Róż. Pobrały się (ku zgorszeniu ojca Laury) i zaczęły wspólnie sprawować rządy nad królestwem (po tym jak ojciec Wiktorii odszedł na emeryturę, twierdząc, że dziewczęta idealnie nadają się do rządzenia Krainą). Były hojne i sprawiedliwe. Rozsądzały spory, prowadziły pokojowe pertraktacje z innymi królestwami, starały się dbać o poddanych, którzy kochali, szanowali i uwielbiali swoje królowe.
Wieczorami, wyczerpane całodniowym rządzeniem, siadywały razem przed kominkiem i przytulając się do siebie, wpatrywały się w tańczące płomienie. Czasami siedziały w milczeniu, innym razem prowadziły niekończące się rozmowy, śmiały się, żartowały, a następnie zatracały się we wzajemnej miłości.
Kobiety wiodły szczęśliwe i spokojne życie, kochając się bezgranicznie, aż do pewnego jesiennego dnia, gdy do Krainy Dzikich Róż przybył Szkarłatny Rycerz - mężczyzna, który rościł sobie prawa do ręki Laury. Twierdził, że Wiktoria, uwalniając księżniczkę z wieży, złamała odwieczne tradycje, a w takich okolicznościach nie można uznać ślubu kobiet za legalny. To on, Szkarłatny, jest prawdziwym rycerzem i przybył tu z odległej krainy, aby uratować księżniczkę, a następnie się z nią ożenić.
- Bardzo mi przykro, panie rycerzu – rzekła Wiktoria, której wcale nie było przykro, że poślubiła Laurę – ale spóźniłeś się. To ja uratowałam księżniczkę. Laura jest moją żoną, a naszego małżeństwa nie można unieważnić, bowiem zostało przypieczętowane aktem miłosnym jeszcze przed ślubem. Zabieraj zatem szkarłatną zbroję i ruszaj swoją drogą.
Słowa Wiktorii rozwścieczyły rycerza. Obnażywszy miecz, próbował zastraszyć nim kobiety i uprowadzić Laurę, której uroda tak go olśniła, że postanowił zdobyć ją za wszelką cenę. Wiktoria próbowała odepchnąć napastnika. Wywiązała się krótka szarpanina, podczas której ostrze Szkarłatnego przypadkiem natrafiło na pierś Laury; na błękitnej sukni pojawiła się ciemna plama. Księżniczka bezwładnie osunęła się na podłogę.

VII

Obrazy przesuwały się z prędkością błyskawicy: dzieciństwo, dorastanie u boku ciotki Marysi, zabawy w rycerzy, walka ze smokiem, pierwsza szalona noc z Laurą, kolejne dni i noce spędzone z ukochaną, kłótnia ze Szkarłatnym, pojedynek... Kolorowe wspomnienia, najpierw bardzo wyraźne, teraz zaczęły się rozmazywać, szarzeć, blaknąć, znikać. Rycerka powoli traciła czucie i świadomość. Ostatnim obrazem, który pojawił się w jej umyśle, była twarz Laury, która stawała się coraz bardziej przezroczysta, aż wreszcie całkowicie zniknęła.
-Wiktorio! Wiktorio... – głos zdawał się dobiegać z bardzo daleka – kochanie, obudź się, proszę...
Wiktoria otworzyła oczy. Po raz ostatni spojrzała na ukochaną. Uśmiechnęła się z trudem, pogładziła dłoń swojej księżniczki i wyszeptała:
-Pomściłam cię kochanie.
Zielone oczy zamknęły się ponownie, rycerka zasnęła na zawsze. Laura, pomimo tego, że jej rana nie była śmiertelna, a wiedźma Marysia zapowiadała niechybne ozdrowienie, zmarła następnego dnia. Najwyraźniej chciała być tam, gdzie jej ukochana.
Obie księżniczki pochowano w jednej sosnowej trumnie, do której wiedźma Marysia włożyła miecz Wiktorii. Następnej wiosny na grobie kochanek wyrosły dwa, oplatające się nawzajem, krzaki dzikiej róży.


2005
Data publikacji w portalu: 2010-07-06
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024