NIEROZPAKOWANY PREZENT

E.S.
Wyszłam z OIOM - u. Korytarz był zupełnie pusty. Jakby wszyscy nagle się schowali.
Nie wiem czy sprawiła to noc, czy szacunek dla wszechobecnej śmierci.
Ruszyłam, obcasy wystukiwały rytm kroków, ten dźwięk odbijający się od ścian był nie do zniesienia.
Zaczęłam biec. Coraz szybciej. Jak najdalej stąd.
Nie docierało, nie wierzyłam że już jej nie ma.
Że nawet nie mogłam się pożegnać.
Że to ja ją zabiłam.

Ledwie pół godziny wcześniej szłam tym samym korytarzem. Śluza, w której przebrałam sterylne ubranie, maska na twarz, ochraniacze na buty.
Intensywna Terapia.
Pytający wzrok pielęgniarki.
- Jest pani z rodziny?
- Jestem przyjaciółką. Lekarka pozwoliła mi wejść.
- U pacjentki są rodzice, muszę zapytać, proszę tu zaczekać.
Patrzyłam na ścienny zegar, wskazówka sekundnika jakby stała w miejscu. To była cała wieczność.
- Pięć minut! – nie zauważyłam powrotu siostry.
Weszłam do sali. Dwa łóżka, pełno aparatury, jakieś monitory.
- Dzień dobry – powiedziałam cicho.
Matka Agnieszki patrzyła gdzieś w bok, ojciec wyszedł, obrzucając mnie nienawistnym spojrzeniem.
Patrzyłam na najbliższą mi kobietę podłączoną to tego wszystkiego, powtarzając uporczywie w myślach „otwórz oczy” „otwórz oczy”.
Prawie jej nie poznałam. Włosy obcięte, skóra głowy ogolona, szwy. Na twarzy siniaki.
Była zaintubowana, na palcu lewej ręki przypięta kontrolka saturacji.
Coś szumiało. Chyba respirator.
Nie znałam się na tym, ale rytmicznie pulsujące serduszko na monitorze dodało otuchy.
„Kochanie, dasz radę! Jesteś silna! Kocham Cię” – mówiłam do niej w myślach.
- To pani powinna tu leżeć! – głos matki Agi brzmiał oskarżycielsko.
- Tak, ja.
- Co pani narobiła, co wy narobiłyście – rozpłakała się nagle.
Podeszłam, położyłam jej rękę na głowie, zaczęłam mówić. Cicho, uspokajająco.
- Cii, wszystko będzie dobrze, da radę! To najsilniejsza kobieta, jaką znam.
- Moje dziecko, moje dziecko… – płacz przeszedł w gwałtowne łkanie.
- Czy mogę wziąć ją za rękę? – zapytałam.
- Nie! Proszę iść, proszę już iść!
- Kocham ją – zabrakło mi słów.
- Nie słyszałaś? Wynocha! – wchodzący ojciec Agnieszki złapał mnie za ramię, skierował w stronę drzwi.
Przeciągły sygnał z aparatury zatrzymał nas w miejscu.
Wbiegli jacyś ludzie. Lekarze, pielęgniarki.
- Proszę na zewnątrz! Natychmiast! – ktoś krzyknął.
Znaleźliśmy się na korytarzu. On spacerował, ona cicho płakała.
Przygryzłam wargę do bólu. Ręce zacisnęłam w kciuki. Zaczęłam się modlić.
W drzwiach pojawił się lekarz, w oczach miał wyrok.
- To agonia, bardzo nam przykro, robiliśmy co w ludzkiej mocy. Proszę wejść i pożegnać się z córką.
- Nie! – matka Agnieszki osunęła się na kolana.
Zamarłam na moment, coś szarpnęło… coś zatrzymało krzyk w ustach.
Chciałam biec, chciałam ją przytulić, poczuć jej ciepło, jej zapach. Coś wołało w środku, że jeśli będzie w moich ramionach, nie umrze…
Zerwałam się z krzesła.
- Nie pozwalam! – ojciec był szybszy, zagrodził drzwi.
- Tylko rodzina – lekarz ujął mnie pod ramię, podprowadził w kierunku wyjścia.

Wyszłam z OIOM - u. Korytarz był zupełnie pusty. Jakby wszyscy nagle się schowali.
Nie wiem czy sprawiła to noc, czy szacunek dla wszechobecnej śmierci.
Ruszyłam, obcasy wystukiwały rytm kroków, ten dźwięk odbijający się od ścian był nie do zniesienia.
Zaczęłam biec. Coraz szybciej. Jak najdalej stąd.
Nie docierało, nie wierzyłam że już jej nie ma.
Że nawet nie mogłam się pożegnać.
Że to ja ją zabiłam.

Nie poszłam na pogrzeb. Nie mogłam i nie chciałam. Później ją odwiedzę, kiedy wszyscy już pójdą – postanowiłam.

Wciąż nie docierało, dom był pusty i obcy. Nic mi się nie chciało.
Siedziałam na łóżku rozpamiętując tamtą koszmarną noc sprzed kilku dni..
Ledwie tydzień temu siedziałyśmy tutaj razem. Szczęśliwe i roześmiane.
To była nasza czwarta rocznica.
Przygotowałam niespodziankę. Romantyczny wypad w góry. Wynajęłam domek i ledwo wytrzymałam, żeby się nie wygadać.
Tamtego dnia zwolniłam się wcześniej z pracy, chciałam, żeby wszystko było gotowe do wyjazdu, jak wróci Agnieszka.
Przyszła przed piątą. Z tajemniczą miną chowała coś za plecami.
- Nie podglądaj, zamknij oczy – zarządziła.

Jechałyśmy dosyć szybko, ściemniało się, chwytał lekki mróz.
Aga tuliła się do mego ramienia, mruczała cichutko ulubioną piosenkę..
- Pocałuj mnie – poprosiła.
Nachyliłam się, starając nie tracić z oczu drogi. Poczułam jej miękkie usta, na moment przymknęłam powieki.
Zakręt pojawił się nagle. Przyhamowałam i koła straciły przyczepność. Wpadłyśmy w poślizg. Próbowałam wyprowadzić z wirażu, ale traciłam kontrolę.
- Schowaj głowę – krzyknęłam.
Uderzyłyśmy prawym, przednim bokiem. Huk zagłuszył wołanie Agnieszki. Pas wbił mi się w szyję. W końcu samochód znieruchomiał. Trzęsły mi się nogi. Lewa bezwiednie podskakiwała.
- Agnieszko!? Nic ci nie jest – zawołałam.
Nie odzywała się.
- Aga! Na miłość boską powiedz coś.
- Nie wiem, boli – ledwo słyszalny szept.
Uwolniłam się z pasa, spojrzałam na nią. Cieniutka smużka krwi sączyła się z jej ust.
We włosach pełno szkła. Płakała.
- Gdzie telefon? Aguniu, gdzie dałaś komórkę?
- Nie wiem… nie chcę…
- Aga! Trzymaj się, zaraz znajdę.
Nie czułam żadnego bólu, wyskoczyłam z auta, szarpnęłam tylne drzwi, wywaliłam zawartość naszych torebek. Był! Znalazłam telefon.
Tylko nie było zasięgu, ani jednej kreski! Omal nie wpadłam w histerię.
„Nie panikuj!” – skarciłam się w duchu.
Wróciłam do Agnieszki. Bałam się ją ruszyć, zresztą cały bok auta z jej strony wyglądał, jak kupa złomu, nie mogłabym otworzyć drzwi.
- Maleńka, gdzie cię boli? – zapytałam
- W środku, nie wiem..
- Muszę iść po pomoc, nie mamy zasięgu.
- Nie! – chwyciła mnie za rękę.
- Nie zostawiaj mnie, boję się. – nie puszczała.
- Skarbie, muszę wezwać pogotowie.
- Nie idź, zaczekajmy aż coś nadjedzie.
Przytuliłam jej dłoń do swojego policzka.
- Coś zatrzymam, będę tuż przy aucie, nie bój się, kochanie, wszystko będzie dobrze.
Wybiegłam na szosę, zapadł już zmrok, nic nie jechało. Nie wiedziałam, co robić.
„Trójkąt!” – przeleciało przez głowę.
Otworzyłam bagażnik, ustawiłam trójkąt i wróciłam do Agi.
Uśmiechnęła się.
- Już mi lepiej, może pójdziemy obie?
- Dasz radę przesunąć się na moje miejsce?
- Spróbuję – powiedziała i usiłowała się unieść.
Podtrzymywałam ją delikatnie pociągając. Krzyknęła. Zobaczyłam krew, wszędzie pełno krwi.
- Agnieszko, muszę wezwać pomoc! Wrócę jak najszybciej.
- Dobrze, tylko prędko, proszę.
- Zaraz wrócę – otuliłam ją naszymi kurtkami, włączyłam awaryjne. Zabrałam ze schowka latarkę.
Biegłam przed siebie. Pamiętałam, że niedaleko powinna być jakaś wieś.
Może po pięciu minutach zobaczyłam w oddali światła samochodu. Stanęłam na środku drogi, machając lampką.
Kierowca zwolnił i opuścił szybę, ale nie stawał.
- Zwariowałaś kretynko, nie widzisz, że jest ślisko – zaczął się drzeć.
- Wypadek! Pomocy, niech pan wezwie pomoc!
- Gdzie?
- Tam, kawałek dalej.
Zatrzymał się
- Wsiadaj.
- Prędko, moja przyjaciółka jest ranna – rozpłakałam się.
Dotarliśmy do naszego auta. Wyskoczyłam szybko. Aga była przytomna.
- Już jesteś, dobrze. Przytul mnie.
- Cii, zaraz będzie pomoc.
Facet, który się zatrzymał, zajrzał do środka.
- Niech pani jej nie rusza, pojadę do miasteczka. Wrócę!
- Szybko, błagam pana.
Nie wiem, jak długo tak siedziałyśmy.
- Wiesz, jestem szczęśliwa, bo mnie kochasz – powiedziała moja dziewczyna.
- Kocham najbardziej na świecie! – tuliłam ją do siebie.
- Nie zostawisz mnie, jak coś się stanie?
- Nigdy cię nie zostawię, ale wszystko będzie dobrze.
- Zimno mi.
- Bo jest mróz na dworze.
- Tam w plecaku jest prezent dla ciebie, nie odpakowuj sama, dobrze?
- Dobrze – uśmiechnęłam się.
- Obiecujesz?
- No pewnie.
- Kocham cię, tak bardzo cię kocham – wyszeptała.
- Ja ciebie też kocham.
- Nie zjemy już dziś kolacji.
- Zrobimy sobie kiedy indziej, przed nami milion rocznic i kolacji.
- Magda… zimno mi…
Narastający sygnał ambulansu zbliżał się. Nie puszczałam Agnieszki, póki ktoś nie zajrzał do samochodu.
- Wszystko ok.? – poznałam faceta, który się zatrzymał.
- Zimno jej – byłam przerażona.
- Już jadą, słyszycie?
- Tak, Aguniu słyszysz? – zapytałam.
Nie odpowiadała, straciła przytomność.
Załoga karetki nie mogła poradzić sobie z otwarciem drzwi, straż nadjechała po jakimś kwadransie. Nagle pojawiło się pełno ludzi, jakieś samochody, policja.
Ktoś zabrał mnie do drugiego ambulansu.
- Pani też pojedzie do szpitala.
- Mnie nic nie jest, proszę zająć się moją przyjaciółką.
W szpitalu straciłam Agę z oczu. Zabrali mnie do ambulatorium i dopiero teraz zobaczyłam, że prawa ręka jest we krwi. To nie była moja krew.
Poza paroma zadrapaniami nic mi się nie stało.
- Co z nią? – zapytałam pielęgniarkę
- Lekarze się nią zajmują, proszę się uspokoić.
Trzęsłam się, złapały mnie dreszcze.
- Proszę to wypić – podała kieliszek
- Co to?
- Środek uspokajający.
Wszedł lekarz. Zerwałam się z kozetki, przypadłam do niego.
- Co z nią?
- Będziemy operować, czy pani jest z rodziny?
- Nie, jestem przyjaciółką.
- Zna pani adres rodziny.
- Tak, mogę zaraz zadzwonić.
- Proszę to zrobić. Tylko szybko!
- Czy nic jej nie grozi?
- Operacja pokaże, staramy się.
Płacząc, wybierałam numer rodziców Agnieszki.
- Dobry wieczór, tu Magda, jesteśmy w szpitalu, zdarzył się wypadek, czy mogliby państwo przyjechać do.. – podałam nazwę miasteczka.
- Jaki wypadek?! Co z Agnieszką? – matka mojej kobiety krzyczała do telefonu.
- Nie wiem, będzie operacja, proszę przyjechać.
Rozłączyłam się.
Pielęgniarka zaprowadziła mnie do jakiegoś niewielkiego pokoju.
- Proszę tutaj zaczekać.
Siedziałam odrętwiała. Chyba ten środek zaczął działać. Byłam otępiała.
- Tu jest – usłyszałam czyjś głos.
Pojawił się policjant i ten facet, który wezwał pomoc.
Funkcjonariusz zaczął wypytywać o szczegóły wypadku.
- Która z pań prowadziła?
- Ja.
- Czy piła pani jakiś alkohol?
- Nie.
- Czy zgadza się pani na pobranie krwi na jego obecność?
- Tak.
- Kim dla pani jest pokrzywdzona?
- Przyjaciółką.
- Proszę opisać zdarzenie, możliwie najdokładniej.
Zaczęłam opowiadać, pominęłam tylko pocałunek. Powiedziałam, że na chwilę odwróciłam wzrok na tylne siedzenie.
Wszystko skrzętnie zapisał i odszedł. Zostałam z tym mężczyzną, który nam pomógł.
- Jak się pani czuje? – zapytał
- Dobrze.
- Te rzeczy z auta zabezpieczyli, dopilnowałem.
- Dziękuję.
- Może gdzieś zadzwonić?
- Nie trzeba.
- Może panią gdzieś podwieźć?
- Nie, dziękuję, zaczekam tutaj.
- Co z nią?
- Operują.
- Wszystko będzie dobrze! – powiedział.
Nie mogłam się skupić. Nikt nic nie chciał powiedzieć. Operacja trwała już ponad dwie godziny.
Bałam się. Bałam się o Agnieszkę, jak o nikogo dotąd.
Z odrętwienia wyrwały mnie podniesione głosy. Poznałam rodziców Agi.
- Co się stało? – ojciec potrząsał mnie za ramiona.
- Wpadłyśmy w poślizg – powiedziałam.
- Która prowadziła, która? – podniósł głos.
- Ja.
- Kto ci dał prawo jazdy, cholerna idiotko, kto? – krzyczał na mnie.
- Chodź prędko, już ją wiozą – mama Agnieszki pociągnęła go za ramię.
Też wstałam, leżała na wózku blada, cała w bandażach. Udało mi się musnąć rękę, kiedy przejeżdżali koło mnie. Lekarz zatrzymał się i informował rodziców. Poszczególne słowa docierały i do mnie.
- Stan jest ciężki, straciła sporo krwi, usunęliśmy śledzionę, prawe płuco amputowane, żebra zrobiły z niego strzępy. Liczne urazy głowy, mózg nienaruszony. Trzeba czekać.
- Czy możemy przy niej czuwać? – zapytała matka.
- Tak, oczywiście, proszę tylko nie utrudniać czynności przy chorej.
Lekarz odszedł, rodzice ruszyli w stronę Intensywnej Terapii.
- Czy ja też mogę? – zagrodziłam im drogę.
- Precz! – ojciec odsunął mnie stanowczo.
- Idź do domu, dziecko – powiedziała matka, nie patrzyła na mnie.
Zostałam sama. Rozryczałam się z kompletnej bezsilności i przerażenia.
- Odwiozę panią! – znowu pojawił się nasz ratownik.
- Nie wiem gdzie, mieszkamy siedemdziesiąt kilometrów stąd. Może do jakiegoś hotelu?
- Nie woli pani do domu, to żaden problem?
- Nie! Nie chcę – zaprotestowałam.
Zostawił mnie w motelu „Pod Świerkami”, obiecał wpaść rano i pomóc z odbiorem rzeczy.
Nie mogłam zasnąć. Wciąż słyszałam słowa lekarza.. „Stan jest ciężki..”
To jakiś koszmar, niech się cofnie czas… Agnieszko…
W końcu sen przyszedł, niespokojny, urywany..
Już o siódmej rozległo się pukanie.
- Powinienem się przedstawić, Szymon Korcz – podał rękę.
- Jeszcze panu nie podziękowałam, Magdalena Bold.
- To co? Na policję?
- Tak, a potem może do szpitala?
- Oczywiście!
- Zabiorę panu czas.
- Mam czas, chcę pomóc.
- Dlaczego?
- Ludzie powinni sobie pomagać.
- Dziękuję.

Na policji nie trwało długo. Dowiedziałam się, gdzie odstawili samochód i pokwitowałam odbiór naszych bagaży.
Potem Korcz zawiózł mnie do szpitala.
- Zaczekam – powiedział.
- Oj, nie trzeba.
- Mam pani bagaże w aucie, zaczekam – powtórzył.
Jeszcze przed OIOM – em weszłam wprost na rodziców Agnieszki.
- Dzień dobry, jak ona się czuje? – zapytałam.
Matka podniosła oczy, zobaczyłam w nich całą masę bólu. Bólu i trwogi.
Zaschło mi w ustach.
- Walczy o życie – powiedziała.
- Idź dziewczyno, idź gdziekolwiek, bo nie ręczę za siebie – włączył się do rozmowy ojciec.
- Mam prawo wiedzieć! To moja dziewczyna, jesteśmy razem, czy się panu podoba czy nie!
- Do niczego nie masz prawa! Jesteś obca! Obca!
- Przecież ja ją kocham.
- To przez ciebie tam leży!
- To był wypadek.
- Przez ciebie cierpi!
- Nie chciałam tego – łzy zaczęły płynąć po twarzy.
- Chodźmy – ktoś ujął mnie pod ramię. Znowu Korcz.
Zaprowadził mnie do auta i posadził na miejscu pasażera.
- Nie mogę stąd odjechać, muszę z nią być, muszę – płakałam.
- Odwiozę panią do miasta, do domu – powiedział.
Skinęłam głową. Jechaliśmy w milczeniu. On palił papierosa, ja tępo gapiłam się w okno.
„ Obca, obca, obca” – tłukło się po głowie
Pomógł wnieść plecaki.
- Dlaczego pan to robi? – zapytałam.
- Moja żona zginęła na takiej szosie. Tylko nikogo nie było w pobliżu – odparł.
- Przepraszam.
- Proszę być dobrej myśli, a jakby co, oto mój numer – podał wizytówkę i odszedł.
Wytrzymałam do wieczora. Potem wybrałam numer szpitala, połączyłam z Intensywną Terapią. Przedstawiłam się i zapytałam o Agnieszkę.
- Nie wolno mi udzielać informacji przez telefon – głos kobiety z drugiej strony był stanowczy.
- Nie chcę szczegółów proszę mi tylko powiedzieć czy żyje? Błagam panią!
- Jest pani z rodziny?
- Nie, jestem przyjaciółką, najbliższą, razem miałyśmy ten wypadek. Ja prowadziłam, bardzo panią proszę.
- Żyje, jeżeli mogę coś zasugerować, to proszę przyjechać.
Zerwałam się z fotela. Dlaczego to powiedziała? – strach mnie niemal dusił.
Wezwałam taksówkę.

Udało mi się ubłagać lekarkę, żeby mnie wpuścili, żeby chociaż z daleka popatrzeć na Agnieszkę.
- Proszę wejść przez śluzę i się przebrać.

To było tydzień temu. Teraz siedziałam po ciemku, łzy obeschły już dawno.

Wciąż nie docierało, dom był pusty i obcy.
Przypomniałam sobie radość, jaką czułam, jak niecierpliwie czekałam na powrót Agi z pracy.
To była nasza czwarta rocznica.
Przygotowałam niespodziankę. Romantyczny wypad w góry. Wynajęłam domek i ledwo wytrzymałam, żeby się nie wygadać.
Tamtego dnia zwolniłam się wcześniej z biura, chciałam żeby wszystko było gotowe do wyjazdu, jak wróci Agnieszka.
Przyszła przed piątą. Z tajemniczą miną chowała coś za plecami.
- Nie podglądaj, zamknij oczy – zarządziła.
- Na razie dostaniesz tylko to – powiedziała podając mi bukiet kwiatów.
- Kocham cię – przytuliłam ją, pocałowałam.
- A jak ja ciebie! – zarzuciła mi ręce na szyję.
- Prezent dla ciebie czeka jakieś siedemdziesiąt kilometrów stąd. Zabieram cię na romantyczną noc w górach – uśmiechnęłam się.
- W górach? Cudownie, jesteś czarodziejką, marzyło mi się od dawna.

Prawda prezent, miałam go nie rozpakowywać. Wciąż leżał w plecaku Agnieszki.
„Powinnam ułożyć jej rzeczy” – pomyślałam. Zapaliłam światło. Z ciężkim sercem zabrałam się za opróżnianie plecaka.
Wełniany golf Agi, popielaty z wzorkiem z czarnych i białych reniferów. Kupiłyśmy go w Zakopanem. Zabierała go zawsze w góry.
Wtuliłam się w szorstki materiał. Pachniał tak ciepło, tak bardzo pachniał nią.
Rozpłakałam się. Płacz nie przyniósł ulgi. Byłam bezradna. Wobec cierpienia, jakie przeszła moja dziewczyna, wobec okrucieństwa losu, który ją zabrał, wobec wyroków stwórcy który ją powołał do siebie. Ją a nie mnie. „Dlaczego tak?” – pytałam.
Zawiniątko z prezentem zostawiłam w plecaku.
Zasnęłam przyciskając do siebie jej sweter.

Mijały tygodnie, wyczerpałam urlop i musiałam chodzić do pracy. Nikt nic nie mówił, patrzyli tylko współczująco. Większość wiedziała, że mieszkałam z kobietą, z przyjaciółką.
Na znajomych było za wcześnie, chociaż niektórzy upierali się, że powinnam się rozerwać, wyjść do ludzi.
Nie chciałam, mój świat zawalił się tam, na szosie…
Czasem chodziłam na cmentarz. Zawsze paliły się nowe znicze, leżały świeże kwiaty.
„Jakże oni muszą cierpieć” – pomyślałam o rodzicach Agnieszki.

Dzwonek do drzwi zabrzmiał jak alarm. Zerwałam się, przestraszyłam nawet.
Spojrzałam przez wizjer i niemal mnie zamurowało. Ojciec Agnieszki. Otworzyłam.
- Dobry wieczór, mogę wejść?
- Proszę – wpuściłam go do środka.
Rozglądnął się po mieszkaniu, jakby czegoś szukał.
- Chciałem odebrać rzeczy córki, pani nie będą potrzebne!
- Oczywiście – zaprowadziłam go do szafy, pokazałam biurko i jej książki na regale.
Wyciągnął zza pazuchy torbę i zaczął pakowanie.
Milczałam. Chciało mi się płakać.
- Może herbaty? – zapytałam w końcu.
- Nie, dziękuję – też nie był skory do rozmowy.
Stanęłam przy oknie i zapatrzyłam na padający śnieg.
- To też należało do Agnieszki, prawda? – wyrwał mnie z zamyślenia.
Odwróciłam się, trzymał w ręku popielaty sweter z reniferami. Musiał zabrać go z łóżka.
- Tak – poczułam żal.
Zaczął upychać go w jej plecaku. Zrezygnował jednak.
- Może chce go pani zatrzymać? – zapytał
- Chciałabym.
- To proszę – wyciągnął rękę.
Przycisnęłam go do siebie, wciąż pachniał, prawie nieuchwytnie już.
- Kochała ją pani?
- Kochałam – oczy zaszły mi łzami.
Wrócił do pakowania a ja ponownie stanęłam przy oknie.
- To chyba dla ciebie – odezwał się nagle, przechodząc na „ty”.
Trzymał małą paczuszkę, do której był przywiązany bilecik.
Spojrzałam, poznałam regularne pismo Agi.. „Dla mojej Ukochanej” – przeczytałam.
- To prezent – wyjaśniłam.
- Prezent od mojej córki?
- Tak, na rocznicę – odparłam.
- Kochała cię – powiedział.
Milczałam.
- Pójdę już, dziękuję i do widzenia – odezwał się w końcu.
Zamknęłam za nim drzwi. Popatrzyłam na mój prezent.
Odwinęłam papier, w środku było małe zielone aksamitne pudełeczko.
Zajrzałam do środka. Medalionik z łańcuszkiem. Wygrawerowana data naszego poznania i dwa serduszka. Otworzyłam go.
Na jednej połówce moje zdjęcie. Z drugiej spoglądały roześmiane, zakochane oczy Agnieszki.
Wyłączyłam światło, zasunęłam rolety, położyłam się na łóżku tuż obok swetra z reniferami.

- Nie chce mi się żyć bez ciebie – powiedziałam w ciemność.
Data publikacji w portalu: 2011-01-04
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024