Zapiski ze snów

Kasandra
Jestem w olbrzymiej hali, chyba poczekalni dworcowej. Patrzę przez okno. Razem ze mną są tutaj różni ludzie-znajomi i nieznani. Na ławce leży plecak, grzebię w nim: jakieś ciuchy, zeszyty, papierosy. Rozmawiamy, tłumaczę coś. Wtem ktoś krzyczy, aby uciekać.
Większość obecnych zrywa się i tłocząc przy drzwiach wychodzi. Ktoś mnie ciągnie, mówiąc, że to już ostatni pociąg. Opieram się, zostaję.
Otoczenie zmienia się. Szyny, odjeżdżające lokomotywy. Jedna zatrzymuje się tuż obok. Wysiada jakiś człowiek w czarnym ubraniu. Zaprasza mnie do środka. Ponieważ wyłania się jeszcze dwóch drabów z niedostępnymi, zaciętymi twarzami, kapituluję. Bez zbędnego oporu chwytam plecak i wchodzę do ciemnego wnętrza. Po drugiej stronie znajduję pokój. Odrapane ściany, zniszczone meble, dwa barłogi mające służyć za łóżko.
Rozglądam się zaciekawiona. Ktoś lekko mnie popycha, słyszę za sobą trzask zamykanych drzwi i zgrzyt klucza w zamku. Odwracam się, chwytam za klamkę, szarpię, nic z tego. Zostałam uwięziona. Nagle słyszę jakieś dźwięki dobiegające nie wiadomo skąd. Szukam ich źródła. Jest, dostrzegam przymocowany wysoko do ściany głośnik. Ostro brzmiący głos informuje, że przez jakiś czas muszę zostać tutaj. Po chwili milknie.
Siadam zrezygnowana na chwiejącym się krześle. Czuję głód. Mam, co prawda, w plecaku małe zapasy żywności, ale nie wiem, czy mogę z nich skorzystać, bo nie wiem, kiedy dostanę coś od „nich”. Jedno niewielkie okno przepuszcza mało światła. Kraty grube i solidne. Znowu słyszę zgrzyt zamka. Wchodzi jakaś dziewczyna, za nią człowiek w czerni niesie tacę z talerzami. Widzę unoszący się nad nimi obłoczek pary. Jednak nie grozi mi śmierć głodowa. Strażnik stawia talerze na stole i bez słowa wychodzi.
Dziewczyna bezradnie spogląda na mnie i siada naprzeciwko. Przysuwam talerz bliżej. Wygląd potrawy nie zachęca do jedzenia, ale pachnie dość znośnie. Mój głód daje o sobie znać. Ostrożnie próbuję troszeczkę tego specyfiku, stwierdzam, że da się zjeść. Łapczywie i trochę za szybko wlewam w siebie zawartość miski. Nieznajoma je powoli, z namaszczeniem. Po chwili wraca nasz opiekun, zabiera talerze i kładzie przed nami mandarynki. Biorę jedną z nich i.... zbyt mocno zaciskam dłoń, czuję jak miąższ wypływa mi przez palce. Była zupełnie zgniła.
Dziewczyna śmieje się. Sięga do kieszeni i wyciąga dwa dojrzałe jabłka. Podaje mi jedno. Biorę z wahaniem. W tym momencie zapala się przyćmione światło. Głos oznajmia mi, że czas na sen. Zauważam jeszcze jedne drzwi. Podchodzę do nich, otwieram, okazuje się, że to łazienka - sedes, umywalka, kilka ręczników, szarych, ale chyba czystych. Zabieram z plecaka swoje przybory toaletowe i po chwili wracam odświeżona, co trochę poprawia mi humor.
Przyglądam się dziewczynie. Siedzi bez ruchu, patrzy na jakąś plamę na ścianie. Wybieram jedno z łóżek i zagrzebuję się w koce. Ona podchodzi do mnie, bierze za rękę i długo patrzy mi w oczy z dziwnym smutkiem. Jeśli mamy tu pozostać dłużej, musimy nawiązać jakiś kontakt. Otwieram usta, aby coś powiedzieć, ale błyskawicznie kładzie na nich drugą dłoń. Słowa pozostają we mnie.... Odczuwam lekki niepokój, nic nie rozumiem, a ona cały ten czas patrzy mi w oczy badawczo, z tym łagodnym wyrazem słodyczy przesiąkniętej żalem.
Zaczynam odczuwać znużenie, ale nie mogę uwolnić oczu od jej spojrzenia, aby schować się za bezpieczną zasłoną powiek.
Głos życzy nam dobrej nocy a po chwili gaśnie światło. Tkwimy w mroku. Ona obok mnie i mam wrażenie, że jej oczy świecą, emanują dobrą energią. Nie rozumiem, co chce mi powiedzieć za pośrednictwem tego uśmiechu. W końcu usypiam. Nie wiem, o czym śnię, chyba o ogromnej, zielonej łące, nieznajomej dziewczynie na ogromnym obłoku przyjaźnie kiwającą dłonią. To dobry sen. Budzę się spokojna. Gdy otwieram oczy, widzę, że ona wciąż siedzi obok mnie i ciągle na mnie patrzy. Uśmiecham się. Może ten dzień uwolni nas, przyniesie wyzwolenie z koszmaru, z zamknięcia. Wstaję, przeciągam się, drobiny słońca próbują przebić się przez brudne szyby i kraty. Myję się, ubieram, zwykłe, codzienne czynności. Siadam przy stole, już nie przeszkadza mi jej wzrok, wiernie wędrujący za mną.
Dłoń wyciągnięta w moją stronę i znowu zostaję obdarowana jabłkiem. Przyjmuję je z wdzięcznością i ochoczo zanurzam zęby w soczystym miąższu. Strażnik przynosi śniadanie. Zjadam wszystko. Gdy wraca po naczynia, monotonnym głosem informuje, że za chwilę wyjdziemy na spacer. Rzeczywiście. Otwierają się kolejne drzwi i wychodzimy.
Wolnej przestrzeni jest niewiele. Otacza nas zewsząd wysoki mur. Rośnie trochę trawy. Leży sterta spróchniałych, połamanych desek i trochę gruzu. Dostrzegam coś podobnego do ławki i siadam. Wyciągam twarz ku słońcu. Ona siada obok mnie. Mówi coś szeptem, nie wiem, do mnie czy do siebie. Nie do końca rozumiem jej słowa i tak naprawdę nie słucham, chcę się nacieszyć powietrzem, niebem, bo nie sądzę, aby pozwolono nam znowu wyjść. Ona wstaje, podchodzi do skrawka zieleni i gładzi swymi smukłymi palcami źdźbło trawy. Powoli też się podnoszę i łażę w kółko jak zwierzę w pułapce. Chociaż tak naprawdę chyba jestem w pułapce. Przygnębia mnie myśl, że nieprędko zobaczę otwartą przestrzeń, a jeszcze tyle zostało spraw do załatwienia na zewnątrz.
Wracamy do celi, bo chyba tak należy nazwać miejsce naszego pobytu. Mijają kolejne dni bliźniaczo podobne do siebie. Dopiero noce przynoszą ukojenie. Moje sny stają się coraz piękniejsze i coraz częściej widzę w nich swoją współtowarzyszkę niedoli. Nazwałam ją w myślach Izabelą. W dalszym ciągu nie zamieniłyśmy ani słowa. Jednak jej obecność jest tak realna i tak bliska, że mam czasami wrażenie jakbym znała ją od początku świata. Pomaga mi przetrwać, tylko nie pozwala mówić. Gdy próbuję, znajomym gestem kładzie mi jak pieczęć, dłoń na ustach. Nie znam brzmienia jej głosu, ale czuję, że rozmawiamy, słyszę, gdzieś wewnątrz siebie jak mówi do mnie bezgłośnym szeptem. W miarę upływu czasu coraz realniej, coraz wyraźniej. I zaczynam pojmować mowę jej spojrzeń.
Widzę wszystko jakby w innej perspektywie, dostrzegam rzeczywistość w odmiennej niż dotychczas płaszczyźnie. To, co dawniej wydawało się ważne, rozmywa się, traci na znaczeniu, umyka myślom. Już nie wiem, czy naprawdę było tak istotne jak sądziłam. I wciąż jeszcze nie wiem, co jest prawdą, a co iluzją. Dawniej na wolności, nie umiałam żyć bez zgiełku, bez muzyki, bez rozmów, teraz wsłuchuję się w ciszę, a może w siebie i rozmawiam w milczeniu spojrzeniem i gestem.

***
Nasza cela już od dawna jest moim domem. Moim, bo Izabeli nie ma od kilku dni. Któregoś ranka człowiek w czerni zabrał ją i nie wróciła. Zostałam sama, pozbawiona kojących spojrzeń, dotyku delikatnych dłoni, a nade wszystko jej cichej obecności.
Straciłam poczucie czasu. Siedząc przy oknie biernie, bezmyślnie obserwuję zmiany za oknem, lot zagubionej muchy. Znam na pamięć strukturę stołu, ścian, podłogi, sufitu...
Ile dni już minęło? Tak, jak Robinson zaczęłam oznaczać je maleńkimi nacięciami na brzegu stołu. Głos codziennie życzy mi dobrego dnia, dobrej nocy. Wychodzę też na zewnątrz. Siadam na ławce i marzę... chciałabym pobiec przed siebie. Widzę wzgórza, łąki, lasy pełne zieleni, kwiatów, powietrza. Boję się zbyt mocno wczuwać w swoje wizje, by nie wzbudzać w sobie żalu, smutku, rozpaczy. Obrazy mimo to natarczywie przypływają i wcale nie chcą mnie opuścić. Widzę siebie kiedyś. Byłam wolnym, swobodnym człowiekiem i czasem szukałam klatki, zamknięcia, aby się schronić, aby odpocząć. Nie ceniłam tego daru. A teraz?
Chodzę spać jak najwcześniej, utraciłam poczucie rzeczywistości i swojego ciała. Chwilami nic nie odczuwam. Mój sen to letarg. Właściwie nie mam już snów, odkąd nie ma Izabeli ... Gdybym była zdolna do logicznego myślenia, pewnie bym się zdziwiła ... a może oni dodają mi jakieś narkotyki do jedzenia i stąd moje odlotowe stany ducha?
Jak co wieczór zapadam w swoje posłanie, do niego także już przywykłam, jak do wszystkiego? Cóż, człowiek to...

... Budzę się i zanim otworzyłam oczy, wiedziałam, że coś się zdarzy. Jeśli tutaj możliwe jest cokolwiek. Apatia? Nie mam ochoty nawet, aby się obudzić. Wiem, co zobaczę. Jednak jest inaczej niż zwykle.
Leniwie unoszę powieki i ... napotykam spojrzenie. Ona? Nie dowierzam, przecieram oczy i pewnie teraz przekomicznie wyglądam. Nie umiem zapanować nad emocjami, odczuwam nagły przypływ radości, mam ochotę rzucić się jej na szyję, śpiewać, gadać cokolwiek, choćby bez sensu. To od dawna pierwsza pozytywna emocja i dowód, że niewiele potrzeba, by być szczęśliwą.
Stęskniłam się za jej dotykiem. Wstaję powoli. Szukam jej wzroku. Odkąd jej nie było, sypiałam nago, bo noce zrobiły się gorące nie do zniesienia. Jej oczy uważnie obserwują. Podchodzę blisko, bardzo blisko. Biorę jej dłoń i kładę na swoim ramieniu, blisko piersi nagiej i bezbronnej. Jej ręka nieruchomieje i jakby powodowana ciążeniem i siłą bezwładności, zsuwa się coraz niżej. Ta przypadkowa i nie do końca świadoma pieszczota sprawia mi przyjemność. Jednak ona zabiera dłoń, wstaje i podaje mi ubranie. Więc jeszcze nie teraz ... powoli się ubieram.
Znowu patrzy na mnie i słyszę bicie swego serca. Chciałabym nawiązać z nią kontakt werbalny, lecz ilekroć chcę przemówić, zasłania mi usta. Tak jest i teraz.
Dobrze, że już nie jestem sama, jednak w tej chwili jej milczenie przytłacza mnie. Wolałabym, by wzorem moich znajomych paplała o czymkolwiek, aby opowiedziała mi o sobie, przemówiła wreszcie. Chyba jednak nie ma na to żadnej nadziei, choć czekam na słowa jak na zbawienie. Izabela wyczuwa mój nastrój, bo kładzie mi dłoń na ramieniu, a przede mną duże rumiane jabłko.
A więc była na zewnątrz. Co tam robiła? Kim jest? Niepokój wkrada się w moje myśli. A jeśli to jedna z nich? Wpadam w pułapkę podejrzeń i domysłów. Już nie patrzę na nią, choć czuję na sobie jej baczne spojrzenie. A może jestem obiektem jakichś idiotycznych eksperymentów psychologicznych? Może ona ma za zadanie zbadać moje reakcje?
Niespodziewanie dla siebie samej otwieram usta i zaczynam mówić. Nie powstrzymuje mnie już jej gest. Dziwię się i napawam brzmieniem własnego głosu.
Słucha uważnie. Nie przerywa. Pozwala, abym wypowiedziała wszystko. Odrabiam zaległości całego samotnie spędzonego miesiąca. Puszczają tamy emocji. Mówię, mówię, mówię... Już nie wiem, co i dlaczego. Zaczyna mi brakować słów i hamuje brak odpowiedzi na pytania, które stawiam. W końcu zmęczona i zdyszana jak po przebiegnięciu kilku kilometrów, milknę. Czekam. Patrzę na nią rozżalona, ona patrzy na mnie. Dostrzegam coś, czego nie rozumiem. Uspokajam się. Wiem już, że nic nie usłyszę, że nic nie powie. Wszystko, co ma do zakomunikowania, przekaże w spojrzeniu i w snach, których nie mogę pojąć. Zawstydzona, a może rozdrażniona, spuszczam głowę.
Wstaje, podchodzi bardzo blisko, prawie mnie dotyka swoim ciałem, kładzie ręce na ramionach. Ciągle nie podnoszę głowy, więc nasze spojrzenia nie mogą się spotkać. Odczuwam bliżej nieokreślony niepokój. Zastanawiam się, czy coś z tego, co powiedziałam, mogło ją dotknąć, urazić. Zaczynam rozumieć jej milczenie. Słowa ranią, wprowadzają w błąd, są wieloznaczne. Rozmowa za pomocą gestów i spojrzeń jest trudniejsza, lecz bardziej szczera, trudniej coś ukryć, okłamać rozmówcę. Ludzie na ogół słuchają słów, nie zwracając uwagi na towarzyszące im przekazy niewerbalne. Stąd tyle nieporozumień.
Ciepło jej dłoni przenika mnie. Widzę czubki jej butów i wędruję spojrzeniem wyżej aż dostrzegam oczy. Uśmiecha się i delikatnie gładzi moje włosy. Przytulam głowę do jej serca, słyszę jak bije spokojnie, równo i rytmicznie, czy to kolejny przekaz dla mnie? Tkwimy tak objęte, nie wiem jak długo. Jestem tak spokojna, że zaczynam dziwić się swojemu wybuchowi sprzed paru chwil. Zgrzyt klucza w zamku. Wracamy na swoje miejsca za stołem. Strażnik przynosi posiłek. Zjadamy powoli, w milczeniu. Zostajemy same. Czas upływa szybko, za szybko. Za oknem robi się ciemno, a tu świeci tylko jedna, przyćmiona żarówka.
Pora na sen. Leżę w swoim łóżku. Powtarza się rytuał sprzed tygodnia. Izabela siada i bierze mnie za rękę. Zasypiam i śnię.
We śnie pozwalam sobie na wiele. Dotykam jej skóry, całuję. Po przebudzeniu wiem, że zna ten sen. Obudziłam się o wiele za wcześnie. W mroku ledwo widzę jej twarz, zaledwie kontury. Wyciągam ręce i przytulam ją do siebie, teraz ona słucha bicia mojego serca. Leżymy nieruchomo, ale ciągle widzę obrazy ze snu. Jej ciałem wstrząsa dreszcz, słyszę ciche westchnienie. Więc aż tak bardzo zna moje myśli? Chcę o to zapytać, lecz nie pozwała mi. Znam już odpowiedz.
Jak to możliwe? Nie próbuję już pytać. Wiem, że na odpowiedź muszę zaczekać. Muszę dojrzeć do zrozumienia. Kiedy to nastąpi?
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024