smaku Dziwnie to brzmi, niebezpiecznie trochę, filozoficznie, hmm... to dobrze, czy źle? Bo mieć przyjemność własną z pomagania innym, to brzmi jak coś niebezpiecznego, hmm... a gdyby samarytanin nie miał radości pomagania, to nie miałby po co pomagać? Nie jest to proste chyba w sumie, oceniać jakoś. Trzeba by zanalizować konkretnie i byłby przykład może. Ja lubię pomagać wszystkiemu i wszystkim na mojej drodze, ale tylko kiedy widzę, że to jest dobre i przyczyni się do dobra. Czyli trochę jak "naprawiacz po drodze" (odwrotnie niż wirus, przykładowo) - tam gdzie jestem, lub idę, kiedy widzę, że coś jest nie tak, to poprawiam na prawidłowe, na dobre i to coś jest wolne i szczęśliwe od błędu, który zauważyłam i naprawiłam i idę dalej - więc pomagając innym i całemu światu, mój problem to tylko jeden: żeby za mną potem nie chodzić, nie dziękować mi, nie modlić się do mnie, nie ścigać, nie chcieć, żebym została... ja naprawiam wszystko tylko po drodze idąc swoją drogą - nie chcę za to zapłaty, brońcie bogowie, ani nic, ale tylko, żeby mnie nikt nie męczył potem, tylko tyle, nic więcej, kurde... :)