unnamed Siedzimy naprzeciw siebie, jest ode mnie młodsza o kilka lat. Nie, nie łączy nas żadne uczucie. Zakochujemy się w innych ludziach, z innymi się wiążemy, nasze doświadczenia, wyobrażenia, są na przeciwnych biegunach. W końcu pyta, jak widzę siebie za kilka lat, gdzie widzę siebie. Pytanie o tyle ciekawe, że ostatnio trudno mi siebie skonstruować na koniec tygodnia, nie wspominając już o jakiś latach.
Biorę głęboki wdech i odpowiadam, że to będzie wizja mniej niż bardziej prawdopodobna. A mianowicie widzę się w latarni morskiej. Oczywiście, że takiej bardziej oddalonej od brzegu niż przybliżonej. Widzę się na śmiesznej kamienistej wysepce, z której zawsze, kiedy będę miała taką potrzebę, będę mogła wrócić na ląd. Buduję stół z tego, co wyrzuca morze i piekę chleb, a gdzieś pomiędzy kolejnymi krętymi schodami przechadzają się dwa koty. Jednemu mogłoby być smutno, gdy będę znikać na trochę dłużej. Wieczorami, stanę się źródłem światła. Ot, latarnik w spódnicy.
Moja towarzyszka patrzy na mnie przez dłuższą chwilę i pyta: „Ale będziesz tam sama?”. To może dziwne, lecz nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Może przez tę historię oswajam to, czego boję się najbardziej, a może dokonuję ciągłej reinterpretacji cudzych historii. Może, na wszelki wypadek, chcę mieć w kieszeni kartkę z napisem: „A nie mówiłam!?”.
Sęk w tym, że już od dawna jestem latarnikiem w spódnicy, ciągle na jakimś przecięciu. I w taki dzień jak dziś, kiedy słońce ogrzewa tak mocno, że nie chce się iść dalej, wysyłam te słowa w eter.