Znowu jesień
Co miesiąc jadę do Orindy na spotkanie naszego Book Club, czyli dyskusyjnego klubu-les-książkowego. Z miesiąca na miesiąc każda z nas proponuje jakąś inną książkę, abyśmy mogły ją przeczytać i wspólnie omówić. Ich czas i miejsce akcji zmienia się, podobnie jak skala problemów.
Był już brytyjski fin de siecle (rzecz jasna, Sarah Waters), było żydowskie miasteczko zagubione na stepach Ukrainy, a już następna książka zabiera nas do Tokyo, w czasy współczesne; nazywa się My Year of Meats i wciąga nas w opowieść o telewizji i japońskiej żonie, nie szczędząc przy tym pożytecznych informacji o ekspansji amerykańskiego mięsa (naszpikowanego hormonami, jak się okazuje) na rynek japoński. Są to małe, kameralne spotkania, nic uniwersyteckiego, kilka lesbijek w średnim wieku. Jest normalnie, więc zaczynam się z moimi współdyskutantkami zaprzyjaźniać.
Zaledwie od miesiąca mieszkam Nad Zatoką w czasie teraźniejszym. Wcześniej było domykanie przeszłości, pisanie doktoratu na czas, pilnowanie, żeby Em ukazała się drukiem, żeby Alma do reszty nie przepadła. Jednym słowem, cały ten wielki wysiłek uczyniony został jedynie po to, "żeby było", żeby za jakieś sto lat nieznana mi ktosia mogła natrafić na te tytuły w katalogu Biblioteki Narodowej. Jeszcze przez całe lato wysyłałam do Warszawy jakieś wstępy, jakieś opowiadanie, ale od końca sierpnia czuję, że zaczynam pracować na czas teraźniejszy. Cóż za zmiana! Odbywa się ona wśród małych, kameralnych przyjemności. Basen pływacki na UC Berkeley i stół do ping-ponga, w sobotę jarmark farmerski, z którego pogodni ludzie wracają niosąc w siatkach różnokolorowe kabaczki.
Tylko pogodnie nie jest. Jest żałoba po Katrinie. Tragedia Nowego Orleanu była do uniknięcia, gdyby tylko komukolwiek na jakimkolwiek szczeblu zachciało się pomyśleć. Przygotować ewakuację ludzi, którzy nie mogli samodzielnie wyjechać z miasta, bo albo byli zbyt biedni, albo za starzy, albo niedomagali. Nie ewakuowano szpitali i ludzie konali, bo zabrakło lekarstw i światła. Nie zadbano o ewakuację zwierząt - co oprócz złamanych serc ich właścicieli może mieć jeszcze rozmaite, przykre konsekwencje. Do zatopienia miasta w ogóle nie musiałoby dojść, gdyby zgodnie z zaleceniami inżynierów naprawiono tamy. Ale w ciągu ostatnich piętnastu lat kolejne rządy brutalnie obcinały na to dotacje. Przecież tyle było wydatków w związku z Desert Storm, a potem wojną w Iraku. Nad Zatoką powstał "Rainbow Fund", bo ważne jest, żeby dotrzeć z pomocą do osób LGBT, które mogłyby zostać pominięte przez bardziej konwencjonalne instytucje. Współczuję, jednak bliższe mi są nasze domowe problemy, a największe ożywienie budzi, gdy udaje się nam razem z Halinką pomóc samym sobie.
W ogóle wiele czasu zajmuje praca i nauka, w jakimś dobrym rytmie. Mam nadzieję, że w ten sposób właśnie rytm naszego życia się ustali i nigdy więcej nie zmienimy się w rozbitków, tylko będziemy trwały silniej i dłużej.
W Teatrze Szekspirowskim w Orindzie tym razem nie Szekspir, tylko adaptacja Nicholasa Nickleby Charlesa Dickensa. Na tle gór, pod gołym niebem, drewniana scena, a na niej minimalne, ruchome dekoracje. Ramy na kółkach z surowego drewna symbolizują drzwi, mniejsze i większe, które można rozmieszczać tak, żeby zaznaczyły pierwszy, drugi i trzeci plan akcji. Bardzo jest to oszczędne, a zarazem piękne, zwłaszcza jeśli w tych ramach pokazują się tutejsze góry i aktorzy w strojach z 19. wiecznej Anglii.
W obu częściach (przedstawianych oddzielnie, bo każda liczy sobie trzy godziny, więc dwa miesiące temu widziałyśmy pierwszą, a dziś oglądamy drugą) jest ogółem ról 120 (sto dwadzieścia). Aktorów jest dwudziestu czterech, za to stałych pracowników – niezbyt wielu. Dlatego razem z H. i różnymi miłymi osobami w skali wieku od studiów do emerytury, jako wolontariuszki, przed spektaklem wydajemy krzesła i sprawdzamy bilety. Korzyść jest obopólna, obejrzymy przedstawienie za darmo, a teatr, zamiast utrzymywać "administrację", lepiej zainwestuje w swoją sztukę.
Powieść Dickensa o nieszczęściach pewnej angielskiej rodziny jest dość znana, ale w programie teatralnym znalazło się dokładne streszczenie sztuki, a także słownik wyrazów obcych i ważnych dla dziewiętnastowiecznego Londynu, oraz krótkie artykuły np. o znaczeniu pieniędzy w świecie wiktoriańskim, czy o tym, co ma wspólnego Dickens z Szekspirem. Przedstawienie poprzedza dwudziestominutowa prelekcja. Jest nieobowiązkowa, ale bardzo popularna. Pewnie dlatego, że wśród widowni zabrakło recenzentki krakowskiej "Zadry", co zauważam z uśmiechem i nostalgią wręcz – nikt się więc nigdy Nad Zatoką nie dowie, że należałoby się o te wykłady i streszczenia obrazić, wypiąć się na nie, albo się nimi znudzić i "nie rozumieć"! Przeciwnie, publiczność sprawia wrażenie zadbanej i zadowolonej.
Spieszę wyjaśnić, o co chodzi, recenzentka, której nazwiska nie pomnę, napisała w miarę ostatnio w "Zadrze", że Księgi Em pokazywać na scenie nie ma sensu i nie potrzeba, bo należałoby chyba tej części publiczności, która o historii Marii K. nie miałaby pojęcia, dać do ręki streszczenie i urządzić dla nich poprzedzającą spektakl prelekcję. A znów ci, co by historię ową z innych źródeł znali, to już tylko umieraliby z nudów, no bo jakże, kto by dziś chodził do teatru choćby na Otella. To znakomite, że młoda badaczka zdolna była do takich odkryć dojść i znalazła przychylne, feministyczne łamy, na których mogła czytelniczkom nabajdurzyć, na przykład o tym, że w teatrze emocje wyraża się drgnieniem powieki. Otóż nie, nie w teatrze, tylko w filmie, gdzie za pomocą kamery możliwe są zbliżenia. A w teatrze używa się ruchu scenicznego i dialogu, a nie mimiki (chyba że jest to teatr mimiczny) i można o tym przeczytać w każdym podręczniku dramatopisarstwa.
Tu przerwę, bo jednak nie o tym chciałam. Przecież to już przeszłość, a ja miałam ochotę napisać coś o teraźniejszości. Okazuje się jednak, że jestem nie mniej przesądna, niż bohaterki Beyond the Pale, tej omówionej ostatnio w mym klubie książkowym powieści o Żydówkach z Ukrainy. Otóż kobiety w takich małych, żydowskich społecznościach wierzyły, że małym dzieckiem nie należy się chwalić przed światem, aby nie zaszkodziło mu "złe oko". Dlatego, jak tylko dziecko przychodziło na świat, to położna wołała: "Och, jakie brzydkie dziecko!" W ten sposób "złe oko" nie mogło się dowiedzieć, że komuś urodziło się coś ładnego. Chyba też widać trochę się obawiam, że jak zacznę się chwalić mającą niecały miesiąc teraźniejszością, to narażę jej niemowlęcą wrażliwość na "złe oko". Ale jakże, tłumaczę sobie, jak miałoby ono zaszkodzić! Przez ocean, telepatycznie? Kto wie, widać przesądna jestem i już. Niech jeszcze trochę podrośnie.
Tymczasem Sąd Najwyższy Kalifornii zatwierdził pod koniec sierpnia bardzo ważne prawo. Odtąd, jeśli Hanna i Mary założą rodzinę, to wymagać się będzie od nich pełni odpowiedzialności rodzicielskiej. Oznacza to, że nawet jeśli Hanna będzie biologiczną matką, to Mary będzie miała prawo do kontaktów rodzicielskich z dziećmi, którym wszak też była matką – choćby tymczasem doszło do burzliwego rozwodu. Sąd oświadczył, że "nie widzi podstaw, by rodzicami nie mogłyby być dwie kobiety". Dochodzą też zobowiązania alimentacyjne, a zatem Mary nie będzie mogła zostawić Hanny na lodzie. Jeśli zaś dzieci urodzą się poważnie chore, to Mary będzie zmuszona wspólnie ponosić koszta leczenia. Innymi słowy, dzieci urodzone w związkach homoseksualnych zyskały takie same prawa, jak dzieci urodzone w związkach heteroseksualnych. A ponieważ dziesiątki tysięcy dzieci wychowywane są w Kalifornii mając za rodziców osoby tej samej płci, tym trudniej pojąć zapowiadane weto gubernatora wobec aktu o małżeństwach.
Choć rozumiem wagę tych prawnych zwycięstw, to serce moje nie drga. Mam w nosie dzieci, tęsknię do małego, kudłatego pieska. Och, jakże to byłoby piękne: z małym pieskiem w małym domku. Na razie mogę się tylko oglądać za cudzymi pieskami. Ale może za pół roku coś się zmieni? Zaczynam wszak żyć w czasie teraźniejszym, może więc na wiosnę?
Iza Filipiak
Data publikacji w portalu: 2005-09-22
Podoba Ci się artykuł? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena:
/głosów: 0
Zaloguj się, aby zagłosować!
Zobacz działy:
Yfandes | 2005-09-22 10:41 |
Dziękuję Izo za ten felieton. Urzekł mnie i chwycił za serce :) |
|
abs_ik | 2005-09-22 10:42 |
No wreszcie:-) |
|
dagzof | 2005-09-22 11:45 |
Czekam az nadejdzie dzien realizacji "EM: na scenie! a mysle ze znjada sie w tym kraju nie sztampowi ludzie! |
|
Miive | 2005-09-22 14:53 |
Dzięki, Izo!:) Jakże niezwykle miło było przeczytać znad Zatoki list... Powodzenia w Teraźniejszości!:) |
|
Lwica1 | 2005-09-22 19:40 |
Witam :-) Przyznaję, też z utęsknieniem czekałam na wieści z Nad Zatoki :-)
Mam jednak mieszane uczucia po przeczytaniu treści, gdyż początkowa pomyślność związana ze stanem równowagi i światełkiem w terażniejszość , wymieszała się z przeszłością, z jakimiś żalami, zadrami, które siedzą w Tobie i kłują, czy się mylę?
Smutno mi, że nie drży Tobie serce na wieść o dziecku ( prawny aspekt jedynie pochwalasz) . Też kocham psy, koty, ptaki, ale.... Teraz dostanę pewnie burę od wielbicielek Twoich, ale ja też jestem wielbicielką...więc nie atakujcie, proszę :-)
To co napisałaś Izo o teatrze i prelekcjach przed wystawieniem sztuki, moim zdaniem jest bardzo ciekawe i pożyteczne dla odbiorcy. Czy w Polsce , w jakimś teatrze jest to praktykowane i z jakim efektem , spotkał się ktoś z tym zjawiskiem?
A tak w temacie teatru , nie wiem czy we wszystkich regionach kraju, ale wydaje mi sie, że w większości spadła częstotliwość odwiedzania tego przybytku, stąd teatry wypożyczają swe sale różnym dziwnym instytucjom na ich resortowe spotkania :-(
O tzw. złym oku mówi się w róznych regionach świata od dawien dawna i czyni się różne zaklęcia :-) i wybiegi (kolor czerwieni) aby ustrzec czy to dziecko, czy kwiat, czy pieska :-) Ja też w ten sposób czaruję, a co... :-)
pozdrawiam b. serdecznie wszystkie kobiety za Twoim pośrednictwem będące na emigracji, trzymajcie sie, nie dajcie się i piszcie dla nas i do nas :-) |
|
Lwica1 | 2005-09-23 19:14 |
Małe dopowiedzenie i sprostowanie, miłe Panie, bo boję się, że jednak źle moje słowa , tym samym intencje zostaną odebrane, a tego bym nie chciała, o! :-) Myślę, że w każdym siedzą jakieś małe rozdrapy życiowe, często spowodowane ignorancją jednego człowieka przez drugiego człowieka. Pewnikiem wynika to z posiadanych cech charakteru bądź z indolencji rzeczonego oceniacza. Czy warto brać sobie do serca takie opinie, pewnie nie wszystkie warto, nie zawsze jednak potrafimy przejść obojętnie wobec krytycznych, pozbawionych rzetelności uwag. Odnosząc się do wspomnień Izy, nie zlekceważyłam problemu związanego z wyrażaniem zbyt pochopnych opini przez wszelkich krytyków, oddałam tym mój smutek, że właśnie Izo, Ciebie to dotknęło i siedzi w Tobie mimo pięknej jesieni . I ostatnie sprostowanie w sprawie dzieci, chyba nie zrozumiałam myśli Izy, sorry, zabrzmiałam więc krytycznie niczym Pani z zadry choć nie chciałam .
Pozdrawiam jeszcze raz Was wszystkie i sorry za zamieszanie i roztrzepanie :-) |
|
Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu