Poniedziałek miał być na wesoło.
Z takim przynajmniej nastawieniem wybrałam się do Luny. Ubzdurałam sobie, że "Hawaje, Oslo" będą tantryczną, skandynawską komedią z elementami absurdalnego humoru. Tymczasem oprócz obowiązkowej Neski (sponsora festiwalu) zaserwowano mi dość gęsty splot zagubionych ludzkich mikroświatów.
Jednym z nich jest świat sentymentalnych marzeń, których uosobieniem jest wrażliwy Leon 'Biegacz', cierpliwie czekający na Ase, koleżankę ze szkolnej ławy, z którą łaczy go wiążąca nastoletnia obietnica pobrania się, jeżeli nie znajdą sobie innych partnerów do 25 roku życia. Leon właśnie obchodzi swoje urodziny. Nad powodzeniem jego emocjonalnych oczekiwań czuwa Vidar, opiekun w ośrodku i jednocześnie strażnik codziennych wydarzeń. Może i anioł.
Wokół biegu przez miasto Leona oraz narkoleptycznej akcji ratunkowej opiera się scenariusz filmu. Tęsknoty za miłością i akceptacją (dwaj bracia w dniu śmierci ojca) przeplatają się z trudnymi wyborami (małżeństwo podejmujące decyzję o kosztownej operacji noworodka) oraz motywem gangsterskim (brat Leona wychodzi na 12-godzinna przepustkę z więzienia). Osoby te ocierają się o siebie, przecinają własne życia, by czasem się w nich spotkać.
W popularnej ostatnio formie "siatkowania żyć" "Hawaje, Oslo" zdaje sobie dobrze dawać radę. Podobnie jak i jego ziemscy bohaterowie.
Ten artykuł nie ma jeszcze opini. Twoja może być pierwsza!
Zaloguj się
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się!