- Ja - ot, ja, obecnie dziarskim krokiem zbliżająca się do trzydziestki.
- X - ona, 9 lat starsza, kiedyś hetero koleżanka z pracy (czy może być bardziej typowo?), obecnie w kręgu przyjaciół. Pociągająca fizycznie i intelektualnie.
- Y - on, kiedyś partner, obecnie narzeczony i ojciec dziecka X.
To moja ulubiona część historii, ale po lekturze forum znalazłam tutaj tyle podobnych, że oszczędzę większości szczegółów. W dużym skrócie: Moją racjonalną duszę trafił szlag na punkcie nowo poznanej X. Nigdy nie wierzyłam, że coś takiego jest możliwe, że będę w stanie zauroczyć się osobą, z którą nie zamieniłam nawet słowa. Potem zaczęłam wymieniać słowa, zaprzyjaźniać się, spędzać czas po pracy, no i przepadłam na amen. Nie miałam dylematu co zrobić. Znałam jej marzenia i wizję życia: dom poza miastem, dziecko. Zacisnęłam zęby, puściłam mimo uszu, że Y, to tak naprawdę partner z rozsądku, a nie z miłości (bo taki stabilny i odpowiedzialny), uznałam, że sygnały, które widziałam to życzeniowe myślenie i nic o swoich uczuciach nie powiedziałam. Chciałam po prostu, żeby była szczęśliwa, a jej oczekiwania wobec życia były dość jednoznaczne. Odcierpiałam swoje.
Akt II: 2018-2021
X w poszukiwaniu bardziej stabilnego zatrudnienia zmieniła pracę. Po tym wydarzeniu moje "odchorowywanie" zdecydowanie przyspieszyło. Po jakimś czasie było już na tyle w porządku, że byłam w stanie zainteresować się kimś innym i zaangażować w związek, który trwa do tej pory. Z X pozostałyśmy na stopie przyjacielskiej - w końcu mogłam się z nią spotykać bez tej całej burzy emocji. Potem była wyprowadzka X do domu poza miastem, pojawiło się dziecko - wszystko zgodnie z jej planem. Kontakt trochę osłabł: odległość, pandemia, mały człowiek wymagający opieki, niemniej jednak nadal wymieniałyśmy wiadomości i widywałyśmy się raz na jakiś czas. Nadal nie wydawała się szczęśliwa z Y i w ogóle ze swoimi wyborami, ale cóż, to jej wybory, a ja podjęłam swoje. Wszystko wydawało się być po mojej stronie w porządku.
Akt III: 2022
Zostałam wytrącona z równowagi przez głupi sen. No w tym śnie to relacja z X zdecydowanie nie była tylko przyjacielska - zaczęło się od tego, że przyznała się, że czuje coś do mnie od tamtego czasu, a potem to już poszło. Wiadomo, że generalnie nie bardzo mam wpływ na to co mi się śni, ale mocno mnie to zaskoczyło. Czy to możliwe, że po tylu latach, ułożeniu sobie życia z inną osobą i wygodnym rozgoszczeniu się w friendzone nadal coś mnie do niej ciągnie? Ogromnie dużo energii i czasu kosztowało mnie zamykanie tych drzwi, ale myślałam, że w końcu mi się udało, tymczasem po tym śnie nie umiem odpowiedzieć na pytanie "Co bym zrobiła, gdyby X do mnie przyszła i wyznała coś takiego?".
Raczej szybko uciszę to pytanie i dalej będę żyć swoim życiem, w końcu to był tylko sen, po prostu jestem ciekawa, czy coś takiego może trzymać aż tak długo i czy moja decyzja po prostu zostawiła furtkę "a co by było gdyby?", która mi będzie skrzypić co jakiś czas.