Moje dziecko jest niezwykle stanowcze, wie czego chce i jest bardzo asertywne (co nazywane jest przez starsze pokolenie czyli dziadków bezczelnością i niewychowaniem

). Ma 12 lat, od 3 roku życia dostaje kieszonkowe. Początkowo małe kwoty, zawsze wypłacane w złotówkach. Np 10 zł w 10 jednozlotowkach.
Pozwoliło jej to ogarnąć abstrakcyjne pojęcie pieniądza - po prostu znikały monety. Ma jasno ustalone za co płacimy my, a za co płaci sobie sama. Np. Nie kupuje jej słodyczy, drobnych zabawek czy gadżetów - to musi sobie ogarnąć sama. Sama też płaci za zwierzęta (ma swoje dwie kawie domowe) - za weterynarzy, za smaczki, za dodatki, domki do zabawy etc..., z własnej woli kupuje psom gryzaki czy szarpaki.
Jeśli chce gry też kupuje je sobie sama - ale nie jest typem gracza, więc tu nie ma dużych wydatków.
W co inwestujemy my: w jej rozwój i pasje rozwojowe.
Ma duży talent plastyczny (nie mam pojęcia po kim, chyba jakieś geny dawcy), programuje i robi animacje oraz świetne zdjęcia.
Inwestujemy więc w sprzęt (ma kilka aparatów fotograficznych, dostęp do ciemni - pod kontrolą oczywiście - rysiki graficzne, teraz pod choinkę dostanie dobry komputer z oprogramowaniem graficznym i tablet graficzny). Oraz oczywiście w nauczycieli.
Ona sama dołoży do sprzętu część oszczędności. Od jej 5go roku życia dostaje pieniądze na różne okazje - to jej prośba była, bo dziadkowie wywalali kasę na rzeczy które jej w ogóle nie interesowały: jakieś latające wróżki, furbo, drony, 2 metrowe miski czy inne takie.
Dostaje spore kieszonkowe (100 na każdy z domów) podzielone na 4 części (tygodniówki) - żeby je dostać muszą być spełnione dwa warunki obowiązkowe - porządek w pokoju oraz brak jedynek w danym tygodniu.
Za każdy tydzień w którym nie wyrabia podstawowej normy nie ma wypłaty. Może też dorobić do "wypłaty" jeśli chce i jej na tym zależy.
Jak na razie ma odłożone sporo kasy. U mnie chce dołożyć do kompa a w drugim domu zbiera na Brytyjczyka (chce go kupić po feriach, już uzbierała) - jak ma wydać kasę na pierdoly to przemysli to dziesięć razy.
Jednocześnie codziennie bierze do szkoły jakieś drobne z jednego powodu... Funduje koleżankom, którym rodzice nie dają żadnych pieniędzy, jakieś pierdolamencje w sklepiku. Rozmawiam z nią o tym, bo to empatyzowanie może jej kiedyś bokiem wyjść...
Dostała nowy srajfon na urodziny, to jej pierwszy zupełnie nowy telefon, tu niestety muszę przyznać że ex zrobiła krok bez uzgodnienia - jest miłośniczka nadgryzionego jabłka - ja postulowałam "normalny" aparat. Zostałam przegłosowana a nie wyrwe dziecku z rąk

podobno srajfon lepiej radzą sobie z grafiką. Argument poniżej pasa, ale ok.
Czy moje dziecko usłyszało "nie stać mnie" - owszem, doskonale zdaje sobie sprawę z tego co to są rachunki, a że teraz inwestuję w dom i działkę to na inne "szaleństwa" nie ma za wiele przestrzeni. Czy obawiam się że będzie kupowała sobie co chwilę jakieś pierdoly dla siebie bo np urwał się guzik? Chyba nie. Ja ciągle coś naprawiam, przyszywam, sklejam, odnawiam - staram się nie wyrzucać rzeczy które można naprawić - i ona też woli coś naprawić, zresztą jest zachwycona tym że da się naprawiać.
Zobaczymy co będzie w liceum, jak zmieni się grupa rówieśnicza. Na razie to tylko gdybanie. Faktem jest ze córka jest w pewnym sensie uprzywilejowania. Nie głoduje, nie chodzi w ubraniach po "siostrze", ma zawsze nowe buty na sezon (mam nadzieję że przestanie jej już stopa rosnąć w zastrzaszajacym tempie), ma kilka kurtek, ma sporo ciuchów, na komputery, telefon, zwierzęta czy możliwość rozwoju. Myślę że jest doskonale po środku - pomiędzy "mam za dużo" a "nie mam wcale".
No i dzięki Bogini nie kręci jej ekipa i podążanie za tłumem. Nie lubi.