Nie wiem czemu ludzie mają więcej wyrozumiałości wobec zwierząt (w tej kwestii) niż wobec innych ludzi.miss_nikita pisze: ↑3 lut 2022, o 04:00Tyle że dorośli decydują w tej kwestii sami za siebie, a małe dzieci nie są w stanie świadomie wyrazić woli o poddaniu się eutanazji i decyduje się za nich. To zasadnicza różnica.
Moim zdaniem o eutanazji można mówić wtedy kiedy człowiek sam decyduje o zakończeniu swojego życia. Jeśli ktoś decyduje za kogoś innego o zakończeniu jego życia, to słowo "zabijać" jest moim zdaniem uzasadnione.
Przecież to nie działa tak, że przychodzą rodzice ze zdrowym dzieckiem i mówią że chcą eutanazji. To długotrwały i obarczony wieloma analizami, badaniami, diagnozami proces.
Decyzję podejmuje się wspólnie: lekarze, prawnicy, rodzice.
Tak. Rodzice mają ostatnie słowo. Jeśli chcą uporczywej terapii to się ją stosuje. Sama jestem matka. Sen o śmierci mojego dziecka jest największym emocjonalnym koszmarem jaki kiedykolwiek przeżyłam.
Są choroby, które zabijają powoli, wiadomo że za nic w świecie człowiek (mały czy duży) nie ma żadnych szans, świetnie jest póki czuje się jakoś, póki jego organizm przyswaja składniki odżywcze, póki nerki jakoś tam jeszcze pracują.
To jest trudne, jednak należy zdawać sobie sprawę że najgorsza forma śmierci jest śmierć głodowa. Jeśli człowiek jest w takim stanie, w którym odczuwa już tylko ból (i ma np. podawana tzw. czarna chemię) a jego ciało już nie przyswaja żadnych składników odżywczych to stosowanie uporczywej terapii jest niczym innym jak wyrokiem śmieci głodowej. Żeby stanęło serce (zdrowe serce, serce które samo w sobie nie jest przyczyną umierania) trzeba naprawdę się "postarać".
Jakkolwiek to zabrzmi. Obecnie siedzie (o 5 nad ranem) i masuje łapę mojego psa. Łapa jest spuchnięta bo pies ma podawane wlewy. Musiałam wyjąć wenflon, pewnie dziś będzie wkuty nowy.
Po miesiącu diagnostyki, wynikach, analizach wczoraj postanowiłyśmy na tzw "leczenie ostatniej szansy" - jeśli po dwóch tygodniach organizm nie podejmie pracy będziemy decydowały się na eutanazje.
Czemu? Ano właśnie temu.
Bo od każdego wlewu pękają żyły (i u psów i u słabych chorych ludzi)
Bo wkucia centralne potrafią się wysypać a możliwe są tylko dwa.
Bo organizm nie przyswaja składników odzywczych.
Bo czeka ja śmierć głodowa.
Oczywiscie mogę w tej sytuacji podjąć decyzję o ciągłym i uporczywym podtrzymywaniu jej przy życiu aż jej organizm całkowicie i samodzielnie skończy funkcjonowanie.
Jeśli to leczenie nie da rezultatów to w ciągu kolejnych (może, optymistycznie) dwóch miesięcy pies przestanie wstawać, będzie w bólu, będzie załatwiał się pod siebie, wysoki potas, niska hemoglobina, niski cukier zaprowadza nas do zatrucia organizmu, który ciężko wypłukać z powodu problemów z żyłami. Śledziona jeszcze bardziej powiększy swoje rozmiary, tak samo jak serce (próbując pompować więcej mało natlenowanej krwi), organizm będzie niedotleniony (hemoglobina), trzustka wejdzie w proces zapalny, tak jak i nerki - wlewy antybiotykowe w przypadku ludzi na tym etapie mogą już nic nie dać, organizm nie ma siły na podjęcie walki, u zwierząt się już ich nie stosuje zazwyczaj.
Bliźniaczo wygląda to u kotów, królików, lisów, lwów, ludzi, szympansów, dzików, krów i świń oraz całej reszty świata ssaków. Organizmów o podobnej budowie fizjologicznej.
Szczerze? Największemu wrogowi nie życzę takiej śmierci. Serio.