Post
autor: Gaik » 23 kwie 2018, o 11:31
Chyba wpadłam w depresję. No w sumie nie jest to jakaś wyjątkowa sytuacja. Tego typu sprawy zabierają z miesiąc życia, może trzy i szybko mijają. Wczoraj w nocy tak mi wezbrała ta niemoc wobec całego zła świata, że wpadłam w histeryczne łkanie przeplatane śmiechem. Dziś, znając siebie mogłabym być już kwitnąca, ale nie mam siły do pracy. Dlatego tylko działy, awatary i archaiczna stylizacja tego forum może mnie uratować.
Mam tylko pewien konflikt wewnętrzny, że nie powinno się opowiadać o swoich prywatnych sprawach publicznie, bo jest to wyrazem niepanowania nad emocjami, nieugruntowania wewnętrznego oraz braku dojrzałości (np. społecznej, co dyskwalifikuje w pełnieniu funkcji publicznych i w zawodach wymagających odpowiedzialności). A z drugiej strony, że siła polega na braku przejmowania się opiniami. Z trzeciej, że wolność to m.in. totalna niezależność od społecznych konwencji. Z czwartej, że każdemu należy się chwila zabawy. W ubiegłej dekadzie rozwiązało się wiele moich problemów, ale ten to już pewnie do końca dni będzie kołkiem w dupie.
Dwa ostatnie zawsze wygrywają z pierwszymi w działaniu, a im bardziej pierwsze "na nie" bronią się wyrzutami sumienia, tym bardziej wszystkie "za" każą mu się z tym konfrontować. Ostatecznie, odcięłam wszystkie osoby realnie znajome oraz rodzinę, która od kilku lat nie za bardzo wie w których miastach przebywam, choć się widujemy. Za to w internecie nie powinnam się chyba ograniczać. Wymienię zatem cały zespół okropnych frustracji i rozczarowań codziennych:
- Moja dziewczyna nie pracuje w domu, a ja tak. Ona rano przygotowuje się zatem do pracy a ja przygotowuję mieszkanie. Bez ładu przestrzeni i czystości nie mogę się skupić. Ona przed wyjściem zostawia wszystkie te rzeczy do ubrania w wielu miejscach oraz pozostawia po śniadaniu okruszki. Ale najgorsze jest to, że już całkiem przestała się hamować i po mieszkaniu łazi w butach. Nawet zanim założy całą resztę. Dla mnie perfekcyjna czystość podłogi była w życiu ważniejsza od innych czystości. Przez wiele lat codziennie mopowałam (tak dla zasady). Ledwie pozbyłam się tego nadmiernego obowiązku na rzecz szerszej tolerancji, znów musiałabym myć, ale codziennie po jej wyjściu. Czy to jest sprawiedliwe...
- Niedługo skończę 34 lata. Od zawsze wiedziałam, że życie kończy się śmiercią i praktycznie wcale od tego nie uciekałam. Prawie, bo dopóki nie ma fizycznych objawów starzenia, można cały czas jak Sfinks z popiołów powstawać, zaczynając od nowa i od nowa, planując, samodoskonaląc, zmieniając. A kiedy skóra we śnie gniecie się coraz mocniej, aż pod oczami (czy gdzieś) powstaje jedna lub dwie stałe rysy, to ma się dowody, a nie tylko urojenia, że to wszystko nie ma sensu. Pomyślałam, że w takim razie muszę chwytać wszystko jeszcze szybciej niż zwykle i teraz każdy dzień wiosny jest jakby dniem ostatnim, bo za rok będzie już wiosna 35 i będę się coraz mniej zgrywała z młodą trawą i kwiatami, a coraz bardziej z suchym piachem.
Nawet letnie, lekkie i kolorowe ubrania nie cieszą w takim przypadku i noszę je jakby ostatni raz.
Do fryzjera poszłam zdając sobie sprawę z tego, że zawsze byłam przeciwniczką ukrywania czegoś czego i tak się nie da ukryć.
Chciałam założyć coś czego nie zdążyłam jako młoda osoba, a może bym chciała. Kupiłam drugie srebrne buty w życiu, bo zapomniałam, że jako młoda osoba już to zrobiłam i jak poprzednie miałam je na sobie ze dwa razy.
- Kilka lat temu chciałam uczynić życie bardziej sensownym. W NGO stale pili kawę i ugniatali kanapy, więc polityka wydawała się znacznie lepszym miejscem. Faktycznie można się w niej sporo nauczyć i sporo zrozumieć z rzeczywistości, która oglądana przez media jest złudzeniem. Brak spektakularnych efektów zrównoważyłyby ewentualne zyski z doświadczania, ale najbardziej frustruje mnie to, że nie znoszę wielu ludzi, których w tych działaniach spotykam.
Myślałam, że stereotypy o lewicy to nieprawda. A jednak niektóre są prawdziwe. Szczególnie w dużych miastach. Kilka razy w tygodniu docierają do mnie te wszystkie projekcje o wielkomiejskim snobizmie, dogmatyzmie i nadgorliwość (postawa typu po co opodatkować jak można od razu rozstrzelać), nadmiernej potrzebie kontroli (oczywiście cudzych żyć a nie np. podłogi), kompleksach peryferyjnych wyrażanych w nadobnym stosunku do kultur, ale przede wszystkim tych z naszej perspektywy egzotycznych lub archaicznych, nie aktualnej, rodzimej, chęć załatwienia w działaniach prywatnych "nielubień" konkretnych grup (tak będzie u mnie jak nie odejdę, tylko, że wobec nich), wrażliwość na innych, która jest pozą i dotyczy w sumie nie ludzi, ale politycznie potrzebnych grup mniejszościowych (pewnie dopóki są potrzebne).
No, ale nie mogę się teraz wypisać, bo wzięłam zobowiązania. Tracę więc wiele godzin z tego krótkiego okresu życia we względnie młodym ciele, jaki mi pozostał. Teoretycznie za jakieś dwa miesiące mogłabym się dezaktywować i korzystać jak z medium, bez zbędnego ścierania, ale z tej frustracji wobec "dominującego nurtu" włączyłam się do frakcji podobnych do mnie. Jest trochę biedna, bo wiele z tych osób kończy jak ja czyli ucieka. No i nie fair też tak zrobić.
- Pół roku temu wpadł mi do głowy pomysł, który wydawał się ekscytujący. Po kilkunastu latach i studiach postanowiłam ponownie przystąpić do matury. Tak się pewnie z tymi wiedzami poczułam, że myślę - co tam, taką filozofię sobie machnę, bo kiedyś chyba nie było, czy WOS dla polityki. Widziałam siebie jak w ekstazie zgłębiam wspaniałe treści gruntując wszechstronne pojęcie o świecie. Tego materiału nie ma jednak aż tak niewiele i im bliżej, tym bardziej obawiam się, że jednak nie zdam. W komisji co zapisuje na takie imprezy mówili, że nie ma to wpływu na nic, o ile wcześniej już zdałam. Sama świadomość jest jednak frustrująca, bo to teoretycznie powinni mi przecież anulować wtedy całe wykształcenie. Nawet nie wiem jak to się teraz ocenia, bo kiedyś była przecież inna matura....No i nie umiem pisać bez klawiatury.
Zapewniam Was anonimowe awatary, że to nie wszystko. Moje życie ma oczywiście kilka plusów, ale one wszystkie wyblakły wobec faktów dominujących tej wiosny. Rzadko nie miewam motywacji do pracy, a z tego wszystkiego - dziewczyny, staroci, partii i matury, zaczęłam nawet przekładać (zawalać) terminy.