odpowiedzialność...
-
- Posty: 9
- Rejestracja: 28 lip 2012, o 22:50
odpowiedzialność...
Dlaczego uciekamy od odpowiedzialności za uczucia które budziny w innych....?
Re: odpowiedzialność...
nie jestesmy odpowiedzialni za uczucia które wzbudzamy w innych, uczucie to uczucie - płynie!
-
- Posty: 9
- Rejestracja: 28 lip 2012, o 22:50
Re: odpowiedzialność...
Wzbudzasz w kimś uczucie i to jest nieistotne ?LilaStars pisze:nie jestesmy odpowiedzialni za uczucia które wzbudzamy w innych, uczucie to uczucie - płynie!
Jest albo nie jest ?
Re: odpowiedzialność...
Przysiąść i pomyśleć nad tym można.
Kwestia odpowiedzialności: mamy prawo oczekiwać czegoś od osoby, w której się zakochujemy? Ma się nam w jakiś sposób wytłumaczyć? Ma się zmusić do ustosunkowania się? Szczególnie, gdy nie odwzajemnia wiadomo czego? To pierwsza kwestia.
Inna to odpowiedzialność przed kimś, kogo same kochamy – ale tutaj trudno chyba o taką wizję „Dlaczego uciekamy od odpowiedzialności za uczucia które budziny w innych....?” Bo to nie trzymałoby się kupy – zakochane w sobie chyba nie starają się uciekać od odpowiedzialności… że kochają swoją kobietę. Choć bywa, że któraś ze stron okazuje się być niedojrzałą…
W sumie do jakiego przypadku odnieść Twoje pytanie? Bo to byłoby istotne.
Jeśli jest przyjaciółką – prezentując dobre chęci, mogłaby wyjść z jakąś tezą, aby „pomóc” zakochanej w niej. Bo jest przyjaciółką. Ale jakich słów użyć, jak definiować to, że jest się obiektem zainteresowań?
I tak – jeśli bardzo bliska mi osoba oświadcza mi że „coś czuje” – staje się to dla mnie istotne. Natomiast konkretnie odnieść się do przypadku – gdzie staje przede mną osoba mi obca – to już nie, nie dam rady. Za „wygląd”, potencjalnie jakieś czynności określonej osoby, jakie mogę obserwować – kochać? Podejrzane, dla mnie nie rzeczowe.
Kwestia odpowiedzialności: mamy prawo oczekiwać czegoś od osoby, w której się zakochujemy? Ma się nam w jakiś sposób wytłumaczyć? Ma się zmusić do ustosunkowania się? Szczególnie, gdy nie odwzajemnia wiadomo czego? To pierwsza kwestia.
Inna to odpowiedzialność przed kimś, kogo same kochamy – ale tutaj trudno chyba o taką wizję „Dlaczego uciekamy od odpowiedzialności za uczucia które budziny w innych....?” Bo to nie trzymałoby się kupy – zakochane w sobie chyba nie starają się uciekać od odpowiedzialności… że kochają swoją kobietę. Choć bywa, że któraś ze stron okazuje się być niedojrzałą…
W sumie do jakiego przypadku odnieść Twoje pytanie? Bo to byłoby istotne.
Jeśli jest przyjaciółką – prezentując dobre chęci, mogłaby wyjść z jakąś tezą, aby „pomóc” zakochanej w niej. Bo jest przyjaciółką. Ale jakich słów użyć, jak definiować to, że jest się obiektem zainteresowań?
I tak – jeśli bardzo bliska mi osoba oświadcza mi że „coś czuje” – staje się to dla mnie istotne. Natomiast konkretnie odnieść się do przypadku – gdzie staje przede mną osoba mi obca – to już nie, nie dam rady. Za „wygląd”, potencjalnie jakieś czynności określonej osoby, jakie mogę obserwować – kochać? Podejrzane, dla mnie nie rzeczowe.
Re: odpowiedzialność...
hmm...bernadette_83 pisze:Dlaczego uciekamy od odpowiedzialności za uczucia które budziny w innych....?
To chyba zależy od tego, czy zbudzamy je świadomie i karmimy się tym, że kogoś złapałyśmy w sidła miłości. Tak wtedy to jest perfidne. Ale co innego w sytuacji, kiedy z naszej strony są jasne przekazy, bez podtekstów, a mimo wszystko druga osoba się zakochuje. Cóż tak się zdarza, miłość jest ślepa, ale nie bardzo wiem co miałaby w tym sensie oznaczać "odpowiedzialność". Jeżeli to szczera rozmowa na ten temat i wyjaśnienie swojego stanowiska, to oczywiście powinno mieć to miejsce. Inna forma "odpowiedzialności" nie przychodzi mi do głowy.
-
- Posty: 9
- Rejestracja: 28 lip 2012, o 22:50
Re: odpowiedzialność...
Na myśli mam osoby bliskie, nie przypadkowe osoby. Chciałam uniknąć prywaty, ale się chyba nie obejdzie.
Żyłam z Nią, mieszkałam, dzieliłam radości i smutki i cała ta reszta słodkawych i goszkich rzeczy jakie mogą przytrafić się w związku. Byłyśmy szczęśliwe ze sobą.
Pewnego dnia spakowała wcszystkie swoje rzeczy i odeszła. Jedyne Jej słowa, jedyna odpowiedz na pytanie "dlaczego?" brzmiało "nie kocham Cię już". Zero ani słowa więcej. To jest niepojęte dla mnie. Gdyby to był odosobniony przypadek zapewne nie pytałabym. Ale to samo przytrafiło się mojej przyjaciółce. Odejście kobiety z którą żyło się w długim związku. Bez słowa wytłumaczenia.Byłoby mi łatwiej pogodzić się ze stratą gdybym wiedziała dlaczego ?
Żyłam z Nią, mieszkałam, dzieliłam radości i smutki i cała ta reszta słodkawych i goszkich rzeczy jakie mogą przytrafić się w związku. Byłyśmy szczęśliwe ze sobą.
Pewnego dnia spakowała wcszystkie swoje rzeczy i odeszła. Jedyne Jej słowa, jedyna odpowiedz na pytanie "dlaczego?" brzmiało "nie kocham Cię już". Zero ani słowa więcej. To jest niepojęte dla mnie. Gdyby to był odosobniony przypadek zapewne nie pytałabym. Ale to samo przytrafiło się mojej przyjaciółce. Odejście kobiety z którą żyło się w długim związku. Bez słowa wytłumaczenia.Byłoby mi łatwiej pogodzić się ze stratą gdybym wiedziała dlaczego ?
Re: odpowiedzialność...
wow to tak można. Współczujębernadette_83 pisze:Na myśli mam osoby bliskie, nie przypadkowe osoby. Chciałam uniknąć prywaty, ale się chyba nie obejdzie.
Żyłam z Nią, mieszkałam, dzieliłam radości i smutki i cała ta reszta słodkawych i goszkich rzeczy jakie mogą przytrafić się w związku. Byłyśmy szczęśliwe ze sobą.
Pewnego dnia spakowała wcszystkie swoje rzeczy i odeszła. Jedyne Jej słowa, jedyna odpowiedz na pytanie "dlaczego?" brzmiało "nie kocham Cię już". Zero ani słowa więcej. To jest niepojęte dla mnie. Gdyby to był odosobniony przypadek zapewne nie pytałabym. Ale to samo przytrafiło się mojej przyjaciółce. Odejście kobiety z którą żyło się w długim związku. Bez słowa wytłumaczenia.Byłoby mi łatwiej pogodzić się ze stratą gdybym wiedziała dlaczego ?
-
- Posty: 9
- Rejestracja: 28 lip 2012, o 22:50
Re: odpowiedzialność...
Jak ?kalinda83 pisze:wow to tak można. Współczujębernadette_83 pisze:Na myśli mam osoby bliskie, nie przypadkowe osoby. Chciałam uniknąć prywaty, ale się chyba nie obejdzie.
Żyłam z Nią, mieszkałam, dzieliłam radości i smutki i cała ta reszta słodkawych i goszkich rzeczy jakie mogą przytrafić się w związku. Byłyśmy szczęśliwe ze sobą.
Pewnego dnia spakowała wcszystkie swoje rzeczy i odeszła. Jedyne Jej słowa, jedyna odpowiedz na pytanie "dlaczego?" brzmiało "nie kocham Cię już". Zero ani słowa więcej. To jest niepojęte dla mnie. Gdyby to był odosobniony przypadek zapewne nie pytałabym. Ale to samo przytrafiło się mojej przyjaciółce. Odejście kobiety z którą żyło się w długim związku. Bez słowa wytłumaczenia.Byłoby mi łatwiej pogodzić się ze stratą gdybym wiedziała dlaczego ?
Ps. Nie chcę współczucia....
Re: odpowiedzialność...
ok. Skoro wolisz tekst, żeś sama winna. Pewnie to coś z Tobą było nie tak. To wszystko Twoja wina itp.bernadette_83 pisze:Nie chcę współczucia....
<żartuję oczywiście>
Mówiąc "współczuję" myślałam o tym, że jesteś kolejną osobą na świecie, której zrobiono wyrwę w sercu. Ona po długim czasie się zabliźni, jednak pozostanie ślad na całe życie. I już jakiś cień niepewności, strachu, jakaś doza braku zaufania w stosunku do nowej partnerki pozostanie.
-
- początkująca foremka
- Posty: 34
- Rejestracja: 23 kwie 2012, o 15:44
Re: odpowiedzialność...
Dlaczego przestała Cię kochać?Pewnie sama nie wie.Tak jak nie wie dlaczego się w Tobie zakochała.Bynajmniej nie zamierzam jej tłumaczyć, obeszła się z Tobą paskudnie, jednakże na pytanie"dlaczego przestałaś mnie kochać" odpowiedzi nie ma.Ech uroki miłości.W jednym tygodniu płonie żywym płomieniem, by w drugim nawet popiół z niej nie został...
Re: odpowiedzialność...
W zasadzie trudno być konkretną w diagnozie i pisać rzeczowo
Byłyście szczęśliwe ze sobą – a ona odchodzi…
To czy ona była? Bywają osoby, które poddają się czemuś – z określonych powodów, nawet jeśli pozornie wszystko dobrze się układa. Podstawą powinno być uczucie – osoba dojrzała emocjonalnie, która bierze odpowiedzialność za swe czyny i słowa, pozostaje. Lub stara się nie tworzyć iluzji, że jest dobrze… Tworzyła taką…(?). Jaką była ona? Do czego odeszła, jeśli już nie do kogo – bo to też istotne. Odchodzi od ciebie, odchodzi od tego, co miałyście wspólnie – na zewnątrz określona rzeczywistość – do czego ją ciągnie, wiesz? Domyślasz się? Ty, to co miałyście, czy coś lub ktoś na zewnątrz… No i od czego i kogo odeszła…? Musiała kierować się w swym działaniu oceną.
Występując w roli tej, która na różne sposoby prezentowała określone uczucie i przywiązanie – doprowadza do rozłamu, jak twierdzisz, nie prezentując powodów…
Jest co zarzucić, jest za czym czy kimś zapłakać. Ma człowiek powód by zapytać, czemu uczucie okazuje się być ledwie towarem, jaki może się zestarzeć, i rozsypać…
Podwody muszą być, bo nic bez powodu się nie wydarza. Nie dotarłaś do wyjaśnień. Pozostajesz z oskarżeniem, że lekceważy się stronę, którą się rozkochało w sobie, kochało, i ostatecznie olało własną odpowiedzialność. Bo trzeba być odpowiedzialną.
Powody – to coś rozwiąże, nawet niedojrzałość coś wytłumaczy. Oskarżyć możesz, i z tym pozostać. Na koniec tylko jakieś słowa. Do odpowiedzialnej przemówisz, do nieodpowiedzialnej już nie – może sama siebie nie rozumie, może nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu. Odwaga, szczerość pomogłaby i jej, ale także tobie. Choć brzmi to dziwnie.
Tak czy owak nie wpłyniesz na poczynania drugiej strony… A pytania pozostaną pewnie bez odpowiedzi.
Byłyście szczęśliwe ze sobą – a ona odchodzi…
To czy ona była? Bywają osoby, które poddają się czemuś – z określonych powodów, nawet jeśli pozornie wszystko dobrze się układa. Podstawą powinno być uczucie – osoba dojrzała emocjonalnie, która bierze odpowiedzialność za swe czyny i słowa, pozostaje. Lub stara się nie tworzyć iluzji, że jest dobrze… Tworzyła taką…(?). Jaką była ona? Do czego odeszła, jeśli już nie do kogo – bo to też istotne. Odchodzi od ciebie, odchodzi od tego, co miałyście wspólnie – na zewnątrz określona rzeczywistość – do czego ją ciągnie, wiesz? Domyślasz się? Ty, to co miałyście, czy coś lub ktoś na zewnątrz… No i od czego i kogo odeszła…? Musiała kierować się w swym działaniu oceną.
Występując w roli tej, która na różne sposoby prezentowała określone uczucie i przywiązanie – doprowadza do rozłamu, jak twierdzisz, nie prezentując powodów…
Jest co zarzucić, jest za czym czy kimś zapłakać. Ma człowiek powód by zapytać, czemu uczucie okazuje się być ledwie towarem, jaki może się zestarzeć, i rozsypać…
Podwody muszą być, bo nic bez powodu się nie wydarza. Nie dotarłaś do wyjaśnień. Pozostajesz z oskarżeniem, że lekceważy się stronę, którą się rozkochało w sobie, kochało, i ostatecznie olało własną odpowiedzialność. Bo trzeba być odpowiedzialną.
Powody – to coś rozwiąże, nawet niedojrzałość coś wytłumaczy. Oskarżyć możesz, i z tym pozostać. Na koniec tylko jakieś słowa. Do odpowiedzialnej przemówisz, do nieodpowiedzialnej już nie – może sama siebie nie rozumie, może nie potrafi nazwać rzeczy po imieniu. Odwaga, szczerość pomogłaby i jej, ale także tobie. Choć brzmi to dziwnie.
Tak czy owak nie wpłyniesz na poczynania drugiej strony… A pytania pozostaną pewnie bez odpowiedzi.
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Nie zgodzę się,że nie odpowiadamy za uczucia osób,z którymi się wiążemy. Emocje i uczucia są konsekwencją sygnałów,które wysyłamy otoczeniu.Jeśli kokietujemy kogoś to liczmy się z konsekwencjami swoich działań,nie uciekajmy od odpowiedzialności za czyjąś miłość czy emocje.Nie bądźmy hipokrytami.Nie warto.
- fleurdumal
- super forma
- Posty: 2645
- Rejestracja: 27 wrz 2006, o 00:00
Re: odpowiedzialność...
Ludzie często widzą dokładnie to, co chcą zobaczyć. Wówczas wszystko odbierają jako kokieterię, obietnicę, aluzję. Zwykłe koleżeństwo bez żadnych aspektów wystarczy, by egzaltowana lub napalona panienka ukręciła sobie z tego romans, ba, związek po grób.
Jeśli człowiek jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych, to powiedz mi proszę, co ma zrobić osoba atrakcyjna, popularna w towarzystwie, budząca pożądanie w ludziach, których czasem ledwo zna? Chodzić w burce, zamknąć się w pokoju, by inni uniknęli pokusy, czy też puszczać się z każdym, kto sobie zażyczy w ramach płacenia zobowiązań? ODPOWIEDZIALNOŚCI wlaśnie takiej, jak ją widzicie?
Człowiek nie jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych. Dlatego - dzięki Bogu, nareszcie - stalking jest karalny.
Jeśli człowiek jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych, to powiedz mi proszę, co ma zrobić osoba atrakcyjna, popularna w towarzystwie, budząca pożądanie w ludziach, których czasem ledwo zna? Chodzić w burce, zamknąć się w pokoju, by inni uniknęli pokusy, czy też puszczać się z każdym, kto sobie zażyczy w ramach płacenia zobowiązań? ODPOWIEDZIALNOŚCI wlaśnie takiej, jak ją widzicie?
Człowiek nie jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych. Dlatego - dzięki Bogu, nareszcie - stalking jest karalny.
http://centaurus.org.pl/
-
- początkująca foremka
- Posty: 34
- Rejestracja: 23 kwie 2012, o 15:44
Re: odpowiedzialność...
Generalnie się z Tobą zgadzam. Nikt nie jest odpowiedzialny za cudze urojenia. Ale nie o tego typu odpowiedzialność-jak sadzę-autorce tego wątku chodziło.Tu raczej wchodzi w grę o odpowiedzialność w wieloletnim związku.fleurdumal pisze:Ludzie często widzą dokładnie to, co chcą zobaczyć. Wówczas wszystko odbierają jako kokieterię, obietnicę, aluzję. Zwykłe koleżeństwo bez żadnych aspektów wystarczy, by egzaltowana lub napalona panienka ukręciła sobie z tego romans, ba, związek po grób.
Jeśli człowiek jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych, to powiedz mi proszę, co ma zrobić osoba atrakcyjna, popularna w towarzystwie, budząca pożądanie w ludziach, których czasem ledwo zna? Chodzić w burce, zamknąć się w pokoju, by inni uniknęli pokusy, czy też puszczać się z każdym, kto sobie zażyczy w ramach płacenia zobowiązań? ODPOWIEDZIALNOŚCI wlaśnie takiej, jak ją widzicie?
Człowiek nie jest odpowiedzialny za uczucia, jakie budzi w innych. Dlatego - dzięki Bogu, nareszcie - stalking jest karalny.
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Nie,Fleur,niezupełnie tak.Żadnych burek i takich tam.Po prostu staranniej dobierać znajomych i nie lecieć na każdą znajomość jak desperatka.A wówczas nie będzie tabuna"adoratorek". To moja postawa.
-
- Posty: 9
- Rejestracja: 28 lip 2012, o 22:50
Re: odpowiedzialność...
Odpowiedzi nie znam i zapewne nigdy nie poznam.deus_cosma_deus pisze:Dlaczego przestała Cię kochać?Pewnie sama nie wie.Tak jak nie wie dlaczego się w Tobie zakochała.Bynajmniej nie zamierzam jej tłumaczyć, obeszła się z Tobą paskudnie, jednakże na pytanie"dlaczego przestałaś mnie kochać" odpowiedzi nie ma.Ech uroki miłości.W jednym tygodniu płonie żywym płomieniem, by w drugim nawet popiół z niej nie został...
Schowała uczucia w jedną skrzyneczke i mi je oddała.
Zostałam z tym wszystkim sama.
Chcę zacząć żyć na nowo, tylko jak tu zacząć skoro nie zakończyło się związku.
A przelewanie emocji na następny związek? Tylko bym skrzywdziła.
Re: odpowiedzialność...
Oczywiście, że nie możemy brać odpowiedzialności, za uczucia, które wzbudzamy w innych, a których jesteśmy NIEŚWIADOME. Istniejemy sobie na przykład w jakiejś grupie, zachowujemy się normalnie nie zdając sobie sprawy, że ktoś się w nas podkochuje i przeżywa różne stany emocjonalne na nasz widok. Sytuacja ulega zmianie, gdy osoba, u której wzbudzamy emocje informuje nas o tym, i stajemy się ŚWIADOME uczuć, jakie wzbudzamy. Wtedy należy się jakoś do tego ustosunkować, uszanować emocje drugiej osoby i w sytuacji, gdy tych emocji nie podzielamy, postawić sprawę jasno, porozmawiać szczerze, i przede wszystkim uważać na to co mówimy i jak się zachowujemy w obecności tej osoby, na pewno nie tak, by rozbudzać w niej te emocje jeszcze bardziej. Niestety, kobietom schlebia to, że są źródłem motyli w brzuchu, i najczęściej w takich sytuacjach myślą tylko o sobie, jeszcze bardziej nakręcają sytuację, flirtują, itp., chociaż doskonale wiedzą, że związku z tego nie będzie. Bawią się uczuciami innych, krótko mówiąc. Natomiast bycie z kimś w związku, z osobą która jest emocjonalnie zaangażowana, to już jest w ogóle mega odpowiedzialność za tę osobę i jej uczucia. Miłość to nie tylko przyjemności. Owszem, może się zdarzyć, że jedna osoba przestaje kochać, nie czuje się spełniona w związku, i postanawia odejść, ale wtedy musi to zrobić w odpowiedni sposób, biorąc odpowiedzialność za drugiego człowieka, za jej uczucia i za to, w jaki sposób decyzja o zakończeniu związku na te uczucia wpłynie. Moim zdaniem odejście to etap, nie można zrobić tego z dnia na dzień, nawet jak się tego bardzo chce, i to jest właśnie branie odpowiedzialności za człowieka, z którym dzieliło się życie. Czasem trzeba poczekać, aż druga osoba zacznie sobie z tym faktem dawać radę, zrozumie całą sytuację, i odejść w odpowiednim momencie.
Kto stoi w miejscu, ten się cofa. Choć czasem trzeba zrobić krok w tył, by potem pójść do przodu. Ważne, by nie stać w miejscu.
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
I tu się bez zastrzeżeń zgadzam.Wydaje mi się,że jeśli nie zrobimy big dramatu z końca związku to nie zranimy tak bardzo osoby,za której uczucia w jakimś stopniu odpowiadamy.
Re: odpowiedzialność...
Właśnie,w pewnych przypadkach, gdy zakocha się,zafascynuje osoba przypadkowa, to może odpowiednie rozegranie sprawy nie jest kwestią odpowiedzialności, ale podstawowej wrażliwości, empatii, sympatii międzyludzkiej.
Odpowiedzialność, jak dla mnie, zaczyna się w momencie, gdy faktycznie, w jakiś sposób, człowiek mógł się przyczynić do rozwoju cudzych uczuć.To może być na przykład sytuacja tzw. przygody seksualnej.Nawet gdy od początku deklarowało się brak gotowości do czegoś trwalszego i druga strona to zaakceptowała, to jednak seks, spędzanie czasu, rozmowy, randki zbliżają.Natura ludzka jest taka że mogła się zgodzić a nie przewidzieć że jednak coś się w niej rozbudzi więcej.Rozwijając tego typu układ trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka.Jest zatem współudział i również wskazana jest delikatność, szczerość, rozmowa, konsekwencja.
W relacji gdzie wzajemność i zaangażowanie były początkowo obustronne, związek opierał się na tradycyjnych wartościach, odpowiedzialność jest już czymś oczywistym, jest częścią składowa z którą należny się liczyć już na etapie pierwszych deklaracji.
Gotowość do rozstania jest wtedy procesem, który przechodzi osoba coraz mniej zadowolona z relacji.Już na etapie pierwszych problemów, wątpliwości powinna moim zdaniem komunikować co się z nią dzieje, rozmawiać.To jest też coś co sprawia że ta druga widzi powody.Jest szansa wspólnej pracy, testowania zmian a jeśli to się nie udaje druga strona powoli uświadamia sobie i ma szansę zaakceptować odejście.
Myślę że niektóre osoby ukrywają swoje prawdziwe przeżycia,wnioski, pragnienia by podtrzymać idylliczny wizerunek relacji lub nie robić przykrości. Jednak potem, znikając z dnia na dzień powodują nie tylko rozczarowanie ale jednocześnie utrudniają proces żałoby i dochodzenia do siebie byłej ukochanej.
Czasami nawet dojrzewając do niekochania z dnia na dzień (o ile to możliwe) wypada porzucanej poświęcić czas wyjaśniając swoje motywy, rozmawiając o ile zaniechało się tego wcześniej.Zaryzykowałabym nawet że w takim przypadku można by najpierw przejść na koleżeństwo z nieprzekraczaniem pewnych granic po to by oswoić.
Znikanie bez śladu, porzucając nierozumiejąca z domysłami może zrobić więcej psychicznej szkody niż samo rozstanie.
Odpowiedzialność, jak dla mnie, zaczyna się w momencie, gdy faktycznie, w jakiś sposób, człowiek mógł się przyczynić do rozwoju cudzych uczuć.To może być na przykład sytuacja tzw. przygody seksualnej.Nawet gdy od początku deklarowało się brak gotowości do czegoś trwalszego i druga strona to zaakceptowała, to jednak seks, spędzanie czasu, rozmowy, randki zbliżają.Natura ludzka jest taka że mogła się zgodzić a nie przewidzieć że jednak coś się w niej rozbudzi więcej.Rozwijając tego typu układ trzeba zdawać sobie sprawę z ryzyka.Jest zatem współudział i również wskazana jest delikatność, szczerość, rozmowa, konsekwencja.
W relacji gdzie wzajemność i zaangażowanie były początkowo obustronne, związek opierał się na tradycyjnych wartościach, odpowiedzialność jest już czymś oczywistym, jest częścią składowa z którą należny się liczyć już na etapie pierwszych deklaracji.
Gotowość do rozstania jest wtedy procesem, który przechodzi osoba coraz mniej zadowolona z relacji.Już na etapie pierwszych problemów, wątpliwości powinna moim zdaniem komunikować co się z nią dzieje, rozmawiać.To jest też coś co sprawia że ta druga widzi powody.Jest szansa wspólnej pracy, testowania zmian a jeśli to się nie udaje druga strona powoli uświadamia sobie i ma szansę zaakceptować odejście.
Myślę że niektóre osoby ukrywają swoje prawdziwe przeżycia,wnioski, pragnienia by podtrzymać idylliczny wizerunek relacji lub nie robić przykrości. Jednak potem, znikając z dnia na dzień powodują nie tylko rozczarowanie ale jednocześnie utrudniają proces żałoby i dochodzenia do siebie byłej ukochanej.
Czasami nawet dojrzewając do niekochania z dnia na dzień (o ile to możliwe) wypada porzucanej poświęcić czas wyjaśniając swoje motywy, rozmawiając o ile zaniechało się tego wcześniej.Zaryzykowałabym nawet że w takim przypadku można by najpierw przejść na koleżeństwo z nieprzekraczaniem pewnych granic po to by oswoić.
Znikanie bez śladu, porzucając nierozumiejąca z domysłami może zrobić więcej psychicznej szkody niż samo rozstanie.
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
W Twojej wypowiedzi zawiera się sedno i sens tego tematu. Taka postawa powinna cechować dojrzałą i-właśnie-odpowiedzialną za drugiego człowieka kobietę.Nieważne czy związek trwał parę lat czy parę miesięcy. Szacunek i rozmowa to podstawa wszystkich relacji międzyludzkich.
- szczur
- natchniona foremka
- Posty: 361
- Rejestracja: 21 cze 2009, o 02:00
- Lokalizacja: Za horyzontem nie widać!
Re: odpowiedzialność...
a ktoz chce ponosic ew konsekwencje? Lepiej sie pobawic, posmakowac, wyjsc do sklepu i juz nigdy nie wrocic.bernadette_83 pisze:Dlaczego uciekamy od odpowiedzialności za uczucia które budziny w innych....?
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Postawa,którą przytoczyłaś,cechuje ludzi stricte niedojrzałych i niedorosłych do prawdziwego,nie l-wordowego,życia.A takich w tym środowisku jest najwięcej.Nic dziwnego,że tyle poranionych i zdruzgotanych kobiet próbuje sobie odbijać swoje emocje na Bogu ducha winnych normalnych osobach.
- fleurdumal
- super forma
- Posty: 2645
- Rejestracja: 27 wrz 2006, o 00:00
Re: odpowiedzialność...
Przepraszam, ale Ty chyba się zagalopowalaś. I to bardzo. To, że na świecie pełno jest ludzi o postawie roszczeniowej, rozpaczliwie poszukujących partnera, bądź mówiąc wprost - świrów nie oznacza, że oni chodzą z nalepkami "świr" na czole. Jak masz ich rozpoznać ot tak i powiedzieć - przepraszam, panu/pani dziękujemy??? Skąd w ogóle ten obraźliwy wiręcz dla wielu wniosek, że każda osoba, którą spotykają niepożądane awanse "leci na każdą znajomość jak desperatka"? Znałam ludzi najnormalniejszych w świecie, ani lekkomyślnych, ani w żadnym razie desperatów, którzy mieli do czynienia z tym problemem, choć się na pewno o to nie prosili. Ja sama doznałam wielu nieprzyjemności z tej racji, a już wszystko o mnie można powiedzieć, prócz tego, że się desperacko rwę do zawierania znajomości jakichkolwiek. Zazwyczaj trzymam się na uboczu w ścisłym gronie ludzi. Następnym krokiem byłaby już chyba całkowita izolacja od zewnętrznego swiata. No więc?zurawina32 pisze:Nie,Fleur,niezupełnie tak.Żadnych burek i takich tam.Po prostu staranniej dobierać znajomych i nie lecieć na każdą znajomość jak desperatka.A wówczas nie będzie tabuna"adoratorek". To moja postawa.
Początek tematu sugeruje, że istnieje jakaś odpowiedzialność w ogóle. Jako taka. Z tym się nie zgadzam. Jeśli chodzi o sytuację autorki, rozwiniętą później, rzecz jasna, jej partnerka postąpiła beznadziejnie. Zrywać z ludźmi dowolną relację, skoro do tego doszło, należy delikatnie i kulturalnie, nie jak dzieci z podstawówki "już się z tobą nie bawię". Ale rozciąganie tego na to, że musimy każdą chwilę w towarzystwie brać pod lupę, każde słowo, lub gest ważyć, bo nie daj Bóg będziemy musieli wziąć odpowiedzialność za urojenia jakiejś Fruzi, to gruba przesada. Niestety jest to pogląd dość mocno zakorzeniony zwłaszcza w owych Fruziach. Kto przez niego dostał po de na pewno wie, do jakich absurdów może dojść interpretacja zdania "jesteśmy odpowiedzialni za uczucia, które budzimy w innych". Dlatego z tym należy ostrożnie.
http://centaurus.org.pl/
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Nie,nie zagolopowałam się,Fleur.Nic Ci także nie zarzuciłam,bo szanuję Twój punkt widzenia.Wyraziłam swoje zdanie a do tego mam prawo. Ustosunkowując się do Twoich zarzutów- uważam po prostu,że należy utrzymywać tylko te kontakty,które nie powodują negatywnych emocji. Brak negatywnych emocji to podstawa życia.To moja postawa-antyczny epikureizm.Wyznaję go od piętnastu lat i mam spokojne serce.
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
A swoją drogą-i tak jestem zdania,że po części PONOSIMY ODPOWIEDZIALNOŚĆ za uczucia,które budzimy w innych.Jeżeli powiemy komuś"to jej sprawa,nikt nie kazał się zakochiwać we mnie"to damy dowód niedojrzałości psychicznej.Nie pomyślimy,że same dałyśmy podstawę do narodzin uczuć.No po co??Przecież to problem"kochliwej", nie?A my co?Bez winy?Nie,nie do końca.Ale najlepiej dać nogę i zostawić kogoś samemu sobie.A potem dziwimy się,że tyle tu wraków emocjonalnych i chorych emocji.
- fleurdumal
- super forma
- Posty: 2645
- Rejestracja: 27 wrz 2006, o 00:00
Re: odpowiedzialność...
zurawina32 pisze:A swoją drogą-i tak jestem zdania,że po części PONOSIMY ODPOWIEDZIALNOŚĆ za uczucia,które budzimy w innych.Jeżeli powiemy komuś"to jej sprawa,nikt nie kazał się zakochiwać we mnie"to damy dowód niedojrzałości psychicznej.Nie pomyślimy,że same dałyśmy podstawę do narodzin uczuć.No po co??Przecież to problem"kochliwej", nie?A my co?Bez winy?Nie,nie do końca.Ale najlepiej dać nogę i zostawić kogoś samemu sobie.A potem dziwimy się,że tyle tu wraków emocjonalnych i chorych emocji.
Aha, a masz jakiś pomysł, jak komuś tego ZABRONIĆ? Jeśli masz, bardzo Cię proszę, podaj mi go. Może się jeszcze wydarzyć, że ktoś nieproszony zakocha się we mnie. Z doświadczenia wiem, że ludziom nic to nie szkodzi, iż deklarujesz wprost - i jest to wiadomość ogolnodostępna - że związków nie poszukujesz, lub, że MASZ JUŻ PARTNERKĘ. Bywa tak, że mają to bardzo głeboko tam, gdzie światło nie dochodzi. Oni wiedzą lepiej.
Jeśli mówienie komuś "pardon, ale nie kazałam ci, to twój problem" w takiej sytuacji to niedojrzałość emocjonalna, bardzo szczerze i uprzejmie proszę o pomysł (poza workiem na głowę lub totalnym zaniechaniem istnienia poza ściśle domowym gronem, bo to niemożliwe ) na to jak komuś zabronić, skoro "nie kazałam" to za mało.
Chcę jeszcze zaznaczyć, że nie uznaję zwyczajnego życia towarzyskiego, funkcjonowania również na portalach społecznościowych (nie stricte randkowych) za "podstawę do narodzin uczuć". Już zbyt wiele razy ponosiłam dość bolesną odpowiedzialność -IMO - niezasłużoną za sam fakt, że żyję, nie chodzę kanałami i podobam się niektórym ludziom.
Co np. ze skrajnym dość, lecz nie jedynym (dopiero niedawno sprawy te zaczęto nagłaśniać) przykładem pani stomatolog, której zakochany w niej pacjent kompletnie zrujnował zycie? Też była odpowiedzialna? Wystarczy mieć oczy otwarte i przegladać wiadomości, a bedzie ich więcej. Prócz zaś megaskrajnych są setki mniej spektakularnych, lecz z pewnością bardzo uciążliwych dla ofiar takiej "miłosci".
Podkreślam nadal jedną rzecz: należy ostrożnie ferować wyroki. Ty sama nie wiesz, ile osób, które znikają Ci w tle może interesować się Twoją osobą. Całkiem bez Twojej wiedzy się zafascynować. Stąd krok tylko do prostego wniosku dla takiej osoby :"niech ona poniesie odpowiedzialność". Miej to na uwadze, że mogą to byc osoby praktycznie Ci obce. Spójrz choćby na ilość - w skali roku np.- postów "koleżanka z pracy chyba daje mi jakieś sygnały, ma męża, dzieci, OK, ale mi się wydaje...bo słuchajcie, przyniosła mi trzy razy kawę na biurko, pomogła naprawić komputer, ja już ja tak kocham, że nie mogę, i nie wiem - co z tym zrobić?". Takie osoby mogą być na granicy popadnięcia w obsesję, tłumaczenia każdego już normalnego społecznie zachowania jako "dawania sygnałów". Część z nich każe sobie słono zapłacić (ponieść odpowiedzialność) za to, że ktoś chciał być jedynie dobrą koleżanką w pracy, uprzejmym człowiekiem, miłą sasiadką. Zacznie żądać rzeczy nie tylko niemożliwych, ale całkiem nieuprawnionych. Dobrze, jak skończy się na nękaniu "tylko"...ech. Może Ci się wydawać, że jestem przewrażliwiona, ale wierz mi, tak nie jest. Dla ludzi mających takie skłonności tego rodzaju stwierdzenia, jak Twoje to woda na młyn. Potwierdza to ich "racje"i roszczenia. Nie wiesz, ile osób i kto Ciebie czyta. Dlatego radziłabym dobrze takie kategoryczne stwierdzenia przemyśleć.
http://centaurus.org.pl/
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Fleur,rozumiem Twój punkt widzenia.Sama ponosiłam konsekwencje niedojrzałości ludzkiej.I,tak jak Ty,nie jestem netówką.Mam profil na IS i to cała moja aktywność.Nie zabronimy nikomu uczuć,ale możemy nie dawać sprzecznych sygnałów-nikt nie pamięta,że ciało jedno a słowa-drugie.Nie dziwne,że tyle kobiet czuje się skołowana i zagubiona otrzymując sprzeczne sygnały.Sądzę,że tyle może zrobić każda z nas.A czy da to efekt zależy od intencji zainteresowanych.Moje teksty nie są kategoryczne-są wynikiem własnych doświadczeń i lekcji z nich wyciągniętych.
- fleurdumal
- super forma
- Posty: 2645
- Rejestracja: 27 wrz 2006, o 00:00
Re: odpowiedzialność...
OK, świadome dawanie sprzecznych sygnałów nie jest w porządku. Ale problem w tym, że ludzie też nie są obiektywni. Nawet, jeśli zdecydujesz się ukazywać światu twarz ponurego gbura, aby nie skrzywdzić żadnej duszyczki, już się znajdzie taka, co stwierdzi, żeś tylko nieoszlifowany diament i że pod siermiężną powłoką bije złote serce. I w jej już rączkach to, by blask owego złota wydobyć. Nie raz widziałam miłe, ładne, sympatyczne inteligentne dziewczyny, (facetów również) zakochane po uszy w chamkach i prostaczkach, z którymi przeciętny, szanujący się człowiek nie zamieniłby dobrowolnie trzech zdań. Tak więc nawet rezygnując z bycia sobą i udając chama nie unikniesz awansów ze strony np. amatorek oswajania dzików.
Dlatego ja uważam, iż należy wprost powiedzieć: odpowiedzialność zaczyna się tam dopiero, gdzie padną jakieś deklaracje, do tego momentu każdy odpowiada sam za siebie. Nie w momencie, gdy koleżanka pomoże Ci kserować notatki i nie gdy ktoś z Tobą dowcipkuje na imprezie i nie gdy zaprasza Cię na plotki przy kawie i nie, gdy wymieniacie ze sobą maile czy smsy na jakiś tam temat - nie, nie NIE! Tak samo, jak nie można - nigdy nie można - zgodzić się ze stwierdzeniem, że ofiary gwałtu, które chodziły w krótkich sukienkach są same sobie winne, tak nie można ludziom wyznaczyć jakiejś odpowiedzialności za to, że ktoś się w nich zakocha. Chyba, że zgodzimy się na egzystencję kobiet islamu - burka i życie w izolacji. Ale ja się na to nie zgadzam.
Prócz oszołomów po świecie chadza całe mnóstwo normalnych ludzi - którzy chcą normalnie żyć. Być mili, sympatyczni, żartować, może nawet flirtować ze sobą niekiedy. Śmiem twierdzić, że jest ich nawet niż owych oszołomów więcej. Nie pozwalajmy tym ostatnim, by oni nas zmuszali do kontroli każdego słowa, uśmiechu, zdania. Przecież to samemu można oszaleć. Nie zostawiajmy neurotycznym pannom z przerostem wyobraźni żadnych furtek do katowania nas za to, że nie jesteśmy opryskliwymi ponurakami.
Dlatego ja uważam, iż należy wprost powiedzieć: odpowiedzialność zaczyna się tam dopiero, gdzie padną jakieś deklaracje, do tego momentu każdy odpowiada sam za siebie. Nie w momencie, gdy koleżanka pomoże Ci kserować notatki i nie gdy ktoś z Tobą dowcipkuje na imprezie i nie gdy zaprasza Cię na plotki przy kawie i nie, gdy wymieniacie ze sobą maile czy smsy na jakiś tam temat - nie, nie NIE! Tak samo, jak nie można - nigdy nie można - zgodzić się ze stwierdzeniem, że ofiary gwałtu, które chodziły w krótkich sukienkach są same sobie winne, tak nie można ludziom wyznaczyć jakiejś odpowiedzialności za to, że ktoś się w nich zakocha. Chyba, że zgodzimy się na egzystencję kobiet islamu - burka i życie w izolacji. Ale ja się na to nie zgadzam.
Prócz oszołomów po świecie chadza całe mnóstwo normalnych ludzi - którzy chcą normalnie żyć. Być mili, sympatyczni, żartować, może nawet flirtować ze sobą niekiedy. Śmiem twierdzić, że jest ich nawet niż owych oszołomów więcej. Nie pozwalajmy tym ostatnim, by oni nas zmuszali do kontroli każdego słowa, uśmiechu, zdania. Przecież to samemu można oszaleć. Nie zostawiajmy neurotycznym pannom z przerostem wyobraźni żadnych furtek do katowania nas za to, że nie jesteśmy opryskliwymi ponurakami.
http://centaurus.org.pl/
-
- natchniona foremka
- Posty: 470
- Rejestracja: 24 maja 2008, o 02:00
Re: odpowiedzialność...
Ok,mądrze i dobitnie powiedziane,Fleur.Tu się z Tobą w pełni zgodzę.Ale dodam także,że nie twierdzę,iż odpowiadamy za to,co ktoś myśli,lecz za nasze czyny i deklaracje,także te niedopowiedziane.Wiem,może w tym miejscu moja wypowiedź jest nie do końca spójna,ale też będę twierdzić,że my także nie jesteśmy bez winy dając podstawę do narodzin uczuć.
- szczur
- natchniona foremka
- Posty: 361
- Rejestracja: 21 cze 2009, o 02:00
- Lokalizacja: Za horyzontem nie widać!
Re: odpowiedzialność...
Zawsze mozna odwrocic kota ogonem, znaczy sie sporo slabych psychicznie kobiet chodzi po siwecie.zurawina32 pisze:Postawa,którą przytoczyłaś,cechuje ludzi stricte niedojrzałych i niedorosłych do prawdziwego,nie l-wordowego,życia.A takich w tym środowisku jest najwięcej.Nic dziwnego,że tyle poranionych i zdruzgotanych kobiet próbuje sobie odbijać swoje emocje na Bogu ducha winnych normalnych osobach.