Post
autor: akada » 9 wrz 2010, o 23:07
co to znaczy "być po 40-ce" ? gdy byłam mała i oglądałam "40-to latka" posiadanie lat 40-tu brzmiało jak pierwsza prędkość kosmiczna. patrzę na świat i porównuję go do tego 30-to letniego. te same drzewa za oknem, trochę inne samochody na placu. ach tak... w tym roku odszedł mój ukochany pies...tak...czas płynie ale to cholerne lustro ciągle kłamie, ciągle pokazuje, że mam 27 lat...
spotkałam ostatnio w sklepie koleżankę z liceum, nie było "cześć" ale jako powitanie "to coooo... portret się starzeje w piwnicy..."
zapewne gdzieś się starzeje, obecnie nie wiem gdzie...
coś czuję, z roku na rok polepsza mi się słuch gdyż muzyka, której słucham wymaga coraz mniejszej ilości decybeli.
nawet nie wiem czy były jakieś ważne momenty w moim życiu...poza jednym...
kierowca wyprzedzający TIR'a źle ocenił odległość od mojego samochodu. nie chciałam uciekać na przystanek autobusowy więc przywaliłam na czołowe. ciekawe... podobno uciekałam połamana, na kikucie nogi gdyż jej reszta ciągnęła się za mną na kawałku skóry... to były dobre czasy, bez telefonów komórkowych z aparatami więc nawet nie mogę sobie tego obejrzeć na YT. zapytałam z sądzie świadka jak to wyglądało. powiedział, że nie chcę wiedzieć... połamane ręce, miednica, noga a kilku mężczyzn miało trudność z utrzymaniem mnie leżącą na asfalcie.
potem było kung-fu, aby zejść z wózka i zacząć normalnie funkcjonować, aby samodzielnie umyć zęby i dać radę podnieść szczoteczkę która waży tonę...
mam ciekawą teorię... teorię o tym, że ja wtedy w tym wypadku zginęłam i obudziłam się w piekle a ono się teraz dzieje...
przestałam się starzeć, lata mijają, ludzie przestali mnie poznawać na ulicy... jak mam się zestarzeć kiedy nawet nie umiem dorosnąć... choć przestałam skakać ze spadochronem, nurkować, wspinać się, dawać czadu na motocyklu...
roku pańkiego 1997 pożegnałam 6-ciu znajomych, którzy stracili życie w jakichś głupich motocyklowych wypadkach.
najbardziej żal mi bylo rodziców...tracili cząstkę swojego życia...zawsze mnie to dobijało na pogrzebach...
choćby Sławek, chciał umieć jeździć tak jak my...zaczął się ścigać z VW Golfem na Ostrobramskiej w Warszawie. w zakręcie przed Marsa samochód wpadł w poślizg i kręcąc się wokół własnej osi przewrócił i rozsmarował go o krawężnik...
gdy rozpieliśmy mu kurtkę wylał się na chodnik...a miał taką śliczną siostrę, pomimo cierpienia tak piękną na pogrzebie.
jestem składowskiem przeszłości, jakimś złomowiskiem wspomnień gdzie indziej zapomnianych...
szukam kontaktu z ludźmi a przecież ich nienawidzę...
tak jak nienawidzę świata za to, że nadal muszę żyć...w moim osobistym piekle...
taaaak, narcyzm skierowany do wewnątrz jakby opisał to psycholog.
40 lat...
wiem, jestem już pijana i truję dupę...
a przecież krzyż, który niosę wcale nie jest tak ciężki abym nie dała rady choć z mojej pozycji inaczej to wygląda.
40 lat, statystycznie połowę życia mam za sobą... mam się męczyć kurr... jeszcze 40 lat na tym padole ?
powiedzialam kiedyś swojemu ojcu aby zakończył to jak mężczyzna, 2 tygodnie później się powiesił...
nawet nie mam odwagi zakończyć tego jak mężczyzna...
gupia cipa ze mnie...
chyba sobie kupię motocykl... KTM Duke 2, coś się będzie działo...