Altena_Q pisze:Salami, to chyba najsympatyczniejsze posty, jakie u Ciebie dotąd widziałam
A tak poważnie, to San Andreas jako żywo przypomina mi koleżankę z dzieciństwa. S i ja wychowywałyśmy się razem, mieszkałyśmy w tym samym bloku, miałyśmy podobną sytuację w domu, jedynaczki, z zaborczymi, nieszczęśliwymi matkami, którym miałyśmy za zadanie naprawić nieudane życie. Jak zaczął się okres studiów, to u mnie w domu zaczęły się wojny. O wychodzenie z domu, o orientację, o wszystko. U S było spokojnie, bo kiedy usiłowała mieć własne zdanie, słyszała od mamy "nie zaczynaj tak jak A". Jak przyprowadziła do domu kolegę, czekała ją awantura. S jest hetero. Dzisiaj ma 38 lat i nigdy nie miała chłopaka. Żyje nadal z mamą, przekonana święcie, że została przez nią wykarmiona, wychowana, więc teraz musi się odpłacić tym samym. Jakieś jeszcze 20, 30 lat opieki nad mamą, po czym S zostanie całkiem sama. S boryka się z depresją, ma problemy z nawiązywaniem kontaktów z ludźmi, nie ma przyjaciół. Bo kolejni odpadali po "mogę się spotkać w niedzielę od 10 do 13tej, bo potem szykuję obiad, a potem od 18, bo jem z mamą obiad. Nigdy nie była na całonocnej imprezie, bo musiala być w domu na 20tą, również kiedy miała ponad 20 lat. Ale S zamorduje każdego wzrokiem, kto powie coś negatywnego o jej mamie. Jej mama jest cudowna, i wspiera ją w jej depresji i samotności. Jak S miała 14 lat to mama kazała jej sobie obiecać, że nigdy jej nie opuści, tak jak zrobił to ojciec. I oczywiście, że jej nie zostawi, bo nie będzie taką wyrodną córką jak np. ja
Altena - fajna opowieść. W sumie miałam dość podobnie, do czasu w którym zdecydowałam się na przeprowadzkę 300 km od miasta rodzinnego. I wprawdzie teraz drżę o zdrowie bardzo starych już rodziców, i zastanawiam się, jak ogarnę opiekę nad nimi z perspektywy 300 km, ale za nic w świecie nie przeprowadzę się do nich. Absolutnie sobie tego nie wyobrażam, choć oni uważają, że mogłabym / powinnam, skoro nie mam dzieci i żyję samotnie.
Myślę, że problemem tej dziewczyny jest sprzężenie między samotnością i depresją. Jest w depresji, więc ludzie się do niej nie garną, więc jest samotna, co pogłębia jej smutek. Wypadła z obiegu towarzyskiego, więc nie umie znaleźć sobie przyjaciół czy choćby znajomych, bo zapomniała, jak to się robi... a kręgi towarzyskie 40-tek są zamknięte, ciężko się do nich przebić, bo ludzie często kultywują wyłącznie szkolno-studencko-pracownicze znajomości.
Z perspektywy własnych doświadczeń napisałabym, że przydałaby się terapia rodzinna. Ale - biorąc pod uwagę wiek matki dziewczyny - to pewnie nie jest możliwe... Ale napiszę też coś optymistycznego: poznałam les w podobnym wieku, która mieszka matką, schorowaną i w podeszłym wieku, i zajmuje się nią w tygodniu, wtedy też pracuje. A na weekendy urywa się i wyjeżdża... do swojej kobiety
Super
I nie piszę tu o Smoku, która kilka postów wyżej pisała, że też zajmuje się matką. To po prostu bardzo częsty model wśród bezdzietnych 30-40 latek, chodzi tylko o to, by mieć w nim pole do własnego życia, tym bardziej, że kiedyś zostanie się z nim bez rodzica.