Warto iść na "randkę"?
Warto iść na "randkę"?
Sama nie wiem, czy mogę dodać tutaj tak po prostu nowy wątek, żeby tylko się "wyżalić" tudzież "spowiadać" w dodatku z własnej, osobistej sprawy. (zwykle nie wychylam się na forach, ale chciałabym poznać waszą opinię, może usłyszeć jakieś rady?)
Otóż mam sobie 17 lat. Przez wcześniejsze doświadczenia bardzo zniechęciłam się do jakiegokolwiek, powiedzmy, uporczywego szukania nastoletnich miłostek. Nie jestem desperatką, wręcz przeciwnie. I to nawet nie tak, że nie jestem wyoutowana przed całym światem, mam na tę sprawę specyficzny pogląd, nie będę się rozpisywać, w skrócie - jak ktoś zapyta, powiem prawdę, ale nie krzyczę każdemu kogo spotkam "hej, jestem homo".
Wyciągnęli mnie na imprezę (potężną imprezę w klubie, organizowaną przez zresztą kogoś z mojej klasy). Zawsze byłam typem osoby zamykającej się na klucz w pokoju z imponującą kolekcją płyt CD, sam na sam, nikt nie miał do mnie dostępu. Nie mam więc wielu znajomych, szczególnie, że nowa szkoła, liceum w centrum miasta (wychowałam się i mieszkam w podmiejskiej dzielnicy, gdzie wszyscy się znają...). A na imprezę miał przyjść "caaaały rocznik". Tylko wyszło, że był jakiś post (nie jestem "religijna", więc nie wiem) i wykruszyło się ponad 100 osób! W tej sytuacji przyszło multum bezbożników z listy rezerwowej, z innych szkół, innych roczników, kto wie skąd?
Nie było źle, przebujałam się pierwsze względnie trzeźwe godziny ze znajomymi z klasy. W którymś momencie oddalili się, sama nie wiem, może do domu, a może to ja się oddaliłam dokądś. I wtedy ją spotkałam. W zasadzie ona mnie. Wiadomo, wszyscy wokół są młodzi, głupi i pijani, a ja miałam w uszach słuchawki. Jakoś nie zdziwiło mnie, że zupełnie obca osoba podeszła do mnie i usiłowała mnie zagadać, mimo, że chyba widać było, że mam nie mam na to ochoty. Od razu wyjechała z tekstem w stylu "moja dziewczyna mnie zdradziła" czy coś takiego. Zamurowało mnie na sam dźwięk słowa "dziewczyna" w miejscu, gdzie przeważnie stawia się słowo "chłopak". Wdałam się więc w dyskusję, coś jak, do białego rana. Okoliczności były może sprzyjające bardziej niż zwykle, mimo wszystko nigdy chyba z nikim nie rozmawiało mi się tak gładko. Mam wrażenie, że dobrze mnie rozumiała, w końcu też była wówczas tylko "głupia, niedocenioną, szesnastoletnią lesbą", czy jakoś tak. Znałam dotychczas tylko jakieś pseudo-lesbijki, którym jakoś się "odwidziało" po miesiącu, czy coś (wiecie, "wiek dorastania", którym pocieszali mnie, i zapewne nie tylko mnie, rodzice zaraz po coming oucie, w moim przypadku jakieś 5 lat temu). W tamtej sytuacji zachowałam pewną "trzeźwość umysłu" ( co za ironia ) i wzięłam od niej jakiś kontakt.
Wzięłam i "zapomniałam", chociaż nie nazwałabym tego tak. Myslałam o niej często, ale nigdy w kontekście miłostkowym, bo przecież mam inne priorytety. I tak dalej. Ale okazało się, że miała urodziny, kilka dni temu. W sensie, pamiętałam datę jej urodzin z naszej rozmowy na imprezie i złożyłam jej życzenia. Sądziłam, ze na tym się skończy, ale rozwinęło się w jakiś dziwny, amorficzny zaczątek znajomości, który można stłumić albo rozwinąć. W zasadzie sytuacja nakreśliła się następująco - zostałam zaproszona na coś w rodzaju r a n d k i. I teraz stoję przed ważną decyzją. Iść czy nie? Obawiam się, że miałabym opory przed rozmawianiem. Nie czuję się dobrze w towarzystwie innych, cóż, istot ludzkich. A co dopiero ze świadomością, że jestem na "randce" na której może powinnam się pokazać z jak najlepszej strony? Z drugiej strony to dla mnie tak mocno zakrawa o żałosne zaloty, czy jak to się tam mówi. Czułabym się jakoś zle ze sobą, gdybym poszła kogoś "zdobywać" (to dobre dla zdesperowanych nastoletnich chłopców).
Jak żyć?
Otóż mam sobie 17 lat. Przez wcześniejsze doświadczenia bardzo zniechęciłam się do jakiegokolwiek, powiedzmy, uporczywego szukania nastoletnich miłostek. Nie jestem desperatką, wręcz przeciwnie. I to nawet nie tak, że nie jestem wyoutowana przed całym światem, mam na tę sprawę specyficzny pogląd, nie będę się rozpisywać, w skrócie - jak ktoś zapyta, powiem prawdę, ale nie krzyczę każdemu kogo spotkam "hej, jestem homo".
Wyciągnęli mnie na imprezę (potężną imprezę w klubie, organizowaną przez zresztą kogoś z mojej klasy). Zawsze byłam typem osoby zamykającej się na klucz w pokoju z imponującą kolekcją płyt CD, sam na sam, nikt nie miał do mnie dostępu. Nie mam więc wielu znajomych, szczególnie, że nowa szkoła, liceum w centrum miasta (wychowałam się i mieszkam w podmiejskiej dzielnicy, gdzie wszyscy się znają...). A na imprezę miał przyjść "caaaały rocznik". Tylko wyszło, że był jakiś post (nie jestem "religijna", więc nie wiem) i wykruszyło się ponad 100 osób! W tej sytuacji przyszło multum bezbożników z listy rezerwowej, z innych szkół, innych roczników, kto wie skąd?
Nie było źle, przebujałam się pierwsze względnie trzeźwe godziny ze znajomymi z klasy. W którymś momencie oddalili się, sama nie wiem, może do domu, a może to ja się oddaliłam dokądś. I wtedy ją spotkałam. W zasadzie ona mnie. Wiadomo, wszyscy wokół są młodzi, głupi i pijani, a ja miałam w uszach słuchawki. Jakoś nie zdziwiło mnie, że zupełnie obca osoba podeszła do mnie i usiłowała mnie zagadać, mimo, że chyba widać było, że mam nie mam na to ochoty. Od razu wyjechała z tekstem w stylu "moja dziewczyna mnie zdradziła" czy coś takiego. Zamurowało mnie na sam dźwięk słowa "dziewczyna" w miejscu, gdzie przeważnie stawia się słowo "chłopak". Wdałam się więc w dyskusję, coś jak, do białego rana. Okoliczności były może sprzyjające bardziej niż zwykle, mimo wszystko nigdy chyba z nikim nie rozmawiało mi się tak gładko. Mam wrażenie, że dobrze mnie rozumiała, w końcu też była wówczas tylko "głupia, niedocenioną, szesnastoletnią lesbą", czy jakoś tak. Znałam dotychczas tylko jakieś pseudo-lesbijki, którym jakoś się "odwidziało" po miesiącu, czy coś (wiecie, "wiek dorastania", którym pocieszali mnie, i zapewne nie tylko mnie, rodzice zaraz po coming oucie, w moim przypadku jakieś 5 lat temu). W tamtej sytuacji zachowałam pewną "trzeźwość umysłu" ( co za ironia ) i wzięłam od niej jakiś kontakt.
Wzięłam i "zapomniałam", chociaż nie nazwałabym tego tak. Myslałam o niej często, ale nigdy w kontekście miłostkowym, bo przecież mam inne priorytety. I tak dalej. Ale okazało się, że miała urodziny, kilka dni temu. W sensie, pamiętałam datę jej urodzin z naszej rozmowy na imprezie i złożyłam jej życzenia. Sądziłam, ze na tym się skończy, ale rozwinęło się w jakiś dziwny, amorficzny zaczątek znajomości, który można stłumić albo rozwinąć. W zasadzie sytuacja nakreśliła się następująco - zostałam zaproszona na coś w rodzaju r a n d k i. I teraz stoję przed ważną decyzją. Iść czy nie? Obawiam się, że miałabym opory przed rozmawianiem. Nie czuję się dobrze w towarzystwie innych, cóż, istot ludzkich. A co dopiero ze świadomością, że jestem na "randce" na której może powinnam się pokazać z jak najlepszej strony? Z drugiej strony to dla mnie tak mocno zakrawa o żałosne zaloty, czy jak to się tam mówi. Czułabym się jakoś zle ze sobą, gdybym poszła kogoś "zdobywać" (to dobre dla zdesperowanych nastoletnich chłopców).
Jak żyć?
Re: Warto iść na "randkę"?
Że what? Co to za z d. .. podejście do życia? Dziewczyna Ci się podoba, to się z nią spotkaj. Nie podoba się, to się nie spotykaj. Normalni ludzie chodzą na randki, żeby kogoś bliżej poznać. A nawet (o zgrozo, desperacja!) starają się pokazać z jak najlepszej strony.
I czy to teraz normalne, że licealiści siedzą na imprezach w słuchawkach, czy to tylko Ty?
I czy to teraz normalne, że licealiści siedzą na imprezach w słuchawkach, czy to tylko Ty?
Re: Warto iść na "randkę"?
heh dzięki za odpowiedźbiedronca pisze:Że what? Co to za z d. .. podejście do życia? Dziewczyna Ci się podoba, to się z nią spotkaj. Nie podoba się, to się nie spotykaj. Normalni ludzie chodzą na randki, żeby kogoś bliżej poznać. A nawet (o zgrozo, desperacja!) starają się pokazać z jak najlepszej strony.
I czy to teraz normalne, że licealiści siedzą na imprezach w słuchawkach, czy to tylko Ty?
obawiam sie ze to wszystko tylko ja, nie wiem, jakos nie rajcuje mnie taki licealny swiat albo po prostu go nie pojmuję :-{
mam do wszystkiego raczej duży dystans i wolę wszelkie ważniejsze rzeczy przemyśleć
iść na randkę - ok, ale nie bardzo wiem jak się wówczas zachowywać, co zrobić zeby nie zapasc sie pod ziemie ze stresu. mam zwykle problem ze znaleziem tematu do rozmowy z drugim człowiekiem
w sumie nie slyszalam zeby jakos na randki się chodziło w tych czasach... nie wiem, wszyscy tylko jakies facebooki, messengery i takie tam
Re: Warto iść na "randkę"?
No błagam. Chyba ze sobą rozmawiacie. Czy cała komunikacja jest wirtualna? W którymś momencie trzeba chyba się spotkać z osobą, która Ci się podoba.
A na randce to normalne, że ludzie się stresują.
A na randce to normalne, że ludzie się stresują.
Re: Warto iść na "randkę"?
masz problem ze sobą i relacjami. boisz się nazywać rzeczy po imieniu. kreujesz się na kogoś bardziej dojrzałego niż jesteś w rzeczywistości. a prawdopodobnie ta dziewczyna która bez ogródek z tobą rozmawiała ma wiecej dojrzałości od ciebie. i mniej kompleksów. bo trzeba mieć kompleksy by bać siebie zaprezentować od najlepszej strony. za chwilę pójdziesz do pracy i tam też będziesz musiała umieć siebie sprzedać, tzn. zaprezentować siebie pracodawcy i klientom od najlepszej strony. naucz się tej umiejętnosci bo bez niej w dorosłym życiu ani rusz. a randka to nic innego jak spotkanie towarzyskie. wcale nie musi prowadzić do związku lub łóżka. ludzie się w ten sposób poznają. o ile chcą siebie nawzajem poznać. dlatego "randka" to spotkanie umowione, a nie przypadkowe gdzieś w szkole czy na ulicy. jeśli nie chcesz jej poznawać to nie idź. ale nie rozwiniesz się społecznie jeśli będziesz się izolować od ludzi.
-
- natchniona foremka
- Posty: 468
- Rejestracja: 12 lis 2017, o 20:08
Re: Warto iść na "randkę"?
Jesli masz do wszystkiego raczej duzy dystans, postaraj sie dystansowac od niepotrzebnego stresu Idz i baw sie dobrze, badz soba, rozmawiaj o tym co Cie interesujace albo co po prostu Ci przyjdzie do glowy, na luzie. Randka to nie egzamin na ktorym trzeba wypasc jak najlepiej Idz i spedz fajnie czas, a pozniej zobaczysz co dalej. A jak nie chcesz to nie idz. Po co to niepotrzebnie komplikowac?2008 pisze: mam do wszystkiego raczej duży dystans i wolę wszelkie ważniejsze rzeczy przemyśleć
iść na randkę - ok, ale nie bardzo wiem jak się wówczas zachowywać, co zrobić zeby nie zapasc sie pod ziemie ze stresu. mam zwykle problem ze znaleziem tematu do rozmowy z drugim człowiekiem
w sumie nie slyszalam zeby jakos na randki się chodziło w tych czasach... nie wiem, wszyscy tylko jakies facebooki, messengery i takie tam
You look like Marilyn Monroe and it makes me wanna run...... for president.
Re: Warto iść na "randkę"?
Jesteś dla mnie nadzieją tego narodu. Dziękuję za inteligentną, składną wypowiedź.2008 pisze:Sama nie wiem, czy mogę dodać tutaj tak po prostu nowy wątek, żeby tylko się "wyżalić" tudzież "spowiadać" w dodatku z własnej, osobistej sprawy. (zwykle nie wychylam się na forach, ale chciałabym poznać waszą opinię, może usłyszeć jakieś rady?)
Otóż mam sobie 17 lat. Przez wcześniejsze doświadczenia bardzo zniechęciłam się do jakiegokolwiek, powiedzmy, uporczywego szukania nastoletnich miłostek. Nie jestem desperatką, wręcz przeciwnie. I to nawet nie tak, że nie jestem wyoutowana przed całym światem, mam na tę sprawę specyficzny pogląd, nie będę się rozpisywać, w skrócie - jak ktoś zapyta, powiem prawdę, ale nie krzyczę każdemu kogo spotkam "hej, jestem homo".
Wyciągnęli mnie na imprezę (potężną imprezę w klubie, organizowaną przez zresztą kogoś z mojej klasy). Zawsze byłam typem osoby zamykającej się na klucz w pokoju z imponującą kolekcją płyt CD, sam na sam, nikt nie miał do mnie dostępu. Nie mam więc wielu znajomych, szczególnie, że nowa szkoła, liceum w centrum miasta (wychowałam się i mieszkam w podmiejskiej dzielnicy, gdzie wszyscy się znają...). A na imprezę miał przyjść "caaaały rocznik". Tylko wyszło, że był jakiś post (nie jestem "religijna", więc nie wiem) i wykruszyło się ponad 100 osób! W tej sytuacji przyszło multum bezbożników z listy rezerwowej, z innych szkół, innych roczników, kto wie skąd?
Nie było źle, przebujałam się pierwsze względnie trzeźwe godziny ze znajomymi z klasy. W którymś momencie oddalili się, sama nie wiem, może do domu, a może to ja się oddaliłam dokądś. I wtedy ją spotkałam. W zasadzie ona mnie. Wiadomo, wszyscy wokół są młodzi, głupi i pijani, a ja miałam w uszach słuchawki. Jakoś nie zdziwiło mnie, że zupełnie obca osoba podeszła do mnie i usiłowała mnie zagadać, mimo, że chyba widać było, że mam nie mam na to ochoty. Od razu wyjechała z tekstem w stylu "moja dziewczyna mnie zdradziła" czy coś takiego. Zamurowało mnie na sam dźwięk słowa "dziewczyna" w miejscu, gdzie przeważnie stawia się słowo "chłopak". Wdałam się więc w dyskusję, coś jak, do białego rana. Okoliczności były może sprzyjające bardziej niż zwykle, mimo wszystko nigdy chyba z nikim nie rozmawiało mi się tak gładko. Mam wrażenie, że dobrze mnie rozumiała, w końcu też była wówczas tylko "głupia, niedocenioną, szesnastoletnią lesbą", czy jakoś tak. Znałam dotychczas tylko jakieś pseudo-lesbijki, którym jakoś się "odwidziało" po miesiącu, czy coś (wiecie, "wiek dorastania", którym pocieszali mnie, i zapewne nie tylko mnie, rodzice zaraz po coming oucie, w moim przypadku jakieś 5 lat temu). W tamtej sytuacji zachowałam pewną "trzeźwość umysłu" ( co za ironia ) i wzięłam od niej jakiś kontakt.
Wzięłam i "zapomniałam", chociaż nie nazwałabym tego tak. Myslałam o niej często, ale nigdy w kontekście miłostkowym, bo przecież mam inne priorytety. I tak dalej. Ale okazało się, że miała urodziny, kilka dni temu. W sensie, pamiętałam datę jej urodzin z naszej rozmowy na imprezie i złożyłam jej życzenia. Sądziłam, ze na tym się skończy, ale rozwinęło się w jakiś dziwny, amorficzny zaczątek znajomości, który można stłumić albo rozwinąć. W zasadzie sytuacja nakreśliła się następująco - zostałam zaproszona na coś w rodzaju r a n d k i. I teraz stoję przed ważną decyzją. Iść czy nie? Obawiam się, że miałabym opory przed rozmawianiem. Nie czuję się dobrze w towarzystwie innych, cóż, istot ludzkich. A co dopiero ze świadomością, że jestem na "randce" na której może powinnam się pokazać z jak najlepszej strony? Z drugiej strony to dla mnie tak mocno zakrawa o żałosne zaloty, czy jak to się tam mówi. Czułabym się jakoś zle ze sobą, gdybym poszła kogoś "zdobywać" (to dobre dla zdesperowanych nastoletnich chłopców).
Jak żyć?
Co do rozważań chyba nie pomogę chcesz, idź, nie chcesz, to nie idź. Osobiście uwielbiam emocje związane z poznawaniem nowej osoby zwłaszcza jeśli między wami pojawiła się jakaś nić porozumienia.
Niezależnie co zrobisz bądź sobą=)
Re: Warto iść na "randkę"?
Iść!!!!!!!!!!!!!
Re: Warto iść na "randkę"?
Chciałabym mieć takie rozterki, ale imprezy ze słuchawkami by mnie przerosły...
- karolcia1974
- foremka dyskutantka
- Posty: 220
- Rejestracja: 22 lut 2013, o 13:43
Re: Warto iść na "randkę"?
iść nr 2 !!!!! i traktować jak przygodę pt. moje blokady jak je usunąć by dobrze samej sobie i dla samej siebie żyć wśród innych człowieków by obce Ci było powiedzenie "człowiek czlowiekowi wilkiem a zombi zombi zombi".
miłego dialogu życzę ....
miłego dialogu życzę ....
- buzi_zabci
- uzależniona foremka
- Posty: 536
- Rejestracja: 7 lis 2013, o 19:40
Re: Warto iść na "randkę"?
Nie badz stara malenka. Chlapnij se kielicha przed wyjsciem i idz. Moze bedzie fajnie, a jak nie, to mloda jestes adres pod ktorym mieszkasz pamietasz.
A jak 17latki Cie nie kreca, to moze znajdz starsza, tyle ze nie kazda starsza zainwestuje w chwiejnego nastoltka.
A jak 17latki Cie nie kreca, to moze znajdz starsza, tyle ze nie kazda starsza zainwestuje w chwiejnego nastoltka.
Kontrola jest najwyższą formą zaufania.
Re: Warto iść na "randkę"?
Widzę, że mamy podobne podejście do ludzi Nowego już raczej nic nie wniosę, ale popieram poprzedniczki. Jeśli chcesz ją bliżej poznać to idź, jeśli nie, to nie idź. Tak czy siak, myślę, że przecież lepiej żałować, że się poszło niż później pluć sobie w brodę i siedzieć w domu gdybając bezsensu o czymś, co mogło się wydarzyć. To że możesz czuć się skrępowana jest pewne, dlatego na tę randkę radziłabym Ci wybrać miejsce, w którym czujesz się dobrze. Może jakąś kawiarnię, którą lubisz albo coś w ten deseń.
I rada nr 2, staraj się nie myśleć o tym jak o randce jak z tych "amerykańskich filmów". Potraktuj to bardziej jak okazję, żeby lepiej poznać dziewczynę, z którą przyjemnie ci się rozmawiało. Pozwól sobie na swobodę.
I rada nr 2, staraj się nie myśleć o tym jak o randce jak z tych "amerykańskich filmów". Potraktuj to bardziej jak okazję, żeby lepiej poznać dziewczynę, z którą przyjemnie ci się rozmawiało. Pozwól sobie na swobodę.
Re: Warto iść na "randkę"?
Moim zdaniem jak najbardziej warto
Re: Warto iść na "randkę"?
Pewnie że warto weź sprawy w swoje ręce Niech się uczą od Ciebie dojrzałe kobiety którym brak odwagi