O nie, ja myślę że kara za romansowanie była bardzo surowa, pogwałcenie prywatności i intymności przez wysyłanie za nia prywatnego detektywa, grożenie odebraniem dziecka, wysłanie na leczenie, służąca tez zdawała się mieć na nią oko, Carol nawet we własnym domu nie czuła się swobodnie, nawet Abby nie czuła się swobodnie w jej domu, skoro już przejeżdżający samochód napędza jej stracha. Myślę, że gdyby to potrwało dłużej historia Carol też mogłaby się zakończyć tragicznie. I ona wie, że nie będzie niej żadnego pożytku jak będzie tak dalej funkcjonować i zyć wbrew sobie, więc chyba wybrała mniejsze zło, być matką od święta niż pełną żalu, z depresja albo nawet jeszcze gorzej. To straszny wybór przed ktorym nie powinna byc postawiona, bo to nieludzkie traktowanie.dobranocka14 pisze: Do tego doszedł wątek dziecka i decyzja o pozostawieniu córki z ojcem w całym kontekście socjologiczno - kulturalnym lat 50-tych XX wieku, który wydał mi się mało możliwym scenariuszem. I tu mi własnie zaczęły mi zgrzytać między zębami priorytety. Dziecko, pozycja towarzyska, wygodne życie, właściwie bezkarność w romansowaniu.
Podobała mi się ostatnia scena ponieważ wtedy widziałam Carol jako kogoś, kto już nie musi udawać, może być sobą, jest naturalna. Kolidowało mi to z tym, że w pamięci miałam pozostawioną córkę z ojcem i jej rzadkie widywanie oraz to, że lata 50-te nie sprzyjały otwartości i raczej spodziewałam się jej stygmatyzacji towarzyskiej niż dalszemu w nim brylowaniu.
Zresztą, z tego co doczytałam w necie, historia tej kobiety zakończyła się tragicznie.
Starałam się jednak przyjąć wizję reżysera za możliwą i wczuć się w opowiadaną historię.
W ostatniej scenie myślę, że jej "wyjściowa maska" była znowu na swoim miejscu, uśmiecha się krzywo z jednej strony, udaje że słucha z drugiej, dla mnie to wyglądało jakby po prostu odbębniała spotkanie na którym musi być, a niekoniecznie chce. A ten usmiech na końcu też wydał mi się wyraźnie tłumiony, ale to zrozumiałe bo był tylko dla Therese.