WIERSZE KTÓRE LUBIMY
my nie wierzymy w piekło
w ogień tańczący
same jesteśmy iskrami
w naszych twarzach co noc
przeglądają się zaspane gwiazdy
my z otchłani światów
pachnące siarką i smołą
(perfumy to też alkohol)
tulimy w miękkim uścisku
tych z piekła i tych z nieba
kto nas potępi
jeśli nie same śmiechem szalonym
nie dotykajcie nas ręką
nie wytykajcie palcem
cienie umarłego wieczoru
wśród zaułków
- tańczą latarnie -
nasze bose stopy dzwonią dzwonią
pod księżycem jak srebrny pieniążek
(perfumy to też alkohol)
H. Poświatowska
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy
czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku
a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź
Z.Herbert
Stoimy pod murem. Zdjęto nam młodość jak koszulę skazańcom.
Czekamy. Zanim tłusta kula usiądzie na karku, mija dziesięć,
dwadzieścia lat. Mur jest wysoki i mocny. Za murem jest drzewo
i gwiazda. Drzewo podwędza mur korzeniami. Gwiazda nagryza
kamień jak mysz. Za sto, dwieście lat będzie już małe okienko.
Z. Herbert
Ciśnie się do światła niby warstwy skóry
Tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni.
Spoglądają jedna znad drugiej - do góry
-Ale nie ma ruin. To nie gród wymarły.
Raz odkryte - krzyczą zatęchłymi usty,
Lecą sobie przez ręce wypróchniałe w środku
W rów, co nigdy więcej nie będzie już pusty
-Ale nie ma krzyży. To nie groby przodków.
Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy,
Po miskach czerepów - robaków gonitwy,
Zgniłe zdjęcia, pieczątki, mapy miast i wsi
-Ale nie ma broni. To nie pole bitwy.
Może wszyscy byli na to samo chorzy?
Te same nad karkiem okrągłe urazy
Przez które do ziemi dar odpłynął boży
-Ale nie ma znaków, że to grób zarazy.
Jeszcze rosną drzewa, które to widziały,
Jeszcze ziemia pamięta kształt buta, smak krwi.
Niebo zna język, w którym komendy padały,
Nim padły wystrzały, którymi wciąż brzmi.
Ale to świadkowie żywi - więc stronniczy.
Zresztą, by ich słuchać - trzeba wejść do zony.
Na milczenie tych świadków może pan ich liczyć
-Pan powietrza i ziemi i drzew uwięzionych.
Oto świat bez śmierci. Świat śmierci bez mordu,
Świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu.
Świat głosu bez ciała i ciała bez Boga,
Świat Boga bez imienia, imienia - bez losu.
Jest tylko jedna taka świata strona,
Gdzie coś, co nie istnieje - wciąż o pomstę woła.
Gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona,
Dół nieominięty - dla orła sokoła...
"O pewnym brzasku w katyńskim lasku
Strzelali do nas Sowieci..."
J.Kaczmarski
w ogień tańczący
same jesteśmy iskrami
w naszych twarzach co noc
przeglądają się zaspane gwiazdy
my z otchłani światów
pachnące siarką i smołą
(perfumy to też alkohol)
tulimy w miękkim uścisku
tych z piekła i tych z nieba
kto nas potępi
jeśli nie same śmiechem szalonym
nie dotykajcie nas ręką
nie wytykajcie palcem
cienie umarłego wieczoru
wśród zaułków
- tańczą latarnie -
nasze bose stopy dzwonią dzwonią
pod księżycem jak srebrny pieniążek
(perfumy to też alkohol)
H. Poświatowska
Idź dokąd poszli tamci do ciemnego kresu
po złote runo nicości twoją ostatnią nagrodę
idź wyprostowany wśród tych co na kolanach
wśród odwróconych plecami i obalonych w proch
ocalałeś nie po to aby żyć
masz mało czasu trzeba dać świadectwo
bądź odważny gdy rozum zawodzi bądź odważny
w ostatecznym rachunku jedynie to się liczy
a Gniew twój bezsilny niech będzie jak morze
ilekroć usłyszysz głos poniżonych i bitych
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda
dla szpiclów katów tchórzy - oni wygrają
pójdą na twój pogrzeb i z ulgą rzucą grudę
a kornik napisze twój uładzony życiorys
i nie przebaczaj zaiste nie w twojej mocy
przebaczać w imieniu tych których zdradzono o świcie
strzeż się jednak dumy niepotrzebnej
oglądaj w lustrze swą błazeńską twarz
powtarzaj: zostałem powołany - czyż nie było lepszych
strzeż się oschłości serca kochaj źródło zaranne
ptaka o nieznanym imieniu dąb zimowy
światło na murze splendor nieba
one nie potrzebują twego ciepłego oddechu
są po to aby mówić: nikt cię nie pocieszy
czuwaj - kiedy światło na górach daje znak - wstań i idź
dopóki krew obraca w piersi twoją ciemną gwiazdę
powtarzaj stare zaklęcia ludzkości bajki i legendy
bo tak zdobędziesz dobro którego nie zdobędziesz
powtarzaj wielkie słowa powtarzaj je z uporem
jak ci co szli przez pustynię i ginęli w piasku
a nagrodzą cię za to tym co mają pod ręką
chłostą śmiechu zabójstwem na śmietniku
idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów
Bądź wierny Idź
Z.Herbert
Stoimy pod murem. Zdjęto nam młodość jak koszulę skazańcom.
Czekamy. Zanim tłusta kula usiądzie na karku, mija dziesięć,
dwadzieścia lat. Mur jest wysoki i mocny. Za murem jest drzewo
i gwiazda. Drzewo podwędza mur korzeniami. Gwiazda nagryza
kamień jak mysz. Za sto, dwieście lat będzie już małe okienko.
Z. Herbert
Ciśnie się do światła niby warstwy skóry
Tłok patrzących twarzy spod ruszonej darni.
Spoglądają jedna znad drugiej - do góry
-Ale nie ma ruin. To nie gród wymarły.
Raz odkryte - krzyczą zatęchłymi usty,
Lecą sobie przez ręce wypróchniałe w środku
W rów, co nigdy więcej nie będzie już pusty
-Ale nie ma krzyży. To nie groby przodków.
Sprzączki i guziki z orzełkiem ze rdzy,
Po miskach czerepów - robaków gonitwy,
Zgniłe zdjęcia, pieczątki, mapy miast i wsi
-Ale nie ma broni. To nie pole bitwy.
Może wszyscy byli na to samo chorzy?
Te same nad karkiem okrągłe urazy
Przez które do ziemi dar odpłynął boży
-Ale nie ma znaków, że to grób zarazy.
Jeszcze rosną drzewa, które to widziały,
Jeszcze ziemia pamięta kształt buta, smak krwi.
Niebo zna język, w którym komendy padały,
Nim padły wystrzały, którymi wciąż brzmi.
Ale to świadkowie żywi - więc stronniczy.
Zresztą, by ich słuchać - trzeba wejść do zony.
Na milczenie tych świadków może pan ich liczyć
-Pan powietrza i ziemi i drzew uwięzionych.
Oto świat bez śmierci. Świat śmierci bez mordu,
Świat mordu bez rozkazu, rozkazu bez głosu.
Świat głosu bez ciała i ciała bez Boga,
Świat Boga bez imienia, imienia - bez losu.
Jest tylko jedna taka świata strona,
Gdzie coś, co nie istnieje - wciąż o pomstę woła.
Gdzie już śmiechem nawet mogiła nie czczona,
Dół nieominięty - dla orła sokoła...
"O pewnym brzasku w katyńskim lasku
Strzelali do nas Sowieci..."
J.Kaczmarski
Portret płonący
Takaś mi przedwczesnym zmierzchem,
Gdy przybojem grzmi ocean,
Jakbyś nie powstała jeszcze,
A już prawie przeminęła.
Kształt Twój, niemal nieuchwytny
Żarzy się obrysem mroku;
Stoisz niema, jak wykrzyknik,
Który uwiązł w gardle grzmotu.
Włosy w aureoli ognia,
Skronią pełznie lawy strumyk;
Smukła jesteś jak pochodnia
Zapalona na tle łuny.
W oczach dymu masz spirale,
W ustach krzepnie popiół mokry;
Tylko w szyi tętni stale
Kryształ pulsu nieroztropny.
Bije to źródełko tycie,
Syczą zgliszcza, ciemność skwierczy;
Nosisz w sobie jedno życie,
Nosisz w sobie wszystkie śmierci.
Jacek Kaczmarski
* * *
Landszaft z kroplą krwi
Za oknem jest łąka, jak dżungla obfita
Źdźbeł, liści i łodyg w labirynt poryta
Przez niezmordowane dżdżownice.
Za łąką - jezioro, w jeziorze dzieciaki
Pluskają się co dzień bez celu, bez draki,
By drżeć o co mieli rodzice.
Jezioro się kończy łagodnym wzniesieniem,
Na którym sie pasą pod wieczór jelenie
I kosiarz się zmierzchem zachłyśnie.
Wzniesieniem przesuwa się brzytwa liliowa
I kroplą po ostrzu jej spływa krwi owal,
Gdy przetnie już słońce - jak wiśnię.
Psy milkną, dzieciaki przestają rozrabiać,
W szuwarach histeria panoszy się żabia
I tryton w akwarium zamiera...
I ty - nagle cicha - nie spuszczasz mnie z oka,
W bezruchu twych ramion jest prośba głęboka,
Bym blisko był - tutaj i teraz.
To noc tylko - mówię - nie pierwsza... - przerywasz,
Na usta dłoń kładziesz, kapłanka żarliwa,
Bym w złą czegos nie rzekł godzinę.
Objęta - w przeczutą wsłuchujesz się grozę,
Za ścianą świat miota się w telewizorze
Na własną się łasząc padlinę.
Za oknem nic nie ma, nic nie ma, nic nie ma!
Więc trzymam się ciebie rękami obiema,
By wiedzieć, że chociaż ty jesteś.
I toczy nas noc po przepaściach ciemności,
Splecionych jak węże w znak nieskończoności,
Swych skór ogłuszone szelestem.
Podwójne nam tętno godziny odmierza,
Leżymy pośrodku rybiego pęcherza
I ciemne unosi nas morze.
Nie od nas zależy, co z nami się stanie,
Więc ujrzeć próbuję na drżącej membranie
Zmierzch, łąkę i dzieci w jeziorze.
Za błoną się wiją płomieni jelita,
Krtań ognia zmiażdżone dżdżownice połyka,
Aż przestrzeń od żaru drga.
I pęka nasz pęcherz, jak mydlana bańka...
Leżymy bezbronni na dłoni poranka
Nie w mocy, by cieszyć się z dnia.
Jacek Kaczmarski
Takaś mi przedwczesnym zmierzchem,
Gdy przybojem grzmi ocean,
Jakbyś nie powstała jeszcze,
A już prawie przeminęła.
Kształt Twój, niemal nieuchwytny
Żarzy się obrysem mroku;
Stoisz niema, jak wykrzyknik,
Który uwiązł w gardle grzmotu.
Włosy w aureoli ognia,
Skronią pełznie lawy strumyk;
Smukła jesteś jak pochodnia
Zapalona na tle łuny.
W oczach dymu masz spirale,
W ustach krzepnie popiół mokry;
Tylko w szyi tętni stale
Kryształ pulsu nieroztropny.
Bije to źródełko tycie,
Syczą zgliszcza, ciemność skwierczy;
Nosisz w sobie jedno życie,
Nosisz w sobie wszystkie śmierci.
Jacek Kaczmarski
* * *
Landszaft z kroplą krwi
Za oknem jest łąka, jak dżungla obfita
Źdźbeł, liści i łodyg w labirynt poryta
Przez niezmordowane dżdżownice.
Za łąką - jezioro, w jeziorze dzieciaki
Pluskają się co dzień bez celu, bez draki,
By drżeć o co mieli rodzice.
Jezioro się kończy łagodnym wzniesieniem,
Na którym sie pasą pod wieczór jelenie
I kosiarz się zmierzchem zachłyśnie.
Wzniesieniem przesuwa się brzytwa liliowa
I kroplą po ostrzu jej spływa krwi owal,
Gdy przetnie już słońce - jak wiśnię.
Psy milkną, dzieciaki przestają rozrabiać,
W szuwarach histeria panoszy się żabia
I tryton w akwarium zamiera...
I ty - nagle cicha - nie spuszczasz mnie z oka,
W bezruchu twych ramion jest prośba głęboka,
Bym blisko był - tutaj i teraz.
To noc tylko - mówię - nie pierwsza... - przerywasz,
Na usta dłoń kładziesz, kapłanka żarliwa,
Bym w złą czegos nie rzekł godzinę.
Objęta - w przeczutą wsłuchujesz się grozę,
Za ścianą świat miota się w telewizorze
Na własną się łasząc padlinę.
Za oknem nic nie ma, nic nie ma, nic nie ma!
Więc trzymam się ciebie rękami obiema,
By wiedzieć, że chociaż ty jesteś.
I toczy nas noc po przepaściach ciemności,
Splecionych jak węże w znak nieskończoności,
Swych skór ogłuszone szelestem.
Podwójne nam tętno godziny odmierza,
Leżymy pośrodku rybiego pęcherza
I ciemne unosi nas morze.
Nie od nas zależy, co z nami się stanie,
Więc ujrzeć próbuję na drżącej membranie
Zmierzch, łąkę i dzieci w jeziorze.
Za błoną się wiją płomieni jelita,
Krtań ognia zmiażdżone dżdżownice połyka,
Aż przestrzeń od żaru drga.
I pęka nasz pęcherz, jak mydlana bańka...
Leżymy bezbronni na dłoni poranka
Nie w mocy, by cieszyć się z dnia.
Jacek Kaczmarski
Ten krzew już nie zakwitnie więcej i będzie tak stał, cichy i ciągle zielony - tym krzewem jestem ja.
- Ildis
- początkująca foremka
- Posty: 49
- Rejestracja: 12 cze 2004, o 00:00
- Lokalizacja: Kraków, Częstochowa
„Ustami Twema”
Ustami Twema
wracam do wspomnień...
Wiem, że
istniejesz w zagłębieniu
mych linii papilarnych...
Jeszcze został Twój
zapach i odbicie
w lustrze...
Zapomniałaś swych
książek i listów...
Odchodziłaś w pośpiechu
dwuznacznie
zamykając drzwi...
Jeszcze tylko
pościel i zdjęcia...
... a zapomnę o Tobie...
Pokruszę na stole
nasze dłonie
kiedyś tak bardzo nierozłączne...
Będę rzucać
do ptaków
rozkładając ramiona
na brzegu balkonu...
Uczepiona palcami
wzniosę się w powietrze
zahaczając o bruk...
...jeszcze tylko
zamkną mi oczy....
...a zapomnę o Tobie...
Moje własne..ostatnio mi się spodobało i często do niego wracam....
A wczesniej mój najstarszy jak miałam 13 lat... A, że reszta jest -moim zdaniem - do kosza to tyle....
"Pożądanie"
Przed oczyma Twoja twarz
Na policzkach czuję Twoje dłonie
A na ustach
Twe usta
Moje serce płonie
Gdy trzymasz mnie mocno w ramionach
Chcę się wyrwać
Nie pozwalasz
Odwracam się od Ciebie
Ale jednak silniejsze jest pożądanie
A wtedy czuję się jakbym była w niebie
I wrastała w Twe ciało
W głąb Ciebie...
Ustami Twema
wracam do wspomnień...
Wiem, że
istniejesz w zagłębieniu
mych linii papilarnych...
Jeszcze został Twój
zapach i odbicie
w lustrze...
Zapomniałaś swych
książek i listów...
Odchodziłaś w pośpiechu
dwuznacznie
zamykając drzwi...
Jeszcze tylko
pościel i zdjęcia...
... a zapomnę o Tobie...
Pokruszę na stole
nasze dłonie
kiedyś tak bardzo nierozłączne...
Będę rzucać
do ptaków
rozkładając ramiona
na brzegu balkonu...
Uczepiona palcami
wzniosę się w powietrze
zahaczając o bruk...
...jeszcze tylko
zamkną mi oczy....
...a zapomnę o Tobie...
Moje własne..ostatnio mi się spodobało i często do niego wracam....
A wczesniej mój najstarszy jak miałam 13 lat... A, że reszta jest -moim zdaniem - do kosza to tyle....
"Pożądanie"
Przed oczyma Twoja twarz
Na policzkach czuję Twoje dłonie
A na ustach
Twe usta
Moje serce płonie
Gdy trzymasz mnie mocno w ramionach
Chcę się wyrwać
Nie pozwalasz
Odwracam się od Ciebie
Ale jednak silniejsze jest pożądanie
A wtedy czuję się jakbym była w niebie
I wrastała w Twe ciało
W głąb Ciebie...
PiękneIldis pisze: "Pożądanie"
Przed oczyma Twoja twarz
Na policzkach czuję Twoje dłonie
A na ustach
Twe usta
Moje serce płonie
Gdy trzymasz mnie mocno w ramionach
Chcę się wyrwać
Nie pozwalasz
Odwracam się od Ciebie
Ale jednak silniejsze jest pożądanie
A wtedy czuję się jakbym była w niebie
I wrastała w Twe ciało
W głąb Ciebie...
Ten krzew już nie zakwitnie więcej i będzie tak stał, cichy i ciągle zielony - tym krzewem jestem ja.
"Dziękuję"
Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
za oczy nagle bliskie i niebezimienne
za głos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
a miłość wciąż niezręcznym mijaniem sie ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
za wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome"
"Jak się nazywa"
Jak sie nazywa to nienazwane
jak się nazywa to co uderzyło
ten smutek co nie łączy a rozdziela
przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa
to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem
wciąż najważniejsze co przechodzi mimo
przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi
ta straszna pustka co graniczy z Bogiem
to że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga poprowadzi"
"Kiedy mówisz"
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz sie spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
***
Żeby móc tak nareszcie uprościć,
jedną miłość wybrać z wielu miłości,
jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą,
z zim na łyżwach - tę jedną szczęśliwą,
z psów kudłatych - najwierniejsze psisko,
z prac doktorskich - jasną nade wszystko
To blizutko już od tej prostoty
do jedynej za Bogiem tęsknoty
To był ks. Jan Twardowski
Dziękuję Ci za miłość prędką bez namysłu
za to że nie jest całym człowiek pojedynczy
za oczy nagle bliskie i niebezimienne
za głos niedawno obcy a teraz znajomy
za to że nie ma czasu by pisać list krótki
więc dlatego się pisze same tylko długie
choć pisanie jest po to by szkodzić piszącym
a miłość wciąż niezręcznym mijaniem sie ludzi
że nie można Cię zabić w obronie człowieka
Dziękuję Ci za tyle bólu żeby sprawdzać siebie
za wszystko co nieważne najważniejsze
za pytania tak wielkie że już nieruchome"
"Jak się nazywa"
Jak sie nazywa to nienazwane
jak się nazywa to co uderzyło
ten smutek co nie łączy a rozdziela
przyjaźń lub inaczej miłość niemożliwa
to co biegnie naprzeciw a było rozstaniem
wciąż najważniejsze co przechodzi mimo
przykrość byle jaka jak chłodny skurcz w piersi
ta straszna pustka co graniczy z Bogiem
to że jeśli nie wiesz dokąd iść
sama cię droga poprowadzi"
"Kiedy mówisz"
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka - to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz sie spokoju
i zapomnij że jesteś gdy mówisz że kochasz
***
Żeby móc tak nareszcie uprościć,
jedną miłość wybrać z wielu miłości,
jedną przyjaźń najbardziej prawdziwą,
z zim na łyżwach - tę jedną szczęśliwą,
z psów kudłatych - najwierniejsze psisko,
z prac doktorskich - jasną nade wszystko
To blizutko już od tej prostoty
do jedynej za Bogiem tęsknoty
To był ks. Jan Twardowski
"Tym, co nas oddala od innych, nie jest to, co o nich wiemy, ale to, czego im nie mówimy"M. Mazzucco
widze, ze kaczmarski w cenie
i dobrze, bo to, jak dla mnie, najlepszy polski teksciarz wsrod "ludu spiewającego"
wiersz stary dosyc, prosty i... spodobal mi sie kiedys:
Uczę się ciebie człowieku.
Powoli się uczę, powoli.
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.
O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Czy wątpi, czy ufa - jednako -
Do ciebie, człowieku, należy.
Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem -
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem
Liebert Jerzy
i dobrze, bo to, jak dla mnie, najlepszy polski teksciarz wsrod "ludu spiewającego"
wiersz stary dosyc, prosty i... spodobal mi sie kiedys:
Uczę się ciebie człowieku.
Powoli się uczę, powoli.
Od tego uczenia trudnego
Raduje się serce i boli.
O świcie nadzieją zakwita,
Pod wieczór niczemu nie wierzy,
Czy wątpi, czy ufa - jednako -
Do ciebie, człowieku, należy.
Uczę się ciebie i uczę
I wciąż cię jeszcze nie umiem -
Ale twe ranne wesele,
Twą troskę wieczorną rozumiem
Liebert Jerzy
http://arsneo.pl
I moje serce sie raduje . Dla wszystkich: www.kaczmarski.art.plAssaAbloy pisze:widze, ze kaczmarski w cenie
i dobrze, bo to, jak dla mnie, najlepszy polski teksciarz wsrod "ludu spiewającego
I przy okazji, Asso, nie "teksciarz", poeta .
Nim nasza kolej zdążymy jeszcze
Wspomnieć proroctwa i przepowiednie
Znaki na niebie myśli piwniczne
Które niejedną zabrały noc
Wspomnieć proroctwa i przepowiednie
Znaki na niebie myśli piwniczne
Które niejedną zabrały noc
Piknie pisał Baczyński.Słabość mam zwłaszcza do Jego wiersza bez tytułu,tego:"niebo złote Ci otworzę,w którym ciszy biała nić jak ogromny dźwięków orzech..." i "Na moście w Awinion".
a płaczę nad tomikiem Twardowskiego.Przypadkiem mi jego twórczość w ręce wpadła,bo dostałam w prezencie.Proste,zwyczajne porównania,znane słowa o powszednich rzeczach..
A,i jeszcze ten wiersz D.Wawiłow:"Pewnego dnia wyjdę z domu o świcie,tak cicho,że nawet się nie zbudzicie.I pójdę,i będe wędrować po świecie,i nigdy mnie nie znajdziecie...."
a płaczę nad tomikiem Twardowskiego.Przypadkiem mi jego twórczość w ręce wpadła,bo dostałam w prezencie.Proste,zwyczajne porównania,znane słowa o powszednich rzeczach..
A,i jeszcze ten wiersz D.Wawiłow:"Pewnego dnia wyjdę z domu o świcie,tak cicho,że nawet się nie zbudzicie.I pójdę,i będe wędrować po świecie,i nigdy mnie nie znajdziecie...."
"Gdy czyha wróg,ja puszczam w ruch obsceniczny imaż,
pejsy na twarz,
koszerną wodę na gaz"
pejsy na twarz,
koszerną wodę na gaz"
Jeszcze mi się przypomniało:
"Zachciało mu się szczęścia,
zachciało mu się prawdy,
zachciało mu się wieczości,
patrzcie go!
Ledwie rozróżnił sen od jawy,
ledwie domyślił się, ze on to on,
ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem
krzesiwo i rakietę,
łatwy do utopienia w łyżce oceanu,
za mało nawet śmieszny, żeby pustkę śmieszyć,
oczami tylko widzi,
uszami tylko słyszy,
rekordem jego mowy jest tryb warunkowy,
rozumem gani rozum,
słowem: prawie nikt,
ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt
poza niemądrym mięsem
patrzcie go!
Bo przecież chyba jest,
naprawdę się wydarzył
pod jedną z gwiazd prowincjonalnych.
Na swój sposób żywotny i wcale ruchliwy.
Jak na marnego wyrodka kryształu-
dość poważnie zdziwiony.
Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada-
nieźle jest poszczególny.
Patrzcie go!
Tylko tak dalej, dalej choć przez chwilę,
bodaj przez mgnienie galaktyki małej!
Niechby suę wreszcie z grubsza okazało,
czym będzie, skoro jest.
A jest- zawzięty,
Zawzięty, trzeba przyznać, bardzo.
Z tym kółkiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze.
Sto pociech, bądź co bądź.
Niebożę.
Istny człowiek."
Wisława Szymborska- "Sto pociech"
"Pościnano drzewa światowidom,
ścięto głowy buntom dziecięcym,
bo nie przyjdą anioły z ptasich puchów, nie przyjdą.
Oto nóż szafotów do chleba. Cóż więcej?
Zatroskane madonny mdleją;
jakbyś podniósł ziemi upiorną powiekę,
więc żal mi, żal, bo świat to żal
za utraconym człowiekiem."
Krzysztof Kamil Baczyński- "Żal"
"Zachciało mu się szczęścia,
zachciało mu się prawdy,
zachciało mu się wieczości,
patrzcie go!
Ledwie rozróżnił sen od jawy,
ledwie domyślił się, ze on to on,
ledwie wystrugał ręką z płetwy rodem
krzesiwo i rakietę,
łatwy do utopienia w łyżce oceanu,
za mało nawet śmieszny, żeby pustkę śmieszyć,
oczami tylko widzi,
uszami tylko słyszy,
rekordem jego mowy jest tryb warunkowy,
rozumem gani rozum,
słowem: prawie nikt,
ale wolność mu w głowie, wszechwiedza i byt
poza niemądrym mięsem
patrzcie go!
Bo przecież chyba jest,
naprawdę się wydarzył
pod jedną z gwiazd prowincjonalnych.
Na swój sposób żywotny i wcale ruchliwy.
Jak na marnego wyrodka kryształu-
dość poważnie zdziwiony.
Jak na trudne dzieciństwo w koniecznościach stada-
nieźle jest poszczególny.
Patrzcie go!
Tylko tak dalej, dalej choć przez chwilę,
bodaj przez mgnienie galaktyki małej!
Niechby suę wreszcie z grubsza okazało,
czym będzie, skoro jest.
A jest- zawzięty,
Zawzięty, trzeba przyznać, bardzo.
Z tym kółkiem w nosie, w tej todze, w tym swetrze.
Sto pociech, bądź co bądź.
Niebożę.
Istny człowiek."
Wisława Szymborska- "Sto pociech"
"Pościnano drzewa światowidom,
ścięto głowy buntom dziecięcym,
bo nie przyjdą anioły z ptasich puchów, nie przyjdą.
Oto nóż szafotów do chleba. Cóż więcej?
Zatroskane madonny mdleją;
jakbyś podniósł ziemi upiorną powiekę,
więc żal mi, żal, bo świat to żal
za utraconym człowiekiem."
Krzysztof Kamil Baczyński- "Żal"
Ostatnio zmieniony 21 gru 2005, o 18:03 przez ~Emjotka~, łącznie zmieniany 1 raz.
Kada izgovaram reč Ništa,
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
- OdleglaGwiazda
- początkująca foremka
- Posty: 11
- Rejestracja: 28 paź 2005, o 00:00
Kilka zostało już tu zamieszczonych: *** [my nie wierzymy] Poświatowskiej, Jej portret Kofty i, ku mojemu ogromnemu zdumieniu i jeszcze większej radości, Bagnet na broń Broniewskiego.
Władysław Broniewski
Listopady
Całe życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.
Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł -
to dlatego śpiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru,
to dlatego codziennie się tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca.
Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał.
Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.
Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błękitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście.
Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgle za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, moje upiory.
Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły straconą radość
nagie gałęzie.
Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma...
To - tylko liście jesienne.
To - pachnie ziemia.
Władysław Broniewski
Warszawa
My wszyscy wiemy o Warszawie
i każde nasze serce drży,
a tam już każdy kamień krwawi
i z każdych krew wypływa żył.
Warszawo, żywa nad ruiną,
ciebie nie zmogła przemoc carska,
Warszawo krwi, Warszawo czynu,
Warszawo groźna, robociarska,
Warszawo, gniewna aż do gruntu,
Warszawo krwi, Warszawo buntu,
Warszawo, zawsze niepodległa,
gdzie każda twoja krwawa cegła
to strzał, a każdy dom - to grom -
ja tam straciłem bliskich, dom,
tam miłość moja w grobie legła,
i gdy żołdactwo wraże, tępe
twe dumne burzy barykady,
gdy mój przyjaciel, Zygmunt Hempel,
na bruk twój złożył pierś Hellady,
ja...
czytam PAT-a, gryząc pięście
i chciałbym zdążyć, żeby lec
i żeby jeszcze mieć to szczęście:
grób bezimienny, dumną śmierć.
Ulubionych wierszy Broniewskiego jest znacznie więcej, ale żeby nie było zbyt monotonnie...
Wisława Szymborska
W biały dzień
Do pensjonatu w górach jeździłby,
na obiad do jadalni schodziłby,
na cztery świerki z gałęzi na gałąź
nie otrząsając z nich świeżego śniegu
zza stolika pod oknem patrzyłby.
Z bródką przyciętą w szpic,
łysawy, siwiejacy, w okularach,
o pogrubiałych i znużonych rysach twarzy,
z brodawką na policzku i fałdzistym czołem,
jakby anielski marmur oblepiła ludzka glina -
a kiedy to się stało, sam nie wiedziałby,
bo przecież nie gwałtownie, ale pomalutku
zwyżkuje cena za to, że się nie umarło wcześniej
i również on tę cenę płaciłby.
O chrząstce ucha ledwie draśnietej pociskiem
- gdy głowa uchyliła się w ostatniej chwili -
"cholerne miałem szczęscie" mawiałby.
Czekając aż podadzą rosół z makaronem
dziennik z bieżącą datą czytałby,
wielkie tytuły, ogłoszenia drobne,
albo bębnił palcami po białym obrusie,
a miałby używane od dawna dłonie
o spierzchłej skórze i wypukłych żyłach.
Czasami ktoś od progu wołałby:
"panie Baczyński, telefon do pana"
i nic dziwnego w tym nie byłoby,
że to on i że wstaje obciągając sweter
i bez pośpiechu rusza w stronę drzwi.
Rozmów na widok ten nie przerywanoby,
w pół gestu i w pół tchu nie zastyganoby,
bo zwykłe to zdarzenie, a szkoda, a szkoda,
jako zwykłe zdarzenie traktowanoby.
Władysław Broniewski
Listopady
Całe życie zrywam się i padam,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi,
i chwytają mnie złe listopady
czarnymi palcami gałęzi.
Ja upiłem się tym tchem, tym szumem,
niepokojem, który serce zatruł -
to dlatego śpiewać już nie umiem,
tylko wołam wołaniem wiatru,
to dlatego codziennie się tułam
po wieczornych, po czarnych ulicach
i prowadzi mnie wilgotny trotuar
w mgłę wilgotną, która bólem nasyca.
Acetylen słów płonie na wargach,
płonie we mnie bolesna maligna,
chodzę błędny, jak ludzie w letargu,
zewsząd, zewsząd niepokój mnie wygnał.
Nie ma wyjścia, nie ma wyjścia, nie ma wyjścia,
muszę chodzić coraz dalej, coraz dłużej.
Jestem wiatr szeleszczący w liściach,
jestem liść zagubiony w wichurze.
Tylko w oczach mgła i oczy bolą,
tylko serce bije coraz częściej.
Jak błękitny płomień alkoholu,
płoniesz we mnie moje nieszczęście.
Muszę chodzić, muszę męczyć się wiecznie,
w mgle za włosy mnie wloką wieczory,
lecą za mną, nieprzytomne, pospieszne,
moje słowa, moje upiory.
Muszę wiecznie zrywać się i padać,
jakbym w piersi miał wiatr na uwięzi.
Pochwyciły straconą radość
nagie gałęzie.
Przelatują, wieją przeze mnie
listopady chwil, których nie ma...
To - tylko liście jesienne.
To - pachnie ziemia.
Władysław Broniewski
Warszawa
My wszyscy wiemy o Warszawie
i każde nasze serce drży,
a tam już każdy kamień krwawi
i z każdych krew wypływa żył.
Warszawo, żywa nad ruiną,
ciebie nie zmogła przemoc carska,
Warszawo krwi, Warszawo czynu,
Warszawo groźna, robociarska,
Warszawo, gniewna aż do gruntu,
Warszawo krwi, Warszawo buntu,
Warszawo, zawsze niepodległa,
gdzie każda twoja krwawa cegła
to strzał, a każdy dom - to grom -
ja tam straciłem bliskich, dom,
tam miłość moja w grobie legła,
i gdy żołdactwo wraże, tępe
twe dumne burzy barykady,
gdy mój przyjaciel, Zygmunt Hempel,
na bruk twój złożył pierś Hellady,
ja...
czytam PAT-a, gryząc pięście
i chciałbym zdążyć, żeby lec
i żeby jeszcze mieć to szczęście:
grób bezimienny, dumną śmierć.
Ulubionych wierszy Broniewskiego jest znacznie więcej, ale żeby nie było zbyt monotonnie...
Wisława Szymborska
W biały dzień
Do pensjonatu w górach jeździłby,
na obiad do jadalni schodziłby,
na cztery świerki z gałęzi na gałąź
nie otrząsając z nich świeżego śniegu
zza stolika pod oknem patrzyłby.
Z bródką przyciętą w szpic,
łysawy, siwiejacy, w okularach,
o pogrubiałych i znużonych rysach twarzy,
z brodawką na policzku i fałdzistym czołem,
jakby anielski marmur oblepiła ludzka glina -
a kiedy to się stało, sam nie wiedziałby,
bo przecież nie gwałtownie, ale pomalutku
zwyżkuje cena za to, że się nie umarło wcześniej
i również on tę cenę płaciłby.
O chrząstce ucha ledwie draśnietej pociskiem
- gdy głowa uchyliła się w ostatniej chwili -
"cholerne miałem szczęscie" mawiałby.
Czekając aż podadzą rosół z makaronem
dziennik z bieżącą datą czytałby,
wielkie tytuły, ogłoszenia drobne,
albo bębnił palcami po białym obrusie,
a miałby używane od dawna dłonie
o spierzchłej skórze i wypukłych żyłach.
Czasami ktoś od progu wołałby:
"panie Baczyński, telefon do pana"
i nic dziwnego w tym nie byłoby,
że to on i że wstaje obciągając sweter
i bez pośpiechu rusza w stronę drzwi.
Rozmów na widok ten nie przerywanoby,
w pół gestu i w pół tchu nie zastyganoby,
bo zwykłe to zdarzenie, a szkoda, a szkoda,
jako zwykłe zdarzenie traktowanoby.
- tenere
- foremka dyskutantka
- Posty: 290
- Rejestracja: 3 paź 2004, o 00:00
- Lokalizacja: z czterech pór roku i świata całego
Niezmiennie, od 17 (!) lat;
Andrzej Bursa, Nadzieja
Jeżeli nam się uda to coś my zamierzyli
i wszystkie słońca które wyhodowaliśmy w
doniczkach
naszych kameralnych rozmów
i zaściankowych umysłów
rozświetlą szeroki widnokrąg
i nie będziemy musieli mówić że jesteśmy
geniuszami
bo inni powiedzą to za na
i aureole
tęczowe aureole
...ech szkoda gadać
Panowie jeżeli to się uda
To zalejemy się jak jasna cholera
I tylko po dziś dzień nie wiem, jak wybrnąć z tych "panów"! Ale kupiłam właśnie Zadrę, poczytam, może znajdę jakąś radę...
Andrzej Bursa, Nadzieja
Jeżeli nam się uda to coś my zamierzyli
i wszystkie słońca które wyhodowaliśmy w
doniczkach
naszych kameralnych rozmów
i zaściankowych umysłów
rozświetlą szeroki widnokrąg
i nie będziemy musieli mówić że jesteśmy
geniuszami
bo inni powiedzą to za na
i aureole
tęczowe aureole
...ech szkoda gadać
Panowie jeżeli to się uda
To zalejemy się jak jasna cholera
I tylko po dziś dzień nie wiem, jak wybrnąć z tych "panów"! Ale kupiłam właśnie Zadrę, poczytam, może znajdę jakąś radę...
Ostatnio zmieniony 2 lut 2006, o 22:05 przez tenere, łącznie zmieniany 1 raz.
- Beata Ryan
- uzależniona foremka
- Posty: 652
- Rejestracja: 16 lip 2005, o 00:00
Emjotko, napisałaś wiersz, który strasznie mi się podoba- wiersz p. Szymborkiej- "Nic dwa razy".
Dlatego dodam jeszcze "Ta łza" A. Asnyka:
Ta łza, co z oczu twoich spływa,
Jak ogień pali moją duszę,
I wciąż mnie dręczy myśl straszliwa,
Że cię w nieszczęściu rzucić muszę.
Że cię zostawię tak znękaną,
I nic z win przeszłych nie odrobię
Ta myśl jest wieczną serca raną,
I ścigać będzie jeszcze w grobie.
Myślałem, że nim rzucę ziemię,
Tych nieszczęść szala się przeważy,
Że z ramion ciężkie spadnie brzemię,
I ujrzę radość na twej twarzy.
Lecz, gdy los na to nie dozwoli,
Po cierniach w górę wciąż się wspinaj,
A choć winienem twej niedoli,
Miłości mojej nie przeklinaj!
Pogrubiony obszar umiem na pamięć, przywołuje we mnie przeszłość... Niech mnie ktoś przytuli !
Tak swoją drogą, to zawsze marzyłam, żeby czytać dobre wiersze z ukochaną na ławce w parku, w domu przy kominku(albo przy kaloryferze ). Chciałabym leżeć jej na kolanach i słuchać jej słów...
Dlatego dodam jeszcze "Ta łza" A. Asnyka:
Ta łza, co z oczu twoich spływa,
Jak ogień pali moją duszę,
I wciąż mnie dręczy myśl straszliwa,
Że cię w nieszczęściu rzucić muszę.
Że cię zostawię tak znękaną,
I nic z win przeszłych nie odrobię
Ta myśl jest wieczną serca raną,
I ścigać będzie jeszcze w grobie.
Myślałem, że nim rzucę ziemię,
Tych nieszczęść szala się przeważy,
Że z ramion ciężkie spadnie brzemię,
I ujrzę radość na twej twarzy.
Lecz, gdy los na to nie dozwoli,
Po cierniach w górę wciąż się wspinaj,
A choć winienem twej niedoli,
Miłości mojej nie przeklinaj!
Pogrubiony obszar umiem na pamięć, przywołuje we mnie przeszłość... Niech mnie ktoś przytuli !
Tak swoją drogą, to zawsze marzyłam, żeby czytać dobre wiersze z ukochaną na ławce w parku, w domu przy kominku(albo przy kaloryferze ). Chciałabym leżeć jej na kolanach i słuchać jej słów...
To ja sobie dodam L. Staffa:
MOST
Nie wierzyłem
Stojąc nad brzegiem rzeki,
Która była szeroka i rwista,
Że przejdę ten most,
Spleciony z cienkiej, kruchej trzciny
Powiązanej łykiem.
Szedłem lekko jak motyl
I ciężko jak słoń,
Szedłem pewnie jak tancerz
I chwiejnie jak ślepiec.
Nie wierzyłem, że przejdę ten most,
I gdy stoję już na drugim brzegu,
Nie wierzę, że go przeszedłem.
i może jeszcze Różewicz:
Pragnienie
Chciałbym dziś mówić tak barwnie i jasno
By dzieci biegły do mnie jak do parku
Co w słońcu stoi i barwę ma w sobie
Chciałbym dziś mówić tak ciepło i prosto
By starzy ludzie czuli się potrzebni
Chciałbym tak mówić, aby moje słowa
Przez łzy dotarły do blasku uśmiechów
Chciałbym dziś mówić gniewnie i surowo
By odnaleźli zgubione marzenia
Skrzydło, co kiedyś wytrysło z ramienia
Chciałbym nie mówić
lecz czynić słowami
aby słów moich dotknęli rękami
ludzie
MOST
Nie wierzyłem
Stojąc nad brzegiem rzeki,
Która była szeroka i rwista,
Że przejdę ten most,
Spleciony z cienkiej, kruchej trzciny
Powiązanej łykiem.
Szedłem lekko jak motyl
I ciężko jak słoń,
Szedłem pewnie jak tancerz
I chwiejnie jak ślepiec.
Nie wierzyłem, że przejdę ten most,
I gdy stoję już na drugim brzegu,
Nie wierzę, że go przeszedłem.
i może jeszcze Różewicz:
Pragnienie
Chciałbym dziś mówić tak barwnie i jasno
By dzieci biegły do mnie jak do parku
Co w słońcu stoi i barwę ma w sobie
Chciałbym dziś mówić tak ciepło i prosto
By starzy ludzie czuli się potrzebni
Chciałbym tak mówić, aby moje słowa
Przez łzy dotarły do blasku uśmiechów
Chciałbym dziś mówić gniewnie i surowo
By odnaleźli zgubione marzenia
Skrzydło, co kiedyś wytrysło z ramienia
Chciałbym nie mówić
lecz czynić słowami
aby słów moich dotknęli rękami
ludzie
W sumie to tekst piosenki, ale taki trochę wierszowaty, słucham od kilku lat i cały czas podziwiam- "Wielka woda" (w wykonaniu Janusza Radka ta piosenka jest piękna po prostu )
"I popłynęła nagle
wielka, ciemna woda,
Jakby ktoś winy nasze
spłukać chciał do cna.
Po wsiach i miastach,
parkach i ogrodach,
niby kosmiczna wielka łza.
A przecież mówią, że gdy lato to pogoda.
Pęcznieją sady i żywicą pachnie las.
A popłynęła nagle
wielka ciemna woda
i stanął zegar,
ruszył czas...
Dlaczego my?
Dlaczego tutaj?
Czemu tak?
Pytamy ciągle,
jak pytają małe dzieci.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
I popłynęła nagle
wielka ciemna woda.
Jakby ktoś winy nasze
spłukać chciał do cna.
Po wsiach i miastach,
parkach i ogrodach,
niby kosmiczna
wielka łza.
I chociaż ponoć już
o gwiazdach wszystko wiemy,
i coraz dalej
wybiegamy w swoich snach,
to tak naprawdę
wcale nie umiemy
odpędzić chmury,
co nadciąga nad nasz dach.
Dlaczego my?
Dlaczego tutaj?
Czemu tak?
Pytamy ciągle,
jak pytaja małe dzieci.
A odpowiedzi brak,
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to..."
"I popłynęła nagle
wielka, ciemna woda,
Jakby ktoś winy nasze
spłukać chciał do cna.
Po wsiach i miastach,
parkach i ogrodach,
niby kosmiczna wielka łza.
A przecież mówią, że gdy lato to pogoda.
Pęcznieją sady i żywicą pachnie las.
A popłynęła nagle
wielka ciemna woda
i stanął zegar,
ruszył czas...
Dlaczego my?
Dlaczego tutaj?
Czemu tak?
Pytamy ciągle,
jak pytają małe dzieci.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
I popłynęła nagle
wielka ciemna woda.
Jakby ktoś winy nasze
spłukać chciał do cna.
Po wsiach i miastach,
parkach i ogrodach,
niby kosmiczna
wielka łza.
I chociaż ponoć już
o gwiazdach wszystko wiemy,
i coraz dalej
wybiegamy w swoich snach,
to tak naprawdę
wcale nie umiemy
odpędzić chmury,
co nadciąga nad nasz dach.
Dlaczego my?
Dlaczego tutaj?
Czemu tak?
Pytamy ciągle,
jak pytaja małe dzieci.
A odpowiedzi brak,
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to jest wielka
tajemnica rzeki.
A odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
a odpowiedzi brak,
bo to..."
Kada izgovaram reč Ništa,
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
Wojaczek:
Chodzą wokół zielonego drzewka
Wokół choinki chodzą całkiem nago
A każda trzyma w prawej ręce świecę
A każda świeca nierówno się spala
A lewą ręką każda każdą drapie
Drapie ją w plecy aż do krwi ją drapie
Potem przykłada świecę do krwawiącej rany
Potem porzuca świecę i pod drzewkiem kuca
Kucają wokół zielonego drzewka
Rodzą potworki tureckim sposobem
A potem jakby całkiem zapomniały
Gdzie były co robiły
Ubierają się i wychodzą
Świrszczyńska:
Jestem sama
Jestem sama, a więc jestem niczym
Co za szczęście
Jestem niczym, a więc mogę być wszystkim
Egzystencja bez esencji,
esencja bez egzystencji, wolność
Poświatowska:
Uśmiecham się do ciebie. Czym jest uśmiech?Światłem przez gwiazdę posłanym gwieździe. Zapachem który trawy wiąże w brzęczącą łąkę. Łagodny kolor zieleni kolor moich oczu wplątał się w twoje palce. Trzymasz w ręce rozszeptane ciało łąki. Trawa cierpkim wąskim kształtem opowiada o moich oczach patrzących nieskończenie. Uśmiechasz się do mnie.
Chodzą wokół zielonego drzewka
Wokół choinki chodzą całkiem nago
A każda trzyma w prawej ręce świecę
A każda świeca nierówno się spala
A lewą ręką każda każdą drapie
Drapie ją w plecy aż do krwi ją drapie
Potem przykłada świecę do krwawiącej rany
Potem porzuca świecę i pod drzewkiem kuca
Kucają wokół zielonego drzewka
Rodzą potworki tureckim sposobem
A potem jakby całkiem zapomniały
Gdzie były co robiły
Ubierają się i wychodzą
Świrszczyńska:
Jestem sama
Jestem sama, a więc jestem niczym
Co za szczęście
Jestem niczym, a więc mogę być wszystkim
Egzystencja bez esencji,
esencja bez egzystencji, wolność
Poświatowska:
Uśmiecham się do ciebie. Czym jest uśmiech?Światłem przez gwiazdę posłanym gwieździe. Zapachem który trawy wiąże w brzęczącą łąkę. Łagodny kolor zieleni kolor moich oczu wplątał się w twoje palce. Trzymasz w ręce rozszeptane ciało łąki. Trawa cierpkim wąskim kształtem opowiada o moich oczach patrzących nieskończenie. Uśmiechasz się do mnie.
PIĄTKĄ PRZEZ KRAKÓW
Wprawione w ruch i złoto wieże się kołyszą.
Niebo takie niebieskie, że jest tylko ciszą
Malowaną w desenie łagodnych gołębi.
Zachód ustawia w oczach akwarele lila,
Posążki z porcelany i laki, a w głębi
Srebrne ostrze obłoki do słońca przyszpila.
Szklane róże katedry płomieniem zabłysły,
Niebo wstępuje w wodę, a z ramienia Wisły
Blanki brunatnej cegły. Ciemniejący zenit
Powraca w złotookich rozstajach kamienic.
W dali, na wielkich tarczach czterościennej wieży
W płatkach czarnego złota czas na cyfrach leży
I znaczy długą drogę ziemi, wirującej
Niebem pośród kościołów, jak aleją, w słońce.
Pamięć mała jak gwiazda i jak gwiazda nikła
Zmierzchające kolory z dziewczętami wikła
Jak bezskrzydłe anioły, uwięzione ziemią.
Kogo czerwony zachód i uśmiech kobiety
Zasmuci, a ciemności gwiaździste oniemią,
Ten jest bardzo samotny i bliski poety.
/Stanisław Lem/
i najpiękniejszy:
CMENTARZ POLNY
Brzozy jak tory spadłych gwiazd. Ciemność półkręgiem
nabijana
Ćwiekami białych krzyży. Las najskrzydlej biegnie w mrok
bez końca.
I bije grzbietem w twardość chmur, zamykających wzrok
jak ścina.
Tylko zbudzonej wilgi głos opada przypomnieniem słońca.
Płomieniem przełamany chór. I tylko glina zapamięta
Podziemny kształt wygasłych ust. Na grobach wschodzi
miedź i mięta.
Kwiaty unoszą pusty wzrok ponad powłoki już niczyje
I kędykolwiek stąpnę, śmierć. I ciemność. Nie wiem, za
co żyję.
/Stanisław Lem, Wiersze młodzieńcze/
Wprawione w ruch i złoto wieże się kołyszą.
Niebo takie niebieskie, że jest tylko ciszą
Malowaną w desenie łagodnych gołębi.
Zachód ustawia w oczach akwarele lila,
Posążki z porcelany i laki, a w głębi
Srebrne ostrze obłoki do słońca przyszpila.
Szklane róże katedry płomieniem zabłysły,
Niebo wstępuje w wodę, a z ramienia Wisły
Blanki brunatnej cegły. Ciemniejący zenit
Powraca w złotookich rozstajach kamienic.
W dali, na wielkich tarczach czterościennej wieży
W płatkach czarnego złota czas na cyfrach leży
I znaczy długą drogę ziemi, wirującej
Niebem pośród kościołów, jak aleją, w słońce.
Pamięć mała jak gwiazda i jak gwiazda nikła
Zmierzchające kolory z dziewczętami wikła
Jak bezskrzydłe anioły, uwięzione ziemią.
Kogo czerwony zachód i uśmiech kobiety
Zasmuci, a ciemności gwiaździste oniemią,
Ten jest bardzo samotny i bliski poety.
/Stanisław Lem/
i najpiękniejszy:
CMENTARZ POLNY
Brzozy jak tory spadłych gwiazd. Ciemność półkręgiem
nabijana
Ćwiekami białych krzyży. Las najskrzydlej biegnie w mrok
bez końca.
I bije grzbietem w twardość chmur, zamykających wzrok
jak ścina.
Tylko zbudzonej wilgi głos opada przypomnieniem słońca.
Płomieniem przełamany chór. I tylko glina zapamięta
Podziemny kształt wygasłych ust. Na grobach wschodzi
miedź i mięta.
Kwiaty unoszą pusty wzrok ponad powłoki już niczyje
I kędykolwiek stąpnę, śmierć. I ciemność. Nie wiem, za
co żyję.
/Stanisław Lem, Wiersze młodzieńcze/
Ostatnio zmieniony 21 gru 2005, o 18:08 przez iluzja_oh, łącznie zmieniany 1 raz.
choć mało rozumiem, a dzwony fałszywe, coś mówi mi, że
jeszcze wszystko będzie możliwe
jeszcze wszystko będzie możliwe
Pocóź jechać do Turcji
Kule z puchu wśród trawy błyskają jak świeczki,
i ogród drży marzeniem od haszyszu chorem.
Pocóź jechać do Turcji - Pachnie bez turecki,
półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.
Za bramą tramwaj dzwoni, kurzu pełno, huku,
tu trawa niekoszona, puchowa, wysoka,
pstry dywan i ust twoich słodkie rachatłukum
i szalik mój zielony, jak sztandar Proroka.
Jak Bej z Perłą haremu samiśmy zostali...
i pić możemy z naszych ócz pełnych zamętu,
ja, pobladła Leila i ty, Mechmed Ali,
najpiękniejszą, najsłodszą z tajemnic orientu!
Orientu!
Tureckiego Khediwa dym w kłębach się waha
i zapachniał do rymu ciemny kwiat nasturcji.
Milczenie jest tureckie, obce — Na Ałłacha!
Pocóź jechać do Turcji ? Do dalekiej Turcji ?
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
oprócz mpj uwielbiam witkacego i sztaudyngera... ogolnie uwielbiam poezję, ale niestety mam problemy z zapamietywaniem wierszy na pamięć i zawsze muszę szukać, żeby się upewnić co do treści
Kule z puchu wśród trawy błyskają jak świeczki,
i ogród drży marzeniem od haszyszu chorem.
Pocóź jechać do Turcji - Pachnie bez turecki,
półksiężyc blady wschodzi tak jak nad Bosforem.
Za bramą tramwaj dzwoni, kurzu pełno, huku,
tu trawa niekoszona, puchowa, wysoka,
pstry dywan i ust twoich słodkie rachatłukum
i szalik mój zielony, jak sztandar Proroka.
Jak Bej z Perłą haremu samiśmy zostali...
i pić możemy z naszych ócz pełnych zamętu,
ja, pobladła Leila i ty, Mechmed Ali,
najpiękniejszą, najsłodszą z tajemnic orientu!
Orientu!
Tureckiego Khediwa dym w kłębach się waha
i zapachniał do rymu ciemny kwiat nasturcji.
Milczenie jest tureckie, obce — Na Ałłacha!
Pocóź jechać do Turcji ? Do dalekiej Turcji ?
Maria Pawlikowska - Jasnorzewska
oprócz mpj uwielbiam witkacego i sztaudyngera... ogolnie uwielbiam poezję, ale niestety mam problemy z zapamietywaniem wierszy na pamięć i zawsze muszę szukać, żeby się upewnić co do treści
Now you don't talk so loud
Now you don't seem so proud
Now you don't seem so proud
- a teraz kilka kroków
od ściany do ściany,
tymi schodkami w górę,
czy tamtymi w dół,
a potem trochę w lewo,
jeżeli nie w prawo,
od muru w głębi muru
do siódmego progu,
skądkolwiek, dokądkolwiek
aż do skrzyżowania,
gdzie się zbiegają,
żeby się rozbiegnąć
twoje nadzieje, pomyłki, porażki,
próby, zamiary i nowe nadzieje.
Droga za drogą,
ale bez odwrotu.
Dostępne tylko to,
co masz przed sobą,
a tam, jak na pociechę,
zakręt za zakrętem,
zdumienie za zdumieniem,
za widokiem widok.
Możesz wybierać
gdzie być albo nie być,
przeskoczyć, zboczyć
byle nie przeoczyć.
Więc tędy albo tędy,
chyba że tamtędy,
na wyczucie, przeczucie,
na rozum, na przełaj,
na chybił trafił,
na splątane skróty.
Przez któreś z rzędu rzędy
korytarzy, bram,
prędko, bo w czasie
niewiele masz czasu,
z miejsca na miejsce
do wielu jeszcze otwartych,
gdzie ciemność i rozterka
ale prześwit, zachwyt,
gdzie radość, choć nieradość
nieomal opodal,
a gdzie indziej, gdzieniegdzie,
ówdzie i gdzie bądź
szczęście w nieszczęściu
jak w nawiasie nawias,
i zgoda na to wszystko
i raptem urwisko,
urwisko, ale mostek,
mostek, ale chwiejny,
chwiejny, ale jedyny,
bo drugiego nie ma.
Gdzieś stąd musi być wyjście,
to więcej niż pewne.
Ale nie ty go szukasz,
to ono cię szuka,
to ono od początku
w pogoni za tobą,
a ten labirynt
to nic innego jak tylko,
jak tylko twoja, dopóki się da,
twoja, dopóki twoja,
ucieczka, ucieczka -
Wisława Szymborska "Labirynt"
od ściany do ściany,
tymi schodkami w górę,
czy tamtymi w dół,
a potem trochę w lewo,
jeżeli nie w prawo,
od muru w głębi muru
do siódmego progu,
skądkolwiek, dokądkolwiek
aż do skrzyżowania,
gdzie się zbiegają,
żeby się rozbiegnąć
twoje nadzieje, pomyłki, porażki,
próby, zamiary i nowe nadzieje.
Droga za drogą,
ale bez odwrotu.
Dostępne tylko to,
co masz przed sobą,
a tam, jak na pociechę,
zakręt za zakrętem,
zdumienie za zdumieniem,
za widokiem widok.
Możesz wybierać
gdzie być albo nie być,
przeskoczyć, zboczyć
byle nie przeoczyć.
Więc tędy albo tędy,
chyba że tamtędy,
na wyczucie, przeczucie,
na rozum, na przełaj,
na chybił trafił,
na splątane skróty.
Przez któreś z rzędu rzędy
korytarzy, bram,
prędko, bo w czasie
niewiele masz czasu,
z miejsca na miejsce
do wielu jeszcze otwartych,
gdzie ciemność i rozterka
ale prześwit, zachwyt,
gdzie radość, choć nieradość
nieomal opodal,
a gdzie indziej, gdzieniegdzie,
ówdzie i gdzie bądź
szczęście w nieszczęściu
jak w nawiasie nawias,
i zgoda na to wszystko
i raptem urwisko,
urwisko, ale mostek,
mostek, ale chwiejny,
chwiejny, ale jedyny,
bo drugiego nie ma.
Gdzieś stąd musi być wyjście,
to więcej niż pewne.
Ale nie ty go szukasz,
to ono cię szuka,
to ono od początku
w pogoni za tobą,
a ten labirynt
to nic innego jak tylko,
jak tylko twoja, dopóki się da,
twoja, dopóki twoja,
ucieczka, ucieczka -
Wisława Szymborska "Labirynt"
Kada izgovaram reč Ništa,
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
Miejcie nadzieję!... Nie tę lichą, marną
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Miejcie odwagę!... Nie tę jednodniową,
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska,
Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć ze swego stanowiska.
Miejcie odwagę... Nie tę tchnącą szałem,
która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża.
Przestańmy własną pieścić się boleścią,
Przestańmy ciągłym lamentem się poić:
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią,
Mężom przystało w milczeniu się zbroić...
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość;
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
Adam Asnyk "Miejcie nadzieję"
------------------------------------
Nadzieja jest piękna.
No, tylko z tą "rzeczą niewieścią" bym polemizowała.
Co rdzeń spróchniały w wątły kwiat ubiera,
Lecz tę niezłomną, która tkwi jak ziarno
Przyszłych poświęceń w duszy bohatera.
Miejcie odwagę!... Nie tę jednodniową,
Co w rozpaczliwym przedsięwzięciu pryska,
Lecz tę, co wiecznie z podniesioną głową
Nie da się zepchnąć ze swego stanowiska.
Miejcie odwagę... Nie tę tchnącą szałem,
która na oślep leci bez oręża,
Lecz tę, co sama niezdobytym wałem
Przeciwne losy stałością zwycięża.
Przestańmy własną pieścić się boleścią,
Przestańmy ciągłym lamentem się poić:
Kochać się w skargach jest rzeczą niewieścią,
Mężom przystało w milczeniu się zbroić...
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość;
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
Adam Asnyk "Miejcie nadzieję"
------------------------------------
Nadzieja jest piękna.
No, tylko z tą "rzeczą niewieścią" bym polemizowała.
Ten krzew już nie zakwitnie więcej i będzie tak stał, cichy i ciągle zielony - tym krzewem jestem ja.
- Malgorzata
- super forma
- Posty: 2849
- Rejestracja: 5 sty 2005, o 00:00
- Lokalizacja: Wrocław-Baile Atha Cliath
Trzy miłości...
Pierwsza miłość z wiatrem gna, z niepokoju drży
Druga miłość życie zna i z tej pierwszej drwi
A ta trzecia jak tchórz w drzwiach przekręca klucz
I walizkę ma spakowaną już.
Pierwsza wojna - pal ją sześć, to już tyle lat.
Druga wojna - jeszcze dziś winnych szuka świat
A tej trzeciej co chce przerwać nasze dni,
Winien będę ja, winien będziesz ty.
Pierwsze kłamstwo, myślisz : ech, zażartował ktoś
Drugie kłamstwo - gorzki śmiech, śmiechu nigdy dość.
A to trzecie, gdy już przejdzie przez twój próg
Głębiej zrani cię, niż na wojnie wróg.
Bułat Okudżawa - poniżej również
"Pożegnanie Polski" (wersja II)
Agnieszce Osieckiej
Pospólny los, Agnieszko, nas z dawien dawna zbratał
na dolę i niedolę, na dobro i na zło...
Gdy trębacz nad Krakowem w hejnale stromym wzlata,
z nadzieją strzygę uchem i szabli szuka dłoń...
Tak ładnie wyglądamy w strzępiących się ubrankach,
jak lament Jarosławny jest płacz sióstr naszych: "Idź!" -
gdy siedemnastoletni, grający na organkach,
jak zawsze wyruszamy, by się za wolność bić.
Wybaczcie zaniechanie, odpuśćcie grzech milczenia,
pośpieszne pożegnanie i żal spóźnionych słów...
Nam czas, Agnieszko, składał niejedno przyrzeczenie,
i czad obietnic próżnych uderzył nam do głów.
Gra trębacz nad Krakowem. Wciąż gra, choć dawno poległ,
bo wieczna jego miłość. Gra miastu larum... Cyt!...
Agnieszko, myśmy dzieci. Za chwilę - dzwonek w szkole.
Czy słyszysz? To za ścianą gdzieś grają twista z płyt.
Pierwsza miłość z wiatrem gna, z niepokoju drży
Druga miłość życie zna i z tej pierwszej drwi
A ta trzecia jak tchórz w drzwiach przekręca klucz
I walizkę ma spakowaną już.
Pierwsza wojna - pal ją sześć, to już tyle lat.
Druga wojna - jeszcze dziś winnych szuka świat
A tej trzeciej co chce przerwać nasze dni,
Winien będę ja, winien będziesz ty.
Pierwsze kłamstwo, myślisz : ech, zażartował ktoś
Drugie kłamstwo - gorzki śmiech, śmiechu nigdy dość.
A to trzecie, gdy już przejdzie przez twój próg
Głębiej zrani cię, niż na wojnie wróg.
Bułat Okudżawa - poniżej również
"Pożegnanie Polski" (wersja II)
Agnieszce Osieckiej
Pospólny los, Agnieszko, nas z dawien dawna zbratał
na dolę i niedolę, na dobro i na zło...
Gdy trębacz nad Krakowem w hejnale stromym wzlata,
z nadzieją strzygę uchem i szabli szuka dłoń...
Tak ładnie wyglądamy w strzępiących się ubrankach,
jak lament Jarosławny jest płacz sióstr naszych: "Idź!" -
gdy siedemnastoletni, grający na organkach,
jak zawsze wyruszamy, by się za wolność bić.
Wybaczcie zaniechanie, odpuśćcie grzech milczenia,
pośpieszne pożegnanie i żal spóźnionych słów...
Nam czas, Agnieszko, składał niejedno przyrzeczenie,
i czad obietnic próżnych uderzył nam do głów.
Gra trębacz nad Krakowem. Wciąż gra, choć dawno poległ,
bo wieczna jego miłość. Gra miastu larum... Cyt!...
Agnieszko, myśmy dzieci. Za chwilę - dzwonek w szkole.
Czy słyszysz? To za ścianą gdzieś grają twista z płyt.
Racjonalne myślenie to iluzja..
- Malgorzata
- super forma
- Posty: 2849
- Rejestracja: 5 sty 2005, o 00:00
- Lokalizacja: Wrocław-Baile Atha Cliath
Anna Achmatowa nazywana carycą poezji rosyjskiej, zaliczana do największych poetów rosyjskich XX wieku. Ten Jej patriotyzm tak mnie zawsze wzrusza.
Nie z tymi, co małego ducha,
Rozdartej ziemi swej odeszli -
Nie z tymi jestem ! Nie usłucham
Ich pochlebstw - i nie oddam pieśni.
Tak - żal mi zbiega i wędrowca
Niczym chorego, niczym więźnia:
Piołunem wzejdzie gleba obca,
W gardle łaskawy chleb uwięźnie.
Lecz tu, w czadzącym tyglu losów,
Myśmy, młodości trwoniąc resztkę,
Od piersi swej żadnego z ciosów
Nie odwrócili butnym gestem.
Więc wiemy, że, choć niełagodna,
Uzna historia w dniu wyroku:
Nie ma dumniejszych, prostszych od nas
Ludzi, o bardziej suchym oku.
1922r.
Dedykacja
Góry walą się od takiej zmory,
Wielka rzeka swoich fal nie miota.
Ale mocne więzienne zawory,
A za nimi "katorżnicze nory"
A w nich - śmiertelna tęsknota.
Innym zachód rozpłomieniony,
Innym wieje wiosenny wiatr świeży,
Ale dla nas - a są nas miliony -
Tylko kluczy zgrzyt uprzykrzony,
Tylko ciężkie kroki żołnierzy.
Aby przejść po stolicy zdziczałej,
Myśmy jak na ranną mszę wstawali,
Słońce nisko, na Newie mgły białe,
Spotykaliśmy twarze zmartwiałe,
Lecz nadzieja śpiewała nam w dali.
Wyrok...£zami całkiem oślepiona -
Od wszystkiego oddzieliła brama -
Jakby bólem krew z żył wytoczona,
Jakby gwałtem na wznak przewrócona,
Jednak idzie...Zatacza się...Sama...
Gdzież współuczestniczki przypadkowe
Dwóch lat moich? Gdzie ich udręczenie?
Co rozpala na Syberii głowę?
Co im szepcze światło księżycowe?
Pożegnalne im ślę pozdrowienie.
1940r.
Nie z tymi, co małego ducha,
Rozdartej ziemi swej odeszli -
Nie z tymi jestem ! Nie usłucham
Ich pochlebstw - i nie oddam pieśni.
Tak - żal mi zbiega i wędrowca
Niczym chorego, niczym więźnia:
Piołunem wzejdzie gleba obca,
W gardle łaskawy chleb uwięźnie.
Lecz tu, w czadzącym tyglu losów,
Myśmy, młodości trwoniąc resztkę,
Od piersi swej żadnego z ciosów
Nie odwrócili butnym gestem.
Więc wiemy, że, choć niełagodna,
Uzna historia w dniu wyroku:
Nie ma dumniejszych, prostszych od nas
Ludzi, o bardziej suchym oku.
1922r.
Dedykacja
Góry walą się od takiej zmory,
Wielka rzeka swoich fal nie miota.
Ale mocne więzienne zawory,
A za nimi "katorżnicze nory"
A w nich - śmiertelna tęsknota.
Innym zachód rozpłomieniony,
Innym wieje wiosenny wiatr świeży,
Ale dla nas - a są nas miliony -
Tylko kluczy zgrzyt uprzykrzony,
Tylko ciężkie kroki żołnierzy.
Aby przejść po stolicy zdziczałej,
Myśmy jak na ranną mszę wstawali,
Słońce nisko, na Newie mgły białe,
Spotykaliśmy twarze zmartwiałe,
Lecz nadzieja śpiewała nam w dali.
Wyrok...£zami całkiem oślepiona -
Od wszystkiego oddzieliła brama -
Jakby bólem krew z żył wytoczona,
Jakby gwałtem na wznak przewrócona,
Jednak idzie...Zatacza się...Sama...
Gdzież współuczestniczki przypadkowe
Dwóch lat moich? Gdzie ich udręczenie?
Co rozpala na Syberii głowę?
Co im szepcze światło księżycowe?
Pożegnalne im ślę pozdrowienie.
1940r.
Racjonalne myślenie to iluzja..
Nie wiem, jak mogłam zapomnieć o Staffie.
Że mija? I cóż, że przemija?
Od tego chwila, by minęła,
Zaledwo moja, już niczyja,
Jak chmur znikome arcydzieła.
Chociaż się wszystko wiecznie zmienia
I chwila chwili nie pamięta,
Zawsze w jeziorach na przemiany
Kąpią się gwiazdy i dziewczęta.
"Chwila"
Umierali, umierają, umierać będą,
Jak żyć będą i żyją, i żyli.
Długą rosną i ścielą się grzędą
Groby tych, co się pracą strudzili.
A potężny to szlak, pełen siły,
Zagon krwią napojony obfitą.
Na te groby, na te żyzne mogiły
Siejmy żyto, siejmy żyto, siejmy żyto.
"Droga"
Dzieciństwa mego blady, niezaradny kwiat
Osłaniały pieszczące, cieplarniane cienie.
Nieśmiałe i lękliwe było me spojrzenie
I stawiając krok cudzych czepiałem się szat.
Młodość ma pierwsze skrzydła swe wysłała w świat,
Kiedy nad wiosnę milsze zdały się jesienie.
Więc kochałem milczenie, wspomnienie, westchnienie
I plotłem chmurom wieńce z swych kwietniowych lat.
Dopiero od posągów, od drzew i od trawy,
Z którymi żyłem długo wśród dalekich dróg,
Nauczyłem się prostej, pogodnej postawy.
I kiedym, stary smutku dom zburzywszy w gruzy,
Uczynił z siebie jeno wschodom słońca próg,
Rozumie mnie me serce i kochają Muzy.
"Curriculum vitae"
Że mija? I cóż, że przemija?
Od tego chwila, by minęła,
Zaledwo moja, już niczyja,
Jak chmur znikome arcydzieła.
Chociaż się wszystko wiecznie zmienia
I chwila chwili nie pamięta,
Zawsze w jeziorach na przemiany
Kąpią się gwiazdy i dziewczęta.
"Chwila"
Umierali, umierają, umierać będą,
Jak żyć będą i żyją, i żyli.
Długą rosną i ścielą się grzędą
Groby tych, co się pracą strudzili.
A potężny to szlak, pełen siły,
Zagon krwią napojony obfitą.
Na te groby, na te żyzne mogiły
Siejmy żyto, siejmy żyto, siejmy żyto.
"Droga"
Dzieciństwa mego blady, niezaradny kwiat
Osłaniały pieszczące, cieplarniane cienie.
Nieśmiałe i lękliwe było me spojrzenie
I stawiając krok cudzych czepiałem się szat.
Młodość ma pierwsze skrzydła swe wysłała w świat,
Kiedy nad wiosnę milsze zdały się jesienie.
Więc kochałem milczenie, wspomnienie, westchnienie
I plotłem chmurom wieńce z swych kwietniowych lat.
Dopiero od posągów, od drzew i od trawy,
Z którymi żyłem długo wśród dalekich dróg,
Nauczyłem się prostej, pogodnej postawy.
I kiedym, stary smutku dom zburzywszy w gruzy,
Uczynił z siebie jeno wschodom słońca próg,
Rozumie mnie me serce i kochają Muzy.
"Curriculum vitae"
Kada izgovaram reč Ništa,
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
NN próbuje sobie przypomnieć słowa modlitwy
Ojcze nasz, któryś jest niemy,
który nie odpowiesz na żadne wołanie,
a tylko rykiem syren co rano dajesz znać, że świat
ciągle jeszcze istnieje,
przemów:
ta dziewczyna jadąca tramwajem do pracy
w tandetnym płaszczu, z trzema pierścionkami
na palcach, z resztą snu w zapuchniętych oczach,
musi usłyszeć Twój głos,
musi usłyszeć Twój głos, by się zbudzić
w ten jeszcze jeden świt.
Ojcze nasz, który nic nie wiesz,
który nie patrzysz nawet na tę ziemię,
a tylko codzienną gazetą obwieszczasz, że świat,
że nasz świat,trwa uporządkowany: spójrz,
ten mężczyzna siedzący za stołem, schylony
nad kotletem mielonym, setką wódki, płachtą
popołudniówki tłustą od sosu i druku,
musi wiedzieć, że ty także wiesz,
musi wiedzieć, że wiesz, aby przeżyć
ten jeszcze jeden dzień.
Ojcze nasz, którego nie ma,
Którego imienia nikt nawet nie wzywa
prócz dydaktycznych broszur piszących Cię z małej litery, bo świat
radzi sobie bez Ciebie,
bądź:
ten człowiek, który kładzie się spać i przelicza
wszystkie te dzisiejsze
kłamstwa, lęki, zdrady,
wszystkie hańby konieczne i usprawiedliwione
musi wierzyć, żeś jednak jest,
musi wierzyć, żeś jest, aby przespać
tę jeszcze jedną noc.
Barańczak
Ojcze nasz, któryś jest niemy,
który nie odpowiesz na żadne wołanie,
a tylko rykiem syren co rano dajesz znać, że świat
ciągle jeszcze istnieje,
przemów:
ta dziewczyna jadąca tramwajem do pracy
w tandetnym płaszczu, z trzema pierścionkami
na palcach, z resztą snu w zapuchniętych oczach,
musi usłyszeć Twój głos,
musi usłyszeć Twój głos, by się zbudzić
w ten jeszcze jeden świt.
Ojcze nasz, który nic nie wiesz,
który nie patrzysz nawet na tę ziemię,
a tylko codzienną gazetą obwieszczasz, że świat,
że nasz świat,trwa uporządkowany: spójrz,
ten mężczyzna siedzący za stołem, schylony
nad kotletem mielonym, setką wódki, płachtą
popołudniówki tłustą od sosu i druku,
musi wiedzieć, że ty także wiesz,
musi wiedzieć, że wiesz, aby przeżyć
ten jeszcze jeden dzień.
Ojcze nasz, którego nie ma,
Którego imienia nikt nawet nie wzywa
prócz dydaktycznych broszur piszących Cię z małej litery, bo świat
radzi sobie bez Ciebie,
bądź:
ten człowiek, który kładzie się spać i przelicza
wszystkie te dzisiejsze
kłamstwa, lęki, zdrady,
wszystkie hańby konieczne i usprawiedliwione
musi wierzyć, żeś jednak jest,
musi wierzyć, żeś jest, aby przespać
tę jeszcze jedną noc.
Barańczak
- Malgorzata
- super forma
- Posty: 2849
- Rejestracja: 5 sty 2005, o 00:00
- Lokalizacja: Wrocław-Baile Atha Cliath
Raz jeszcze Bułat:
Piosenka o otwartych drzwiach...
Gdy zamieć wyje niczym wilk,
gdy w nocy mróz uderza,
nie zamykajcie, proszę, drzwi,
otwórzcie je na ścieżaj...
I kiedy przyjdzie w drogę iść,
a drogi - nie przetarte,
wychodząc nie ryglujcie drzwi,
zostawcie je otwarte.
Niech inni myślą: cud się stał,
A to nie cud bynajmniej!
Od żaru serca sosny żar niech
w piecu raz się zajmie...
I niechaj ciepło w ścianach tkwi,
niech noc się wyda krótka...
Nie warte funta kłaków drzwi,
marnego grosza - kłódka.
Piosenka o otwartych drzwiach...
Gdy zamieć wyje niczym wilk,
gdy w nocy mróz uderza,
nie zamykajcie, proszę, drzwi,
otwórzcie je na ścieżaj...
I kiedy przyjdzie w drogę iść,
a drogi - nie przetarte,
wychodząc nie ryglujcie drzwi,
zostawcie je otwarte.
Niech inni myślą: cud się stał,
A to nie cud bynajmniej!
Od żaru serca sosny żar niech
w piecu raz się zajmie...
I niechaj ciepło w ścianach tkwi,
niech noc się wyda krótka...
Nie warte funta kłaków drzwi,
marnego grosza - kłódka.
Racjonalne myślenie to iluzja..
chocby to...
Domysły na temat Barabasza
Herbert Zbigniew
Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wie
Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę
mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo
zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut
On Imperator własnych rąk i głowy
On Wielkorządca własnego oddechu
Pytam bo w pewien sposób brałem udział w sprawie
Zwabiony tłumem przed pałacem Piłata krzyczałem
tak jak inni uwolnij Barabasza Barabasza
Wołali wszyscy gdybym ja jeden milczał
stałoby się dokładnie tak jak się stać miało
A Barabasz być może wrócił do swej bandy
W górach zabija szybko rabuje rzetelnie
Albo założył warsztat garncarski
I ręce skalane zbrodnią
czyści w glinie stworzenia
Jest nosiwodą poganiaczem mułów lichwiarzem
właścicielem statków - na jednym z nich żeglował Paweł do Koryntian
lub - czego nie można wykluczyć -
stał się cenionym szpiclem na żołdzie Rzymian
Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu
o możliwości potencje o uśmiechy fortuny
A Nazareńczyk
został sam
bez alternatywy
ze stromą
ścieżką
krwi
Domysły na temat Barabasza
Herbert Zbigniew
Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wie
Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę
mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo
zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut
On Imperator własnych rąk i głowy
On Wielkorządca własnego oddechu
Pytam bo w pewien sposób brałem udział w sprawie
Zwabiony tłumem przed pałacem Piłata krzyczałem
tak jak inni uwolnij Barabasza Barabasza
Wołali wszyscy gdybym ja jeden milczał
stałoby się dokładnie tak jak się stać miało
A Barabasz być może wrócił do swej bandy
W górach zabija szybko rabuje rzetelnie
Albo założył warsztat garncarski
I ręce skalane zbrodnią
czyści w glinie stworzenia
Jest nosiwodą poganiaczem mułów lichwiarzem
właścicielem statków - na jednym z nich żeglował Paweł do Koryntian
lub - czego nie można wykluczyć -
stał się cenionym szpiclem na żołdzie Rzymian
Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu
o możliwości potencje o uśmiechy fortuny
A Nazareńczyk
został sam
bez alternatywy
ze stromą
ścieżką
krwi
Nigdy już się nie dowiem,
co myślał o mnie A.
Czy B. do końca mi to wybaczyła.
Dlaczego C. udawał, że wszystko w porządku.
Jaki był udział D. w milczeniu E.
Czego F. oczekiwał, jeśli oczekiwał.
Czemu G. udawała, choć dobrze wiedziała.
Co H. miał do ukrycia.
Co I. chciała dodać.
Czy fakt, że byłam obok,
miał jakiekolwiek znaczenie
dla J. dla K. i reszty alfabetu.
Wisława Szymborska "A B C"
---
Bluszczem ku oknom
Kwiatem w samotność
Poszumem traw
Drzewem co stoi
Uspokojeniem
Wśród tylu spraw
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Kroplą pamięci
Nicią pajęczą
Zapachem bzu
Wiesz już na pewno
Świeżością rzewną
To właśnie tu
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
I dokąd uciec
W za ciasnym bucie
Gdy twardy bruk
Są gdzieś daleko
Przejrzyste rzeki
I mamy XX wiek
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Jonasz Kofta "Pamiętajcie o ogrodach"
Wpisałabym jeszcze "Do prostego człowieka" Tuwima, ale już chyba było
co myślał o mnie A.
Czy B. do końca mi to wybaczyła.
Dlaczego C. udawał, że wszystko w porządku.
Jaki był udział D. w milczeniu E.
Czego F. oczekiwał, jeśli oczekiwał.
Czemu G. udawała, choć dobrze wiedziała.
Co H. miał do ukrycia.
Co I. chciała dodać.
Czy fakt, że byłam obok,
miał jakiekolwiek znaczenie
dla J. dla K. i reszty alfabetu.
Wisława Szymborska "A B C"
---
Bluszczem ku oknom
Kwiatem w samotność
Poszumem traw
Drzewem co stoi
Uspokojeniem
Wśród tylu spraw
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Kroplą pamięci
Nicią pajęczą
Zapachem bzu
Wiesz już na pewno
Świeżością rzewną
To właśnie tu
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
I dokąd uciec
W za ciasnym bucie
Gdy twardy bruk
Są gdzieś daleko
Przejrzyste rzeki
I mamy XX wiek
Pamiętajcie o ogrodach
Przecież stamtąd przyszliście
W żar epoki użyczą wam chłodu
Tylko drzewa, tylko liście
Pamiętajcie o ogrodach
Czy tak trudno być poetą
W żar epoki nie użyczy wam chłodu
Żaden schron, żaden beton
Jonasz Kofta "Pamiętajcie o ogrodach"
Wpisałabym jeszcze "Do prostego człowieka" Tuwima, ale już chyba było
Kada izgovaram reč Ništa,
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.
stvaram nešto što se ne smešta u bilo kakvo nepostojanje.