Post
autor: Aerial » 9 kwie 2023, o 11:05
Znaczy wiecie. Zależy o czym mowa. Czasami zdarza mi się, że podbija do mnie jakaś kobieta i mówi coś o solidarności kobiet. Nie jest dla mnie jasne, czego ode mnie wtedy oczekuje. Jeżeli chodzi o "feministyczne" imprezy, wykłady, prezentacje itp, to nie lubię takich tłocznych miejsc. Na studiach czy w pracy też nie będę się kolegować z kimś na siłę ze względu na płeć, a mam wrażenie, że często o to chodzi, że taka osoba szuka we mnie podzielenia jej punktu widzenia, a ja może jestem kobietą, ale mam też nerdowską osobowość i nie, nie podzielam jej punktu widzenia, np względem tego, że jakiś facet się do niej nie odzywa i to jest niemiłe, bo ja też mało się odzywam i nie lubię być zmuszana do gadania w kółko. Odbieram wręcz taką osobę jako napastliwą. Kiedyś jedna typiara twierdziła, że się ubieram jak facet i w ten sposób nie okazuję tej "solidarności". Chyba mam prawo założyć garnitur ze spodniami? Może wyglądam jak facet, bo jestem oprócz tego wysoka, ale nie przeszkadza mi to. Przeszkadza mi jak ktoś się mnie o to czepia. Nie będę nosić rzeczy obcisłych na tyłku, bo luźne spodnie są "męskie" czyimś zdaniem. Myślę, że po postach na jakimś forum nie widać jak ktoś wygląda i jak piszę, że jestem kobietą, to ludzie myślą, że jestem kruszyną. Jestem wysoką tyczką i zwracam na siebie uwagę jak założę coś "ciekawego", włączając w to obcisłe spodnie. Nie mam na to ochoty. Podsumowując, odczuwam to jako zakładanie, że mam być taka jak ktoś i chcieć tych samych rzeczy, a jak nie, to jestem wrogiem, bo się nie solidaryzuję. Czy trzeba się solidaryzować, żeby nie być czyimś wrogiem? Nie chcę być niczyim wrogiem, ale nie chcę, żeby ktoś mnie zmuszał do robienia tego co mi nie odpowiada. Taka perspektywa - może to coś wyjaśni, a może nie. Może należy szukać odpowiedzi w tym, że kobiety hetero solidaryzują się przede wszystkim ze swoją rodziną. Mam taką koleżankę, która ma męża - to jej najlepszy kumpel, a jej najbliższymi osobami są mama, babcia i siostry, dlatego nie potrzebuje innych relacji. Chodzenie na jakieś zloty to nawiązywanie i szukanie relacji. A na politykę to i ja nie mam czasu, bo realizuję program zarobki plus... Ludzie często nie mają siły ani czasu na politykę. Są zmęczeni codziennym życiem. Niedawno się o to pokłóciłam z niektórymi znajomymi ze środowiska les, bo ja robię za korpo-wyrobnika, a niektórzy uważają to za jakąś ignorancję, że nie mam czasu przemyśleć, co w moim domu jest eko a co nie ani konstruować sobie diety wegańskiej. Nie zdają sobie sprawy, że to wymaga sporo wolnej przestrzeni mentalnej albo patrzą z perspektywy artystycznych zawodów, w których przekaz jest najważniejszy. Do tego jest mi po prostu ciężko emocjonalnie, dlatego w wolnym czasie jestem kłębkiem nerwów. Chciałabym żeby było inaczej. Ale nie jest.