Trzy dziewczyny wyszły z szafy

Anna Laszuk - dziennikarka, prezenterka, publicystka- Kuba mówił: Tyle razy miałem to na końcu języka. Ja nie miałam nawet w połowie. Ale książka przyparła mnie do muru. Nie chciałam grać w domysły z dziennikarzami i z publicznością.

Jak znajdowałaś bohaterki do książki?

- Informację, że szukam lesbijek, które zgodzą się opowiedzieć mi o swoim życiu, zawiesiłam najpierw w internecie. Odzew był duży, ale wiedziałam, że dla mnie to tylko kilka procent poszukiwanych. Z internetu korzystają głównie osoby młodsze, z większych miast, a ja chciałam mieć całe spectrum. Pojechałam na warsztat "Lesbijki w życiu społeczno-politycznym" zorganizowany przez portal Lesbijka.org. Poprosiłam dziewczyny o rozpuszczanie wici. Nie udało mi się dotrzeć tylko do lesbijek ze wsi. Nie dlatego, że ich tam nie ma. Je najtrudniej ośmielić.

Informacja o książce rozeszła się dużo wcześniej, nim ją ukończyłaś.

- Od pół roku dostawałam maile: Czy już? Lesbijki czekały na swoje drzewo genealogiczne. Moja książka zbiera biografie wielu pokoleń kobiet. Czytać historie starszych lesbijek to odkrywać dzieje swojej grupy, a w życiu łączności pokoleniowej nie ma. Młode dziewczyny skupiają się w knajpach albo na czatach i forach internetowych. Mają znajomych w swoim wieku. Ageizm - dyskryminacja ze względu na wiek - dotyka lesbijki chyba jeszcze bardziej niż kobiety heteroseksualne. Kobiety starsze muszą pokonać o wiele więcej obaw, bardziej zabiegać o swoje miejsce w grupie. Żyją zamknięte w parach albo w ogóle niewidoczne. Nikt nie przychodzi z pomocą, by przełamać ich lęk. One mówią: jakoś sobie to życie organizuję. Ale szalenie tęsknią do kobiecej wspólnoty.

Widać w Twojej książce dwa typy opowieści. Pierwsze - kobiet świadomych siebie, które patrzą na swoje losy w szerszym kontekście. To najczęściej aktywistki. Drugie - kobiet, które chyba pierwszy raz w życiu mówią o sobie.

- To także wynik cezury wiekowej. Mentalność starszych jest z innej epoki. Świadomość lesbijek ewoluuje i tak ułożyłam kolejność biografii: im dalej, tym bliżej do politycznych działaczek, feministek.

Historie kobiet starszych nie miałyby szans ujrzeć światła dziennego, gdyby nie Twoja książka.

- I tak jest ich za mało. Trudno do nich dotrzeć. Jeśli się to udawało, często odmawiały rozmowy. Boją się. Nie widzą interesu w opowiedzeniu swojej historii. Nie myślą w kategoriach politycznych. Ich największą wartością jest święty spokój.

Przecież na 38 Twoich rozmówczyń i tak tylko trzy wyszły z szafy: podały nazwiska.

- Samo opowiedzenie swojej historii jest coming outem, więc nie umniejszałabym roli tych, które nazwisk nie odsłoniły. Coming out to przede wszystkim postulat polityczny. Masa kobiet ze starszego pokolenia z żadnej szafy nie zamierza wychodzić, bo ona im gwarantuje poczucie bezpieczeństwa. Wieloletnie ukrywanie przekonało je, że niepisana umowa ze społeczeństwem "my nie mówimy, a wy nas nie atakujecie" - działa. Ja uważam, że ujawnienie się likwiduje niebezpieczeństwo szantażu. Mówiąc, odbierasz przeciwnikowi broń, którą na ciebie szykuje. Coming out uwalnia od tajemnicy. Ale trzeba przejść przez stres. Ponieść ryzyko. A szafa jest sprawdzona. Choć pewnych rzeczy nigdy sobie w niej nie załatwisz.

Szafa to rezygnacja z normalnego, otwartego życia.

- Spotkałam kobiety, które będąc razem, żyją osobno - przekonane, że tak będzie bezpieczniej. Nikogo nie interesuje, czy prowadzą wspólny dom, ale one są niewolnicami własnego ukrywania się. W szafie nie mogą o nic dla siebie zawalczyć. Nie mogą na przykład zażądać prawa do opieki nad partnerką, gdy ta zachoruje. Najczęściej nie zabezpieczają prawnie wspólnego majątku, nie występują nigdzie oficjalnie jako para, co osłabia związek.

To jak rozwiązują takie problemy?

- Starają się o nich nie myśleć. Tylko że w pewnym momencie muszą się skonfrontować ze skutkami ukrycia. Po śmierci znajomego geja jego rodzina postanowiła walczyć o majątek mimo jasnego zapisu w testamencie na rzecz partnera. Było kilka rozpraw, na nich partner musiał powiedzieć o swojej orientacji, udowodnić zażyłość, wspólne zdobywanie majątku. To i tak nie gwarantuje wygranej. Ukrywanie sprawia, że rodzina nic nie wie. W sądzie to działa na jej korzyść: rodzina nie zna partnera swojego syna, wnuka, ojca, nie bywa w ich domu. I nagle widzi obcą postać, która chce zagarnąć majątek.

Nie wie czy nie chce wiedzieć? Nina, jedna z Twoich bohaterek, mówi: Od lat wszyscy wiedzieli, że moje małżeństwo to fikcja, a ja żyję z kobietą. Ale dopiero gdy się rozwiodła, nastąpiła katastrofa. Dzieci ją odrzuciły, mąż, który też wiedział, zaczął ją szantażować. Wszyscy woleli, żeby pozostała w szafie.

- Na tym polega podtrzymywanie społecznego porządku: na wiedzy i niewiedzy jednocześnie. Inną z bohaterek wychowały dwie kobiety: matka i jej partnerka. Matka obsesyjnie ukrywała przed córką prawdę. Dlatego pierwszą reakcją córki było: zawsze o tym wiedziałam, a drugą: jednocześnie nigdy o tym nie wiedziałam. W takiej ambiwalencji można przeżyć całe życie. Ponieważ obie opiekunki kamuflowały się idealnie, Aśka odsuwała to od siebie jako zbyt niepokojące i niepotwierdzone.

A potem się okazało, że ona też jest lesbijką. Opowieść jak argument przeciwko prawu do adopcji: że geje i lesbijki mogą wychować tylko homoseksualistę.

- Wszyscy łapiemy się na ten haczyk homofobii. Bo w jakich rodzinach wychowały się rzesze lesbijek i gejów? Jeżeli rodziny hetero wychowują osoby hetero, homo i bi, to znaczy, że homo też będą wychowywały osoby o różnej orientacji. Ogromna część moich bohaterek została wychowana w bardzo tradycyjnych, patriarchalnych rodzinach, z chodzeniem do kościoła i w tradycji narodowej. Matka Aśki prezentuje się jak stuprocentowa hetero. I robiła wszystko, by jej dziecko tak o niej myślało. Miała ogromny lęk, żeby TO "nie przeszło" na córkę. A tu bach! Lesbijki wychowały lesbijkę. I co? Mnóstwo par hetero też wychowało lesbijki. Myślenie, że orientacja seksualna rodziców określa poziom szczęścia rodziny, jest homofobiczne. Przecież orientacja dziecka nie świadczy o rodzicach. Jeśli odwrócisz ten argument, wychodzi na to, że jeśli jesteś lesbijką, to znaczy, że miałaś patologiczną rodzinę.

Rodzice wielu kobiet, z którymi rozmawiałaś, najwyraźniej tak uważają. Negatywnie reagowali na coming out córek, bo czuli się winni. Uznali, że popełnili jakiś błąd wychowawczy, i boją się odium, które na nich spadnie.

- Rolę rodziców szalenie się przecenia. A najbardziej przeceniają ją sami rodzice. Najnowsze podręczniki psychologii zwracają się ku genom, na drugim miejscu stawiają środowisko. Rodzice są dopiero na trzecim. Nie wiem, skąd się wzięło przekonanie, że seksualność opiekunów ma kolosalny wpływ na to, jakimi ludźmi są ich dzieci. Pewnie z demonizowania seksualności w ogóle, a szczególnie tej innej niż hetero. Osoby homoseksualne uważa się za panseksualne, sprowadza się ich funkcjonowanie do uprawiania seksu od rana do wieczora, zapominając, że to jest orientacja seksualna, a nie permisywny styl życia.

Znalazłaś pary, które mają dzieci: albo z poprzednich związków, albo urodzone już w związku z kobietą, za pomocą sztucznego zapłodnienia. Marta, mama Jasia, mówi: "Założenie, że powinnyśmy czekać na czyjeś tam pozwolenie w sprawie własnej ciąży, jest straszliwie głupie".

- Bo jeśli kobieta bardzo chce mieć dziecko, to będzie je miała. Poza tym historia dostarczyła nam mnóstwa sytuacji, w których kobiety wspólnie wychowywały dzieci. Znalazłam parę, która przeżyła razem wojnę. Próbowałam się z nimi skontaktować. Ktoś powiedział mi: Ależ one nie są lesbijkami, to przyjaciółki. Seks ich nie łączy, choć odkąd mąż jednej z nich zginął, żyją razem. Czyli w jakimś sensie są parą. Wychowały dziecko, dziś to już dorosły facet. Świat jest skomplikowany, nawet kiedy nie mówimy o lesbijkach.

Wróćmy do szaf. Czym się różnią dzisiejsze od tych sprzed 1989 roku?

- Dzisiaj o wiele łatwiej znaleźć wsparcie i osobę tej samej orientacji. W wypowiedziach starszych lesbijek jak mantra wraca: "Czułam się niewypowiedzianie samotna i myślałam, że jestem jedna taka na świecie". Wtedy słowa "homoseksualista" nikt głośno nie wymawiał. Mogłaś je znaleźć jedynie w podręcznikach do psychiatrii. WHO usunęło homoseksualizm z listy chorób dopiero w 1991 roku. Moje bohaterki były już wtedy dorosłe. Dziś możemy się kłócić o tolerancję, ale hasło "geje i lesbijki" znajdziesz w każdej gazecie. Niestety, nie oznacza to akceptacji. Wszystkie lesbijki nadal łączy sytuacja bycia poza normą. Prezentują na zewnątrz tożsamość, z której mogą być dumne: jestem lekarką, nauczycielką, dobrą babcią, przyjaciółką. Ale lesbijką? Wciąż udowadniamy, że nie mamy rogów i ogona. Jedna z bohaterek mówi, że jeśli na ulicy przytuli swoją dziewczynę, to natychmiast one wyrosną. Inna - że nie musi nic robić: i tak jest pewna, że ma TO wypisane na twarzy.

Niektórzy uważają, że homoseksualizm jest modny, a dyskryminacja nie istnieje.

- Oczywiście można w Brukseli mówić, że w Polsce mniejszości seksualne mają swoje kluby i że geje są nawet na prawicy. To może - skoro jest tak świetnie - warto byłoby po powrocie tych gejów na prawicy pokazać? Jeśli są kluby, to może fajnie byłoby zainteresować się przypadkami pobić i strzelania z wiatrówki do ludzi stojących przed wejściem, co miało miejsce w Katowicach? A może warto przyjrzeć się prawu, które nie pozwala lesbijkom i gejom oficjalnie żyć razem?

Niektórzy się pakują i wyjeżdżają, jak wiele Twoich bohaterek.

- Na kilka lat albo na zawsze. To jest bardzo popularna strategia lesbijek w IV RP. Wystarczy pojechać do Berlina, żeby się znaleźć w innym świecie. Nieprawda, że tam zupełnie nie ma homofobii, ale reguły prawne i obyczajowe są inne. My żyjemy w Macondo, do którego co jakiś czas przyjeżdża Melquiades i pokazuje cuda: a to sztuczną szczękę, a to szklaną kulę. A my tu, siedząc na przyzbie, zakrzykniemy: Olaboga! Takie rzeczy się na świecie dzieją! Na świecie, czyli godzinę lotu samolotem. Tym bardziej ważne jest, żeby gadać, przekonywać, powtarzać. A najważniejsze to spotkać się, zetknąć się na żywo, dotknąć. Pisałam książkę z myślą o tych, którzy nie znają lesbijek, uważają je za złe osoby albo sądzą, że u nas nie ma dyskryminacji.

Masz poczucie dziennikarskiej misji?

- Rzeczywiście miałam poczucie misji, pracując nad nią, bo zdawałam sobie sprawę, jak będzie ważna dla lesbijek. I z tego powodu chciałam, żeby mnie w tej książce było jak najmniej. Dlatego zrezygnowałam z formy reportażu. Moje wywiady przy reportażu są jak film dokumentalny kręcony amatorską kamerą, bez muzyki i efektów specjalnych, przy pełnometrażowej, kolorowej produkcji. Zależało mi na tym, żeby lesbijki opowiedziały swoje historie własnym głosem, a nie moimi hollywoodzkimi narzędziami. Nie chciałam dodawać dziennikarskich przypraw, żeby lepiej smakowało.

Reportaż robi z lesbijek coś niesamowitego, fascynującego, atrakcyjnego. Od tego tylko krok, żeby powiedzieć: nienormalnego. A lesbijki żyją w takim samym tempie jak inni ludzie. Nie zapraszam tą książką do kina, raczej do rzeczywistości. Zrobiłam dużo więcej wywiadów, niż zdecydowałam się opublikować. Poznałam przy okazji książki około 60 lesbijek, a w prywatnym życiu pewnie drugie tyle. Oczywiście mogłam wybrać te najbardziej niezwykłe, o skrajnych życiorysach, charakterach i postawach. Ale lesbijki mają tak samo ciekawe i nieciekawe biografie jak inni ludzie. Bywają tak samo głupie i mądre, barwne i szare. Mam nadzieję, że odsłoniłam kawałek rzeczywistości.

Co Cię w niej zaskoczyło?

- Że w Polsce aż do lat 90. nie było żadnych grup lesbijskich. Geje mieli swoje knajpy albo grupy towarzyskie, lesbijki nie. Jeśli gdziekolwiek była większa niż przeciętna szansa spotkania lesbijki, to w klubach, o których wieść niosła, że tu spotykają się geje. Kiedy sama poszłam pierwszy raz w życiu do takiej knajpy, siedziało tam kilkudziesięciu mężczyzn i dwie kobiety. Dziś zdarza się, że są imprezy tylko dla lesbijek. Ale podwójne wykluczenie - ze względu na płeć i orientację - nadal działa. Nie pozwalamy sobie na wiele rzeczy i jako lesbijki, i jako kobiety.

Jedna z bohaterek mówi: podoba mi się nasz kraj. Dla jednych homofobia to przemoc i trauma, dla innych wyzwanie. Od czego to zależy?

- Między innymi od tego, czy miałaś okazję wypróbować swoją siłę na innych frontach życia. Książkę otwiera historia kobiety, która nigdy nie pracowała, była tylko "przy mężu", praktycznie nie ma z nikim kontaktu, nigdzie się poza domem nie sprawdziła. I, paradoksalnie, jedyną osobą, która wiedziała o jej orientacji seksualnej, był mąż. Jak ona mogła odkryć swoją siłę, sprawdzić się? Potem spotykasz dziewczynę, która zrobiła coming out, działa w organizacjach, spełnia się w pracy, przyjaciele wiedzą i akceptują, rodzice może nie zareagowali pozytywnie, ale przeżyli. Ona ma siłę powiedzieć: nie będę żyła na pół gwizdka. Stać ją na gniew. Pierwszą reakcją na homofobię jest zranienie, przykrość, poczucie słabości. Pytanie brzmi, jak pójść dalej.

Ty doszłaś aż do publicznego coming outu.

- To był bardzo długi proces. Kiedy zaczynałam pisać, myślałam, że nawet książki nie opublikuję pod własnym nazwiskiem. Byłam pewna, że zapłacę zbyt dużą cenę. Potem były kolejne etapy. O homoseksualizmie często rozmawiam w radiu. Spotkałam się parę razy z niewybrednymi komentarzami. O dziwo, te ataki mi pomogły. Pomyślałam: one już są, a ja sobie z nimi radzę. Miałam przeczucie, że coming out doda mi siły. Gdybym nie napisała "jestem lesbijką", zadawano by mi takie pytania, żebym musiała powiedzieć: tak lub nie. Uznałam, że to uczciwe jednoznacznie określić pozycje, z których się pisze. Czujesz się hipokrytką, gdy czegoś ważnego nie mówisz. Jeżeli uważam, że coming out jest ważny, bo odkłamuje rzeczywistość, to muszę zadać sobie pytanie: czy ja mogę to zrobić? Poza stresem nie znalazłam argumentu na nie. Na 90 procent byłam gotowa. Zaryzykowałam.

I co?

- I nie spotkało mnie nic złego. Zadziałała albo poprawność polityczna, albo szacunek, bo także osoby o innych poglądach widzą, że to wymaga odwagi. Wiele osób hetero mówiło mi potem: "To ważne. Pomaga zobaczyć rzeczywistość".

Kuba Janiszewski, Twój radiowy kolega, zrobił coming out na antenie.


Która z historii z "Dziewczyny, wyjdźcie z szafy!" jest Ci najbliższa?

- Do wszystkich spotkań mam bardzo osobisty stosunek. Z wieloma bohaterkami utrzymuję kontakt. Ale najbliżej mi do historii dziewczyny, która wróciła z Niemiec, bo ona poznała rzeczywistość, w której jest wiele sposobów istnienia i rodzajów relacji międzyludzkich, a ty możesz wybrać. Chciałabym taką tutaj zbudować. Poza tym bliska jest mi strategia polityczna Niemek: one nie myślą o jednym wykluczeniu, tylko widzą je w szerszym kontekście.

To znaczy?

- Różne grupy społeczne działają solidarnie na swoją rzecz. Polskie feministki poparły górników, w tym roku oni przyjadą na Marsz Kobiet. Fenomenalny sojusz, a takich jest stanowczo za mało. Brakuje nam prawdziwej międzyludzkiej solidarności. Ja w niej upatruję przyszłość ruchu LGBT [międzynarodowy skrót określający lesbijki, gejów, osoby bi- i transseksualne]. Funkcjonuje albo pojęcie "Solidarności" jako walki z komuną, albo solidarności Kaczyńskich, która opiera się na frazesach, a pod spodem jest polityka: my kontra oni, czyli bogaci przeciwko biednym, katolicy przeciwko odmieńcom.

Jak sobie radzą lesbijki katoliczki? Znalazłaś dwie, które swoją orientację odkryły, będąc w zakonie, i jedną głęboko wierzącą ze wspólnoty zielonoświątkowców.

- Ich historie pokazują, jak wielką rolę w naszym życiu odgrywa Kościół. To z ambon idzie przekaz, jak konkretnie mamy żyć, co jest, a co nie jest dopuszczalne. Wiele lesbijek jest nie tyle antyklerykalna, co chciałaby innego Kościoła - takiego, który nie mówi homofobicznym językiem.

Twoje bohaterki zostały w Kościele?

- Jedna odeszła z zakonu. Nie zamierza wracać, ale tęskni za głęboką religijnością. Wspólnoty oazowe jej nie wystarczają, szuka czegoś więcej. Druga przestała praktykować, ale nadal wierzy. Mówi, że nie znajduje kompromisu między byciem lesbijką a byciem katoliczką. Ja ją rozumiem. Pogodzenie tego to karkołomny zabieg. Oczywiście nie zawsze jesteśmy spójni i konsekwentni, najczęściej nie. Ale osoby bardziej bezkompromisowe w pewnym momencie wybierają: albo - albo.

Są wśród Twoich rozmówczyń i takie, które mówią, że za ciasno im w szufladce "lesbijka".

- Bo w każdej szufladce w pewnym momencie robi się za ciasno. Są ludzie, którzy pojmują tożsamość, także seksualną, jako coś płynnego, podlegającego zmianie, nieuchwytnego. Nie mają ochoty się wpisywać w żadne podziały - na hetero, homo, bi czy jeszcze inne. Opowiadają o sobie w książce jako lesbijki, bo otoczenie postrzega je jednoznacznie: kobieta, która żyje z kobietą, jest lesbijką i basta.

Ja także nie chcę po wyjściu z szafy wylądować w szufladce. Na przykład z napisem "specjalistka od lesbijek".
Anna Zawadzka
Data publikacji w portalu: 2007-03-20
Źródło: Gazeta Wyborcza, Strona książki:
Podoba Ci się artykuł? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena: ocena: 0 /głosów: 0
Zaloguj się, aby zagłosować!
OPINIE I KOMENTARZE+ dodaj opinię  

tauruska  taurus785@wp.pl2007-03-23 15:18
Pani Laszuk mówi, że nie dotarła do lesbijek na wsi. Ja sama do takiej dotarłam, z resztą dzięki temu portalowi. Jesteśmy z K. razem i jesteśmy bardzo szczęśliwe mimo, że dzieli nas 300 km...Tak więc jak się chce to można. Książka pani Laszuk jest trochę powieszchowna ale dobrze, że w ogóle się ukazała, a pani Laszuk i tak lubię słuchać na Tok Fm. Kocham Cię Słońce.

kasiaczek85  wariatka85@gmail.com2007-04-01 20:37
Ja jestem zwioski jak napisała moja dziewczyna:) Kocham Cię Księzyciu:*

mixser2007-04-09 09:52
Kocham Cię czytać i słuchać oby tak dalej !Popieram mówienie prawdy prosto w oczy,pozdrawiam***(Wszystkie kobiety)...:)SWIEC na NIEBIE(jestem zawsze blisko CIEBIE)

dorotka2212007-10-07 14:18
popieram wszystki kobitety ja juz ma swoja pania 9 lat i jestem zadowolona i caly czs jetesmy zadowloe

Ala442016-07-18 20:57
A Ja również jestem z wioski i morduje sie sama bo jak tu powiedzieć Pani X albo Y lub Z ze nadal będę Jej zastrzyki dawała i leczyła i dziecko odbiorę - jestem tą samą panią pigułą z pod lasu... Tylko Kocham Inaczej a czy wieś by to pojęła , Nie wiem a książka fajna Pozdrawiam Wszystkie WAS Kochane lesbijki zwłaszcza te samotne i smutne...

Mrroc1  mala.czarna1997@wp.pl2016-07-19 20:06
Ala44rnNie wazne jak kochasz czy kochasz dziewczyny czy chopakow.Milosc jest taka sama nie wazne czy darzymy ja do plci rzeskiej czy meskiej.Nie wybieramy tego,rodzimy sie z tym.Ja tez kocham kobiety i ja sie tego nie wstydze..i nie nawidze ludzi ktorzy rzucaja obelgami w srod nas lesbijek..nie ma tolerancji i nie bedzie..


Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu

Zaloguj się

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się!

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

NAPISZ DO NAS

Masz uwagi, zauważyłaś błędy na tej stronie?
A może chciałabyś opublikować swój tekst?
- Napisz do nas!

FACEBOOK

Zapraszamy na nasz profil Facebook
© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024