Przeczytałam dziś dwie wiadomości w Wyborczej. Tytuł pierwszej parafrazował poprzednie wyznanie
"Jestem lesbijką i już nie uczę" oraz
"Prześladowanie lesbijki kotem?" będący podkreśleniem kociego wątku ostatnich prześladowań i niestety, choć los każdej lesbijki w przestrzeni publicznej leży mi na sercu, tu czuje niesmak.
Czy Marta Konarzewska rozmawiała z innymi nauczycielami? Wygląda na to, że dowiedzieli się o tym, że jest lesbijką z Gazety. Dowiedzieli się jak ona widzi pewne sytuacje, a także że zostali "obsmarowani". Czy można tu było spodziewać się serdeczności? Później, jak przyznaje, rozmawiała o sytuacji z uczennicami. A i herbata robiona w kantorku woźnych też mnie nie dziwi. Wszak o woźnych nic nie napisała.
Jest jeszcze coś - książka - pisana wspólnie z redaktorem Gazety Piotrem Pacewiczem, może więc Gazeta chętnie pisze o prześladowaniu lesbijki kotami w ramach reklamy? I czy nauczyciele w tej szkole nauczą się czegoś o tolerancji i dyskryminacji, czy raczej zapamiętają tą sytuację zupełnie inaczej? Powiem szczerze, ja bym się wkurzyła. Zwłaszcza jeśli do wcześniejszych zarzutów doszłoby jeszcze znęcanie się nad zwierzętami, jakim niechybnie byłoby zamknięcie kociąt w pracowni bez pokarmu i wody (jeśli ktoś je tam karmił to musiał widzieć ten straszny bałagan, a więc się nie wywinie! Chyba, że to kocica, która jednak karmiła... ale tej nie da się posądzić o prześladowanie…)
Co zatem bym radziła wszystkim, którzy napisali już swoje historie i już pakowali je do koperty, aby wysłać do Gazety, gdy nagle dowiedzieli się, że skutkiem nie jest wzrost tolerancji i zrozumienia? Radziłabym przeczytać tą historię ponownie i zastanowić się co chcę tym uzyskać i czy uzyskam to właśnie w ten sposób.
Proces coming out nie jest łatwy. I choć wszyscy chcielibyśmy, żeby było inaczej, żeby nas (i przyszłych pokoleń) nie wychowano w duchu heteronormatywnym, to tymczasem musimy zmagać się ze sobą samą i z tym wszystkimi objawami nietolerancji dużymi i małymi na co dzień i od parady. I jak napisałam wcześniej jest to proces, nie rzut na taśmę (drukarską) a potem niech się dzieje co chce. To oswajanie, tygodnie obserwacji, zwłaszcza dla starszych, inaczej wychowanych. Pomyślcie, skoro same ze sobą dochodzicie do przyznania się przed lustrem "jestem lesbijką" po pewnym dopiero czasie, to dajcie też innym ten czas aby mogli sobie coś w głowie poukładać, a potem jeszcze raz i jeszcze raz.
A w pracy warto się wyoutować. Poczuć tą swobodę opowieści o urlopie ze swoją dziewczyną i braku pytań o męża czy chłopaka. Po to, żeby czuć się w pracy lepiej, móc nawiązać przyjacielskie stosunki. Nie koniecznie musi to być dyrektor placówki. Na początek weźmy kogoś kto siedzi przy biurku obok, na kim nam naprawdę zależy i chcemy jej/mu powiedzieć, żeby wiedział/a, żeby zapoczątkować procesy zmian. Zmian, które mają być dla nas dobre (w ostateczności choćby rewizja poglądów o adresatce/cie naszego wyznania). Stąd tytuł "O skutkach coming outu bez coming outu", bez procesu.
O mnie zwykle w pracy wiedzą, przeważnie pokazuje ten portal w moim portfolio. Raz tego nie zrobiłam i cierpiałam przez rok, bo potem "nie było okazji"… Opowiem Wam o moich coming outach w pracy i o tym jak zmieniali się dzięki temu moi współpracownicy następnym razem.