Zebra

Orzeszek-Quirka
- Jestem w ciąży - powiedziała, a mnie zachciało się śmiać.
- Jesteś w ciąży? A od kiedy.- stwierdziłam raczej niż zapytałam, bo coś wypadało powiedzieć. Zgięłam się w pół. Może wolałabym odtańczyć jakiś głupkowaty taniec na melodię słów "ale numer, ale numer", tylko, że stałyśmy na środku ludnego, gotującego się placu. Obok nas przesuwały się kolorowe dratwy obcych ludzi. Szyły przestrzeń, a ona pruła się, kiedy tylko odwracałam wzrok. Moje otępiałe oczy widziały wręcz jaskrawe tunele rzeźbione w powietrzu powolnym ruchem tych, którzy mieli już naprawdę dość. Słońce wystąpiło dziś z brzegów i teraz my wszyscy skazani na życie na powierzchni (Matko, jak zazdrościłam teraz szczęśliwcom siedzącym pod warstwą asfaltu) ślepliśmy i usychaliśmy. Za moimi plecami wejście do metra kusiło obietnicą chłodu i sztucznego światła. Jakiś żebrzący kloszard tarasował je niemożliwym wprost smrodem, ale - wiedziałam to - niżej hulał sobie elektryczny wiatr. Wiatr zaczepiony zębami o tył kolejki, wiatr poprzedzający dziób tej niemożliwej maszyny. Wpychany na peron, wysysany zaraz potem. "Ale mi się chce pić, wszystko jedno co" - pomyślałam i odezwałam się, zanim zdążyłam usłyszeć odpowiedź:
- Chodź, pójdziemy gdzieś usiąść. Pogadamy o tym. Tu i tak się nie da, zresztą, pewnie nie powinnaś stać za długo, bo ja wiem...- spojrzałam na nią. Nie ruszyła się. Stała i patrzyła na mnie. Jedyne, czego chciałam to zejść ze słońca. Piekły mnie ramiona i szyja. A ona stała przede mną z absurdalną miną niewiniątka. Nie była już blondynką o złocistych włosach. Jej bladoniebieskie oczy maskowały półprzezroczyste, modne okulary. Poruszyła się, zaczęła coś mówić. Za szybko, za cicho, nie mogłam jej zrozumieć.
- Co mówisz?
- Nie cieszysz się, że Ci powiedziałam, prawda? Widzę to. Nie cieszysz się wcale. Jesteś pierwszą osobą, z którą się tym dzielę. A Ty się nawet nie uśmiechniesz... to znaczy wie już jego ojciec i Agnieszka, a dzisiaj chciałam, żebyś pojechała ze mną do Międzylesia, tam chcę powiedzieć reszcie. - Spojrzała na mnie smutno. Jak szczeniak, który przyniósł panu zdechłą żabę w prezencie, a ten się nie cieszy, tylko krzyczy. Zrobiło mi się łyso.
- To znaczy... nie wiem co powiedzieć. Naprawdę. Zabiłaś mnie tą nowiną... ja wiesz, jestem w szoku. Przecież jesteś leską... mówiłaś... - Chciałam załagodzić, ale nie wchodzić w dyskusje. Nadaremnie.
- Ty też tak myślisz, co?! Że jak jestem lesbijką, to już nie mogę urodzić dziecka? - podniosła głos. To jakaś komedia - pomyślałam. Pomyślałam też, że nie powinno mnie tu być. Wszystko we mnie wykonało "w tył zwrot", zostało tylko ciało. Gorące druciki kłuły mnie w ramiona, przestąpiłam z nogi na nogę, głowa w lewo, głowa w prawo. Ktoś słyszy to wszystko? Chyba nie. Nic nie zauważyłam, bo właśnie okulary Joli zdzieliły mnie po oczach płynnym słońcem. Była jakaś taka niewidoczna dla mnie.
- Jak chcesz, to rodź, to nie moja sprawa. - Zaczęłam. - Mówiłaś tylko, że z nikim nie sypiasz, nie wspominałaś nawet, że chcesz mieć dziecko, do głowy by mi nie przyszło. - Moje brwi - dokładnie to czułam - cały czas trzymały się w połowie czoła. Nie umiem ukryć zdumienia, tym razem nawet nie próbowałam. Nie mogłam jej namierzyć, zidentyfikować. Zdawało mi się, że sprawiam jej tym przyjemność. I nie chciałam tego. Nie chciałam, żeby swoją kolejną rewelacją burzyła mój spokój. Niestety, udało jej się. Bo jeśli kogoś miała...
- Z nikim nie sypiam. To było in vitro... czwarta próba. Witek ("jaki Witek?!") śmiał się nawet ze mnie, kiedy po nieudanych próbach uparłam się, że do czterech razy sztuka...- Rozgadała się zadowolona.
Byłam zmęczona. Nagle z całej przyjemnej soboty nic nie zostało. Może docierało do mnie z opóźnieniem, ale w końcu dotarło. Ta mała sypiała z facetem w czasie, kiedy się spotykałyśmy. Kiedy konkretnie?
- Który miesiąc? - Przerwałam jej wywód.
- Dlaczego... Czwarty tydzień. - Zawahała się i spojrzała ostro.
- Czwarty tydzień... to mniej więcej wtedy, kiedy ostatnio ze sobą byłyśmy. Może to moje?– zażartowałam głupawo. "No, ręce opadają. Co ja mam z nią zrobić?" - zastanawiałam się.
– A co, chciałabyś, żeby było? - Rozpromieniła się.
– Nieszczególnie. Wiesz, ja wolę zwierzęta. Nie mam jakiejś szczególnej atencji do dzieci... bo gdybym miała ... to już bym sobie jakieś zafundowała. - Wycofywałam się nieudolnie. Nie umiem tłumaczyć ludziom, czemu to nie rozmnażam się, choć nic nie stoi na przeszkodzie. Spojrzałam na nią i zrozumiałam, że popełniłam błąd.
– Może powinnaś. Nie byłabyś taka zgorzkniała i samotna. - Zaatakowała.
– Może powinnam, ale nie chcę. - Odparowałam. - To moja sprawa. Nie ma o czym gadać. Do teraz nie wiedziałam, że Ty masz inne plany. Bo jeśli pamiętasz - umawiałyśmy się dzisiaj na randkę. Słowem nie wspomniałaś, że coś się zmieniło. A dla mnie się zmieniło. Ja... się z tego wypisuję. Nie znam się na tym. Mogłabym zrobić Ci krzywdę albo co... zresztą... - Zagadywałam, machałam ramionami, jakbym odpędzała samą tylko możliwość. Panika. To naprawdę czułam.
– I tak bym z tobą nie poszła. Zakochałam się i jestem wierna Ali. - Podniosła podbródek i poprawiła torbę na ramieniu.
– No to po co się umawiałaś? Do niedawna kochałaś się we mnie. - Dodałam rozdrażniona. "Po co ja to ciągnę"- sztorcowałam się w środku.
– Tak, ale wszystko się zmienia. Ja nie chcę się bawić w to, co ty. Mnie nie interesują przelotne znajomości. - Mimo wzrostu, patrzyła na mnie z góry. Wkurzyło mnie to.
– O ile pamiętam, to Tobie zależało na tym, żebyśmy się spotykały. - Nagle sobie przypomniałam... Jak to było?...
"Inuś, co Ty ze mną robisz... za co to milczenie..."
– Nie mniej niż Tobie.
– Prawda.
"Inuś ... co robisz? Hmm... chciałabym Cię pocałować. Pieścić Twoje piersi... i pragniesz mnie jeszcze...?"
– Nic mi więcej nie powiesz?
– ... gratuluję ci... i Witkowi. Kto to jest?
"Inuś... bo zwariuję..."
– Mój przyjaciel, biseksualista. Bardzo fajny, bardzo przystojny. Strasznie się cieszy. Cieszymy się oboje, bo widzisz... tyle nas kosztowało to wszystko nerwów... i finansowo...
– Jasne, jasne...
"Inuś... tęsknię... myślę... pamiętam i często czuję Ciebie..."
Zebra. To koń ani biały, ani czarny. Mówią, że swoją maść zawdzięcza musze tse tse i jej pragnieniu. Na tle rozedrganego horyzontu czarno-białe pasy są niewidoczne i dlatego mucha nie atakuje zebr. Nie może ich zlokalizować. Bo kiedy szuka białego konia-ten znika jakby w cieniu czarnego konia. To taki trick.
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2025