Jak miałabym zapomnieć. Jak nie kochać? (z cyklu "Listy do Niej")
De_Monik www.les.piekielko.pl
Wiesz, że ilekroć myślę o liczbie "13" podkrada się do mnie wspomnienie ciebie? Może to przez numer twojego mieszkania? A może dzień urodzin? Nigdy ci o tym nie mówiłam, wiem, nie mówiłam, bo to właściwie nic, o czym warto byłoby mówić w ogóle. Nic a zarazem tak wiele. W końcu trzynastka to nie taka byle jaka liczba, prawda?
A mówiłam ci, że masz przepiękne oczy? Takie głęboko niebieskie, jak niebo po burzy i wykrojone zupełnie jak u Marylin Monroe. I tak też jak ona je malujesz. Tysiące razy zatapiałam się w ich spojrzeniu. Ale to wiesz, to powtarzałam ci chyba do znudzenia.
Pamiętam, och tyle pamiętam... Bo wiesz, kiedy miałam cię przy sobie, to tyle zawsze się działo. Tyle rzeczy, chaos niemal, tyle naraz. Ot, choćby te wieczory, noce właściwie całe spędzane u ciebie. I to od najwcześniejszych lat. Powiedz, czy to normalne, żeby 13 - latka wracała do domu nad ranem? Doprawdy, dziwni czasem ci nasi rodzice. Twoja matka uśpiona w pokoju, obok którego przekradałyśmy się, dławiąc pojawiający się zawsze w takich momentach chichot, pocałunek pod drzwiami, droga pomiędzy blokami, 50 metrów asfaltu, schodki łączące osiedlowe chodniki, jeszcze tylko przejście wzdłuż bloku "b" i już moje ciche wejście do rodzinnego domu. Suchy trzask samoblokującego się zamka, ściany niosące echo wypełniającego je głębokiego snu, mocno przyciągnięta do siebie klamka drzwi mojego pokoju, tak by otworzyły się jak najciszej, ta sama operacja już po wślizgnięciu się pomiędzy czterościan mojego świata, a wszystko to wciąż jeszcze z uczuciem przepełnienia tobą.
Dzieliło nas od siebie zaledwie 150 m. Bladoszarych kostek chodnika Tylko to i nic więcej. Nic ponad. Nawet w tej chwili tak właśnie odmierzam odległość między nami, mimo że przecież musiałabym pokonać ponad 1000 kilometrów, by znów rzucić czterokosy cień pod oknami twojego bloku.
Powiedz, czemu tak jest, że ani lata, ani przestrzeń, ani ludzie nie potrafią nas od siebie oddalić, oddzielić? Popatrz tylko, telefon po tylu latach i od razu tak swobodne słowa. Spotkanie - każda z nas zupełnie już z innego świata i wciąż ten sam, bez najmniejszego nawet zająknięcia, przepływ myśli. Och! głowę bym dała, że nawet gdybym spotkała cię przypadkiem, w którymś z tutejszych supermarketów, nie zdziwiłabym się specjalnie, wyrównałabym jedynie tor jazdy naszych wózków i już wspólnie z tobą dokończyłabym robienie zakupów.
I zapewne ot, tak, wymieniałybyśmy się uwagami na temat poszczególnych towarów, pomagały sobie nawzajem podejmować decyzje... Zupełnie jakby ten rok już niemal, odkąd żegnałam się z tobą na ulicy, w ogóle nie miał miejsca. A po wyjściu ze sklepu, tak jak zwykle umówiłybyśmy się u ciebie lub u mnie za godzinę lub dwie najdalej, prawda? I pewnie pamiętając o tym, że przepadam za twoimi wypiekami natychmiast byś coś przygotowała (jak ty to robisz, doprawdy? Dla mnie nawet przygotowanie ciasta na naleśniki równa się podejściu pod Mont Blanc !?).
O co byś mnie zapytała, gdybym przestąpiła próg twojego domu? Och wiem... wzorowa gospodyni! "Kawa? Herbata? Upiekłam ciasto, chcesz? ... " - tak, tak oczywiście, ale co później, co, gdy już siądziemy naprzeciwko siebie, gdy już wymienimy pierwsze uśmiechy, pierwsze zachwyty - a one wiesz, w twoich ustach zawsze takie szczere. I twoje oburzenie też zawsze na granicy irytacji, i troska taka momentalnie wydobywającą najszczersze wzruszenie. A pamiętasz to twoje do Eli "tylko jej NIE skrzywdź!"? - och, nie wiesz, ale Ela taka zawsze pewna siebie, wówczas zupełnie straciła rezon. Albo te łzy w twoich oczach, gdy przeklinałaś samą siebie, że byłaś głucha na moje słowa, na moje nie wypowiadane wprost wołanie o pomoc. A przecież i ty przeszłaś piekło. Piekło prawdziwe. I ty wołałaś o pomoc. Ty płakałaś do słuchawki, a ja... Och, wstyd mi za siebie. Wstyd!
Tamta noc, trzask międzynarodowego połączenia, wyrzucany z siebie jednym tchem obraz bagna w jakie wpadłaś, ta nieudana ucieczka przed stojącymi tuż za progiem słów łzami i twoje pełne bólu "kocham cię! Nie zostawiaj mnie tak!", i moje tchórzliwe "Izuniu, wszystko będzie dobrze, wytrzymaj"... i cicho odłożona słuchawka.
Nie wytrzymałaś. Wjechałaś wprost pod koła nadjeżdżającej z naprzeciwka ciężarówki.
Po miesiącach wróciłaś z nim.
- chciałabym ci kogoś przedstawić, ale nie wiem, czy będziesz z tego zadowolona.
Byłam. Nie uwierzysz, ale byłam. Te miesiące fizycznego oderwania od ciebie, pozwoliły mi uciec w pozorną obojętność wobec charakteru naszej znajomości. Wówczas przyjmowałam ją bez najmniejszych zastrzeżeń w każdej formie. W końcu NIE BYŁAM JAKĄŚ TAM LESBIJKĄ!... I tylko twoje otwarte kartki z miłosnymi wyznaniami (ja nigdy nie powiedziałam ci, że cię kocham - prawda? A kochałam, kochałam z pewnością), te buńczuczne, rzucane w gorszące się oczy "co? nie widziałeś nigdy dwóch lesbijek?!" i prowokacyjne wtulenie się ustami w moją szyję, twoje "tęsknię, kocham, czekam" i ta troska, czułość, zrozumienie, z jaką podchodziłaś do mojej rozgrzebanej na własne życzenie duszy. Tak Izuń, to ty tak naprawdę nigdy nie pozwoliłaś mi zapomnieć o FAKCIE, że zakochuję się w kobietach i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nic, choćbym nie wiem jak długi szereg damsko-męskich przygód miała za sobą.
I wiesz, mimo że żadna z nas nigdy głośno tego nie powiedziała, to nasze teraz po latach spotkanie i znów to twoje swobodne "jesteś z kimś? To kobieta? Cudownie! Kiedy mi ją przedstawisz?" sprawiło, że poczułam jak ponownie pojawiasz się w moim sercu. Wiem też, że pozostaniesz tam zapewne już do końca moich dni.
Bo jak miałabym cię zapomnieć? Jak nie kochać?
Och! widzę niemal jak przechylasz się teraz nad stołem, usidlasz mnie tym swoim burzowo - niebieskim spojrzeniem i słyszę, jak cedzisz pozornie nie znoszące sprzeciwu, a tak grubo przecież podszyte wesołością ...
- s p r ó b o w a ł a b y ś tylko !
Data publikacji w portalu: 2003-10-05
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »