WOLNA
ankaa2222
Pierwsza noc w nowym mieszkanku. Jest małe, przytulna i takie, hmmm... bardzo moje. I tylko moje. MOJE. Jeszcze trochę książek i innych szpargałów leży w kartonach, jeszcze ubrania nie wszystkie wiszą w szafie, ale już jestem tu. Mieszkam tu. Sama na własnych włościach. Wreszcie wolna, niezależna. Tylko ja i te cztery ściany. Muszę je pomalować na niebiesko. Muszę kupić sobie psa. Muszę zawiesić firanki i zasłony. Ale to wszystko potem.
Za chwilę. Nie teraz. Gdy już nacieszę się tą ciszą. Gdy już upiję się wolnością. Nikt już nie będzie grzebał w moich rzeczach. Nikt już nie dorwie się do moich notatek, pamiętników, gdy mnie nie będzie. Nikt nie będzie decydował za mnie, gdzie co postawić, kiedy pozmywać, co jeść. Nikt nie będzie mnie kontrolował, nie będzie mówił, o której mam wrócić. Nikt nie będzie miał wpływu na to, w co się ubieram. Zaraz sobie wygrzebię moje pocięte spodnie i najbardziej wyciągniętą bluzę z kapturem. Nikt nie będzie krzyczał za mój tatuaż. Ach. Wreszcie będę mogła żyć tak, jak ja chcę. Mogę zapraszać kogo chcę, na ile chcę i o której chcę. Mogę słuchać, jaką chcę muzykę i jak głośno chcę. Mogę otwierać okno, o której chcę. Mogę chodzić nago. Mogę wszystko. I mam jeszcze tydzień urlopu. Tydzień na zadomowienie się, zaaklimatyzowanie. Tydzień tylko dla mnie. Jutro pojadę po psa do schroniska. Jutro ugotuję pyszne papu. A dziś upiję się tą ciszą, świeżością, swobodą.
Pies jest śliczny. Czarno-bury z białymi skarpetkami i końcówką ogona. Kudłaty. Ma ciepłe, mądre oczy. Patrzy na mnie z taką ufnością i nadzieją. Chyba pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia. Kłopot potrzebuje dużo miłości. Nie opuszcza mnie na krok. Łazi za mną z pokoju do łazienki, z łazienki d kuchni, z kuchni do pokoju. Tup, tup, tup, tup wciąż przy mojej nodze. Nawet do ubikacji nie mogę iść sama. Jakby bał się, że uciekną i zostawię go samego. Znów samego. Wzrusza mnie ta jego natychmiastowa, bezwarunkowa miłość. Czasem łzy mi kapią od tego. Takie dobre łzy. Radosne. Jest zabawny. Na przykład kiedy go kąpałam, tak śmiesznie otrząsał się z wody. Delikatnie, nieporadnie potrząsał łebkiem. Chyba nie za bardzo wiedział co to kąpiel. Teraz siedzimy na środku pokoju, wycieram go, szczotkuję a on liże mnie po rękach. Odwdzięcza się za przygarnięcie. Za to, że znów ma dom. I tego już nie straci. Nie pozwolę znów oddać go do schroniska. Musiałam mu powiedzieć, że będę niebawem musiała wychodzić codziennie do pracy na kilka godzin. Posmutniał, ale chyba zrozumiał.
Powoli moje kąty zaczynają być swojskie. Zapełniają się moim zapachem, mną. Rozpakowuję kolejne pudła. Kłopot obwąchuje je czujnie. Tłumaczę mu cierpliwie, że to moje rzeczy przywiezione z poprzedniego domu. Domu? Raczej miejsca gdzie się wychowałam. Dom rodziców. Nigdy mój. Nie czułam się tam bezpiecznie. Nigdy nie wracałam tam jak na skrzydłach. Skrzydłach, gdy było mi źle, wręcz uciekałam stamtąd. Ale teraz mam już swój kąt. Swoją bezpieczną przystań.:
"Jak ptak, jak dziki ptak
Szponami w kark wbiję się tak
I już nic nie puszczę z rąk
Tu jest mój czas tu jest mój kąt"
Przeglądam stare pamiętniki. Kłopot leży obok z głową na moich kolanach. Udaje, że czyta razem ze mną. Bosze. Jak ja przez te kilkanaście godzin się do niego przywiązałam. Wydaje mi się, że to mieszkanie bez niego wydawałoby się niepełne. Puste. Tak. On jest wpisany w to miejsce.
Do pełni brakuje tu jeszcze mojej kobiety, z którą dzieliłabym życie. Ale nie jestem jeszcze gotowa, by zamieszkać z kimś. Potrzebuję trochę przestrzeni. Może kiedyś, za kilka tygodni, miesięcy, lat... Nie teraz. Ale jeszcze dziś chcę zrobić pyszniutką kolację i zaprosić Gosię. Kolacja za śniadaniem :-) Będzie jak w bajce...
Data publikacji w portalu: 2004-07-12
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »