Spelnione marzenie
De_Monik www.les.piekielko.pl
(z cyklu "Listy do Niej")
Zapach wijący się smużką po pokoju. Sandałowiec. Agresywne migotliwe obrazy z pozbawionego fonii telewizora, w głośnikach muzyka disco. Lata osiemdziesiąte. Madonna. Nostalgia. Krystalizujące się z pamięci wspomnienia. Pokażę je Pani.
... droga pomiędzy blokami i pierwsze kroki na pozbawionej chodnika ulicy. Po prawej stare góralskie domki, po lewej rozłożyste nowiuteńkie wille. Pierwsze wzniesienie i zaczynające się razem z nim metalowe obramowanie płotu, na którym balansowaliśmy całymi godzinami. Gra w „kto spadnie ostatni”. Nie wolno nam było się zatrzymywać, ani dotknąć ręką płotu. Pod stopami tylko wąska linia kolorowych elementów ogrodzenia. Wąska, znacznie węższa niż podeszwy naszych tenisówek. To i wielo - wielogodzinne rozmowy. Głosy niosące daleko w przestrzeń dziecięcą pogodę i pewność dobrego, spokojnego jutra. I wieczory pachnące butwiejącymi liśćmi, a nad głowami gwiazdy, takie jakie tylko tam być mogą. I chłód wkradający się pod kolejne warstwy naskórka, i światła w oknach domów - nęcące cienie ciepłych kolacji.
A później kolejne lata bezboleśnie lecz już na zawsze odzierające nas z tej najprostszej z magii - z umiejętności bezkrytycznego przyglądania się światu.
I znowu to samo wzniesienie i kolorowe prostokąty ogrodzenia, i szczyt górki, a za nim widok na nieczynne już od lat kopalnie kwarcu, i daleko - daleko linia torowiska, a właściwie tylko miejsce, gdzie czasami można dostrzec sunące wolno żółto - niebieskie wagoniki pociągu. I polana z, niemal zawsze, pasącymi się na niej łaniami. Z pasącymi się łaniami i jeleniami, mimo że o 10 metrów za nimi wyrastały ściany kolejnych i kolejnych wilii.
Pod stopami szarość asfaltu i te drobne kamyki, na które tak bardzo trzeba było uważać, podczas pierwszych prób jazdy na desko-rolce. Łuk zakrętu - punkt w którym zazwyczaj wyznaczałyśmy drugie z kolei miejsce, gdzie już n a p e w n o się rozstaniemy. A tuż za nim fontanna przed sprywatyzowanym i pozostawionym na wyniszczenie pięknym efwupowskim pensjonatem. To tam pewnego wieczoru usiadłyśmy, tylko na chwilę, tylko po to by dokończyć opowiadanie rozpoczętej historii i tam już zawsze miałyśmy siadywać, by pod wielkim kasztanem, bujając się w tył i w przód na murku fontanny, zaglądać niebu w okna. Tam słuchałyśmy świerszczy i planowałyśmy nasze dorosłe życia.
Kasia zawsze chciała skończyć szkołę, mieć dobrą pracę, męża i co roku wyjeżdżać na wakacje za granicę. Ja nigdy nie mówiłam o szkole, ani o mężu, ani o pracy. Ale mówiłam o podróżach, tylko czy będę mogła podróżować? Kasia twierdziła, że na pewno, bo mnie się wszystko w życiu udaje. Powiedziałam też, że chciałabym, by kiedyś ktoś pokochał mnie tak, jak Mały Książę pokochał swoją różę. Wtedy też podniosłam z ziemi spalony słońcem liść klonu i wyszeptałam zaklęcie gwarantujące spełnianie się wszystkich życzeń, a Kasia ze śmiechem dorzuciła swoje nieprzyzwoicie racjonalne „niech się stanie!” i zarządziła spotkanie jutro o tej samej porze, u niej w domu. Późnej wstała i nawet na mnie nie czekając puściła się biegiem w dół, bo właśnie tam w dole był jej dom. Tuż za koszarami Jednostki Wojskowej i wąską kamienistą ścieżką, gdzie nawet w pogodne dni trzeba było uważać, by nie pośliznąć się na ostrych odłamkach granitu. A później jeszcze dom, kogoś kto mnie podobno pamięta, a kogo twarzy chyba nigdy nie widziałam. I strumyk, i kamienny mostek nad nim, a po obu brzegach rozlewisko i błękit niezapominajek. I droga każąca nagle wspinać się stromo pod górkę. Brzozy, po prawej stronie wielki kamień, na którym nie przysiadłam nigdy w życiu nawet na chwilkę, choć zawsze myślałam, by to zrobić. I cienie rzucane przez powykrzywiane czasem dęby. Dziki bez, ostatnie wyżłobienia w ścieżce, szczyt wzniesienia i widok na kilka rozrzuconych w dole gospodarstw i domostw. Pierwszy z nich był domem Kasi.
Skrzypiąca furtka, kamienny murek i psy łaszące się do nóg - Kiki i Kulka. Dalej wysokie szczeble owocowego ogrodu, w którym zdaje się nigdy nie byłam. Dzwonek i natychmiast otwierające się drzwi. „Widziałam cię z drogi! Czego się napijesz?”
„Herbaty”
„Będę jadła obiad, chcesz też?”
„A co masz?”
„Mogę podzielić się z tobą zupą i jednym kotletem, resztę chcę zostawić dla mamy. Dzisiaj pracuje do późna”.
„To poproszę zupy i kawałek chleba”
Jemy. Ona ma piękne kasztanowe włosy. Długie, gęste, spinane w kucyka, albo splecione w warkocz. Miała trzynaście lat, gdy zaczęła siwieć, tuż po śmierci swojego ojca.
„A! Poczekaj! Patrz, co udało mi się nagrać!” - Rzuca wszystko. Parujące jedzenie stygnie na stole, Kasia na klęczkach, manipuluje coś przy wideoodtwarzaczu. Przewija kolejne taśmy. Jest podekscytowana jak nigdy. „To musi być rzeczywiście COŚ” myślę, patrząc jak bardzo się gorączkuje.
„Jest! Patrz! Niecałe, ale na pewno będą powtarzali. George nagrał to jeszcze z Andriew. To z ‘Make It Big’. Patrz!”
Patrzę. Na ekranie telewizora jakieś 30 sekund nagrania. Dwójka młodych chłopców na lotnisku, wokół nich tłum reporterów. Błyski fleszy.
„Uważaj teraz!”
Uważam. Sofa obita w pasiasty materiał. George i Andriew odpowiadają na pytania dziennikarzy. George nachyla się nad stołem i rzędem mikrofonów, oddzielających go od ciekawskich reporterskich twarzy. Nachyla się, pewnie chce im powiedzieć coś dobitnego. Wsłuchuję się w tłumaczone już na język polski słowa. Wiem, że to co tłumaczone, ma się często nijak do rzeczywistych słów samego mówiącego. Słucham, ale George patrzy tylko przed siebie i milczy. Spoglądam na Kasię. Nie dorywa wzroku od telewizora, zadowolona z mojego wyczekiwania. Cała jej postawa sygnalizuje „jeszcze moment, uważaj, już prawie, już teraz. Jest! Patrz!”. Patrzę i widzę, jak nad głową George’a wyrastają rogi. To Andriew siedząc za nim unosi rękę z dwoma wyprostowanymi palcami. Kasia parska śmiechem. Mamy po 14 lat.
A później jeszcze mój wybieg, prośba byśmy poszły na górę do pokoju Kasi i posłuchały jednej z piosenek z pierwszych płyt Wham’u. Uwielbiam chodzić do pokoju Kasi. Skrzypiące schody, drzwi - jedne do sypialni jej mamy, drugie do jej pokoju i jeszcze jakieś trzecie, których nigdy nie otwierałam i nigdy też nie zapytałam dokąd prowadzą.
Pokój Kasi, ściany od sufitu, po podłogę oklejone kolorowymi plakatami. Na nich George, Wham, Andriew. Płyty, takie prawdziwe, winylowe ustawione na półce, kopertami w stronę pokoju, a Kasia przecież nie ma adapteru. Płyty, obok biografii, skserowanych tekstów piosenek i zdjęcia Georga Michaela z powielonym w milionach sztuk wydrukowanym autografem i ten zapach, zapach marzeń. I zapach wiary w ich spełnienie się. Kasia nie potrzebuje zaklęć. Kasia pracuje tak długo na spełnienie swoich marzeń, aż te w końcu się spełniają.
Skończyła szkołę, tak jak chciała. Ma dobrą pracę, dwoje dzieci i co roku wyjeżdża na wakacje za granicę. Ma też swojego wymarzonego męża. Zobaczyła go po raz pierwszy w życiu, gdy jechała na praktyki do Jeleniej Góry. Ona miała 16 lat, a on wyglądał jak George Michael. Był pierwszym chłopakiem, którego pokochała, pierwszym z którym zaczęła się spotykać i jak dotąd jedynym, którego poślubiła. Potrzebowała 9 lat, by zaprowadzić go przed ołtarz, a wyglądała tam tak pięknie, że nie udało mi się powstrzymać łez. Była w ciąży, a on dwa lata później po raz pierwszy pojechał do Bośni z wojskami ONZ. To dlatego co roku mogą wyjeżdżać na wakacje za granicę. Spełnione marzenia.
Spotkałam ją na ulicy. Dwójka dzieci, bardziej karnych, niż grzecznych i takich bardzo - bardzo bladych. „Mają alergię na słońce, przez całe dwa tygodnie, jak byliśmy w tym roku na Cyprze, ani razu nie wyszliśmy z hotelu”. Kasia obcięła swoje piękne kasztanowe włosy, zrobiła sobie trwałą i okropnie przytyła. Jest bardzo oszczędną panią domu i nie słucha już George’a Michaela, bo to pedał. „Homoseksualista” - poprawia się pod moim drwiącym już spojrzeniem.
- Pedał i homoseksualista to to samo, Kasiu. (Pauza na podjęcie decyzji). Ale wiesz, Kasiu, przecież ty musiałaś o tym wiedzieć. Tłumaczyłaś jego teksty, wiedziałaś o wszystkim, co robi. Należałaś do jego fanklubu... A Andriew?... Kasiu, ty musiałaś o tym wiedzieć!
Milczy, wyraźnie odczekując aż ucichną kroki mijających nas ludzi.
- Tak, ale widzisz, wtedy jeszcze inni o tym nie wiedzieli - rzuca w końcu w przestrzeń na lewo od nas, a jej oczy uciekają przed spojrzeniem moich oczu. Kasia mocniej przytrzymuje za rączkę swojego młodszego synka. Jest taki podobny do ojca. Taki mały George Michael.
Patrzę na tę trójkę, przykład dobrze zaplanowanego życia. Nie to co ja, ciągle gdzieś tam w drodze. Ciągle na krawędzi wczoraj, dziś i jutra. Robi się jakoś cicho. Milcząco. Wsuwam dłoń do kieszeni, pod palcami wspomnienie zakurzonego klonowego liścia. „Niech się stanie!” mówię sama do siebie, żegnam się, odwracam i odchodzę drogą pozbawioną chodnika. Obiecuję odezwać się jeszcze przed wyjazdem, ale wiem już, że nigdy nie opowiem Kasi o tym, w jaki sposób i dla kogo stałam się Różą Małego Księcia. Nie mogłaby mnie wówczas słuchać.
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »