KOLCE CZY LIŚCIE
Madri
Słońce powoli podnosiło się i rozjaśniało okolicę. Dziewczyna biegła polną drogą, starając się nie wzniecać kurzu. Było to trudne, bo od wielu dni nie padało i nawet nocna wilgoć nie dawała ukojenia spragnionej ziemi. Był to najgorętszy czerwiec od wielu lat... Wszystkie drzewa już dawno przekwitły i zasuszone zaczynały gubić liście... Mimo wczesnej pory, dziewczyna była zmęczona upałem. Nie wiedziała, jak wcześnie się obudziła... a może wcale nie spała, szkoda nocy na sen, gdy gwiazdy są na wyciągnięcie ręki, a noc trwa tyle, co jeden oddech. Nie pierwszy raz spędziła noc w oknie na rozmyślaniach. Wtopiona w okienną ramę, z twarzą skierowaną w stronę księżyca, trwała tak w ciszy zakłócanej przez świerszcze. Kąsana przez bezczelne komary nie mogła odpłynąć zupełnie, ale i tak coraz bardziej pogrążała się w smutku. Patrząc na okrągłą twarz księżyca, czekała na jakiś znak... Na odpowiedź... Chciała wiedzieć, skąd pochodzi... Czy księżyc jest jej domem, a jeśli tak to, co powinna zrobić, żeby znowu się tam znaleźć. Tyle lat tuła się po tym świcie i nadal nie wie, gdzie jest jej miejsce. Babka mówi, że tutaj, w tym glinianym domu, pokrytym strzechą, ze studnią na podwórku i rozlatującym się płotem podtrzymującym wiotkie i bezgłowe jeszcze słoneczniki. Dobrze jej tu było, ale nie czuła, że to jej świat. Wszystko było obce, a babka mimo starań nie potrafiła jej zrozumieć. Stara kobieta nieraz kręciła głową na znak dezaprobaty, widząc jak dziewczyna siedzi i czyta książki, zamiast biegać do wsi, na dyskoteki w remizie. Wszystkie dziewuchy we wsi tak robiły, ale ona była inna. Ona nie chodziła do kościoła, ona nie spała po nocach, ona wciąż tęskniła, nie wiedząc, za czym. Często poddawała się nastrojowi smutku i płakała przytulona do kwiecistego rękawa babki. Babka kochała to dziecko, mimo że nie było jej, wierzyła, że to dar od Boga i chciała dobrze wypełnić rolę opiekunki. Ale nie dawała sobie rady... Milcząc, patrzyła na zamglone oczy dziewczyny i modliła się o to, by po jej śmierci ktoś zajął się tym dzieckiem, które z innej gliny było ulepione niż wszyscy. Czasami złościła się na nią, że nie chce iść do kościoła, że psuje sobie oczy tkwiąc godzinami nad tymi książkami, ale na ogół cieszyła się z jej obecności. Jej osoba rozświetlała starość babki, i nadawała posmaku czegoś niezwykłego życiu, które nieubłaganie zbliżało się ku końcowi. Z każdym zachodem słońca babka była coraz słabsza i coraz bardziej się martwiła o to dziecko...
Dziewczyna biegła goniona przez czas... Jeszcze tylko las, jeszcze tylko rzeka, i już widać stary sad, pełen zapachów, szepczący najbardziej nieprawdopodobne historie... Dziewczyna zdyszana siadła pod swoim ulubionym drzewem i wyciągnęła grzebień. Chciała spędzić tu calutki dzień, wsłuchana w szum rzeki i bezpiecznie schowana w cieniu gałęzi. Rozczesała włosy i wyciągnęła się na wypalonej trawie. Przymknęła oczy i wysiliła zmysły dotyku, zapachu, smaku.., nastawiła się na odbieranie lata. Twarda ziemia chłodziła jej ciało, po twarzy łaskotały ją promienie słoneczne. Czuła, jak we włosy wplątują się żywe stworzenia znajdujące w jasnej gęstwinie jedwabnych pasm schronienie przed żarem. Jej ciało stawało się coraz bardziej bezwładne, ciężkie... Jednostajny szum strumienia usypiał, powoli zaczęła zapadać się w głąb ziemi, było coraz goręcej, pod powiekami tańczyły czerwone plamy... Nagle wszystko zaczęło się trząść i nieznośny warkot rozszarpał ciszę... Delikatny dotyk chłodnej ręki zapuścił cień na jej policzku...
- Obudź się księżniczko. Już południe, czas na obiad - Dziewczyna ocknęła się i zdezorientowana zerwała na nogi. Zakręciło się jej w głowie i wbrew sobie oparła się całym ciałem o pień drzewa.
- Nie tak gwałtownie, zrobisz sobie krzywdę - Przed nią stała kobieta, ruda, tęga kobieta pełna ciepła i słodko pachnąca, jak ciasto drożdżowe... Cała powiewała i rzucała błyski. Jej włosy, tusza, sukienka i świecidełka zdobiące szyję oszołomiły dziewczynę. Chciała zapytać, kim jest i czego od niej chce, ale zachłysnęła się jedynie własną śliną.
- Spokojnie, no już, podnieś ręce - Nie wiadomo skąd, nagle pojawiła się druga kobieta, przeciwieństwo rudej, krótko obcięta, wysoka, siwa anorektyczna piękność. Obie w jakiś niewytłumaczalny sposób tworzyły jedność. Były przysłowiowymi dwiema połówkami jabłka, pomarańczy, jak kto woli. Dwa elementy tworzące idealną harmonię. Jedna z nich podała Alicji szklankę z wodą.
- Alicjo, nie powinnaś się tak ekscytować - dziewczyna nie odpowiedziała, a jedynie z wahaniem upiła łyk wody. Pomogło. Serce przestało bić jak oszalałe, a kobiety już jej nie dziwiły. Nagle wydało się jej to zupełnie naturalne, że tu są i patrzą się na nią z uśmiechem.
- Przepraszamy, że tak późno się zjawiamy, ale samochód się nam często psuje.- Alicja bezwiednie obejrzała się w stronę rzeki, nad samym brzegiem stała żółta syrenka malowana w tęczowe kwiaty. Były jak żywe, nawet poruszały się przy każdym silniejszym podmuchu powietrza. To też już Alicji nie zdziwiło. Odzyskała zdrowy rozsądek i już bez trudu, zdecydowanym głosem zapytała:
- Kim jesteście, co tu robicie?
- Nie wiesz? - Zdziwiła się ta ruda i złapała ją za rękę.
- Nie poznajesz nas? - Rozczarowana zapytała ta siwa i pogłaskała ją po głowie. Alicja zawstydziła się, faktycznie, przecież je zna i to bardzo dobrze, ale nie wiedząc, czemu nie potrafiła sobie przypomnieć skąd... Zmarszczyła brwi i spuściła głowę, zrobiło się jej przykro.
- Nie przejmuj się, to nasza wina, Jesteś naszą córką - Już nie miało znaczenia, która to powiedziała. Alicja odetchnęła z ulgą
- Jak mogłam zapomnieć... Łucjo- zwróciła się do siwej i pocałowała ją w policzek
- Rozalio - wtuliła się w ramiona rudej.
- Chodź, jesteśmy głodne, nie mamy zbyt wiele czasu, a chciałybyśmy Ci tyle powiedzieć - Poprowadziły ją jak dziecko uczące dopiero się chodzić, trzymając za ręce. Posadziły na kraciastym kocu. Pośrodku leżał bukiet róż. Łucja sięgnęła po bukiet i sprawnym ruchem oberwała główkę kwiatu, płatki rozsypały się i większość wylądowała łagodnie w brązowej miseczce. Podała ją Alicji. Następnie zapytała:
- Rozalio, dzisiaj liście czy kolce? - to też Alicja przyjęła jako coś naturalnego, jedna miska błyskawicznie napełniła się lekko szeleszczącymi liśćmi, druga z grzechotem wypełniła się kolcami. Alicja nie zastanawiając się długo sięgnęła po pierwszy płatek. Bez wahania wsunęła go do ust. Przez chwilę potrzymała go na języku, a on rozpuścił się jak wata cukrowa, pozostawiając mgiełkę słodyczy.
- Jak Ci smakuje? - Zapytała Rozalia
- Czuję się tak, jakbym dotychczas jadła tylko liście...
- I obyś nigdy nie spróbowała kolców - zaśmiały się wszystkie trzy - a potem wszystko było jak w bajce, jadły i się śmiały, a świat poddał się ich urokowi. Drzewa nagle zakwitły, płatki zaczęły spadać na Alicję, która z przyjemnością przyjmowała tą pieszczotę, po chwili płatki, które pokrywały jej ramiona i głowę, zamieniły się w pierzynkę śniegu. Alicję przeszedł dreszcz, a śnieg zaczął topnieć, resztki zafalowały, następnie uniosły się i zatrzepotały skrzydłami. Już nie było śniegu tylko stado motyli szczelnie otaczające Alicję...
- Dlaczego nas nie słuchasz, jak do Ciebie mówimy - z wyrzutem zapytała Rozalia
- Daj jej spokój, nie widzisz, jak to się jej podoba? - Odpowiedziała jej Łucja -nie jest przyzwyczajona, a to tylko i wyłącznie nasza wina. Nie dbałyśmy o nią - kontynuowała z lekką zadumą...
- Daj spokój, musi się sama nauczyć żyć, przecież cały czas przy niej byłyśmy, nic złego się nie działo, nie możemy jej rozpieszczać...
- Ja uważam, że byłyśmy zbyt surowe...
- Gdzie byłyście przez te wszystkie lata? - Nagle zapytała Alicja. Spojrzały na siebie. Potrafiły porozumiewać się bez słów i Alicja przez chwilę poczuła się wykluczona z całej zabawy... Zrobiło się jej smutno... W głowie na nowo pojawił się mętlik.
- Alicjo, nieważne gdzie, nie miej do nas żalu, że się Tobą nie zajmowałyśmy, byłyśmy ciągle przy Tobie, tylko nie zdawałaś sobie z tego sprawy, ale jak dobrze się zastanowisz przypomnisz sobie, że cały czas wiedziałaś o naszej obecności... Pamiętasz jak kiedyś bawiłaś się gwiazdami? Miałaś wtedy chyba trzy latka. Byłaś takim słodkim bobaskiem, sprawiało Ci to taką radość, żonglowałaś nimi i o mało nie zrzuciłaś księżyca. Chwiał się nieboraczek, z taką siłą ciągnęłaś płachtę nieba... A pamiętasz jak babka opowiadała Ci o aniołach?
- Pamiętam potem jednego zobaczyłam... to Byłaś Ty!... siwy anioł, który siadał na dachu i śpiewał mi do snu...
Alicja wszystko już wiedziała, nigdy nie była sama, dlatego szukała zawsze odosobnionych miejsc, by czuć tę niewytłumaczalną obecność, to bezpieczeństwo. Była pewna, że nic złego nie może się jej przytrafić, bo zawsze ktoś nad nią czuwa. Ale to, co sprawiało jej taką przyjemność, jednocześnie powodowało, że tak bardzo czuła się inna od wszystkich ludzi...
-Wiesz, Alicjo, niektórzy to, że są inni, traktują jako dar, wierz mi nie ma nic gorszego niż banalność, trzeba pielęgnować w nas to, co sprawia, że się różnimy... Może inni tego nie rozumieją, ale to ich sprawa. Głupotę trzeba omijać z daleka, nie dotykaj, nie zbliżaj się, bo tylko się pobrudzisz...
- Ale Alicjo, pamiętaj - odezwała się Rozalia - to czy Twoja inność przyniesie Ci szczęście, czy jedynie wewnętrzne rozdarcie, zależy tylko od Ciebie. To, nad czym nie możesz zapanować, zostaw i nie zawracaj sobie tym głowy, ale to, czym możesz się nauczyć sterować, może Ci przynieść wiele radości
- Tak, kiedyś to zrozumiesz, ale dzisiaj nie zawracaj już sobie tym głowy. Wszystkiego najlepszego kochanie. Pamiętaj, że zawsze jesteśmy przy Tobie i nie smuć się... Zrób wszystko, co możesz, żeby spełnić swoje marzenia, ale jeśli czegoś nie możesz zmienić, zaakceptuj to...
Alicja obudziła się. Zegar wskazywał 10, sen był tak piękny, że nie chciała się obudzić, ale czas najwyższy wstać do pracy. Wiedziała, że to senne marzenie i tak wróci. Co roku na jej urodziny odwiedzają ją matki, ale tylko we śnie... czasami chciała je spotkać w rzeczywistości, tak jak kiedyś w sadzie, blisko rzeki, poczuć ich zapach, przytulić się i żeby nie budzić się z takim upiornym uczuciem pustki. Nad tym nie potrafiła zapanować. Co roku, w dzień jej urodzin, poranek był bolesny. Czas jednak naglił. Ubrała się i wyszła na ulicę. Bez trudu przebiła się przez potok ludzkiej masy i weszła do sklepu. Zmęczona kobieta stanęła przed witryną sklepową i poprawiała włosy. Alicja spokojnie popatrzyła na jej wysiłki. Szklana tafla nie pozwalała kobiecie dostrzec Alicji, a Alicja spokojnie chłonęła wzrokiem jej sylwetkę, obrysowywała jej kontury, powoli ślizgała się po jej krągłościach i wtulała we wnętrze szukając tej struny, która raz wprawiona w ruch wyzwala falę rozedrgania obejmującego całe ciało. Kobieta nagle opuściła ręce i przymknęła oczy, rozchyliła wargi, jej pierś rytmicznie falowała coraz szybciej i szybciej, za nią tłum płynął nieprzerwanym prądem, na chwilę słońce przebiło się przez grubą warstwę chmur, błysnęło i promieniami pobłogosławiło jej głowę. Drgnęła, naprężyła się, uniosła nad Ziemią... zawirowała... Wszystko to trwało chwilkę. Oszołomiona oparła czoło o szybę i przeciągnęła dłonią po piersiach. Podniosła wzrok i spojrzała prosto na Alicję. Jej twarz wygładziła się, na policzkach pojawił się rumieniec. Oczy rozbłysły. Alicja odwróciła się i skierowała się w stronę pólek przepełnionych towarami. Wyładowała wózek po brzegi i szybko zapłaciła. Wybiegła ze sklepu i energicznym krokiem skierowała się w stronę domu. Dziś na obiad będzie tylko makaron z sosem, czuła się zmęczona... Tak bardzo chciała, aby mąż i syn zniknęli. Tylko na dzisiaj... Tak bardzo chciała podziękować matkom za ten prezent. Dużo czasu musiało upłynąć, nim zrozumiała, na czym polega jej niezwykłość. Teraz, gdy już potrafiła spożytkować ten dar, wciąż miała niedosyt. Uwielbiała, gdy pod jej spojrzeniem wszystkie kobiety rozkwitały. Kochała je myślą i spojrzeniem... Wszystkie... Tylko czasami się bała, że tej miłości już nie starczy dla niej samej...
Data publikacji w portalu: 2004-09-17
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »