Dolina Wielkiej Mi³o¶ci
De_Monik www.les.piekielko.pl
(z cyklu "Listy do Niej")
Idê. Wokó³ mnie biel pól, ³agodnie pofalowane obietnice bogatych zbiorów. Ciemnozielona linia lasu, a za ni± pierwsze szczyty gór. Droga krêta, w±ska, przy drodze powyginane czasem drzewa. Wierzby.
Idê. Krok po kroku rozdzieram szklisty mróz, twarz pali od zimna. Rêce w grubych, we³nianych rêkawicach szukaj± dodatkowego schronienia w g³êbiach kieszeni. Zimny wiatr nie daje cia³u ani chwili wytchnienia. Spycha je z drogi, pl±cze nogom oblodzone szlaki... Tutaj, tutaj z brzegu jest trochê rozsypanego ¿wiru... Niepewne kroki... Zimno, bardzo zimno.
My¶lê o Pani...
Pierwsze budynki, solidne niemieckie konstrukcje. Rze¼bione gzymsy. Bramy lepione d³oni± kowala.
Hohenliebental - Dolina Wielkiej Mi³o¶ci. Mój azyl.
Uchylone drzwi pozdrawiaj± uniesion± d³oni±. “Sehr kalt, ja?” . Energiczne potakiwanie g³ow±, daje upust weso³o¶ci. Pewnie, ¿e zimno. Zimno w Dolinie Wielkiej Mi³o¶ci.
W Dolinie Mi³o¶ci... Tutaj nawet strumyk nazywa siê Mi³osnym Strumieniem. Zaszy³am siê w krainie mi³o¶ci. Mi³o¶ci i zimna.
Co Pani robi w taki mróz...? Co Pani mo¿e robiæ..?
Maleñki, wiejski sklepik. Fresk u³o¿onych w ³uk starogermañskich znaków.
Bez s³owa wk³adam w uprzejmie wyci±gniêt± d³oñ pude³ko z 40 - watow± ¿arówk±. Pikniêcie zdejmowanego kodu - system jedynkowy wytropi³ mnie nawet na tym koñcu ¶wiata...
“Bitte schön!, auf Wiedersehen!” (...). “Danke. Tschüs!” - podparte wykwit³ym nagle na ustach u¶miechem i ju¿ za moment bezkompromisowe “trzask!” drzwi znowu stawia mnie twarz± w twarz z mrozem.
Mróz w Dolinie Wielkiej Mi³o¶ci
My¶lê o Pani... Chcia³abym pokazaæ Pani tê drogê krêt±, w±sk±, posypane szronem pola, litery nad progiem, gdzie teraz stojê. Chcia³abym opowiedzieæ Pani o Dolinie Mi³o¶ci. Chcia³abym opowiedzieæ Pani o mi³o¶ci w³a¶nie...
Dom. Biel szczytowej ¶ciany, jakby w opozycji do czerni asfaltowej nitki. Mostek. Przerzuconych przez strumieñ szesna¶cie wygiêtych w ³uk desek. Mosiê¿na klamka w bramie. Jeszcze tylko kilka kroków dziel±cych mnie od sieni, tam koty tañcz±ce wokó³ nóg, wysoki próg, sosnowe drzwi i kuchnia. Kuchnia, a w niej drewniany stó³ pod oknem i rze¼bione dobrotliwo¶ci± dwa krzes³a. I parapet taki szeroki, a na nim siedem ró¿nych kwiatów, jak na wspólnym mianowniku. I piec chlebowy. Wysoki, kaflowy, ciep³y...
Patrzê na Pani d³onie, wysuniête nad czarno-czerwieni± p³yty.
Tak, zimno dzi¶. Zimno w Dolinie Wielkiej Mi³o¶ci.
Opowiem Pani o mi³o¶ci...
Na pocz±tek o tej pierwszej, pó¼niej o tej drugiej i o tej trzeciej...
A pó¼niej, po herbacie pitej z kubka w tulipany, opowiem Pani o tej ostatniej mi³o¶ci. O tej, która zabi³a we mnie wszelk± wiarê i na g³ucho zatrzasnê³a drzwi do nadziei.
To sta³o siê gdy mia³am 16 lat. Przysz³o samo, otar³o siê o mnie pieszczot± d³oni w podziêce za pisane na kolanie wypracowanie o j e j najlepszej kole¿ance. Pó¼niej pierwszy erotyczny sen z majacz±cym, niekszta³tnym udzia³em kobiety i znowu jej d³oñ na mojej, gdy pó³le¿±c na szkolnej ³awce, g³o¶no i bez cienia skrêpowania dzieli³am siê tym snem z kole¿ankami. A chwilê pó¼niej nie znaj±ce lito¶ci odpytywanie pod tablic± i bezpardonowe “Siadaj! Trzy z dwoma!”
- Trzy z dwoma?! Przecie¿ odpowiedzia³am na w s z y s t k i e pytania!?
- Ma³o? Proszê bardzo! Mo¿e teraz odechce ci siê g³upich snów!
W¶ciekle wci¶niêty do dziennika “niedostateczny” uczy pierwszych, zdumionych jeszcze, pozorów.
I znowu jej d³oñ, podnosz±ca rzucony z impetem zeszyt. Znowu jej d³oñ. I jej oczy. I g³os...
- Nie przejmuj siê.
Zielone ¼renice mówi³y mi wówczas o strachu, dumie i nadziei. Dawa³y si³ê. Namawia³y do buntu...
- Pani profesor! Mog³abym przygotowaæ nastêpny temat na lekcje przygotowania do ¿ycia w rodzinie?
- A o czym chcesz mówiæ?
- Nie wiem... mo¿e o h o m o f o b i i ?
i tamten cudowny, letni wieczór, tu¿ przed wakacjami, kiedy zabra³a mnie od ogniska i zaprowadzi³a daleko w g³±b parku. I ogromny czerwony byk, na którego widok zatrzyma³am siê tak gwa³townie, ¿e wpad³a na mnie w ciemno¶ci i omal nas obu nie wywróci³a. I chichot. Niemo¿liwe do opanowania rozbawienie.
- Bardzo siê cieszê, ¿e tu przyjecha³a¶.
i jej usta. Pierwszy, jeszcze nie namiêtny, ale ju¿ czu³y poca³unek. Do dzisiejszego dnia pamiêtam tylko tamte usta. ¯adnych innych. Poca³unki kobiet, jak koraliki nanizane na w±t³± nitkê wspomnieñ, poca³unki nie do rozró¿nienia.
Mia³y¶my po siedemna¶cie lat, gdy ze sob± zamieszka³y¶my. Dwadzie¶cia jeden, gdy nasze drogi siê rozesz³y. Dwadzie¶cia piêæ, gdy ponownie us³ysza³am w s³uchawce jej g³os. Dzisiaj ja mam trzydzie¶ci jeden, ona wci±¿ trzydzie¶ci - nasze ¿ycia dzieli pó³ roku czasoprzestrzeni.
Ona zapewnia mnie, ¿e dzi¶ ju¿ nie wierzy w mi³o¶æ, za to wierzy w przyja¼ñ i jest jedyn± osob±, której ufam. Tylko ona widzi mnie w tekstach piosenek.
to ona pokaza³a mi Dolinê Wielkiej Mi³o¶ci z jej, Mi³osnym Strumieniem. To ona zapisa³a na mojej skórze, d³oniach, ustach, na opuszkach palców moj± Pierwsz± Wielk± Mi³o¶æ. I to ona j± zabi³a.
Pó¼niej przysz³a mi³o¶æ druga. Wyskandowana na wzór obowi±zuj±cych norm. Cztery lata podzielone w systemie kwartalnym. Jeden kwarta³ z nim, trzy bez niego. I W¶ciek³o¶æ wstaj±ca ka¿dego ranka razem ze mn± z ³ó¿ka. Bunt! Nienawi¶æ do siebie i ¶wiata! I siebie! I ¶wiata!
Wyrzuca³am go ze swojego ¿ycia cztery razy. Cztery razy wraca³. Nie ba³ siê poni¿ania, pogardy. Nie ba³ siê nawet razów spadaj±cych na jego twarz. Wszystko byleby móg³ mnie kochaæ. Nienawidzi³am go! Nienawidzi³am siebie. Nienawidzi³am ¶wiata.
W koñcu zrobi³ co¶, za co kaza³am mu zap³aciæ jego w³asnym ¿yciem.
I przysz³a mi³o¶æ trzecia. Mia³a znaczek z rycin± dworku w Kartuzach i napisana by³a drobnym, starannym pismem. Dla tej mi³o¶ci zostawi³am za sob± zgliszcza wszystkich mostów i objê³am spojrzeniem jedynie skrawek wszech¶wiata wype³niony jej osob±.
Po pierwszych o¶miu miesi±cach, regularnie odcinana od ka¿dej pomocnej d³oni, modli³am siê o to, by straciæ przytomno¶æ pod nastêpnym razem. Zwiniêta w k³êbek na pod³odze, wystawiona na pastwê jej w¶ciek³o¶ci z wolna ucieka³am w ob³êd. Jedyne schronienie przed jej ob³êdem.
A¿ w koñcu pope³ni³a b³±d. Po trzech latach doskonalej izolacji od ¶wiata, zbyt pewna siebie, pozwoli³a bym podesz³a za blisko do drzwi. Uciek³am.
Czwarta mi³o¶æ, jak b³ysk flesza i rozsypane na poduszce kruczoczarne loki, otworzy³a mi drzwi do prawdziwego po¿±dania. Zarysowa³a siê pod palcami nienasyceniem i g³odem kobiecego cia³a.
Pi±ta, w³a¶ciwie niechciana, nieudaczny i nieuczciwy < klin klinem>, wprowadzi³a mnie do ¶wiata wyimaginowanych znaczeñ i emocji. Naznaczy³a odpowiedzialno¶ci± za moje w³asne uczucia i nauczy³a pokory.
I szósta, przesycona s³owem, zaprowadzi³a mnie na skraj ludzkiej u³omno¶ci. Postawi³a przed faktem dokonanym i kaza³a wybieraæ pomiêdzy Prawd± i Fa³szem.
(...) Kuchnia, a w niej drewniany stó³ pod oknem i rze¼bione dobrotliwo¶ci± dwa krzes³a. I parapet taki szeroki, a na nim siedem ró¿nych kwiatów, jak na wspólnym mianowniku. I piec chlebowy. Wysoki, kaflowy, ciep³y. I Pani naprzeciwko mnie, z kubkiem paruj±cej zio³owej herbaty w d³oniach. Dym kadzide³ka snuje siê wspomnieniem pomiêdzy meblami, na kolanach u¶piony pieszczot± kot.
- Jak Pani my¶li, dok±d w koñcu zaprowadzi mnie ta moja droga wiod±ca z Doliny Wielkiej Mi³o¶ci?
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie
nastêpne opowiadanie »