Wywoływałyście kiedyś duchy? Bo ja tak...
De_Monik www.les.piekielko.pl
Wywoływałyście kiedyś duchy?
Bo ja tak i mam nawet sporo doświadczeń i przemyśleń z tym związanych.
Zacznę od doświadczeń, bo to problem nader ciekawy a i wywołujący niemało emocji.
Zaczęło się zupełnie niewinnie. Kiedyś, jeszcze w Bydgoszczy stworzyłyśmy istny babiniec i nie obarczone obowiązkami domowymi (bo jakież obowiązki może mieć sześć bezdzietnych i niezamężnych kobiet?) postanowiłyśmy zorganizować SEANS SPIRYTYSTYCZNY.
Mój Boże, jakież emocje temu towarzyszyły. Zupełnie niedoświadczone, ze znikomą tylko znajomością tematu zasiadłyśmy do stołu z rozrysowanym alfabetem, liczbami i podstawowymi odpowiedziami. Oczywiście dla podniesienia nastroju (jakby mało nam było) poczekałyśmy z tym wszystkim do godziny 00:00, zapaliłyśmy świece, oparłyśmy palce na pożyczonym specjalnie na tę okazję porcelanowym spodku i.. wtedy pisząca te słowa De_Monik spojrzała na siedzącą naprzeciwko Agnieszkę i... i dostała ataku śmiechu. Znacie to nerwowe chichotanie nie do opanowania?
Tak właśnie było. Palące się świece, stół przygotowany do seansu, zniecierpliwione koleżanki i chichocząca się De_Monik. Żeby było jeszcze śmieszniej po kilku minutach pałeczkę przejęła Agnieszka i uraczyła nas perełkami śmiechu i... perłowymi łzami.
Tego zgromadzonym paniom było już za wiele i postanowiły skończyć z tymi bzdurami (jak się zaczęła o naszej zabawie wyrażać Wiesia - najstarsza z nas i - miedzy nami mówiąc, chyba najbardziej "pokręcona").
Wtedy to Aga, bardzo skruszona i zupełnie ogłupiała zbliżyła dłoń do spodka... a ten jak nie ruszy!!!
Uff! Aż podskoczyłyśmy wszystkie na swoich krzesłach.
Później było już tylko ciekawiej.
Aga pośredniczyła między nami a pewną kobietą uskarżającą się na swój los i prosząca modlitwę Najciekawszy był fakt, że gdy zapytałyśmy, w czym miałaby pomóc ta modlitwa, to takiego stało się w jej życiu, pani natychmiast przestała być delikatna i cierpiąca a stała się przerażonym dzieckiem, stojącym przed rozwścieczonym mężczyzną i zapłakaną kobietą. Zapytałyśmy dziecka, kim jest i czego się boi, a odpowiedź, jaką uzyskałyśmy przyprawiła nas o dreszcz grozy.
Rozwścieczony mężczyzna (ojczym dziecka) miał bowiem je udusić, a kilka lat później wepchnąć pod pędzący pociąg jego matkę. Brrr...
Aga, teraz już tylko płacząc, zapytała jeszcze czy ktoś dowiedział się o tej zbrodni i czy sprawca został ukarany i wtedy talerzyk zupełnie oszalał. Zaczął wirować tak, że omal nie spadł nam na podłogę ( a to podobno rzecz, której należy najbardziej się wystrzegać podczas takich seansów). Przesuwał się z ogromną siłą, a w pokoju powiało prawdziwą grozą. Wiesia nie wytrzymała i ruszyła, by zapalić światło, a wtedy nasz nowy znajomy napisał :00, krótkie GDZIE! sadowiąc przerażoną Wiesię z powrotem na krześle. Żadna z nas nie odważyła się już nawet odezwać w oczekiwaniu na dalszy ciąg wypadków.
Spodek przez kilka minut kręcił ósemki, przesuwał się z impetem od krawędzi do krawędzi stołu, objeżdżał alfabet... aż wreszcie, zupełnie niespodziewanie napisał TY i zatrzymał się przede mną!
Przyznaję, wolałabym uniknąć tego zaszczytu. Na szczęście im bardziej ktoś na mnie krzyczy i stara się mnie przestraszyć, zbieram się w sobie i oblekam z zbroję racjonalnego spokoju (lata treningu). Tak było i tym razem. Zaczęłam zadawać pytania, na które nasz Szaleniec odpowiadał z charakterystyczną dla siebie gwałtownością, ale nie próbując już na mnie pofukiwać, tak jak to zrobił z Wiesią. Dziewczyny bały się uczestniczyć w tej wymianie, więc miałam pełne pole do popisu.
I co się okazało?
Nasz duch był z nami od pierwszych minut seansu. Czekał już niemal na nas. I daleko mu było do smutnej kobiety i do przerażonego dziecka. Ba! Nie miał z nimi nic a nic wspólnego, chciał tylko - jak to jest w zwyczaju takich istot (o czym przekonałam się podczas późniejszych seansów) zwrócić na siebie uwagę i nakłonić nas do zmówienia za niego jakiegokolwiek modlitwy. Za jaką zbrodnię pokutuje nie był w stanie odpowiedzieć. Stwierdził BYŁEM ZŁY i to wszystko. Poprosił jeszcze by Agnieszka zapaliła świece na jego grobie i wskazał nawet numer kwatery na Powązkach, ale tym miała zając się Agnieszka, więc wyrzuciłam tę informację z pamięci, szczególnie że wtedy jeszcze byłam bardzo daleka od przyjazdu do Warszawy.
Taki był ten pierwszy raz, nic więc dziwnego, że jeszcze niejednokrotnie zasiadałam do stolika z rozrysowanym alfabetem...
Późniejsze seanse w tym samym gronie, to już małe wycieczki w nasze "poprzednie wcielenia" i postać Ały - jak siebie sama określiła "kobiety wszechwładnej i bardzo pięknej" w jakiś magiczny sposób uwięzionej we Wiesi. W ogóle nasze seanse w dużej mierze kręciły się właśnie wokół Wiesi. Wiesia np.: zmuszała mnie do powtarzania po kilkadziesiąt razy numerów Lotka, jakie mają się pojawić. Wypadło na mnie, ponieważ nie mam zielonego pojęcia o liczbie grających kul ani form losowań, więc wyniki mogłyby najbardziej wiarygodne. Że nie wspomnę już o zawiązanych oczach. Strasznie tego nie lubiłam i przyznaję, wcale nie życzyłam Wiesi wygranej. I co? No i wygrała. Pięć z sześciu podawanych w kółko liczb było prawidłowych... ech!, że też wtedy nie postawiłam...
Inna histeria z Wiesią, to psota Ały. Pewnego razu w tajemnicy przed Wiesią (z wiadomych powodów... LOTEK... zasiadłyśmy do stolika i gdy tylko pojawiła się Ała, zapytałyśmy, co tam u Wiesi? (wyjątkowo się nie lubiły, a Ała miała cudownie cięty języczek i często umierałyśmy ze śmiechu nad jej komentarzami. Tym razem Ała powiedziała ONA SIĘ NUDZI. A my na to "to ją jakoś zabaw". Wyobraźcie sobie nasze zaskoczenie, kiedy w tej samej sekundzie z kuchni dobiegł krzyk Wiesi "moje włosy!!!" a sama Wiesia wpada po chwili do naszego pokoju z obłędem w oczach opowiada nam jako to siedziała "znudzona w kuchni (to jej słowa) i nagle poczuła jak ktoś boleśnie pociągnął ja za włosy.
I to nie raz. Rzecz jasna żadna z nas nie puściła pary z ust., czyja to mogła byc sprawka.
Była jeszcze pewna noc, kiedy to obudziło mnie szuranie przesuwajacego się po stole spodka. Samoistne przesuwanie się! Starałam się obudzić Elkę, żeby mieć jakiegoś świadka na to, co się dzieje, ale ruch ustał, a Elka tylko się na mnie zezłościła.
Innym razem - mieszkałyśmy wtedy we wrocławskim hotelu Tumski (piękne miejsce, ale kiepskie jedzenie). Tuż po Bożym Narodzeniu zaprzyjaźniona pokojowa opowiedziała nam jak to w przeddzień świąt sprzątała na IV piętrze, kiedy poczuła za plecami czyjąś obecność. Obróciła się, ale nikogo nie było. Pomyślała, że może chłopcy z recepcji robią jej żarty, więc schowała się tak by mieć widok na windę oraz drzwi wejściowe i czekała. Nie długo, jak się okazało, bo prawie natychmiast usłyszała wyraźne kroki i skrzypienie butów, ale na korytarzu nie zobaczyła nikogo.
Na koniec wyjaśniła, że trzaskanie drzwiami, otwieranie się kurków z wodą, dźwięk podobny do uderzania drewnianą laską o szklane elementy i podobne fenomeny są na porządku dziennym w tym hotelu i że jest to podobno duch dyrektora znajdującej się tu dawniej bursy dla chłopców. Bała się nam o tym powiedzieć wcześniej, bo wiadomo jak reagują goście (...), a my miałyśmy tam być przez blisko trzy miesiące - wiecie... kasa. Oj, naiwni...
Jeszcze tego samego wieczoru siadłyśmy do tablicy. Oto historia naszego ducha...
W ostatnich latach XVIII w. ("za Maksymiliana", jak się wyraził nasz duch) pojawia się we Wrocławiu młody człowiek - kupiec, dosyć majętny, ale bardzo niespokojny duchem...;o). Ma on przy sobie sporą ilość pieniędzy oraz biżuterię i inne dobra materialne, która w miarę łatwo jest spieniężyć Jego wizyta we Wrocławiu ma być krótka, jest do właściwie tylko przystanek w drodze na wschód. Na czas pobytu w mieście zatrzymuje się u zakonników. (Wrocławianki zapewne jeszcze dziś odnalazłyby ów zakon, chodzi bowiem o Kanonię bodajże na wyspie Piaskowej, bardzo blisko wyspy Słodowej i hotelu Tumski - kojarzycie? Mogłam pokręcić nazwy wysp, ale w każdej chwili mogę tam Panie zaprowadzić).
Wracając do naszego podróżnika - zbierał się on już do dalszej drogi, gdy w mieście wybuchły jakieś rozruchy. Zakon dawał mu, co prawda bezpieczne schronienie, ale kupiec obawiał się o swój majątek. Wybrał się więc do znajomego, który związany był interesami z rodziną naszego bohatera już od wielu lat. Ten niemłody już człowiek zaproponował pewne rozwiązanie. Majątek miał być zamurowany w szybie wentylacyjnym jednego z podlegających mu młynów wrocławskich (Maria Magdalena - drogie Wrocławianki...). Tak też się stało. Niestety nasz duch miał nigdy nie odzyskać swoich dóbr. Dlaczego? Nie wiem. Stwierdził tylko NIEGODZIWY CZŁOWIEK PRZECIĄŁ MI DROGĘ.
Od tamtego dnia wciąż krąży wokół swojego skarbu, próbując go odzyskać. Takie historie nie robią już na nas większego znaczenia, pytamy więc gdzie dokładnie jest schowana skrzynia ze złotem - jak zwykł określać nasz kupiec swój kapitał. Wtedy uzyskujemy odpowiedz NUMER OSIEM. Pytamy, co uzyskamy, jeśli pomożemy odzyskać mu majątek i otrzymujemy obietnicę kupienia hotelu, w którym się znajdujemy o ile pozwolimy by zamieszkiwały go "dusze".
Hotel dla duszy, ech! Ale Elka jest wyraźnie podekscytowana, koniecznie chce sprawdzić prawdziwość podanych danych. Idziemy więc do młyna. Numer osiem jest dla nas niczym innym jak numerem mieszkania, szukamy więc spisu mieszkańców. Oczywiście nie ma niczego takiego. Szukamy "po drzwiach"... 1,2,3,4...i nagle 14,15... kurcze! Pukamy pod 14 - chociaż jest późno, ale Elka nigdy nie rezygnuje z raz powziętego planu. Zaspany mężczyzna nad wyraz grzecznie, jak na okoliczności informuje mnie, że "ósemka" jest w starej, niezamieszkałej części domu na I piętrze
Idziemy i rzeczywiście mijamy 6,7... i 9... (sic!) co jest!? Wtedy słyszę Elki - "patrz!". Przed nami mur szybu wentylacyjnego z (o, matko!) zamurowanym oknem wentylacyjnym Robi mi się "cieplutko".
A jeszcze cieplej, kiedy za załomem dostrzegam nienumerowane drzwi, które mogą być naszą "ósemką". Co Panie na to? Tylko kuć, prawda?
OK., tyle na temat doświadczeń - chociaż podobnych historii mogłabym tu przytoczyć całe mnóstwo.
Teraz czas na PRZEMYŚLENIA.
Powiem krótko, mimo że ogromna ilość przeżytych sytuacji związanych z wywoływaniem duchów niesie ze sobą atmosferę historii nie z tej ziemi, to ja mam jednak przeświadczenie, że wszystkie one pochodzą stąd, a dokładnie mówiąc ze mnie. Dlaczego, tak myślę? Posłuchajcie tego...
Pewnego razu znana Wam już Wiesia poprosiła mnie bym "pokazała duchy" odwiedzającemu ją gogusiowi. Szczerze nie lubiłam tego faceta. Nie znosiłam oznak jego bytności w łazience, nie korzystałam z kuchni pod jego obecność, a woda kolońska, której używał powodowała niepokój w moim żołądku. Słowem nie miałam najmniejszej ochoty na seans z tym typem. Niestety Wiesia nalegała, a potrafiła nalegać - wierzcie mi.
Poszłam więc wściekła do saloniku, posadziłam Wiesię i jej chłoptasia przy stoliku a sama nawet nie siadając niemal natychmiast wprawiłam spodek w ruch, przywołując niedawno zmarłego ojca naszego spirytystycznego neofity. Dla większego wrażenia poprosiłam, żeby spodek dotykali tylko Wiesia i jej gość a ja z dłonią jakieś 10 cm nad spodkiem patrzyłam przed siebie. Nasz duchowy tatuś miał dla swojego syna bardzo krótką wiadomość ŻYJESZ W GRZECHU. NIE DBASZ O RODZINĘ. PRZEKLINAM CIĘ! Synuś zbladł i jakoś wyjątkowo szybko wyszedł od Wiesi. Później pojawił się już tylko raz - po swoje rzeczy. Wrócił do żony...
Innym razem wałęsając się z Elką po ruinach ogromnego w założeniach pałacu Krzyżtopór (cudowna budowla. Eklektyczny pałac budowany na wzór kalendarza solarnego, za czasów swojej świetności porównywany z Wersalem - bardzo polecam. Jedzie się tam południową trasą od Sandomierza, a miejscowość zaczyna się zdaje się na "U"... piękne, naprawdę piękne miejsce). Naraz Elka wpadła na pomysł, żebyśmy wzięły ze sobą jakieś kamienie, troszkę piachu i na tej podstawie spróbowały wywołać energie związane z dawnymi mieszkańcami Krzyżtopora. Zanurkowałam się więc w podziemia jednej z czterech baszt i wytargałam z najgłębszej rozpadliny, co tylko zmieściłam w dłoni.
Po powrocie, chociaż bardzo bolała mnie głowa i byłam wykończona Elka posadziła mnie przy stole. Wtedy (mam tego zupełna świadomość) spreparowałam jakąś krwawą historię (stwierdziłam, że taka właśnie usatysfakcjonuje Elkę najszybciej) o głodowej śmierci obrońców pałacu, którzy po przegranej bitwie zostali zamknięci właśnie w tej wieży. Rzecz banalna - dodałam więc watek o nieuczciwości zdobywców, którzy przyrzekli "nie zabijać" obrońców pod warunkiem, że ci poddadzą im pałac.
I rzeczywiście NIE ZABILI ICH PRZECIEŻ.
I wtedy również skumulowałam potężną energię, która pozwoliła mi niemal w ogóle nie dotykać spodka.
Albo to...
Pewnego razu odwiedziły nas znajome. Dla uatrakcyjnienia im pobytu zaczęłam troszeczkę opowiadać o naszych doświadczeniach spirytystycznych. Zapytały czy mogłybyśmy porozumieć się z ich nieżyjącymi bliskimi.
Nie ma sprawy...
Seans rozpoczęłyśmy dosyć wcześnie Zza okna dobiegał jeszcze spory ruch uliczny (Wrocław o godzinie 17, okolice dzisiejszej KOGENERACJI... wierzcie mi Trasa Łazienkowska niczym). Skwar i niewielka, co prawda, ale zawsze jakaś ilość alkoholu we krwi Słowem bardzo kiepskie warunki na takie eksperymenty. Niestety, słowo się rzekło. Spodek ruszył po kilku minutach i na scenę wkroczył ojciec Zosi. Jego pierwsze słowa brzmiały NIE JESTEM ZADOWOLONY Z POCHÓWKU. JEST MI CIĘZKO. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że człowiek ten zginął podczas walk przy wschodniej granicy kraju, a jego ciało było kilkakrotnie przenoszone (co nie miało wiele wspólnego z ekshumacją) aż w końcu całkiem niedawno Zosia pochowała "umowne" szczątki ojca w miejscu gdzie zginął, a za pomnik posłużył jej kamienny obelisk. Tyle Zosia. Kiedy przyszła kolej na Sabinę litery przestały się układać w jakąkolwiek logiczną całość. Wtedy, wiedząc o ogromnym szacunku, jakim Sabina dążyła ojca "wyprodukowałam" na tablicy JESTEM Z CIEBIE DUMNY TYLKO NIE ZOSTAWIAJ MATKI.
Panie były bardzo zadowolone, a ja - cóż... miałam mieszane uczucia...
Wnioski: Jestem przekonana o istnieniu zjawisk typu: telepatia, astrosom i wędrówki poza ciałem czy jasnowidzenie albo telekineza, ale duchy... chyba jednak nie.
A Panie, co o tym sądzą?
Wasza De_Monik
(teraz już chyba poznałyście tajemnice mojego nicka ;o)
PS: w tym miejscu chciałabym zaprosić do wymiany przemyśleń i spostrzeżeń wszystkie te Panie, którym nieobce są zjawiska związane z elektromagnetyczną czy biograwitacyjną łącznością.
Może udałoby nam się stworzyć grupę "wsparcia"... bo po cóż np.: prosić szefa o podwyżkę, skoro można mu to delikatnie zasugerować ;o)...
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »