KOBIETA Z NASZEGO BRZEGU

Lady Lucyferia lady_lucyferia@go2.pl
Lilię poznałam w supermarkecie. Przypadkiem - tak jak się poznaje miliony osób, które mają (chociażby w nieznacznym stopniu) wpływ na dalszy tor naszego życia.
Pamiętam, że miała na sobie bordową sukienkę w białe orchidee i pachniała magnolią. To było tego poranka, gdy Damian oświadczył, że odchodzi, co napełniło mnie bezdenną rozpaczą. Pewnie dlatego, że biała suknia wisiała już w szafie, a mama wraz z kucharką dopinały menu na ostatnią pętelkę.
Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Starym zwyczajem wyszłam więc na zakupy. Pchając przed sobą ogromny koszyk, bezmyślnie wodziłam nieobecnym wzrokiem po półkach. Zawsze pomagało, ale nie tym razem. Zupełnie nie wiem, dlaczego zaczęłam przebierać w pomarańczach - nigdy za nimi nie przepadałam, i dlaczego akurat zatrzymałam się przy owocach. Zazwyczaj w takich chwilach kupuje się tonę słodyczy, by ją zajadać w samotności przed telewizorem, obficie przy tym wylewając łzy.
Torebka nie wytrzymała ciężaru i uwolniła cytrusy, które rozsypały się po całym stoisku. Jeden z nich potoczył się wprost pod jej nogi. Zgrabnie podniosła pomarańczową kulkę, uśmiechając się serdecznie w moim kierunku. Oprzytomniałam i zrobiło mi się strasznie głupio.
Zabawne - mijało nas tylu ludzi, a nikt tego nie zauważył. Wszyscy przechodzili obojętnie, a ona... Zażartowała, że małe podróżniczki chciały wybrać się na kolejną wycieczkę i pomogła mi je zbierać. Podziękowałam za pomoc i tu by się mogło wydawać, że nasze drogi się rozeszły, że to tylko epizod, jakich pełen jest żywot każdego człowieka - nic bardziej mylnego.
Jakąś godzinę później znalazłam się w kawiarni "Rosarium". Dostałam moją cafe latte i... niezamawiane towarzystwo. Kelnerka przyniosła pudełko chusteczek i postawiła obok spodka.
- Może mogę jakoś pomóc? - zapytała niepewnie - Czasem rozmowa z całkiem obcą osobą jest najlepszym lekarstwem na zmartwienia. - dodała po chwili.
Otarłam zapłakane oczka i spojrzałam na nią, przytakując przyzwalająco. Wtedy rozpoznałam moją znajomą z supermarketu.
- Jestem Lilia - uśmiechnęła się, podając mi dłoń.
- Lucyna - odwzajemniłam ten gest.
Opowiedziałam jej o tym, co trapiło mą duszę i od razu zrobiło mi się lżej, zwłaszcza, że Lilia miała niespotykany dar rozładowywania napiętych sytuacji i wszystko potrafiła tak zinterpretować, że na dobrą sprawę każda katastrofa urastała do rangi zrządzenia losu i niepowtarzalnej szansy. Od tamtej pory stałyśmy się nierozłączne. Wspólne wyjścia do kina, restauracji, teatru. Dzieliłyśmy tak wiele zainteresowań - to było niezwykłe.

We wrześniu wygasała moja umowa najmu mieszkania i musiałam znaleźć inne lokum. Lilia zaproponowała, żebym się do niej wprowadziła. Piotrek, jej brat, dostał pracę w Gdańsku i na dniach miał się wyprowadzać. Czyż mogłam sobie wymarzyć wspanialszą sublokatorkę? Zgodziłam się bez wahania. Jesienno-zimowe miesiące mijały nam na spacerach w strugach deszczu, uczęszczaniu na zajęcia aerobiku, wspólnym pichceniu i wielu innych ciekawych zajęciach, na które będąc z Damianem nie miałam czasu ani chęci. Patrząc z perspektywy czasu, zrozumiałam, że na każdym kroku zabijał moją osobowość i byłam na siebie zła, że pozwalałam mu na to. Przy Lilii - kwitłam, odkrywałam swe ukryte talenty i nauczyłam się uśmiechać. Stałam się kimś lepszym i było mi dobrze we własnym towarzystwie. Dni, gdy czułam się gorsza i taka blondynkowo-niedoinformowana, bo nie miałam pojęcia o czym rozmawia "mój luby" z kolegami, odeszły w zapomnienie.
To było w maju, minął prawie rok odkąd się poznałyśmy. Kolacja, świece, nastrojowa muzyka, wino... Ona w czarnej, atłasowej sukni kupionej specjalnie na tę okazję. Swe śliczne, hebanowe włosy upięła w kok, z którego wysuwające się pasemka dodawały jej jeszcze większego uroku. Lubiłam, gdy się tak czesała. Świętowałyśmy jej urodziny. Poprosiła, bym pomogła jej zapiąć wisiorek z granatów, który jej podarowałam. Gdy musnęłam jej szyję, drgnęła, ale jakoś wtedy umknęło to mej uwadze. Chwilę później (jakby wahała się rozważając, czy powinna) odwróciła się powoli i zarzuciwszy ręce na moje ramiona obdarzyła mnie najbardziej zmysłowym pocałunkiem, jakiego zaznałam w dotychczasowym życiu. Spojrzawszy w moje zdziwione oczy, natychmiast mnie przeprosiła i szybko wybiegła z domu.
Musiałam sobie wszystko poukładać, odpowiedzieć na kilka pytań, na które tak naprawdę miałam już gotową odpowiedź. Minęła dość długa chwila, zanim zebrałam się w sobie na tyle, by móc ją odnaleźć, by nabrać przekonania o słuszności podjętej przeze mnie decyzji.
Nie musiałam długo szukać - zbyt dobrze ją znałam. Pobiegła nad rzekę - nie miała tu żadnej rodziny, u której mogłaby się schronić, a wszyscy nasi przyjaciele spędzali ten weekend poza miasteczkiem. Myślę, że nawet gdyby miała do kogo pójść i tak wybrałaby to miejsce. Potrzebowała samotności.
- Lili - ocierałam łzy płynące po jej policzkach - to nie jest odpowiedni czas na płacz - poddawała się tym czynnościom bez oporu, pozwoliła zaprowadzić się do domu. Całą drogę przebyłyśmy w milczeniu. Gdy przekroczyłyśmy próg naszego przytulnego mieszkanka, przerwała tę ciszę, a jej głos był ledwie słyszalny, że aż przypominał szept.
- Lucy, ja nie wiem, co... - lecz nie pozwoliłam jej dokończyć.
W przyćmionym blasku świec wyglądała tak pięknie. Zawsze patrzyłam na nią inaczej niż bym sobie tego życzyła. Czasem z podziwem, innym razem z fascynacją. Bałam się przyznać przed sobą, że mnie pociąga. Udawałam, że nie widzę tego, że i ja nie jestem jej obojętna. Że nie dostrzegam tych wszystkich drobiazgów, świadczących o zainteresowaniu moją osobą. To przecież dla mnie w sobotnie przedpołudnie zamiast chodzić w wyciągniętym swetrze - zakładała sukienki, które razem kupowałyśmy i obrysowywała swoje zielonkawe oczy czarną kredką. Ja natomiast - dość dobrze maskowałam swoją słabość do tej najdoskonalszej istoty, bo "to przecież takie niezdrowe". Przeświadczenie wyniesione z domu rodzinnego pokutowało we mnie latami. To co się wydarzyło owego wieczoru, obróciło mój światopogląd o 360 stopni. Dopuściłam do świadomości fakt, że jej pragnę i że ona pragnie mnie... I dałam sobie prawo do tej "grzesznej" miłości.
Cóż za ironia - całe życie się dziwiłam, że nie jestem w stanie znaleźć sobie miejsca na  tym odrażającym świecie. Szukałam spełnienia tam, gdzie nie mogłam go odnaleźć, zamiast zapytać samą siebie, co mi przeszkadza w osiągnięciu szczęścia.
Tego właśnie wieczora miał miejsce nasz pierwszy raz. Mój pierwszy raz z kobietą... I pierwszy dzień, kiedy to bez żadnego zawstydzenia przyznałam się do tego, że kocham Lili. Pierwszy dzień naszego wspólnego życia. Do tej pory nikt tak naprawdę nie wie, co nas łączy. W małomiasteczkowym świecie pełnym homofobów przedszkolanka będąca lesbijką jest nie do zaakceptowania.
Miałyśmy tyle wspaniałych planów na przyszłość....
Po ponad roku wspólnego życia zdecydowałyśmy się na dziecko, które Lili miała wydać na świat. Targały nią pewne obawy o przebieg ciąży - w rodzinie Lili dość często dochodziło do poronień, ale ostatecznie zdecydowała się na ten krok. Ja, niestety, w związku z wrodzoną bezpłodnością, nie mogłam dać nam upragnionego maleństwa. Znalazłyśmy odpowiedniego kandydata na "sprawcę zbrodni", po czym, aby mieć pewność, że wszystko będzie przebiegać bez najdrobniejszych komplikacji, umówiłyśmy wizytę u lekarza i... to był początek piekła. Diagnoza brzmiała jak wyrok: rak piersi. Cały świat runął nam na głowę. Długotrwała i wyniszczająca chemioterapia. Musiałam być silna dla niej. Ale gdy tylko byłam całkiem sama - kuliłam się w kącie i zaczynałam płakać. Wspierałam ją jak tylko potrafiłam, ale sama również potrzebowałam wsparcia. To było piekło. Patrzysz na ukochana kobietę i się zastanawiasz, kiedy odejdzie z tego świata. Na nowo odkrywasz jak bardzo jest ci droga.
Nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że wychodząc do sklepu po bułki może wpaść pod samochód, że wtedy możesz oglądać ją ostatni raz, ale gdy rak pojawia się w waszym życiu, liczysz skrupulatnie godziny, błagając o kolejną sekundę...
Lili wyszła z tego obronną ręką. Patrząc na nią, nie można powiedzieć, że otarła się o śmierć - wciąż pełna jest zaraźliwego optymizmu, ale ja się zmieniłam. Czasem budzę się w nocy i wsłuchuję w jej oddech, jakbym z niego mogła odczytać czy nastąpił nawrót choroby.
Nasze marzenia o powiększeniu rodziny legły w gruzach.
Czy kiedyś będziemy mogły zaadoptować upragnione dziecko?
Data publikacji w portalu: 2005-03-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024