Czarna tęcza
De_Monik www.les.piekielko.pl
"Jest taka młoda" - pomyślałam, patrząc, z jaką skwapliwością wygląda kolejnych wskazywanych przeze mnie gwiazd.
- Nigdy jeszcze nie widziałam takiego nieba.
- Bo nigdzie takiego nieba, jak to t u t a j, nie ma.
Odwraca do mnie głowę i ufnie wsuwa swoją dłoń w moją. Czuję, że jest bardzo zmarznięta. Przysuwam się jak najbliżej i obejmują ją ciasno ramionami. Nie chcę jeszcze wracać do domu.
- Jest ci zimno, chcesz wracać do domu? - pytam raczej z poczucia obowiązku, niż z chęci powrotu.
- Za chwilę. Co to jest to-o... - wtulona we mnie próbuje wskazać to "coś" ruchem brody.
- To? To jest komin naszego sąsiada - śmieję i całuję ją przepraszająco za żart, którego ona zdaje się nawet nie zauważać.
- Nie, to powyżej... na niebie.
- A, na niebie? To pewnie gwiazda jakaś... - nie mogę powstrzymać się od kolejnych psot.
- Ale jaka...
- Jasna, jak widać - przerywam i czuję, że tym razem sprawiam jej przykrość - przepraszam kochanie, jaka gwiazda, która dokładnie?
- Te w takiej małej grupce, tuż nad gałęziami gruszy. Widzisz?
- To konstelacja Oriona skarbie, a ta najjaśniejsza to Bellatrix.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - w jej głosie już wyraźnie słychać jak bardzo zmarzła.
- Chodź, opowiem ci o tym w domu. A teraz kto pierwszy przy płocie, ten rozpala w piecu!
Parujący kubek w jej dłoniach. Ten najładniejszy, mój ulubiony. Patrzę, jak ostrożnie zbliża usta do krawędzi zupełnie pochłonięta tą jedną, jedyną czynnością. Jakby już nigdy nic innego nie miała robić. Jest naprawdę ładna. Delikatne dłonie, śliczne oczy i ta urzekająca dziewczęcość w każdym ruchu.
- Pomóc ci? - pyta, spostrzegając w końcu, jak na nią patrzę.
- Nie, poradzę sobie. Pij spokojnie, poza tym w końcu przegrałam - uśmiecham się na wspomnienie naszego szaleńczego biegu z góry. W zupełnych ciemnościach, na nieznanym terenie... mój Boże! Co to dziecko ze mną robi?
Podchodzi do mnie. Kuca przez otwartymi drzwiczkami do pieca i przygląda się, jak układam drwa.
- Lubię ogień, a ty?
- Też. Nawet bardzo, chociaż przekonałam się o tym całkiem niedawno. Dotąd ogień był mi obcy. Przedstawiał jedynie konkretne wartości. Dziś jest inaczej. Teraz wiem, że żyje własnym życiem i że każdy z nas nosi jego odbicie w sobie.
- Jak to? Jak wspomnienie?
- Nie. Mówię o żywym, prawdziwym ogniu. Takim jak ten... - pomarańczowo-niebieskie ogniki zaczynają pełzać po suchych drwach. Przygląda się im długo, później wolno odwraca do mnie...
- Widzisz ogień w moich oczach? - pyta bardzo poważnie. W odpowiedzi muskam wargami jej długie rzęsy i całuję delikatnie w usta.
- Wiesz, że jesteś dla mnie pierwsza? - jej głos przesycony niepokojem. Milczę, patrząc na nią bardzo łagodnie. Unoszę dłoń do jej dziecięcej twarzy, odsuwam jasne loki.
- Nikt nawet nie widział mnie nagiej.
- Jesteś bardzo ładna - mówię i myślę o tym, ile razy powtarzałam kobietom, że są ładne po to tylko, by nie obudziły się ich kompleksy. Ale ta dziewczyna jest naprawdę ładna. Jej skóra w świetle świec jest alabastrowa, piękne młode ciało niczym z fidiaszowej pracowni, prześliczna twarz. Uśmiecham się.
Tak naprawdę nie mam szczególnej ochoty na seks, samo przyglądanie się jej sprawia mi niekłamaną przyjemność. Wiem jednak, że ona czeka na mój pierwszy ruch.
- Nie musimy się kochać, jeśli nie chcesz. Będzie ku temu jeszcze niejedna okazja - mówię z uśmiechem.
- Ale ja chcę się z tobą kochać - w jej oczach cień lęku. Obawa przed odrzuceniem. Składam na jej ustach czuły, matczyny niemal pocałunek.
- Jesteś urocza, wiesz? Urocza i śliczna. I cudownie prawdziwa - nie strać tego.
Budzi mnie zapach kawy. Otwieram wolno oczy. Słodycz snu wciąż jeszcze wypełnia moje ciało.
Ona siedzi na krawędzi łóżka, wpatrzona w przestrzeń. Naga jutrzenka. Uśmiecham się, spoglądając na nią spod rzęs. Nie poruszam się, ani nie odzywam w nadziei, że ta chwila nigdy nie minie. Po jakimś czasie uświadamiam sobie jednak, że jej postawa, milczenie i to zapatrzenie nie niesie za sobą nic dobrego. Na jej twarzy dostrzegam ślady minionych łez. Robi mi się nieswojo.
- Dzień dobry, kotku.
Wzdryga się na dźwięk mojego głosu. Odpowiada wyraźnie zmieszana. Jest mi jej żal. Aż za dobrze wiem, co może kryć się za takim niepewnym uśmiechem. Robię dla niej miejsce koło mnie, gestem dłoni zapraszam do łóżka. Wsuwa się pod pościel bez słowa. Kuli w sobie bezwiednie. Wtulam się w nią bardzo mocno, chcąc przynieść w ten sposób ukojenie tej młodziutkiej, przestraszonej duszy.
- Co się stało, skarbie? - pytam ciepłym, łagodnym szeptem.
Milczenie.
Czekam. Gładzę delikatnie jej włosy. Kołyszę się z nią lekko, zupełnie jakbym usypiała małe dziecko.
W zakamarkach pamięci pojawia się cień małego Kacpra.
- Masz kogoś? - jej pytanie wyrywa mnie z zamyślenia.
- Nie. Dlaczego pytasz? - mówię, znając już scenariusz kolejnych wydarzeń.
- Więc dlaczego nie chcesz ze mną być? - lęk przeplata się w jej głosie z pretensją. Prawdę mówiąc, nie chce mi się nawet odpowiadać na te pytania, jednak powiedziane na granicy płaczu "kocham cię" nie pozwala mi dłużej milczeć.
- Skarbie, do bycia razem potrzebne jest znacznie więcej niż ulotne "kocham" - mówię najłagodniej jak tylko potrafię, chociaż czuję wolno rosnącą irytację.
- Mogłabym umrzeć dla ciebie.
- To doprawdy niewiele chcesz mi ofiarować - odpalam i podejmuję decyzję o załatwieniu tego "raz na zawsze" - Kochanie, "miłość" to ułuda, Wielka Kłamczucha, nie wierz we wszystko, co ci podpowiada. Miłość dziś jest, jutro jej nie ma - nonsensem byłoby planować życie w oparciu o tę Chwilkę. Możemy być sobą zauroczone. Zupełnie stracić dla siebie głowę. Robić wszystko, by móc spędzać ze sobą każdą wolną chwilę, ale to wszystko to tylko "chwila". Miłość mija, niemal zawsze - wierz mi.
A nieumiejętnie pielęgnowana miłość umiera niemal natychmiast po pierwszym "kocham cię".
Wiem, że nie powinnam powiedzieć nic ponadto. Nauczyłam się, że ze słowami już tak jest, że jest ich albo o jedno za mało albo o jedno za dużo. Czuję jednak, że nie mogę przeciwstawiać takiej wiedzy jej niedoświadczeniu bez jakiegokolwiek nadziei na niespełnienie się moich słów.
- Skarbie, zobaczymy co czas nam przyniesie, ale teraz cieszmy tym, co w nas najpiękniejsze - dobrze? - patrzę w jej niespokojne oczy. Uśmiecham się, całuję ją w usta - Jeśli chcesz pokażę ci kiedyś nocną tęczę.
- Nocną tęczę w nocy? Przecież w nocy nie może być tęczy! - znów ten błysk w oczach.
- Kochanie, jeszcze nie raz się przekonasz, że ludzie nie dostrzegają tysiąca zjawisk, koncentrując cały swój wysiłek na utrzymaniu przy życiu tych, które nawet nie istnieją.
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »