KOLORY

Smoky
Grudzień, 21 stopni mrozu na termometrze w moim pokoju rozświetlonym tylko bladoniebieskim światłem nocnej lampki o żółwim kształcie. Jego światło jest leniwe podobnie jak jego natura zastygła w metalu. Stoję w drzwiach na progu obok łazienki. W ustach trzymam papierosa i patrzę na żółwia. Patrzymy sobie w oczy, których on wcale nie ma, ale gdyby je miał, to pewnie byłyby one niebieskie. Dym unoszący się z papierosa także jest niebieski. Wszystko ma barwę niebieską, smutną, pełną ciszy i skupienia.
Wchodzę do łazienki. Nie chcę zapalać światła - bolą mnie oczy. Zbyt długo patrzyłam w ekran monitora - on także jest niebieski. Wszystko ma barwę niebieską. Patrzę w okno. Niebo uchroniło sie od niebieskości, ale pomimo późnej pory ma nienaturalnie jasny kolor. Przez chwilę wydawało mi się, że ono także ma kolor niebieski, ale trwało to tylko chwilę. Stoję w oknie i patrzę. Szukam gwiazd, ale ich nie znajduję. Parapet pokrywa gruba warstwa śniegu tak samo jak chodniki i drzewa. Na górze śnieg, na dole śnieg - śnieg ma kolor nieba...
Papieros się wypalił. Zostawił nieprzyjemny smak w ustach. Mogłabym pójść po następnego, ale musiałabym wejść do pokoju zalanego bladoniebieskim światłem i odnaleźć prawie pustą już pewnie paczkę koloru czerwonego... Zostaję przy oknie. Stoję i patrzę. Kilka myśli przebiega przez moje neurony z prędkością światła - są prawie niezauważalne, ale wiem, że są smutne i pełne tęsknoty. Z moich oczu znika obraz nieba. Jest noc, ale jakaś inna - ciepła, bo czerwcowa. Wspominam kilka takich nocy, a także dni - słońce szybko wstaje i z takim samym pośpiechem zachodzi.Ciemność.Ciemność i cisza... Jeszcze przez chwilę widzę cię w oknie autokaru. Potem wszystko znika...
W mojej dłoni pojawił się papieros. Otacza mnie jego szary dym i żółte światło żarówki. Z zaczerwienionych oczu lecą mi łzy. Jestem już umyta i stoję tak w żółtej pidżamie bez żadnych myśli o większym znaczeniu. Odechciało mi się spać jak zwykle o tej porze, ale wiem, że nie mam wyboru, bo inaczej jutro zaśpię do pracy. Teraz niebo ma kolor czarny. Gaszę światło w łazience, a ono jaśnieje. Znów stoję w drzwiach pokoju.
Pozwalam żółwiowi odpocząć - gaśnie światło. Patrzę na twoje zdjęcie i po chwili milkną także komputerowe wiatraczki. Zapanowała idealna cisza i idealna ciemność. Myślę, że zaraz czeka mnie idealny sen, ale to nie był idealny dzień i nie skończył się w ten sposób. Po omacku odnajduję łóżko. Mija chwila, zanim moje oczy zaczną rozróżniać cokolwiek w tym mroku. Pies śpi zwinięty w kłębek na mojej poduszce - przypomina małego czarnego kota. Bardzo niechętnie zwalnia mi miejsce. Po chwili czuję, jak wtula się w moje nogi. Kładę głowę na ciepłej poduszce, napawam się ciszą i samotnością. Łobuz jest idealnym grzejnikiem na zimne samotne noce, takie jak ta na przykład. Mam grzejnik, który bardzo lubi się wiercić...
Minęło pół godziny odmierzane głośnymi sekundami i minutami wiszącego na ścianie zegara i w końcu udało mi się usnąć. To, co mi się śni, nie jest dobre, ani złe - po prostu jest. Mój sen ma kolor bladoniebieski. Jest zamglony, przepełniony smutkiem i pustką. Coś się w nim dzieje - patrzę na to wszechwładnymi oczami i jestem koloroem bladoniebieskim przepełnionym smutkiem i pustką w zamglonej przestrzeni. Wcale nie prosiłam o świadomy sen. Kładę się spać z myślą o tobie i taka sama myśl mnie budzi wczesnym rankiem. Wracając jutro z pracy, na pewno przypomnę sobie ten sen...


Grudzień, 10 stopni mrozu na termometrze w moim pokoju - pada śnieg. Dzieciaki będą cieszyć się nim podczas ferii świątecznych. Siedzimy w kółku na dywanie. Wszyscy jesteśmy dużymi dzieciakami. Pijemy piwo i gramy w Monopl, ktoś o załzawionych małych oczach rozsiadł się na mojej zielonej kanapie i gra na gitarze, ale nie nadąża za rytmem płynącym z głośników, ktoś się śmieje, ktoś śpiewa. Rozmawiamy. Tematem miesiąca jest sesja zimowa. Większość z nas jest studentami. Niechętnie biorę udział w takich dyskusjach. Sięgam po kolejną butelkę piwa - ktoś powinien ją przede mną schować, ale nikt tego nie robi. Po chwili wdaję się z kumplem w nudną dyskusję o prawie podatkowym i przy okazji płacę mu 15 dolców za pobyt w Madrycie, a on cieszy się jak głupi. Szybko ucinam tą rozmowę. Zaczyna mi się udzielać ten radosny nastrój, ale nie jestem pewna czy potrafię wstać z podłogi. Za oknem już dawno pociemniało.
Śnieg nie przestał padać. W tym roku nikt nie powinien narzekać na jego brak - prawdziwie piękną zimę mamy tej zimy - wszystko jest w jak najlepszym porządku, pozornie... Ktoś rzuca hasło, żeby wyjść na dwór i ulepić bałwana. W bardzo entuzjastynej atmosferze dopijamy resztę piwa, sprzątamy i wychodzimy na podwórko zasypane śniegiem, który mieni się wszystkimi kolorami i radośnie skrzypi pod naszymi butami. Dzieciaki szaleją na sankach, są wszędzie. Przez chwilę czuję się tak samo jak one, ale kiedy wyciągam papierosa, czar pryska.
Zimne powietrze działa na mnie bardzo otrzeźwiająco. Wciąż czuję tętniący w żyłach alkohol, ale napływ w myśli w mojej głowie jest coraz szybszy - z każdą minutą stają się bardziej jasne. Otaczający mnie świat powoli przestaje wirować. Czy to ja się tak kołyszę, czy robi kawałek mieniącego się chodnika, na którym stoję. Czuję się jak statek na wzburzonym morzu. Fale unoszą mnie coraz dalej od brzegu, ale z każdą chwilą stają się też coraz mniej władcze - czuję wypełniający mnie spokój. Cały czas stoję na chodniku, a obok mnie kilka osób. Ktoś podchodzi do mnie - ma takie jasne oczy, jak niebo w czerwcu. Nie widzę nic oprócz tych oczu i zmarźniętego czerwonego nosa. Całą resztę skutecznie maskuje szalik i czapka, których ja oczywiście zapomniałam ubrać. Czuję ciepło. Jolka zapięła mi kurtkę. Jolka! Już wiem, kto jest właścicielką niebieskich oczu, a ona wygląda na niezbyt zadowoloną i mówi coś do mnie. Niewiele rozumiem, ale wcale nie podoba mi się ton jej głosu.
Ręka Jolki chwyta mnie mocno za rękaw i odciąga na bok. Rozmawiamy i powoli zaczynam rozumieć słowa wychodzące z jej ust. Jolka krzyczy, a ja trzeźwieje. W którymś momencie pyta mnie czy jadę w piątek do Warszawy i czy podwiozę ją do Malborka. Potrzebuję kilku nieco długich sekund, aby skojarzyć piątek z Warszawą, ale w końcu uśmiecham się szeroko i odpowiadam twierdząco. Obydwie wyglądamy na zadowolone. Jolka - mój mały anioł stróż z klatki obok każe mi wracać do domu, ale wcześniej jej ręka wskazuje grupkę bawiących się dzieci. Łobuz dołączył do ich szaleństwa. Szczeka, jest cały biały. Mamy bałwana bez lepienia bałwana - myślę i głupio się uśmiecham. Mam zamiar zabrać go do domu i wsadzić psa pod prysznic, ale nie udaje mi się.
Ktoś rzuca mnie śnieżką. Uderza we mnie chyba cały tuzin twardych białych kulek. Rozgorzała sie prawdziwa bitwa, a kiedy się skończyła, wyglądałam dokładnie tak samo, jak Łobuz... Przegrałam i chyba chcę wracać do domu. Wszystko we mnie domaga się herbaty z cytryną i długiej gorącej kąpieli. Śnieg mam wszędzie - czuję go nawet w przemoczonym staniku, a moje włosy zmieniły się w śnieżno-lodową masę...
Na parkingu dostrzegam moją zielonkawą skodę - staruszkę całą zasypaną śniegiem podobnie jak reszta otaczających ją samochodów i jestem pewna, że jutro rano będę zmuszona pojechać do pracy autobusem. Przez chwilę zastanawiam się czy ten stary gruchot będzie w stanie zawieźć mnie w piątek do Warszawy. Ja i podniszczony model skody zbytnio sobie nie ufamy - znamy się dopiero od kilku tygodni, a swoje możliwości sprawdzamy tylko na jednej trasie: praca - dom, dom - praca, czasem supermarket... Przełykam ślinę i wchodzę do klatki. Łobuz powoli człapie za mną...
Znów jestem w moim pokoju wypełnionym bladoniebieskim światłem. Chce mi się spać. Siedzę na łóżku już wykąpana z kubkiem herbaty w ręku. Obok mnie śpi Łobuz - wygląda normalnie, jak pies, ale musiałam się sporo napracować, aby doprowadzić go do pierwotnego stanu. O moją głowę obija się agresywnie kilka natarczywych myśli - piątek, Magda, Warszawa, Jolka - i tak bez końca. Wiem, że nie zasnę. Piątek jest już pojutrze. Pojutrzę zobaczę więc moją Magdę. Jest mi zimno i gorąco na przemian. Ile czasu już minęło? Stanowczo zbyt dużo...
Siedzę tak w bezruchu i wpatruję się w żółwią lampkę, a ona odpowiada mi tym samym pustym wzrokiem...
Data publikacji w portalu: 2005-12-13
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024