22

naff
Zawsze się gubiłam, bez trudu. W budynku wystarczyły dwa zakręty, a ja już nie wiedziałam, gdzie jestem, jak wrócić, w którą stronę się kierować. Na dworcach, perony, przejścia, korytarze, wszystko proste, jasne, ja jak zwykle bezradnie próbowałam odnaleźć wyjście. W miastach, mniejszych i większych strach, by zapytać kogoś, jak dojść, dojechać, dotrzeć. I tylko upór, że ja znajdę, wyjdę, przejdę i dojdę. Potrafiłam się nawet zgubić w osiedlowej bibliotece mimo iż między wielkimi, starymi regałami, wśród setek, tysięcy książek buszowałam regularnie od wielu lat.
Zawsze się gubiłam i zawsze starałam się sama odnaleźć. To było najgorsze. Upór, wręcz jakieś chore postanowienie, że nie będę korzystać z pomocy innych. Ja, tylko ja. Dam sobie radę, a Tobie nic do tego. Potrafię i udowodnię to, Wam i sobie. Sobie i Wam. Wszystkim. A z drugiej strony jakby świadomość, że nie potrafię. Ktoś nigdy nie będzie mógł zaśpiewać czysto i poprawnie, inny nie narysuje tak, jak sobie pewne rzeczy wyobraża, a ja po prostu nie jestem dobra w orientowaniu się w terenie, w przestrzeni, no cóż.
Ale nie. Ja nigdy tego nie zaakceptuję. Tak być nie może. Mogłabym dążyć do doskonałości w innych dziedzinach ludzkiej osobowości, jednak postanowiłam w ten, a nie inny sposób. Kiedyś się nauczę. Kiedyś.
Nie chciałam dać wodzić się za rączkę. Może właśnie ta żądza samodzielności sprawiła, że starałam się wszystko robić sama, bez pomocy innych. Sama osiągam wyznaczone cele (poza tym jednym, którego osiągnąć nie mogę). Sama dążę do pewnych rzeczy, sama żyję, na własną rękę. Sama, sama, sama.
Może też właśnie dlatego tak trudno było mi dopuścić do siebie kogokolwiek, kto miałby jakiś wpływ na mnie i moje życie? Nie chciałam, nie potrafiłam. Widziałam w tym jakieś chore oddawanie swoich zdobyczy, myliłam pojęcia zaślepiona sztuczną samodzielnością. Bowiem ona była sztuczna. Wymuszona. Na siłę.
Chcąc udowodnić sobie to i owo, wszystko robiłam na siłę. Sztuczność, która nie dawała mi żyć spokojnie. I nic, nic nie mogło mnie uratować. Wpadłam w wir wodny, z którego nie wyciąga się ludzi.
Aby mnie uratować, trzeba było wskoczyć razem ze mną.

***

Wychowana przez typową rodzinę, wypełniona miłością trochę jakby na pokaz, trochę z przyzwyczajenia, z kochającymi rodzicami, bliską mi siostrą, spełnialiśmy wszystkie europejskie standardy. A może nawet coś więcej? Razem z siostrą - dwie ukochane córeczki, bliźniaczki, od maleńkości identyczne. To też było na siłę, ta nasza identyczność, w rzeczywistości różniłyśmy się, niesamowicie, wręcz dwa zupełnie odmienne charaktery upchane w dwa takie same ciasne pokrowce. Ach, jakie one podobne, tak samo ubrane, te same zainteresowania, te same uczucia.
Gówno prawda. Przez tę miłość, jak z reklamy, nie znałam swoich własnych uczuć. Nie znałam swoich własnych wartości. Byłam taka, jaką stworzyła mnie moja rodzina.
Uratowała mnie ta chęć samodzielności. Paradoksy goniące się nawzajem. Postanowiłam uwolnić się od rodziny już w liceum. Uciec od tego, co kochałam chyba tylko z przyzwyczajenia. Nigdy nie zastanawiałam się nad sensem tego wszystkiego. Nie starałam się szukać głębszych znaczeń. Ja po prostu żyłam.
Nic nie było łatwe. Zaczęłam oszczędzać i zbierać pieniądze na samodzielne życie. Pokornie przyjęłam prezent od babci, w postaci nieużywanej przez nikogo, rodzinnej kawalerki. Rodzice śmiali się, mówili, że ich córka jest taka przedsiębiorcza, ach i och. Zadba o siebie, osiągnie w życiu naprawdę wiele. W głębi ducha byli przerażeni. Sparaliżowani. Nie potrafili się ze mną porozumieć. Nie chcieli? Może. Wiedzieli, że mnie tracą, jednak stali, bezsilni i przegrani.
Stałam się pełnoletnia i zaczęłam spełniać moje marzenia. Wyprowadziłam się, rozpoczynając skromne życie. Praca w miejscowej redakcji zdobyta szczerym uśmiechem. Sto razy zapytałam, czy nie wybrali mnie z powodu pozycji moich rodziców, czy na pewno chodzi tylko i wyłącznie o mnie i moje zdolności. Tak, tak i tak. A więc dobrze. Zaczęła się intensywna nauka przed zbliżającą maturą. Co dwa tygodnie pojawiałam się z miną zwycięzcy w rodzinnym domu, spożywając we wspólnym gronie plastikowe obiadki. Patrzyłam na moją plastikową siostrę, z którą nie łączyło mnie nic. Patrzyłam na moich rodziców, niczym odrysowane z szablonu i wycięte tekturowe ludziki. Nawet mój pies przebywając wciąż z tymi ludźmi, stał się jakiś pusty i ludzki.
W momencie przekroczenia progu mojego nowego mieszkania stałam się kimś innym. Nie mogłam polegać na pomocy innych. Pogoniłam chętnych wujków, znajomych, okolicznych chłopaków. Ja sama wyremontowałam, odnowiłam, umeblowałam moje mieszkanie. Z dumą powiesiłam na drzwiach tabliczkę z moim imieniem i nazwiskiem.
A potem zaczęłam nabierać własnych cech. Zgubionych, gdzieś dawno, zakurzonych. Pewnej niedzieli wkradłam się na strych w rodzinnej rezydencji i zabrałam do mieszkania pudło z moimi pamiątkami z dzieciństwa. Znalazłam wśród nich tę prawdziwą dziewczynkę, którą kiedyś byłam. Gdy jeszcze cała ta chora rodzina nie zrobiła ze mnie panienki z amerykańskiego serialu.

Odkryłam, jak mało wiem o świecie, jak naiwne posiadałam wyobrażenie o otaczającej mnie rzeczywistości. Wszystko musiałam zbadać, sprawdzić, poczuć w sobie. Czułam się, jakbym dopiero uczyła się żyć.
Znajomych i przyjaciół już dawno temu odgrodziłam od siebie niewidocznym murem. Byli to potencjalni wrogowie mojej samodzielności. Mojego zwycięstwa. Przerażona myślą, że wpuszczenie ich do życia byłoby argumentem przeciwko prawdziwości mojej całej pracy, nie pozwalałam im się do siebie zbliżyć. Nie wiedziałam wtedy, że wśród nich kryli się prawdziwi ludzie, jakich rzadko kiedy udaje się spotkać. Ludzie, którzy dobrze widzieli, co się dzieje, lecz przerażeni dopiero zbierali się, by coś z tym zrobić. Razem dojrzewaliśmy do sytuacji, w której oni zaczną mnie ratować, a ja im łaskawie na to pozwolę.
Niestety, pewne zmiany były nieodwracalne, pewnych rzeczy nie dało się cofnąć. I choć w końcu zbliżyliśmy się do siebie, a moje życie coraz bardziej zaczęło przypominać normalny żywot normalnej dziewczyny, czułam, że coś jest nie tak. Ale wciąż nie wiedziałam, o co może chodzić. W głębi duszy, gdzieś wewnątrz siebie, jakaś myśl leżała wciąż nieodkryta.
Fakt, że nie mogłam się do niej dostać, wrzucił mnie do tego wiru. Czy to był obłęd? Znaleźć się w miejscu, gdzie nie ma nikogo innego. Tylko Ty. Sam na sam ze sobą. I nadal nie możesz poznać się w pełni. Ogarniała mnie wtedy furia, poświęcone godziny nie dawały żadnych rezultatów.

***

Jakiś pub, jakiś wieczór. Urodziny znajomej, zdrowia, szczęścia, pomyślności. Kolejne toasty, kolejne minuty, a ja coraz bardziej czułam się samotna, wśród ludzi, którzy po tylu latach znali mnie chyba lepiej, niż ja sama. Siedziałam wśród nich, ale tak naprawdę wcale mnie tam nie było. Wolny kawałek, kolejny spławiony facet, następny papieros, a myśli uciekają, uciekają daleko przed siebie, gnają, nie patrząc, co je czeka tam, co zostawiły tu, gdzie są teraz.
Powietrza. Świeżego. Wstałam, niepewnym krokiem skierowałam się ku wyjściu. Pod drzwiami jakieś osoby, Hałas, tłok, nie, to nie dla mnie. Powietrza. Świeżego. Niezdarnie pokonałam niewysoki murek, podeptałam jakieś kwiatki, czarna trawa, a ja idę gdzieś na tył pubu, słychać z wnętrza muzykę, stłumioną, daleką, natarczywie usiłującą wydostać się z pułapki. Kilka kroków, usiadłam pod jakimś drzewem. Od razu poczułam zimno podłoża, dusza warknęła, zdjęłam sweterek, miękko, cieplej. Oparłam się o pień i lekko przygaszonym wzrokiem zaczęłam wypatrywać spadającej gwiazdy.
Wymówić życzenie. Gdy tylko zobaczę. Wymówić życzenie. Gdy tylko zobaczę...
Niczym mantra, powtarzałam to sobie w głowie. Powieki zaczęły ciążyć i nikt nie musiał mi tego mówić, machając jednocześnie przed nosem zegarkiem na łańcuszku. Organizm potrzebował snu i choć miejsce oraz pora nie były zbyt idealne, to jednak miękkość sweterka pod tyłkiem i solidne oparcie pod plecami były dobrą podstawą do oddalenia się gdzieś tam, w głąb siebie.

***

Biegłam wprost przed siebie, nie patrząc pod nogi, gnałam, ledwo łapiąc oddech. Przyspieszałam, przerażona samym faktem biegu, coraz szybciej, ale panicznie, bezładnie, chaotycznie, nieprzemyślane kroki, szybko, szybciej. Ktoś mnie gonił, nie wiedziałam kto, ja tylko biegłam, bo tylko to mogło pomóc, prawda?
Jakieś budynki, a między nimi ciemne uliczki. Może skręcić w którąś - myśl znikła jeszcze szybciej, niż się pojawiła. Nagle z kolejnej ktoś się na mnie rzucił, przygniótł swoim ciężarem, zwalił na ziemię. Nie miałam sił, by się bronić. Ale on wstał, uciekł, jego zadaniem było zatrzymać, nic więcej. Leżałam, oddychając ciężko, co się dzieje? Nagle kroki, ktoś dotyka mojego ramienia, delikatnie nim porusza. Przepraszam, coś się stało...? Hm...? Otwieram oczy i widzę nad sobą jakąś sylwetkę, ale ja nie leżę na ulicy, tylko pod moim drzewkiem, jest noc. Drżę z zimna. Sylwetka nachyla się, kosmyki włosów łaskoczą mnie w brodę.
- Zobaczyłam, że tu leżysz, przestraszyłam, że coś się stało... - jakiś głos, delikatny, niczym powiew wiosennego wiatru. Czuć było w nim ulgę, gdy otworzyłam oczy, nieśmiało rozejrzałam się, próbując zbadać sytuację.
- Hm... - cóż za idiotyczna odpowiedź, ale na nic więcej nie byłam w stanie sobie pozwolić, wciąż nie rozbudzona, zmęczona, przemarznięta.
- Pomogę Ci wstać.

I już ujmuje mnie pod ramię, ta drobna istotka, a jednak poczułam się pewniej, powierzając jej część swojego ciężaru. Nieudolnie przemierzałyśmy trawę, ponownie podeptałam kwiatki, murek zastopował nas natomiast radykalnie. Usiadłyśmy więc na nim, trzymając nogi wśród nieznanego nam zielska.
Ponownie zadrżałam, mój sweterek był mokry od wilgoci podłoża, nieznana osóbka zdjęła z siebie wiosenną kurtkę i zarzuciła mi ją na ramiona. Objęła, przytuliła, ogrzała własnym ciepłem.
Nie byłam w stanie myśleć, fakty docierały tylko do podświadomości, patrzyłam na nią nieprzytomnym wzrokiem, lecz wypełnionym sympatią i pytaniem "o co chodzi?".
W milczeniu upłynęło kilka minut, zapytała, czy jestem w stanie iść dalej. Powoli dochodziłam do siebie, czułam się pewniej, niż przy pierwszej próbie w walce z murkiem. Tym razem się udało, po drugiej stronie znów wsparłam się na niej, a ona uśmiechała się delikatnie, poświęcając podłożu przesadną wręcz uwagę.

Doszłyśmy do wejścia, tu znowu problem. Zapytała, czy chcę wrócić do środka, czy iść do domu. Wizja siedzenia tam dalej nie podobała mi się w ogóle. Byłam trzeźwa, ale jakby nieprzytomna, drzewo w czasie snu wyssało ze mnie wszelką energię. Chciałam spać. Spać bez końca. Wszystko inne było mi obojętne. Gdzie, jak, z kim, ja tylko chciałam spać.
Podzieliłam się moimi przemyśleniami w dość skondensowanej formie, mrucząc pod nosem "do domu". Oparła mnie o ścianę, czułam się już pewniej, ale tak bardzo chciało mi się spać. Znikła gdzieś na chwilkę, dwie, nagle pojawiła się z powrotem. Poszłyśmy gdzieś, w stronę ulicy, do samochodu, ładny kolor - pomyślałam i była to ostatnia myśl. Wtuliłam się w ciepło siedzenia, dałam sobie zapiąć pas i już tylko czekałam na odpalenie silnika. To mnie uspokoiło, samochód ruszył, a ja pogrążyłam się we śnie.

***

Otworzyłam oczy. Leżałam w swoim własnym łóżku, pod kocem. Na fotelu pod ścianą zawstydzony sweterek, przepraszał mnie za niespełnienie swojego zadania. Nawet nie bolała mnie głowa, czułam się niesamowicie wypoczęta i pełna energii.
Wygrzebałam z torby komórkę, a tam oczywiście sto tysięcy nieodebranych połączeń i smsów do przeczytania. Pytania w stylu, czy dojechałam, czy jestem cała, bo właściwie, to nie wiedzą, czy ta dziewczyna mnie dowiozła. Przepraszamy, że nie my, ale nie byliśmy w stanie, przepraszam tu i tam.

Jaka dziewczyna?

Do świadomości powoli zaczęły się przedzierać jakieś fakty, drzewko, tak, potem sen, ktoś mnie gonił. Potem to niesamowite zimno i zmęczenie, chcę iść spać, ktoś mnie prowadzi, potem ten murek, jej ciepło... Przez chwilę zatraciłam się w myślach w tym cieple, uśmiechnęłam sama do siebie, nie wiedząc właściwie, o co chodzi.
Tak, stanowczo trzeba rozwiązać tą zagadkę! Rozpierała mnie chęć, aby coś zrobić, padło na tajemnicę wczorajszej nocy. Złapałam za telefon i już po chwili dowiedziałam się mniej więcej, co i jak oraz iż ową wybawczynią była taka jedna dziewczyna z pierwszego roku. Aha. A jak się nazywa? A nie wiem. A to dziękuje, że obcym osobom dajecie moje rzeczy. I powierzacie mnie samą. A przepraszam. A proszę. A nie byliśmy trzeźwi. A zresztą.

Kolejny telefon i kilka wyjaśnień więcej. Po godzinie odezwałam się przez gg do jedynej znanej mi osoby z młodszego rocznika.

***

Została mi dyskretnie pokazana palcem. "O, to ona!". Dziękuję i do widzenia.

Podeszłam, skradając się, niczym jakiś myśliwy. Drobna sylwetka przypominała tę spod drzewa. Mogłabym przysiąc, że to była ta sama osoba.
- Cześć, chciałam podziękować za ratunek. - wypaliłam szybko.
Teraz rzucę szeroki uśmiech numer 5, jakaś rozmowa i koniec zagadki.
Spojrzała na mnie lekko przerażona. Małe, ciemne oczy, prawie czarne, ale to, co tam zobaczyłam...
Nie pojawił się uśmiech ani 5, ani żaden inny. Po raz pierwszy nie zrozumiałam czyjegoś spojrzenia. Stałyśmy tak, patrząc na siebie. 5, 10, 15 sekund...
- Hahahaaa... - wybuchła śmiechem jakaś dziewczyna za jej plecami. - Magda, chodź szybko!
Dziewczyna odruchowo odwróciła się na dźwięk swojego imienia, a ja, spłoszona, uciekłam.

***

Resztę dnia spędziłam w domu. Zastanawiałam się nad tym spojrzeniem, ale im mocniej usiłowałam przywołać je oczyma wyobraźni, tym bardziej niewyraźne i zamglone się stawało. Poczułam, że muszę z nią porozmawiać. Poczułam, że ona jest rozwiązaniem. Nie wiedziałam, nie miałam pojęcia o co mi chodzi. Nie rozumiałam samej siebie.
Gdzieś w głębi mnie samej mignęła myśl, aby móc znowu poczuć tamto ciepło.
Zdusiłam ją moim niekoniecznie zdrowym rozsądkiem.

***

4 dni poszukiwań i nic. Znikła. Bez śladu. A ja postanowiłam zgubić to wszystko w wytężonej pracy. Podjęłam się kilku większych zleceń, przygotowałam do dość odległych zaliczeń. Ale wciąż drążyła mnie myśl.
Ona jest rozwiązaniem.
Ona jest rozwiązaniem
Ona jest...

Nie ma jej! Nie ma i nie będzie! Chyba oszalałam.
Bałam się nawet sformułować swoje własne uczucia. Myśli. Spychałam w cień to wszystko, co już niedługo miało wyskoczyć i zaatakować z podwójną mocą.

***

Zaczęłam ją widywać, migała gdzieś w oddali, na korytarzu. Nie pchałam się, starałam się zapomnieć.

***

Jakaś kolejna impreza, ja i przyjaciółka na podbój całkiem obcych nam ludzi. Czemu nie?
Pojawiłyśmy się na miejscu z zamiarem wspólnego spędzenia wieczoru. Kiedy jednak po kilku drinkach Anka po raz trzeci znikła na parkiecie z wysokim brunetem, postanowiłam się ulotnić. Zupełnie obcy ludzie, wiele osób młodszych o rok, dwa. Trochę starszych, ale to nie moje towarzystwo, nie mój klimat. Trudno.

Wyszłam jeszcze na balkon, właściwie na taras, zatopiłam się w fotelu i zapaliłam ostatniego papierosa. Dopiero wypuszczając dym zauważyłam, że nie jestem sama. Jakaś dziewczyna siedziała na kanapie (cóż za idiotyczne wyposażenie!), z lekko przymkniętymi powiekami wpatrując się w ciemne już niebo.
Skądś... znam... tę... twarz...
Nie, to niemożliwe. Zakaszlałam z wrażenia, wtedy spojrzała na mnie i na jej twarzy przez ułamek sekundy dostrzegłam uśmiech, szybko zastąpiony przez zmieszanie i strach.
Czyżby ona się mnie bała?

Zgasiłam papierosa i stanęłam naprzeciw kanapy, naprzeciw Magdy, opierając się o barierkę.
Zebrałam z siebie wszystkie siły, by móc cokolwiek powiedzieć. A jak już uderzam, to zawsze z grubej rury.
- Możesz mi to wyjaśnić? - zaczęłam.
Szerzej otworzyła oczy, szepnęła "proszę?".
- Dlaczego - kontynuowałam. - choć widzę Cię z bliska trzeci raz w życiu, a świadomie to właściwie drugi, mam wrażenie, że jesteś kimś dla mnie bardzo ważnym? Chciałabym, abyś mi to wyjaśniła. - założyłam ręce i patrzyłam na nią czekając.
Widać było, że miotają nią emocje. Że aż ją rozrywa. Że chciałaby coś krzyknąć, ale zdusiła w sobie to wszystko i zamyśliła się dość mocno.
- Może... - zaczęła. - Może masz słuszne wrażenie...?
- Też mi odpowiedź! - prychnęłam.
Spojrzała na mnie dość smutno, wstała, podeszła.
- Ciiii... - mruknęła przykładając do ust palec.

Wzięła mnie za rękę i wyciągnęła z tarasu. Szłam jak zahipnotyzowana. Ciepło jej ręki rozchodziło się po całym moim ciele.
Przeszłyśmy przez pokój pełen roztańczonych ludzi, którzy nie zwracali na nas nawet najmniejszej uwagi. Przeszłyśmy przez hol, cały wypełniony dymem. Przekroczyłyśmy próg. Wciąż bez słowa doszłyśmy do jakiegoś samochodu.

Ładny kolor.
Ja już miałam na sobie kurtkę, ona wyciągnęła swoją z bagażnika, wiosenna kurtka na moich ramionach, a potem to ciepło...
Szłyśmy w milczeniu, nie wiem, dokąd, po prostu szłyśmy, a nic innego nie miało znaczenia.
Kilkanaście minut, wszystkie domy zostawiłyśmy już za sobą. Niesamowicie ciemno. Jednostajne bzyczenie koników polnych, szum jakiegoś okolicznego ścieku zwanego przez poetów cudnym strumykiem. Las, ciemny, gęsty i niedostępny. A potem jakaś polanka, światło księżyca. Jak pięknie...

Przez chwilę myśl "co ja tu robię?", ale już jej nie ma, znika, przecież jest cudownie, czuję się wspaniale. Usiadłyśmy pod wielkim dębem, nareszcie poczułam to upragnione ciepło, którego tak potrzebowałam, od tak dawna, objęłam ją i wciąż nie wiedząc, co się dzieje, patrzyłam gdzieś w górę, w gwiazdy, zaglądając innym cywilizacjom do ich własnych światów.
I wtedy te wszystkie spychane myśli, domysły, uczucia, wszystko to zaatakowało z podwójną mocą, wgryzło się we mnie, w umysł, w duszę, w moje serce.

Wtedy zrozumiałam, że ona jest rozwiązaniem, że to nie tylko jakaś chora myśl podsunięta przez wybujałą wyobraźnię, że to normalne, że każdy ma kogoś, jakieś swoje rozwiązanie, dopiero z nim wszystko nabiera sensu.

Poczułam, że ona jest osoba, która będzie mnie odnajdywać za każdym razem, kiedy znowu się zgubię.
Poczułam, że tylko jej pozwolę się prowadzić za rękę. Że chcę oddać jej moją samodzielność, wszystkie moje zdobycze.

Nigdy nie wierzyłam w przeznaczenie, nie chcąc jakiejś wymyślonej sile oddawać moich zasług, przecież to ja zdobyłam to wszystko, to moja ciężka praca. Nie wierzyłam w teorię o tej jednej osobie, przecież jest nas na świecie kilka miliardów, to byłoby niemożliwe, nierealne.
Ale teraz było mi to obojętne. Czułam, że już nie tonę. Nie duszę się. Że wszystko ma sens.
Bo teraz nie będę żyła tylko dla siebie.
Wiedziałam, że Magda ma teraz podobne myśli. Wiedziałam to, gdy patrzyłam w gwiazdy, odczytywałam to z tego ciepła. Wiedziałam, gdy spojrzała w moje oczy. I teraz potrafiłam zrozumieć to spojrzenie. Potrafiłam zrozumieć samą siebie.



All I've known
All I've done
All I've felt was leading to this
Wanna stay right here
'til the end of time 'till the earth stops turning
I'm gonna love you till the seas run dry
I've found the one I've waited for
Data publikacji w portalu: 2005-12-24
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024