SPARRING MATCH

Junipero
Ale mnie łeb napierdala! To samo plery, karczycho, witki, nogi i skręcona kostka. Nie wspomnę o nosie, który tak mi spuchł, że nie mogę przez niego swobodnie oddychać. Ja już nie powiem, jaki mam nastrój… Nie pomaga ibuprom ani ciepłe kąpiele. I jeszcze się muszę znajdować w życiu rodzinnym. Ściemę mam kiepską, że niby wszystko jest ok., ale nie chcę opowiadać, jaki mam problem (w chwili obecnej, bo problemów mam generalnie więcej niż jeden).

Powiem krótko, jak było, bo nie ma się nad czym rozwodzić. A było tak:
Ciepła, słoneczna niedziela. Jedziemy rozluźnieni, jakbyśmy robili wypad dla przyjemności. Żadnych instrukcji, ostrzeżeń. Nagle coś mnie natchnęło, żeby sprawdzić zawartość torby. O, k…! Nie wzięłam spodni… ani adidasów… Ale ze mnie głupia ci…! Okazało się, że butów nie potrzebuję, spodni jednak tak. Ustalamy, że kupimy je w Auchan przed zdarzeniem. W Auchan wybieram jakieś męskie spodnie dresowe. Do kasy, oczywiście, długa kolejka. No i to by było na tyle niedzielnego luzu.

Podjeżdżamy pod budynek. Idziemy do szatni. Przed wejściem witamy się ze wszystkimi. Przebieram się w szatni razem z moja sparring partnerką. Zagaduje do niej. Słyszę krótkie wyważone odpowiedzi. Cóż… nie nalegam na dalszą rozmowę.

Wchodzę na salę a tu pełno kibiców. Nie moich oczywiście, tylko miejscowych kolegów i koleżanek mojej sparring partnerki. Rozgrzewam się i zerkam na te zaciekawione fejsy. Tutaj nie ma wielu rozrywek, więc trudno im się dziwić, że zlecieli się popatrzeć. Ale nic, rozgrzewam się dalej. Potem ubieramy się w kaski, zakładamy ochraniacze na zęby, zakładamy rękawice. Mój pierwszy sparring. Kupa ludzi po lewej. Mistrzyni Europy przede mną. Sędzia po prawej. Stykamy się rękawicami. Garda. Walka. Wchodzę pierwsza prawym prostym, lewym dolnym i górnym sierpem. Ten ostatni kiepszczę odsłaniając się i dostaję swoja porcję (grad) ciosów. W odwecie zaczynam produkować „coś od siebie”. Pilnujący wszystkiego trener dziewczyny krzyczy „stop!”. Przerywamy. „Bez bijatyki. Na luzie” - Upomina nas. Moja sparring partnerka jest wyraźnie pobudzona. Bierze się pod boki, spaceruje w tę i nazad bujając się jak mężczyzna. Ja robię kilka tanecznych ruchów barkami. Ale czuję, że jestem wręcz z a luźna. Dlaczego ja nie jestem pobudzona? „No pobudź się, babo, bo dostaniesz wpierdol! Dalej agresja! Czerwony kolor. Świat cię nie rozumie! Zemstaaaaaa! Wrrrr!!!!” Nic… „ No dobra. To będę próbowała wykonywać te kombinacje ćwiczone na semi-sucho na treningach. Podchodzimy do siebie. Znowu pada komenda „Walcz” Znowu wchodzę. Mówię do siebie „Używaj tego, co ćwiczyłaś. Mówię do niej „Wal wściekle, dziewczynko, bo każdy cios to ulga”. Jej ciosy i wysokie kopnięcia, kontra moje proste i lowkicki (bo taki arsenał miałam przykazany). Nagle dziewczyna wślizguje się miedzy moje nogi obejmując mnie za kolana (robi tak zwane wejście na rzut). O, k…! I co ja mam teraz robić? Nie uczyli mnie tego! Decyzja. „Ja spadam – ona spada”. Chwytam ja na misia, obejmuje nogami i lecę na plery. Dziewczyna razem ze mną. Przynajmniej nie tracę punktu. Sędzia krzyczy „stop!”. Zbieramy się z maty. Wracamy na środek. Zaczynamy od początku. Mój przejęty pracuś znowu wchodzi na rzut. Obejmuje mnie za kolana. Ja nie odpuszczam. Znowu chwytam ją i oporuje. Lecimy obie na matę podpierając się na mojej stopie. Zbieram się już ze skręconą kostką. Jasne, że mówię, że wszystko w porządku i mogę dalej walczyć. Kolejną rundę zwieńcza jedynie odkrycie, że ze skręconą kostką niedobrze się walczy… Proszę o czas na zabandażowanie stawu. Kuleje do swoich klamotów. Zakładam opaskę elastyczną. Kolejne rundy to uniki, odskoki i zmarnowane okazje wejść po odskokach oraz pewna ilość lutów w czerep (mój). Odkrycie na temat skręconej kostki coraz mocniej się potwierdza… Pada komenda „Stop!” Koniec walki. Kłaniamy się sobie, podajemy dłonie. Dziewczyna idzie do swojej sterty rzeczy, ja do swojej. Po chwili podchodzę do niej i zagaduję. Pytam, w ilu zawodach brała udział (niedbale wymienia kilka), pytam czy nie chciałaby jeszcze kiedyś posparować (Chciałaby. Bierze ode mnie nr telefonu). Powoli mięknie i z niedostępnej robi się kontaktowa. Pyta, czy bardzo boli mnie kostka i podaje mi swój spray chłodzący. Chłodzę opuchliznę zimna mgiełką. Na odchodnym mówię do niej ogólne „dziękuję”. Ona chyba zdziwiona tym dziękowaniem, bo robi oczy jak 5 zł i też dziękuje. Biorę rzeczy i kuśtykam pod prysznic.
Miałam sparring. Było w dechę!

Powalczyłam sobie, to wracam. Ale mnie łeb napierdala! Wygrzebuję z plecaczka ibuprom. Może na kostkę też pomoże. Godzina drogi. Jest ładny niedzielny wieczór.
Wchodzę do domu. Witasz mnie badawczym spojrzeniem. Punktujesz zwłaszcza mój spuchnięty nos oraz utykającą kończynę i stwierdzasz bez ogródek „Nie podoba mi się to”. Ale wiesz, że mnie się podoba, więc nie rozwijasz tematu. Tutaj, w kategorii open, i tak rządzisz ty. A mnie w to graj, bo taką cię uwielbiam. Nie pytasz o nic, tylko bierzesz za fraki i 
„motywujesz” do zajęcia miejsca na kanapie.

Inny świat. Inny rytm. Sparring na wspak. Mata, na której miękko się kładziemy. Otwarte ramiona zamiast gardy, muśnięcia zamiast uderzeń, wysiłek, który nie jest bólem. Jedność zamiast kontry. Ciała bez osłon. Wszystkie chwyty dozwolone. Nie ma reguł. Jest tylko zaufanie, że nie zostaną złamane. Zwyciężam poddając się tobie, bo tak chcę. Oddajesz się i tym mnie zwyciężasz. Jesteś w moich rękach, ale pozostawiam ci decyzję. Miękka i drobna, dominujesz. Widzę twoją siłę i to, że pozwalasz mi się z nią zmierzyć, jeśli chcę. Widzę nas jako naczynie i wodę. Wlewam się miękko w twoje zakamarki żłobiąc cichy monolog. Walczę o oddanie, w którym trójwymiarowe kształty moich pragnień znajdą nieskrępowanie i skończona formę. Spod moich dłoni wyłania się wciąż nowe naczynie. Jego forma jest zmienna, tak, jak chcę. Rzeźbię w zrównoważonej pasji, aż znajduję kształt, którym chcesz być i w takim cię na chwilę trzymam. Nie umiem dłużej…
Wracasz do swojej bryły.

Mam taki zapis: walka i miłość. Analogia: ciosy i muśnięcia. Jedno i drugie to ulotność, zmienność, paradoksy i przemijanie szansy. Jednak mocne ciosy niosą uleczalne kontuzje ciała. Muśnięcia zaś wycinają cię w zniewoloną bryłę wspomnień, do której zawsze wracasz.

A ja znowu jestem prostą „sparringowiczką” i uwielbiam prosty tok myślenia. O rany! Czy ja wolę być bita niż kochać? I zjemy coś wreszcie?
Data publikacji w portalu: 2006-11-23
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

OPOWIADANIA JUNIPERO

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024