DROGA BEZ KOŃCA I BEZ POCZĄTKU
Kasandra
- Przecież już na początku wiem, jak się wszystko skończy. Znam zakończenie tej historii. Zjawiłam się na świecie niechętnie i odejdę milcząc. Cisza. Tajemnica. Jeszcze na razie spektakl trwa.
Pewnego dnia wyczuła pod pachą guzek. „Nic wielkiego” pomyślała. Jednak niepokój nie pozwalał zasnąć, tyle się przecież nasłuchała historii o nowotworach. Nie bała się śmierci, ale miło byłoby jeszcze trochę pożyć. Nie cierpiała lekarzy, tym razem wybrała się do przychodni i pozwoliła się zbadać. Dostała jakieś leki. Miała się zgłosić ponownie za tydzień. Przez głowę przeszło kilka scenariuszy, najbardziej optymistyczny, że to tylko stan zapalny spowodowany przeziębieniem i po antybiotykach przejdzie i mniej optymistyczny, że czeka ją mastektomia. Wyobrażała sobie prawie, jak usuwają jej prawą pierś i węzły chłonne pod pachami, jak bierze leki, które pozbawiają ją włosów. Poczuła się nieciekawie, ale refleksja, że przecież można żyć z jedną piersią, zwyciężyła. Tylko, co na to powiedzą jej wybranki? I wersja pesymistyczna: „Niestety, ma pani nowotwór złośliwy i nic już się nie da zrobić, zostało pani jeszcze dwa miesiące życia (tu liczby się zmieniały)” i współczujące miny lekarzy i bezsilne wzruszenie ramion.
Początkowo ogarnął ją lęk, głupi żal oraz kompletny paraliż woli. Nawet rozpaczliwego – chcę żyć – nic, po prostu nic. Stwierdziła ze spokojem, że to nic takiego umrzeć, może to nie byłoby takie trudne. Po prostu pewnego dnia nie otworzyłaby więcej oczu, nie usłyszałaby natarczywego dźwięku budzika, nigdzie nie musiałaby iść. Przecież to zwyczajna rzecz, która każdego prędzej czy później spotyka.
Jednak nagle i niespodziewanie dla niej samej okazało się, że jest jednak mocno przywiązana do życia. A przecież jeszcze niedawno z satysfakcją obserwowała, jak krew wypływa z jej nadgarstka. Tylko wtedy nie potrafiła jeszcze umrzeć i nacięcia nie były zbyt głębokie.
Inka napisała wtedy wiersz własną krwią. Dla niej.
„jestem wolna
wolna od śmierci,
wolna od bólu i przywiązania
wolna od łez
i ponad wszystko duch mój się wznosi
powstaję w nowej, świetlistej szacie
odrodzona w szkarłacie krwi
i w bieli blasku”
I co z tego, że to koncept z marnej książki, jak usłyszała od niej?…
Czy teraz potrafi odejść, gdy przekonała się, że można żyć i przeżywać, można nawet czasami być szczęśliwą? Inka nie była już taka pewna, że chce… A gdyby jednak musiała?
Obsesyjnie myślała o swojej ewentualnej chorobie i śmierci. Całe szczęście, że miała mnóstwo zajęć i musiała się na nich skupić. Rzuciła się w wir pracy, ale nawet w trakcie jej wykonywania dopadała ją paraliżująca myśl „Może za miesiąc już mnie nie będzie?” Spotykała się wieczorami z przyjaciółmi, śmiała się, rozmawiała, jednak na dnie jej wszelkich poczynań czaił się lęk. Oczywiście, nic, nikomu nie powiedziała, nawet mama myślała, że Inka była u lekarza z bólem gardła. Po co ich zawczasu martwić?
Zaczęła zastanawiać się nad sensem dotychczasowego życia i życia w ogóle. Codziennie walczy o życie, walczy w życiu. Wciąż coś musi, gdzieś goni, zawsze jest coś jeszcze do zrobienia, spotyka ludzi, wymienia uśmiechy, słowa, gesty, dokonuje wyborów. Nie zastanawia się zbyt długo nad skutkami swoich działań, albo zastanawia się zbyt długo, rozważa, roztrząsa. I co tak naprawdę ma znaczenie? I pomyślała, że dotyk, przyjazne spojrzenie, radość przebywania z ludźmi – bez zawiści, niechęci, zazdrości – przecież niedługo odejdziemy wszyscy.
Pomyślała, że ukrywa w sobie tak wiele dobrych gestów, emocji, by nie powiedziano, że jest słaba, bezbronna, głupia. A może właśnie tak trzeba – być słabym, bezbronnym, głupim w oczach świata, aby bez przeszkód dzielić się sobą, uczuciem, słowem, przygarniać spragnionych ciepła, przytulać smutnych, uśmiechać się do wszystkich? Po to właśnie, by w chwili śmierci nie okazać się tylko cynicznym głupcem, by nie pozostać z pustym sercem w obliczu wieczności.
Pewnego popołudnia, gdy już nie mogła wytrzymać napięcia, wskoczyła na rower i pojechała do ruin dworku. Usiadła na schodach pozostałych po tarasie i zapatrzyła się w daleki horyzont. Chmury spokojnie wędrowały na niebie, tuż obok dwa zające beztrosko figlowały, co nawet ją rozbawiło, delikatny wiatr dotykał jej skóry, a wokół panowała cisza.
Kochała to miejsce za moc, której dostarczało. Stare drzewa szumiały łagodnie, wsłuchała się w ich głosy, jakby mogła w nich odnaleźć jakieś przesłanie dla siebie. Ogarniał ją coraz większy spokój. Inka poczuła nagle ulgę, mięśnie się rozluźniły, umysł skupił się na obserwacji świata. Czym było życie? Sumą przeżytych „tu i teraz”. Wypełniała się nieznaną wcześniej siłą i energią. „Stanowimy jedność ze światem. Otwórz duszę, otwórz serce, pozwól sobie poczuć przepływ energii. Uwolnij się od napięć związanych z przymusem, z obowiązkiem, poczuciem winy, wstydem…” Inka odczuła wyraźnie, jak napełnia się światłem, jak słońce przenika do jej ciała i wraz z krwią wędruje po całym ciele. Nagle dostrzegła, że wiąże ją jakaś nić z otoczeniem, z innymi ludźmi. Atomy, z których była stworzona, rozproszyły się i oddaliły, aby po chwili znów stworzyć jej postać, stać się kośćmi, mięśniami, skórą, oczami. To już nie były te same cząstki i tylko jej świadomość się nie zmieniła.
Po dłuższej chwili ocknęła się, rozejrzała dokoła. Słońce schowało się już za ogromny kasztan, pora wracać.
Po drodze wstąpiła na stary cmentarz. Poszła na mogiłę nieznanej kobiety i zapaliła lampkę. Płomień lekko się zakołysał… Inka chwilę stała przy grobie. Już od dawna nikt tu nie zaglądał. Nagrobek niebezpiecznie się pochylił, krzyż odpadł, napisy stawały się coraz mniej wyraźne. I czym jest życie ludzkie? I kim jest człowiek? Stertą kości, które miała w tej chwili pod nogami, kilka stóp pod ziemią, a może czymś o wiele większym, ważniejszym i oczy duszy tej kobiety spoglądają teraz z innej twarzy? A te światełka to tylko nasze ludzkie zadośćuczynienie tym, co odeszli. Nasze złudzenie, że w ten sposób okazujemy pamięć i szacunek tym, którzy od dawna żyją już w innym ciele.
Dawniej przyjeżdżała tu raz do roku, zawsze w lipcu, staruszka z wielkiego miasta. Miała już ponad 80 lat. W trampkach, z plecakiem i laseczką wędrowała ze stacji kolejowej na cmentarz, a potem jeszcze kilka kilometrów do swojej rodzinnej wioski i z powrotem. Kiedyś opowiadała, jak bardzo zawstydziła się podczas wycieczki po stolicy. Otóż, podczas zwiedzania grupa zatrzymała się na chwilę, by posłuchać przewodniczki. Staruszka wtedy przysiadła przez chwilę na murku, co wcześniej nigdy się jej nie zdarzało. „Umarła moja koleżanka, młoda jeszcze, trzy lata młodsza ode mnie, miała 82 lata”.
Kobieta, na której grób od dawna przyjeżdżała, nie była z nią spokrewniona. Kiedyś, w czasie powstania warszawskiego przyrzekła młodemu umierającemu żołnierzowi, że będzie pamiętała o grobie jego matki. Pamiętała, długo…
Od kilku lat babcia przestała przyjeżdżać. Może umarła? Inka poczuła nieprzepartą wewnętrzną potrzebę kontynuowania tej obietnicy. Co roku w lipcu lub częściej stawiała na grobie kobiety lampkę.
Wróciła do domu. Nastrój cmentarza podziałał kojąco. Miała jeszcze trochę pracy, więc skupiła się teraz na niej. Chciała być w porządku, właśnie teraz, szczególnie teraz… Od czasu do czasu przypływały myśli o umieraniu. Co będzie, jak już to się stanie? Widziała siebie martwą… Pogrzeb. Płacz najbliższych, porządkowanie rzeczy po niej. Co zostanie? Nic. Pamięć. Krótko.
Nagle przypomniała sobie przeszłość. Jak żywi, stanęli przed nią ludzie, jak na filmie przepływały zdarzenia. Ilu z nich się wstydziła, ilu wolałaby nie przeżyć nigdy więcej? Retrospekcja… Nie warto żyć tym, co było. Nurzać się we wspomnieniach, rozdrapywać stare blizny, wyciągać je na świat. To, co było odeszło, istnieje gdzieś głęboko w podświadomości i czasami daje o sobie znać w koszmarnych majaczeniach sennych. To, co jest teraz, też minie. Żadne to pocieszenie, ale zawsze…
W snach pojawiały się potężne budowle. Inka śniła, jak chodzi samotnie pośród nich. Odrapane ściany, nagie drzewa pociągały i przerażały zarazem.
„Chcę dotrzeć do ich wnętrza, ale to wysiłek przekraczający moje możliwości. Nagle unoszę się wysoko i jestem na czymś w rodzaju balkonu, mogę oglądać ten świat z góry. Niezwykłe przeżycie, gdy słońce czerwonym blaskiem zalewa ulice i wszystko wokół. Najdziwniejsze jest to, że właściwie nie wiadomo, czym są te uporządkowane stosy cegieł. Czy służą za mieszkanie, czy do innych celów? Nie są to ruiny, ich stan jest doskonały.
W końcu znajduję jakieś małe drzwi w murze. Wchodzę i jestem na olbrzymim, pustym placu. Dostrzegam schodki wiodące w głąb ściany. Na ich końcu są kolejne drzwi. Otwieram je. Jestem w katedralnej krypcie. Widzę w półmroku jakieś modlące się postacie. Panuje cisza i chłód. Wstrząsają mną dreszcze, idę dalej, aż odnajduję drzwi do dość przestronnej kapliczki.
Jakiś mnich celebruje mszę świętą… Rozglądam się i nagle znowu jestem na zewnątrz.
Pragnę znaleźć wejście do katedry, ale mimo wielokrotnego okrążania murów nie mogę go dostrzec. Zaczynam biec, nie ma żadnych ludzi, słyszę tylko ujadanie psów. Zatrzymuję się, widzę drzwi, których wcześniej nie zauważyłam. Chwytam za klamkę, otwarte. Wewnątrz płonie kilka świec, ich blask oświeca puste mury z czerwonej cegły. Wnętrze przytłacza mnie. Potężna nisza z krzyżem na głównej ścianie i katafalkiem u jego stóp. Jakaś kobieta w czerni klęczy na kamiennej posadzce. Przez otwór w ścianie widzę chodzące w kółko postacie. Przychodzą coraz to nowe w długich czarnych szatach i kapturami na twarzach.. Bezdźwięcznie poruszają ustami. Nie wiem, dlaczego, ale boję się. Chcę wyjść, lecz drzwi się zatrzasnęły. Otworem w ścianie przeciskam się do kolejnego pomieszczenia, po drodze mijając zakapturzonych ludzi, którzy nie zwracają na mnie najmniejszej uwagi.
Pochylają się nad katafalkiem, a raczej nad ciałem, które tam leży. Widzę ich twarze tuż nad swoją. To ja na nim jestem, to nade mną bezgłośne odprawiają modły. Równocześnie jestem w drugim pomieszczeniu. Tu jest jaśniej i przestronniej, czuję powiew świeżego powietrza i … budzę się w swoim łóżku”.
Kolejny poranek. Coraz mniej czasu do poznania prawdy. Zawył pies, Inka przestraszona, szybko otrząsnęła się i przegoniła złe myśli, przecież nie wierzy w zabobony.
„ Boże, ocal mnie, nie dopuść, abym uczyniła coś, czego nigdy nie odkupię. Ochroń mnie przed zazdrością, nienawiścią, smutkiem. Ocal moje myśli od zwątpienia i nic nieprzynoszących fantazji i rojeń, które tylko rozkrwawiają mi duszę i nie pozwalają wejść tak naprawdę w życie. Daj mi miłość, ogromną miłość do wszystkich ludzi i uwolnij od małego i wielkiego egoizmu. Pomóż odnaleźć umiar i harmonię wśród chaosu i zgiełku we mnie i świecie zewnętrznym. Uwolnij od natrętnych myśli o tym, co i tak ode mnie nie zależy i do mnie nie należy. Pozwól cieszyć się szczęściem innych, abym mogła radować się także swoim. Uchroń od słów brutalnych, cynicznych, raniących innych. Daj łaskę dobroci i opanowanie w słowach, niech z moich ust płynie tylko prawda. W czynach niech będę dobra i czysta. Pomóż też przetrwać mi ten smutek i chwile niepewności”.
Skupienie na samej sobie przerwało wołanie mamy. Inka zerwała się z fotela i pobiegła do niej. Znowu gorzej się poczuła. Inka zadzwoniła po pogotowie. Przygotowała wszystkie dokumenty. I miała kolejny powód, dla którego nie może być chora. Wystarczy jedna taka osoba w rodzinie. Przyjechał lekarz, jakiś zastrzyk rozluźniający i wszystko wróciło do normy.
Czasami Inka miała sobie za złe, że dawno temu nie wyjechała, nie została kimś innym, gdzieś indziej. Każda próba usamodzielnienia się była skazana na porażkę, kończyła się szybkim powrotem do domu, bo mamie było gorzej, źle się czuła i nie mogła zostać sama. Rezygnacja z siebie, z marzeń dla drugiego człowieka, czy jednak miał on prawo tego wymagać? Życie cudzym istnieniem.
A jeśli teraz okaże się, że ma umrzeć? Przecież niczego tak naprawdę nie przeżyła, nie spełniła swoich marzeń. Nie powiedziała tak wielu słów. Zawsze skryta, milcząca, powściągliwa. Zawsze poprawna i rozsądna realistka. Co daje hamowanie własnego rozwoju, spontaniczności? Poza poczuciem bycia nieszczęśliwym…
„Kocham śmierć, bo tylko ona wiernie na mnie czeka”
Inka zmęczona czekaniem wybrała się do lasu, znalazła w lesie brzozę i przytuliła się do jej pnia. Poczuła wibrację krążących soków. Energia drzewa napełniła ją. Zaczęła płakać, łzy oczyszczały, czyniły ją wolną. Podnosiła się, rosła w siłę, wytrwałość, odwagę.
Już postanowiła. Bez względu na to, co się wydarzy, teraz otwiera się na miłość i pozwoli jej swobodnie płynąć. Nie utraci już żadnej emocji, niczego z upływających chwil. Nie będzie marnować czasu, bo to jej czas. Przestanie udawać sama przed sobą, że jest kimś innym niż jest. Wystarczy być szczerym w gestach, słowach.
Jednak, jak można się cieszyć, gdy dźwiga się ciężar przeszłości. Zbędny balast. A żal go porzucić, bo zawiera wszystkie maski, chwyty i jakże łatwe wyjaśnienia, gotowe rozwiązania. O ileż łatwiej po nie sięgać niż szukać czegoś nowego, odbiegającego od schematów? Jaki żal rozbijać je, gdy tyle czasu panoszyły się, przysłoniły horyzont, ukryły blask. Ani ziębią, ani grzeją, ale są. Własne, kochane, wypieszczone kompleksy. Bliskie jak dzieci matce, bo wykarmione własną krwią. Inka pomyślała, że muszą odejść. Do diabła z nimi. Trzeba je odciąć, odłączyć od cieplutkiego krwioobiegu. Prywatne wampiry, upiory. Bliskie. Dalekie. Niepotrzebne.
Horyzont nagle się rozjaśnił. Niech świeci światło dotąd schowane, ukryte za górą pustych znaczeń. „Świeć światło i przenikaj mnie jak ogień” wyszeptała cicho.
Od dzisiaj precz z zakłamaniem, udawaniem. Tylko prawda między nią a światem, dzielenie się sobą, swobodny przepływ energii. Bo kiedy dusza wchodzi w prawdziwy kontakt z drugą duszą, nic nie jest zwyczajne. Nawet kolory dostają kolorów, a każda chwila jest świętem. To najpiękniejsza rzecz jaka może się zdarzyć.
Bez względu na to ile życia jej zostało, nie pozwoli odebrać sobie ani chwili. Odrzuci te wszystkie zabawy interpersonalne, w które grają ludzie. Nie będzie się ukrywać za maskami, przebraniami, fałszywymi uśmiechami, przemilczeniami. Będzie odważnie mówić, czuć, okazywać uczucia. Dopuści do głosu wszystko, co w niej drzemie. Tyle razy nie powiedziała tego, co chciała, bo wydawało się niewłaściwe. Teraz będzie mówić ludziom dobre słowa, tulić ich do serca i dzielić się światłem. Granice? Jakie granice? Czy między ludźmi istnieją granice, które da się wytyczyć raz i na zawsze? Miłość trwa poza czasem, przestrzenią, wiecznie i jak długo będzie ją w sobie odczuwać, będzie młoda, będzie silna.
Dni upływały szybko. Kolejna wizyta u lekarza. Fałszywy alarm. Będzie żyła. Nie wiadomo, jak długo, ale jeszcze nie nadszedł jej czas.
Jednak ten czas zmienił podejście do ludzi, świata, siebie i uczynił z niej nowego człowieka.
Data publikacji w portalu: 2008-01-28
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »