Dla Ciebie

Jocelynn
Poznałyśmy się, tak jakoś przypadkiem. Na początku nawet nie zwróciłam na to szczególnej uwagi. O Twoim istnieniu przypomniałam sobie dopiero po kilku dniach. Ten, kto wymyślił sms - y musi(albo musiał)być bardzo mądrym człowiekiem. A Ty jesteś bardzo mądrą dziewczynką, bo wiesz, jak robić z nich użytek. Czy można zakochać się w wiadomościach, w ciągach literek tworzących zdania? Można, zakochałam się. Uwiodłaś mnie swoim pierwszym sms -em, zniewoliłaś czymś tak niepokaźnym, jak 150 znaczków. Ten pierwszy pociągnął za sobą lawinę. Były wakacje, środek lata. Ty pracowałaś, ja lizałam rany po egzaminach na studia. Pamiętasz te dni, kiedy idąc do pracy tak nieprzyzwoicie wcześnie, wysyłałaś mi wiadomość? Budziłam się na kilka sekund przed tym, jak telefon zaczynał pikać. Po jakimś czasie mój zegar biologiczny uznał te ranne pobudki za coś zupełnie naturalnego. Moje ciało nie protestowało, chociaż doskonale wie, jaki śpioch się w nim kryje. Tych kilka godzin Twojej pracy było dla mnie torturą nie do zniesienia - nie mogłyśmy do siebie pisać. A potem nadchodziła upragniona 22 i z powrotem otwierał się tunel myślowy między nami. To dziwne, bo po kilku zaledwie dniach znajomości (i to nawet nie w realu), otworzyłam się przed Tobą bardziej niż przed wszystkimi dobrze mi znanymi osobami. Nie wstydziłam Ci się powiedzieć, że płaczę na widok bezdomnego na ulicy, psa ze skaleczoną łapą, chorego dziecka. Nie bałam się mówić o moich marzeniach, lękach, frustracjach, mniej lub bardziej udanych próbach samobójczych. Nie wahałam się posyłać Ci moich wierszy, zarówno tych udanych, jak i kompletnych gniotów. Nie śmiałaś się nigdy, zero krytyki, co najwyżej komentarz, ale zawsze wyważony i wyrozumiały. Właśnie, Twoja wyrozumiałość. Nie mogłam się temu nadziwić, jak można mieć w sobie tyle ciepła i zrozumienia dla ludzi? Nie mogłam pojąć, że w Twoim życiu najważniejszy jest drugi człowiek. Jak mnie to strasznie bawiło, kiedy z uporem powtarzałaś jedno zdanie "człowiek jest dobry". Komu Ty to mówiłaś? Osobie, która największych życiowych krzywd doznała właśnie od ludzi, od najbliższych ludzi. To Twoje ślepe zapatrzenie w człowieka i jego dobroć traktowałam pobłażliwie. Jestem od Ciebie dokładnie pół roku starsza, patrzyłam na to z pozycji kogoś mądrzejszego, bardziej doświadczonego. Nie miałam racji. Dopiero później zrozumiałam, że Ty po prostu taka jesteś. Bezkompromisowa, pełna miłości i wiary w to, że "zło można dobrem zwyciężyć". To zresztą jest Twoje drugie motto życiowe. Kolejne wieczory i kolejne niespodzianki. Okazało się, że kochamy te same filmy, kolory, piosenki. Jesteś jedyną osobą, z którą mogłam prowadzić rozmowę używając dialogów ze "Shreka". Te codzienne maratony telefoniczne stały się moim uzależnieniem. Rachunki przychodziły coraz większe, matka coraz częściej się wściekała, ale nie mogłam nic zrobić, nie mogłam tego zaprzestać. Czy szczęście można przeliczać na złotówki? Najbardziej dziwiło mnie, że nasza znajomość rozwija się na zupełnie innej płaszczyźnie niż moje dotychczasowe kontakty z dziewczynami. Żadnych pytań, o to, jak wyglądam, czy lubię seks, ile dziewczyn już miałam. Zamiast tego inteligencja, humor na poziomie i wszechogarniające uczucie, że coś ważnego zaczęło się w moim życiu. Po miesiącu pisania zaproponowałaś, żebyśmy się spotkały. Zrobiłaś to jakoś tak nieśmiało i mimochodem, że aż się zdziwiłam. Teraz już wiem, że wszystko, co robisz jest właśnie takie - subtelne. Wiedziałam, że muszę się z Tobą spotkać, ale mój mechanizm obronny zadziałał. Zobaczyłam czerwony znak "STOP". Zaczęłam odwlekać termin spotkania. Tłumaczyłam się wyjazdem, później pracą. Potem jeszcze doszła choroba babci, więc wymówkę miałam jak znalazł. Minął kolejny miesiąc. Trzydzieści dni, podczas których nieustannie analizowałam 3 pytania: co ja robię, czy to wszystko ma sens i co będzie, jeśli przy konfrontacji wizualnej rozczaruję się Tobą? Niestety, moja cholerna potrzeba piękna i estetyki nie pozwalała mi dopuścić do siebie myśli, że możesz się okazać mało efektowna, czy wręcz brzydka. Ze swojej strony odrzucałam możliwość, ze Ty mogłabyś rozczarować się mną. W tamtym okresie mój narcyzm osiągnął ekstremum. Wreszcie, odpowiedziawszy na powyższe pytania kolejno: nie wiem, nie wiem i nie będę wiedziała, dopóki się nie przekonam, wyznaczyłam termin spotkania. 28 września - dzień mojej immatrykulacji na polonistyce. Od rana chodziłam zła i podenerwowana. Mama sądziła, że to początek roku akademickiego tak mnie stresuje. Przynajmniej nie musiałam się tłumaczyć z rozbieganego wzroku i drżenia rąk tłukących talerze. Immatrykulacja trwała 3 godziny. 180 minut podczas których chciało mi się wymiotować, uciekać, schować się pod ławkę albo udać, że zapomniałam o spotkaniu i nie zjawić się na miejscu. Nogi same mnie niosły na Stare Miasto. Słyszałam tylko stukot moich obcasów i coraz większy szum w głowie. Na Placu Zamkowym oczywiście dzikie tłumy. Ja bez okularów, na pół ślepa, w butach, które obtarły mi nogi do "żywego", wypełniona uczuciem paniki. Jeszcze ostatnia myśl o ucieczce i zrezygnowana usiadłam pod kolumną Zygmunta. Wyjęłam jakieś kartki i udawałam, że czytam. Kątem oka dostrzegłam, że ktoś się zbliża, Wiedziałam, że to Ty, ale nie odwróciłam głowy, strach był zbyt wielki. Jeszcze moment i... stałaś przede mną. Poderwałam się na równe nogi. To co zobaczyłam... hmm, sama nie wiem, co wtedy czułam. Pamiętam, że pomyślałam "nie jest źle". W mesach zawsze nazywałaś się ogrem. Przede mną nie stał ogr, tylko drobna, jasnowłosa dziewczynka. Z rozczuleniem pomyślałam, że jestem od Ciebie tyle wyższa. Wyciągnęłam rękę na powitanie( w końcu głupio tak stać mierząc się wzrokiem). Twój uścisk dłoni był silny, zdecydowany. Nie lubię, gdy ktoś podaje mi rękę w ten sposób, jakby to była zdechła ryba, natychmiast zanotowałam kolejny plus na Twoim koncie. Poszłyśmy przed siebie, gdzie nas oczy poniosą. Ale w sumie tylko częściowo, bo ja od dawna miałam swój plan zwabienia Cię do Ogrodu Saskiego. Po co? Sama nie wiedziałam, po prostu to miejsce nieodmiennie pojawiało się w moich fantazjach o naszym spotkaniu. Piękna złota jesień, szemrząca fontanna, klimat jednym słowem. Zaczęłyśmy szukać jakiejś odosobnionej ławki - "żeby móc spokojnie porozmawiać". No jasne, tak jakby nie można było porozmawiać w otoczeniu ludzi. Każda z nas miała swój ukryty cel, jak się potem okazało wspólny. Znalazłyśmy zaciszne miejsce, usiadłyśmy i... zapadła cisza. Przez sms - y umiałyśmy rozmawiać całymi godzinami, a w tamtej chwili nie potrafiłyśmy wydusić z siebie słowa. Zresztą słowa nie były nam wcale potrzebne. Było mi zimno, koniec września, a ja miałam na sobie tylko cienką koszulę i polar. Szczękałam zębami i trzęsłam się na całym ciele. Wzięłaś moje ręce i wsunęłaś je do rękawów swojego za dużego polaru. Początkowo nasze dłonie prawie się nie dotykały. Mimo tego pozornego ciepła nadal miałam dreszcze, a do tego wszystkiego doszło jeszcze wewnętrzne drżenie. Skąd się wzięło? Chyba obie czułyśmy podświadomie, że z każdym spojrzeniem i jestem zbliżamy się do czegoś, co nieuchronnie musi nastąpić. Zapadł zmrok, zapalono latarnie, nad parkiem zawisła fioletowa mgła. Siedziałaś z opuszczoną głową. Każdy mój mięsień był napięty, jak struna, tak, że to prawie bolało. Czułam wyraźnie, jak nasze ciała samoistnie przybliżają się do siebie. Spytałaś "o czym myślisz"? A mogę się założyć, że doskonale wiedziałaś o czym. Odparłam, że coś rozważam. Znów cisza, a w mojej głowie tabun kłębiących się myśli: czy powinnam to zrobić, jakby to było, czy dam radę? Nieznacznie poruszyłam dłońmi w rękawach Twojej bluzy. Odwróciłam ręce wnętrzem do wnętrza Twoich rąk. Pierwszy dotyk i nagle zalał mnie wielki spokój, poczułam się tak, jakbym odnalazła coś, czego szukałam od dawna. Przełknęłam głośno ślinę.
O.K - odezwałam się - rozważyłam
Co się działo potem? Nie znam odpowiednich słów, by to opisać. Twoje usta były takie miękkie, delikatne i słodkie. Nie mogłam się od nich oderwać. Splotłam palce z Twoimi, zamknęłam oczy i odpłynęłam, a może odleciałam? Chyba jedno i drugie. To był najcudowniejszy pocałunek w moim życiu i najdłuższy.
Ja, jak to ja, musiałam oczywiście zepsuć nastrój tej chwili. Chciałam Cię pocałować jeszcze raz. No i oczywiście się zgodziłaś, bo nie potrafisz być asertywna (czasem się z tego cieszę). Po tym drugim pocałunku, przytuliłam Cię do siebie. Jesteś taka drobniutka, z łatwością mogę Cię zamknąć w ramionach. Podobno zakochani i szczęśliwi czasu nie liczą. Ja musiałam spełniać oba powyższe warunki, bo upływ czasu umknął mi kompletnie. W panice pociągnęłam Cię do wyjścia z parku. Jeszcze tylko króciutkie spotkanie naszych ust i musiałyśmy rozejść się w przeciwne strony. Prawie biegłam przez ciemną Warszawę. Jeszcze nigdy w życiu nie czułam się tak lekko, tak dobrze. Uśmiechałam się do każdego napotkanego człowieka, psa, kota, do sympatycznych "mordek" tramwajów i autobusów. A potem dom, kolacja, relacja z immatrykulacji (prawie zapomniałam, że tam w ogóle byłam hihihihi) i wreszcie spać. Sms od Ciebie. Pisałaś, że to był piękny wieczór i że byłaś w siódmym niebie. I, że chciałabyś ze mną odkrywać kolejne nieba. Nie mogłam zasnąć do rana. Kolejne dni i kolejne spotkania, magiczne chwile, zaczarowany czas. Niestety jestem naturą skomplikowaną i złożoną, Gdy tylko jest mi zbyt dobrze, gdy czuję się szczęśliwa dłużej niż tydzień, zaczynam wietrzyć jakiś podstęp i szukać dziury w całym. Tak stało się i tym razem. Bez przerwy szukałam pretekstu do kłótni, do jakiejkolwiek sprzeczki. Czepiałam się każdego Twojego słowa, doszukiwałam się podwójnego dna, jakiegoś zaszyfrowanego znaczenia. Niemal codziennie dochodziło między nami do ostrej wymiany zdań. Często pisałam, że jestem zmęczona, że chyba musimy od siebie odpocząć. Nie dlatego, że tak czułam, po prostu chciałam umyślnie zrobić Ci przykrość. Żerowałam na Twoim uczuciu do mnie, wiedziałam, że czujesz do mnie coś więcej niż zwykłą sympatię. Etap zauroczenia przeszłyśmy obie, już w pierwszych dniach znajomości, teraz to było już coś o wiele poważniejszego. Celowo dostarczałam Ci powodów do zmartwień. Wiem, że nie cierpisz, gdy mówię o śmierci, ale to jest niestety moja obsesja. Nie strach, ale fascynacja. Do białej gorączki musiało Cię doprowadzać, gdy ze szczegółami opowiadałam Ci krok po kroku moje starannie przemyślane samobójstwo. Można by powiedzieć, że tworzyłam swoją własna kronikę zaplanowanej śmierci. Podłe? Jeszcze jak, ale to nie wszystko. Jestem bardzo zmienna, rozchwiana emocjonalnie i czasami bardzo jeszcze dziecinna. Wszystko, do czego inni ludzie podchodzą z dystansem i lekceważeniem, dla mnie może stać się problemem nie do pokonania, czymś co jest w stanie zniszczyć cały mój poukładany, uporządkowany świat. To może być żebrak na ulicy, tłok w autobusie, zły humor wykładowcy, wszystko. Jestem nadwrażliwcem, książkowym przykładem neurotyka. Nie potrafię moich emocji kontrolować, oceniać trzeźwym okiem. Zaczęłam Cię dręczyć moimi zmiennymi stanami i huśtawkami nastrojów od depresji, aż po niczym nieuzasadnioną euforię. Nadszedł październik, który przyniósł wspomnienia. Niechciane wspomnienia, takie, które byłam pewna, znajdują się już dawno w koszu mojej niepamięci. Przypomniałam sobie zeszły rok. Złote liście, słońce przeświecające przez korony drzew, moja miłość. Twór stuprocentowo sztuczny i wyidealizowany, a jednak jak piękny w swojej nieprawdzie. Nie, właściwie źle mówię; miłość była prawdziwa, to jej otoczkę tworzyła kompletna fikcja wymyślona przeze mnie na potrzeby własne. Powróciły wszystkie moje wzloty, wszystkie upadki. Minuty szczęśliwe i godziny po brzegi wypełnione cierpieniem. I wraz z przypomnieniem sobie tego wszystkiego w mojej blond główce skrystalizowała się jedna myśl: a co, jeśli ja popełniam błąd i brnę w związek z kimś, kogo wcale nie kocham, bo obiekt moich uczuć wciąż pozostaje niezmieniony?
Oczywiście, nie mogłam zatrzymać tych wątpliwości dla siebie, w sobie poszukać rozwiązania. Podzieliłam się tym z Tobą z całą niefrasobliwością, na jaką mnie było stać. Wyszłam z założenia, że przecież skoro tyle mi już wybaczyłaś, to jeden wyskok więcej nie zrobi różnicy. W święto zmarłych humor mam zawsze paskudny. Ten rok nie przyniósł zmian w tym względzie. Siedziałam na parapecie, gapiłam się w ciemne okno i słuchałam cholernie przygnębiającej muzyki. Płakałam bez powodu. A właściwie nie, ja miałam powód, bardzo dobry powód. Płakałam nad sobą. Rozczulałam się, jaka to ja jestem biedna, jaka pokrzywdzona przez los - ofiara zgubnych namiętności. I nagle olśnienie - powiem o tym Karolci, przecież ona jest taka mądra, taka dojrzała, na pewno mnie zrozumie. Wysłałam Ci sms-a ubogiego w formie, ale bogatego w treść. Było późno, więc z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku poszłam spać. Dopiero rano dotarło do mnie, jaką jestem idiotką. Znowu to zrobiłam. Znowu przerzuciłam ciężar odpowiedzialności na drugiego człowieka, nie biorąc pod uwagę, że może tego ciężaru nie udźwignąć. Potem wiadomości od Ciebie. Całkowity spokój, zero wyrzutów, czy pretensji. Opinia, jak zawsze wyważona i obiektywna. Nie spojrzałaś na sprawę przez pryzmat własnych uczuć. A co najlepsze, próbowałaś mnie jeszcze wspierać. Wszystko między nami pozostało po staremu. Nie rzuciłaś mnie, chociaż moim zdaniem powinnaś i byłoby to całkowicie uzasadnione. Dni płynęły, a do mnie z coraz większą ostrością docierało, że jednak wiem, co czuję i do kogo. Że to o Tobie myślę w każdej chwili, że To Ciebie widzę w każdym śnie. Że to z Tobą chcę zobaczyć wschód słońca w górach, że to Ty... jesteś moją miłością.
Powiedziałaś mi o swojej chorobie. To było, jak cios między oczy. Poczułam się, jak kompletna szmata, jak ostatnia dziwka. Myślałam, ze wyrzuty sumienia mnie zabiją. Odkąd wiem, zmieniłam się. Jestem czuła, romantyczna, wesoła, kiedy tego potrzebujesz i smutna, gdy stwierdzasz, że trochę smutku nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Wyzwalasz we mnie instynkty opiekuńcze. Gdy się spotykamy w parku, każę Ci się ciepło ubierać, a i tak nawet, gdy widzę, że jesteś szczelnie opatulona, martwię się, czy nie jest Ci zimno. Chętnie nosiłabym Twoją torbę za Ciebie, gdybyś mi tylko pozwoliła. Ostatnio nawet chciałam Ci zawiązać buty. To dla mnie typowe, popadam z jednej skrajności w drugą. Stopniowo staję się Twoją matką, siostrą, przyjaciółką. Aż chciałoby się powiedzieć i kochanką, ale nie, nie ma tak łatwo. Wiem, że potrzebujesz czasu i dam Ci go tyle, ile tylko zechcesz. Już nigdy nie zrobię nic na siłę, nawet Cię nie pocałuję, jeśli nie zechcesz. Wiem, że kiedyś nadejdzie ten dzień. Wtedy powiem Ci wszystko to, co na razie nie przechodzi mi przez gardło. Wszystkie te słowa, które dyskretnie przemycam w wierszach, które dla Ciebie piszę. Wszystkie zdania, które zatrzymane w krtani ściśniętej ze wzruszenia, nie mogą spłynąć z krawędzi ust. Pewnego dnia powiem Ci to wszystko, ale nie za pomocą dźwięków. Będę się z Tobą komunikować opuszkami palców, ustami, językiem. Usłyszysz mnie skórą. Włosami, dotykiem, węchem. Wiem, że tak się stanie, ale na razie będę Cię tylko trzymać za rękę. Jeśli zechcesz, może być nawet w rękawiczce. Skąd we mnie tyle pokory? Sama nie wiem, ale Ty wiesz dokładnie. To jest moje kocham i przepraszam dla Ciebie, mój jedyny Kwiatuszku.

11.11.02
Data publikacji w portalu: 2003-07-29
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024