PUSTYNIA NADZIEI

ekscentryczka
Jest takie miejsce na piasku, gdzie każdy, kto poczuje w głębi samego siebie klęskę życia, może się tam udać i próbować przekonać Stwórcę, że nie powinien jeszcze zamykać wrót nadziei. To miejsce o pięknym rozłożystym obszarze, horyzoncie złocistym z falującym powietrzem w dali. To pustynia samotności, która koi i daje nadzieję na ulgę. Nie ma tam zimna ani ciepła, nie ma łez ani śmiechu. Bezpieczna przyszłość, o której sami decydujemy poprzez swoje życie i swoje rozczarowania. Aby tam dotrzeć, musimy doświadczyć swojej bezsilności, utraty nadziei i ponieść porażkę w walce z losem. Droga na pustynię jest pełna niebezpieczeństw, chwil zwątpień. To droga cierniowa ludzkiej egzystencji. Ale gdy już tam trafimy, to bądźmy pewni, że będziemy najważniejszym człowiekiem dla Pustyni Nadziei i nigdy już nie będziemy tacy jak przed podróżą.

Pewnego dnia nadeszła chwila, gdy zrozumiała, że już czas, aby wyruszyć w daleką podróż do miejsca, o którym opowiadali Ci , którzy tam byli i którym udało się powrócić. Chociaż nigdy ich nie spotkała osobiście, wiedziała, że istnieją i mówili prawdę. Bo nikt, kto stamtąd wrócił, nie był już tym samym człowiekiem. Zasłyszane historie przekazywano sobie przez pokolenia, szeptem. Opowieści o miejscu na Ziemi dla nieumiejących się pogodzić ze zjawiskiem życia i jego „nieurodzajem”.
Wyruszyła o świcie, gdy jeszcze ulice spały, a kurz drzemał na chodnikach. Nikt jej nie żegnał, tylko jej ukochany pies stał na skwerze i patrzył jak Pani , którą kochał całym swoim psim życiem, klęczy przed nim, całując jego kudłaty, mały łepek na pożegnanie. Przytuliła go do siebie mocno. Pies wyczuł chyba chwilę rozstania , bo zaskomlał cichutko i polizał ją po dłoni, sam wtulając się w jej ramiona. Podniosła się…
- Żegnaj, mój ty kudłaty, towarzyszu.-Płakała.
Gdy była już na końcu alei, odwróciła się. W oddali siedział Kajtek i wpatrywał się w jej znikającą postać, chociaż zapewne już nic nie widziały jego smutne psie oczy.
Wędrowała wiele miesięcy. Pory roku zmieniały się nie zauważenie, subtelnie przechodząc w mozaikę barw, temperatur. Była jednak zbyt krótko w jednym miejscu, aby wiedzieć czy to pora zbiorów czy siewu. Czasami ktoś ją podwiózł wiele kilometrów, kiedy indziej szła samotnie bocznymi drogami wiele dni. Rozmawiała z przygodnymi pasażerami, kierowcami, kelnerkami w barach i pastuchami na polu. Mijała łąki, stuletnie zamki i potoki. Spała w przydrożnych motelach a jak było ciepło, w stodołach w swoim wysłużonym śpiworze. Jednak przez wiele tygodni swojej wędrówki nigdy się nie zawahała, nie traciła heroizmu w swojej kobiecej nierównej walce o szczęście. Strach utraty był tak wtopiony w jej serce, że nic nie mogło sprawić, aby przez małą chwilę mogła żyć bez niego. Jednak jej myśli były spokojne, bez tej szaleńczej gonitwy za nadzieją czy szansą na małą radość. Systematycznie szła ku mitycznej Pustyni Nadziei. Nie patrząc na znaki, jakie być może los jej wskazywał. Jej desperacja był niczym chroniczna choroba drążąca jej duszę, ale oszczędzająca rozum. Zazdrościła spotkanym ludziom ich gadulstwa o wszystkim i niczym. Tej umiejętności cieszenia się każdym dniem, szczególikiem własnego małego i nędznego życia, które w obliczu wszelkiego zła jakże było bezwartościowe. Co ciekawe, zawsze te radości były związane z darem losu albo zdobyciem jakiejś materii, która i tak miała się rozpłynąć w szarości dnia codziennego.
Tylko przyroda była niezmienna, piękna w swojej dzikości, pachnąca życiem. Tętniąca siłą wiekowej spuścizny. Ale i ona miała już coraz mniej siły, aby walczyć. Zatruwana przez ludzkie technologie, pazerność na jej dobra, na jej „dzieci”. Widziała, jak walczy dzielnie o każdą falę morską, o drzewo, o zwierzę na lądzie i w oceanach. Widziała, jak ptaki szybujące po niebie lecą na ziemię bezwładnie , bijąc skrzydłami, bo jakiś myśliwy miał tego dnia celne oko, a skrzydlaty wędrowiec pecha. Spotykała w lasach na wpół umarłe istoty, bo znalazły się w miejscu, gdzie nie powinno być śmierci, a jednak człowiek ją tam „zastawił”. To wszystko sprawiało, że jej podróż nabierała większego sensu i dawała przekonanie o słuszności wyboru jakiego dokonała. Spotykała biedę i niesprawiedliwość. Ból i cierpienie tych, którzy zasługiwali na dar dobroci i szczęście. Jej oczy dostrzegały dysharmonię ludzkiej egzystencji. Wsłuchiwała się w opowieści starszych ludzi, którzy swoją mądrością i doświadczeniem próbowali przekazać tym, co po nich przyjdą, szacunek dla życia w dobroci i uczciwości. Ich pojmowanie norm i moralności jaka w nich tkwiła rozbijały się o młodzieńczą butę i brak wrażliwości na jednostkę. Jej wędrówka była swoistą podróżą przez ludzkość. Panujący hedonizm zamieniający uczucia w substancje, nie pozwalał nieszczęśnikom na zrozumienie istoty szczęścia. Byli uczuciowymi nędzarzami skazanymi na materialną tułaczkę po ogrodach codzienności.
Kiedy pokonała kolejna wielką wodę i stanęła na gorącym lądzie, który miał najstarszą kulturę i cywilizację w dziejach Ziemi, poczuła, że jest już blisko. Jednak upłynęły dwa lata, zanim wyszła na bezkresny piasek pustyni, która nie znała kropli deszczu, ale znała krople łez.
Ostatnimi ludźmi, jakich widziała było plemię, w którym nie było mężczyzn bo i tu wojna, (co może za duże słowo na taki mały konflikt) zebrała żniwo. Powód waśni plemiennej, który tak okrutnie doświadczyła te biedne osamotnione kobiety, był tak nieprawdopodobnie absurdalny, że pierwszy raz ogarnęła ją złość na barbarzyństwo tych czarnych mieszkańców pustyni. Nigdy nie oceniała motywów działania, nie starała się wytłumaczyć żadnego morderstwa w majestacie prawa czy innych okoliczności, ale tym razem zrobiła wyjątek.
Z opowieści kobiet wynikało, że młody chłopak z ich osady pokochał dziewczynę z sąsiedniej wioski. Wszyscy się cieszyli, były rytualne zaręczyny , wymiana prezentów, a właściwie inwentarza, jak to bywa w tej kulturze. Nadszedł czas zaślubin młodych, pięknych, szczęśliwych i pełnych wiary w miłość. Nagle na niebie pojawił się sęp, zwiastun śmierci i nieszczęścia. Przepowiednia mówiła, że nie wolno się wiązać oblubieńcom, bo nie są sobie przeznaczeni i nigdy nie powinni już się ze sobą spotkać. Ojcowie zgodnie przyznali, że znaki na niebie należy respektować i przestrzegać. Przerwali ceremonię. Jednak chłopak z dziewczyną się sprzeciwili. Zaczęto ich od siebie odciągać. Dziewczyna krzyczała z rozpaczy, chłopak zasłonił ją swoim ciałem. Ojciec dziewczyny uderzył go, ten mu oddał. Wtedy niedoszły teść użył meczety i trafił chłopca w głowę zabijając go. W odwecie wuj pana młodego dźgnął włócznią zabójcę chłopca. Dalej wypadki potoczy się szybko i bardzo przewidywalnie. Rozpoczęła się wojna, w której żadna ze stron nie chciała ustąpić i żądała vendetty. Zaczęli ginąć kolejno męscy potomkowie plemion. Umierali w imię pryncypialnych doktryn, archaizmów, zabobonów przez wieki pielęgnowanych niczym największy skarb kulturowy.
Gdy bohaterka pojawiła się w osadzie, odbywał się właśnie ostatni pogrzeb najstarszego mieszkańca wioski. Historię tę opowiadały kobiety. Nie płakały, już chyba nie miały siły. Za dużo spustoszenia w ich wyobraźni dokonała krew przelana w imię surowego pojmowania tradycji plemiennej. Wiele kobiet umarło z rozpaczy, inne snuły się niczym zjawy bez celu i pociechy skądkolwiek. Obie wioski skazane na zagładę przez ptaka, który nadleciał w nieodpowiednim momencie i nieświadomie przyczynił się do Armagedonu małych społeczności na krańcu świata.
Spytała o dziewczynę z zaślubin. Jedna z kobiet wstała i pokazała na pustynię. Zrozumiała, że poszła tam, w kierunku, który dla niej był również miejscem docelowym. Czy jednak tam doszła?, czy znalazła to czego oczekiwała?. Nie znała odpowiedzi na te pytania. Gdy opuszczała wioskę, ta sama staruszka o siwych włosach i smutnych, czarnych jak węgle, oczach poprosiła, że gdy spotka tam gdzieś, na pustyni dziewczynę, to ma jej powiedzieć, że dla niej zawsze będzie ukochaną synową. Kobieta ta zapadła w pamięć wędrowniczce. Jej miłość bez pretensji do obcej, która stała się powodem śmierci jej syna, wzbudziła ogromny szacunek dla resztek nadziei dla ludzi, jakie ta miała w sobie.
Była już w podróży kilka lat. Dokładnie nie wiedziała ile i niewiele ją to obchodziło. Czasami tylko myślała o psie, że umierał w samotności i tęsknocie za nią, nie rozumiejąc dlaczego go opuściła. Łzy wzruszenia i tęsknoty powracały zawsze na myśl o wiernym Kajtku. Nigdy jednak przez tyle lat nie pomyślała o powodach swojej wyprawy, nie musiała. Były z nią, w niej. Były nią.
Stała na górskiej pustyni. Wiedziała, że teraz już nie może się cofnąć i że nie chce, bo droga, jaką przebyła, była jej egzaminem z życia, który zdała. A teraz idzie po nagrodę. Weszła w morze piasku. Brnęła powoli, cierpliwie, nie zatrzymując się. Bez mapy, intuicyjnie, prowadzona jakąś siłą. Nie czuła głodu ani pragnienia. Wiatr pustynny nie dotykał jej boleśnie, piasek nie parzył stóp. Tylko zachodzące słońce i wschodzący księżyc wyznaczały jej czas odpoczynku. Szła wiele dni. Czuła jak słabnie, jak idzie wolniej, jak dłużej odpoczywa. Widziała pojedyncze ziarenka piasku. Liczyła je…647…648..954..Spojrzała w niebo. Słońce ją oślepiło. Zemdlała.
Była noc, gdy się ocknęła. Wstała ciężko. Była cała „ołowiem”. Nogi jej drżały pod własnym ciężarem. Poczuła pragnienie. Dopiero teraz jej ciało zaczęło domagać się płynów. Spojrzała przed siebie. Ujrzała miraż. Wielką świetlistą budowlę w kształcie stożka. Była tak ogromna, że jej czubek sięgał nieba rozgwieżdżonego i granatowego. Podstawy budowli nie było widać. Wchłonięta przez piasek, jakby zawieszona na niewidocznych balach morskiej pustyni. Zbliżając się do niej, wiedziała, że jest już na miejscu, że jej wieloletnia wędrówka dobiegła końca. Stanęła pod stożkiem. Bił od niego orzeźwiający chłód. Poczuła napływ nowych sił. Spojrzała w górę, ale oprócz złocistych kamieni mieniących się na przemian nie zobaczyła niczego, co mogłoby sugerować jakieś najmniejsze chociaż okienko. Zaczęła powoli posuwać się dookoła budowli. Dokładnie przyglądała się każdemu metrowi tej architektonicznej figury. Delikatnie gładziła kamienie, aby nie przegapić najmniejszej szansy na wejście. Szukała jakiegoś punktu zaczepienia, małej klamki, która pozwoli jej dostać się do wewnątrz. Gdy słońce już było wysoko, ona obeszła cały stożek dookoła i teraz była w punkcie, z którego kilka godzin wcześniej rozpoczęła poszukiwania. Usiadła zdziwiona, że nie ma jak wejść do miejsca, które przecież musi mieć swoje wnętrze.
Zamyśliła się, gdy ujrzała na środku pojawiającą się mała mgiełkę. Która rozpływała się po kamieniach, aż utworzyła prostokąt wielkości i kształtu drzwi. Wstała i podeszła do ściany. Ujrzała korytarz w głębi. Weszła do środka.
Wewnątrz panowała cisza i przyjemny chłód. Zrobiła niepewnie parę kroków. I chociaż nie było ciemno, to jednak nie widziała podłogi tak, jak nie widziała podstawy budowli na zewnątrz. Szła powoli korytarzami, które stawały się coraz szersze. Była pełna wewnętrznego spokoju i czuła się bezpiecznie, chociaż nie wiedziała, co ją czeka w tym obcym miejscu. Usłyszała muzykę gdzieś w oddali. Poczuła zapach kwiatów. Jej ulubionych. Jaśminu. Dźwięki też jej się wydawały znajome. Wyszła z korytarza na salę. Zobaczyła zastawiony stół z owocami i piciem. Podeszła i nalała sobie wody do garnuszka, wypiła duszkiem… teraz dopiero zmęczenie ją obnażyło. Sięgnęła po obraną pomarańczę , a potem zjadła figę i kilka daktyli. Orientalne żywienie - pomyślała. Usiadła na jednym z kilku foteli. Muzyka łagodnie ją koiła. Wydawało jej się , że słyszy szczekanie, ale już nie miała siły nadsłuchiwać. Usnęła.
Otworzyła oczy. Zobaczyła wpatrującego się w nią czarnego mężczyznę. Był ubrany w amarantowy garnitur i  białe buty. Uśmiechnął się.
- Witamy cię , Zofio..długo do nas szłaś. Dokładnie 5 lat, 11miesięcy i 6 dni.
Nie zdziwiła jej ta wypowiedź. Widziała, że jest w miejscu, w którym wszystko o niej wiedzą. Chciała wstać, ale mężczyzna ruchem dłoni powstrzymał ją.
- Nie wstawaj, proszę. Jesteś naszym gościem. Podziwiamy twój hart ducha i determinację, jaką miałaś, aby nas odnaleźć. Obserwujemy cię, odkąd rozpoczęłaś swoją wędrówkę i czekaliśmy na ciebie, chociaż mieliśmy nadzieję , że zrezygnujesz.
Znowu usłyszała szczekanie, ale jakby bliższe. Odwróciła głowę w kierunku, skąd dochodził głos psa. Mężczyzna zauważył jej poruszenie. Gwizdnął delikatnie. Z jednego z korytarzy zaczęło coś tupać i skomleć. Spojrzała na korytarz. Po chwili wybiegł z niego pies. Jej pies. Jej Kajtek. Zerwała się…
- Kajtek - krzyknęła i rozpłakała się jak mała dziewczynka.
Pies dobiegł do niej i skamląc z radości, lizał ją po brodzie i dłoniach. Oboje tulili się do siebie jak przyjaciele. Pies szalał ze szczęścia, a ona nie mogła oderwać od niego swoich rąk. Na przemian głaskała go, całowała i ściskała. Mężczyzna stał cierpliwie i patrzył uśmiechając się.
- Dziękuję Panu… naprawdę dziękuje..
- Mam na imię Maurycy. To jest nagroda dla ciebie. Za Twój wysiłek i odwagę. Poza tym będzie ci łatwiej odejść, jeżeli tak zdecydujesz - powiedział cicho i posmutniał.- A teraz chodź za mną, bo czekają na ciebie.
Wstała z klęczek i poszła za Maurycym. Pies radośnie szedł koło swojej Pani, która przyszła tu po spokój, szczęście i  nadzieję. Szli znowu korytarzami przez jakiś czas. Weszli do Sali. Była większa niż tamta. Ujrzała około 10 osób ubranych w kolorowe garnitury o takim samym fasonie. Pies podbiegł do najwyższej osoby, która go pogłaskała czule. Zamerdał ogonem i wrócił do swojej pani. Wszyscy stali i patrzyli na nią. Sprawiali wrażenie miłych ludzi o delikatnej powierzchowności. Zofia stanęła i czekała.
- Zofio, nie chcemy cię o nic pytać, bo jak wiesz, znamy odpowiedzi, ale prosimy abyś nam wytłumaczyła, czego ta podróż do nas cię nauczyła, a w czym utwierdziła.
Kobieta przyglądała się uważnie obecnym. I im dłużej jej wzrok ich obserwował, tym bardziej rozumiała, kim są. I chociaż różnili się kolorem skóry i pochodzili z różnych regionów świata, byli podobni do siebie. Wiedziała , że musi ich przekonać do swojej decyzji, do swoich racji , bo tu chodzi o życie, a oni mają nad nim władzę.
- Przez wiele lat wędrówki, na jaką się zdecydowałam, aby dotrzeć tutaj, towarzyszyła mi egoistyczna myśl o domu rodzinnym. Gwałt, jaki zadałam własnej tęsknocie, był na tyle okrutny, że dla ratowania własnego szczęścia opuściłam tych, którzy mnie potrzebowali. Jestem egoistką, bo nie chcę cierpieć. Jestem egoistką, bo nie chcę patrzeć na śmierć. Jestem egoistką, bo za bardzo kocham, aby znieść z godnością utratę. Jestem egoistką, bo wolałam zaryzykować własne życie w tej wędrówce niż je oddać bez walki. Jestem egoistką, bo nie umiem przegrywać z losem. A teraz stoję przed wami i błagam o pomoc. Albo pozwólcie mi żyć z nią albo umrzeć przez nią. Nie chce żyć bez niej, nie umiem, nie potrafię. Dajcie nam szanse na szczęście, a ja przysięgam, że wykorzystamy ją do ostatnich chwil naszego życia. Że będziecie z nas dumni , że pokażemy wam, jak powinni kochać się ludzie, jak szanować, jak żyć. Nie odbierajcie mi jej. Jeszcze nie zdążyłam być szczęśliwa i nie zdążyłam uszczęśliwić.
Kobieta zamilkła. Zapanowała cisza. Nawet pies wyczuł dziwną atmosferę, bo siedział skulony u nóg Zofii, która wziąwszy głęboki oddech, powiedziała z butą:
- Jeżeli jednak nie pozwolicie jej żyć, sprawicie, że nas rozłączy los, przeznaczenie, to zostanę tu. I poproszę o to, o co proszą ci, którzy tutaj trafiają. Przyszłam prosić was o życie, ale mogę i prosić o śmierć.
Ostanie słowa kobiety poruszyły obecnych. Jej odwaga i pewność, z jaką je wypowiedziała, wzbudziły zdziwienie, podziw, może u niektórych nawet strach. Bo oto stoi przed nimi kruchy człowiek, który stawia warunki, szantażuje wysłanników Stwórcy. Domaga się szczęścia dla siebie i kobiety, którą kocha. Nie było w niej rozpaczy, biadolenia, a jedynie siła i przekonanie, że pokona prawo, które sam Bóg ustanowił. Kobieta, która stoi tu przed nimi, która omal nie umarła na pustyni, sama domaga się śmierci w imię życia. Do Zofii podeszła piękna, szczupła, młoda kobieta i dotykając jej policzka, i szepnęła:
- Jak będziesz jeszcze kiedyś w pewnej wiosce, powiedz mojej teściowej, że jestem szczęśliwa i zawsze będę ją kochać jak własną matkę.
Kobieta oddaliła się, a za nią reszta grupy. Pozostał tylko Maurycy i pies.
- Brawo, Zofio, cokolwiek się teraz wydarzy i tak będziemy cię pamiętać wiele wieków a co do twojego Kajtka - spojrzał na psa - Będzie tu szczęśliwy i na pewno jeszcze kiedyś się spotkacie…
Maurycy odwrócił się i odszedł cicho do jednego z korytarzy. Pies zniknął nagle, a po sali rozszedł się zapach jaśminu. Kobieta zemdlała.

- Zosiu…. Zosiu…
Kobiecy głos wyrwał ją z objęć Morfeusza. Szpitalna salka była już oświetlona przez wschód słońca. Kobieta zerwała się i podbiegła do łóżka:
- Co, kochana… obudziłaś się... nareszcie… wróciłaś - Zosia wzięła dłonie chorej i zaczęła je całować a łzy szczęścia spływały bez skargi.
- Boli cię, kochanie?
- Nie, Zosiu… nic nie boli, aż dziwne - wyszeptała
- Zosiu, wszystko będzie dobrze… teraz na pewno… ojej, posiwiałaś kochanie, troszkę. To nic i tak będę cię kochać, nawet jak będziesz staruszką.
Kobiety uśmiechały się do siebie, a dłonie kochanki gładziły włosy Zosi. Po chwili do pokoju weszła siostra.
- Zaraz przyjdzie lekarz… obudziła się pani… już najwyższy czas… zaraz wiosna a pani przespała ich kilka. Mam coś dla was. Wczoraj na wieczór jakiś czarny mężczyzna, dziwnie ubrany, ale sympatyczny, przyniósł paczuszkę prosząc, aby podać to do sali nr 4. To wasza sala. Prawda ? – uśmiechnęła się, położyła zawiniątko na stoliku i wyszła.
Zosia wzięła pakunek. Nie był duży. Powoli zaczęła go rozwija. Kobiety patrzyły zachwycone przez chwilę. To był przezroczysty, bursztynowy stożek z mieniącymi się w środku złotymi opiłkami.
- Co to jest Zosiu… jakie to ładne..
- To jest Pustynia Nadziei, kochanie. – powiedziała do chorej. – A jak wyzdrowiejesz, to pojedziemy w podróż. Do pewnej maleńkiej wioski… mam tam wiadomość dla kogoś..
- Tak... Zosiu... pojedziemy, gdzie zechcesz... tylko już nie pozwól mi więcej spać tak długo..
Kobieta uśmiechnęła się i spojrzała na prezent. Poczuła zapach jaśminu.
Data publikacji w portalu: 2009-12-13
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024