OPOWIADANIE

Fleurdumal
1.

Siedzimy na plaży i bawimy się w księżniczki: zostałam zaproszona na obiad. Ona każe mi pić wodę z solą morską i jeść muszelki, ale tylko te błękitne. Morze jest martwe i śmierdzi, wrzucamy więc do niego kostki toaletowe, mydło, płyn do kąpieli: zaczyna pachnieć niebiańsko i wszędzie pełno jest różowej piany, tęczowe bańki fruwają w powietrzu. Po chwili jednak na powierzchnię wypływają martwe ryby i meduzy, robi się jakoś niefajnie, znów wszystko poszło nie tak. Napiłabym się wody, takiej całkiem zwykłej, z plastikowej butelki, ale to byłoby wulgarne. Boli mnie brzuch, czuję, jak muszelki siekają mi wnętrzności na strzępy, patrzę na obłoki, białe i chłodne, chciałabym wepchnąć sobie jeden do środka jak wielki biały opatrunek, ale zamiast tego budujemy teraz wielki zamek z piasku, tylko że akurat nadciąga zimna mgła, niebo się chmurzy, wszystkie te meduzy i ryby cuchną pod niebiosa. Ty się w ogóle nie umiesz bawić - mówi ona, rzuca łopatkę na ziemię i idzie sobie obrażona. Niebieska, brokatowa suknia wlecze się brzegiem morskim, odchodzi spokojnie, stać ją na to, bo nie jadła żadnych muszelek i wody z solą tez nie wypiła, jej szklanka stoi nietknięta. Mam wrażenie, że trochę oszukiwała w tej zabawie w obiad, ale nie mam czasu o tym myśleć: pędzę do domu, trzy dni wymiotuję krwią, piaskiem i muszlami, sól wypala mi gardło. Robię się cienka jak papier i trochę wypadają mi włosy, ale to nie szkodzi, ostatecznie można nosić turban, lubię turbany, więc nikt nawet nie zauważy i mówię sobie: nigdy więcej. Wtedy właśnie dostaję zaproszenie na różowym papierze ze złoconym brzegiem, zakładam księżniczkową suknię, księżniczkowe buty i idę, bo księżniczki muszą się bawić do końca.
Destroy evertyhing you touch.

2.
Leżałam i płakałam na torach, tory są nieczynne, wyłączone, to znaczy takie bocznice kolejowe, czasem coś po nich jeździ, pełznie raczej powoli i bardzo rzadko, wagony najczęściej z węglem i cysterny, wszędzie pełno krzaków, mokrej trawy i zarośli. Z góry, kiedy taki pociąg jedzie, wypuszczając pióropusz dymu, wygląda całkiem jak obraz De Chirico i tylko brakuje wiszącego na niebie zegara, karczocha albo gumowej rękawiczki. I za zimno już na De Chirico, w tych jego obrazach jest jakiś groźny, milczący upał. Zawsze.
Niektóre tory są już całkiem martwe, widać jedynie dwa czy trzy metry szyn, kilka podkładów z rezygnacją coraz bardziej zapada się w błoto, coraz słabiej wystaje, jak kości z płytkiego grobu spomiędzy kęp trawy i chwastów i potłuczonego nieba. Kiedy jest słońce w tych kawałkach nieba, płyną prawdziwe chmury. Ale dziś padał deszcz i było zimno i tory były bardzo true emo i płakałam i użalałam się nad sobą strasznie, bolały mnie też stawy na tej mokrej ziemi, przecież to przez nie wzięłam wolny dzień w pracy i mogłam leżeć i płakać na torach.
Potem zrobiłam zdjęcie swoich butów. Nóg.
Potem wstałam i poszłam.
...na hali stoły, a na stołach żółte, nagie zwłoki kaczek, poznałam po płetwach, odcień żółci megaohydny, nie do zniesienia wstrętny, jaki może mieć tylko trup i te łapy rozkraczone bezwstydnie, ukazujące opróżnione z wnętrzności brzuchy - ciemne, śmierdzące usta rozdziawione w bezgłośnym krzyku, może z zastępstwie kwaczącego dzioba, który zamilkł kilka godzin temu w kuble na odpadki. Żałosne, żałosne te łapy w cienkich stawach rozrąbane siekierą pacnięcie różowego mięsa i chrząstki białej, lśniącej z połyskiem błękitu na obrzeżach w oceanie tłustobrudnej żółci a zaraz obok kwiaty, morze kwiatów w tle i Lady Gaga "Bad Romance", heh.
I znów nie popełniłam samobójstwa i wszystko znów jest dobrze, kupiłam sobie cztery ciastka, dwa rodzaje lodów, czekoladę z okienkiem, tę, gdzie całe orzechy, cała się wytarzam w cukrze, w cukrze, w cukrze, bo już jest dobrze, dobrze, bardzo dobrze.


3.
Puka do mnie z dna szklanki białego wina musującego, nie lubię, a czasem mam takie smaki, kupuję i wypijam, dwa - trzy razy w roku, a w Sylwestra to nie, wezmę łyk i koniec.
Oko ma niebieskie, rzęsy czarne i błyszczące, chyba pociągnięte tłustą kredką, pewnie wzięła mamie po kryjomu. Ma szklane zęby, policzek białoróżowy i jak wycięty brzytwą w świeżym, porannym powietrzu, z brzoskwiniowym puszkiem pod światło, dobrze, to chodź się bawić, co przyniosłaś?
Wpuszcza mi pod powieki stado morskich ptaków, głównie mewy, krążą, wołając po swojemu na tle szarawego jak przed deszczem nieba, żeby było ładnie, bo na bezchmurnym wyglądają kiczowato.
Krzyczę z radości.
Pokażę ci coś więcej - mówi.
Miodowozłota podłoga z czysto wyszorowanych desek porasta zbożem, leżymy w naszych spranych, pastelowych sukienkach z bawełny, włosy łaskoczą w ucho, zboże jest wysokie i nie widać nas wcale, zjadam jej zapach, piję pot przez słomkę.
Sufit się chmurzy.Nadciąga deszcz. W tężejącym upale skradają się grzmoty.
Zasypiam.
Budzę się zdrętwiała, zziębnięta, mam popiół w ustach, boję się, wybiegam na ulicę, jest ciemno, pada śnieg, mijam jakieś podwórka, w zaułkach straszą zapadnięte, wykrzywione domki, zapuszczone ogródki drzemią w mętnym świetle latarni, biegnę w mlaskającym błocie, stopy mam całkiem mokre, przenikliwy chłód.
Kamienica, w jednym tylko oknie światło, jakieś śliskie, wytarte schody, to tu, naciskam dzwonek, walę pięściami w drzwi, przecież czekałaś na mnie.
Otwiera, już dorosła, włosy ma takie uczesane, w bladej twarzy krwawią usta czerwoną szminką, powieki ma obce, ciężkie od tuszu. "Przespałaś całe swoje życie" mówi.
Upiekłam dla ciebie ciasto, sama upiekłam, wyszorowałam się do białości sodą i cytryną, wypolerowałam oliwą, wyprasowałam sukienkę tak, że cała jest poparzona, leży tam w kącie, cierpi strasznie, może już umarła.
"Przespałaś całe moje życie" mówi.

Odwracam się, uciekam, z czarnego, zimowego nieba leci sól, pijany księżyc rechocze, wdycham piasek, morze pożera mnie od środka.

4.
Nareszcie bezpieczna, usta nie krwawią słowami ciasno zaszyte, zabandażowanie milczeniem białym jak śnieg.
Nareszcie bezpieczna, palce nie rozsypują słów litościwie unieruchomione, sparaliżowane, zagipsowane martwe zwierzątka, wykastrowane i niegroźne.
Nareszcie bezpieczna, uszy nie słyszą słów, przebite na wylot błyszczącymi kolczykami ciszy.

Noc pieni się za oknem, gałąź wali pięścią w szybę i deszcz chce wejść do środka, deszcz chce pisać na żywym ciele, ryć bruzdy do krwi, do kości, deszcz chce wydobyć wrzask z zaszytych ust, gdzieś daleko pali się światło w zakurzonym pokoju.
(na stole dogasa świeca, drzemie zapomniana książka, zanosi się szklistym chichotem ululany w sztok kieliszek. Niedopita butelka wina odprawia mszę żałobną nad martwymi ciałami niedopałków, zegar zasnął, łóżko wykipiało oszalałą pościelą, kanarek w klatce zarósł drutami, rośliny wylały się z doniczek, mają swoje życie, mają swoje życie,

swoje życie

nie ma po co i do czego wracać)

Nie trzeba się denerwować, już pojawia się cień, miękki, jak zapach chleba, dłoń rozsądna, czysta i odpowiedzialna zaciąga roletę, deszcz milknie, zapomnij, tam nic nie ma, tam nic nigdy nie było, teraz poczujesz lekkie ukłucie, teraz

zaśniesz.

Nareszcie bezpieczna,
nareszcie.

5.
Oko rozbite, pęknięte na pół.
Perspektywa całkiem inna, złamana pod dziwnym kątem i przechylona w bok. Codziennie oglądane miejsce, tak zwykłe, że aż niewidoczne, pominięte, cierpliwie nieobecne, milczące w pokorze, teraz woła: Jestem!
Teraz musisz patrzeć.
Okiem rozbitym, pękniętym na pół.
Kłak włosów, niedopałek, skrawek papieru na tle brunatnordzawym jak strup.
Anonimowe ziarnka piasku, zawsze na glebie, pod butem, nic nie znaczące, kąsają w ramię, kąsają w dłoń, stygnącą już i bezbronną. Nie lubiłaś nigdy tej dłoni, chowałaś tylko jak nieudane dziecko, smarowałaś, kremowałaś, malowałaś paznokcie, ubierałaś w rękawiczkę. I nagle tak ci jej żal, że jej nie umiałaś pokochać, że musiała, skazana na ciebie, z tobą związana na zawsze, taka niekochana, żyć. Łza spływa z oka rozbitego, pękniętego na pół i na chwilę ten przewrócony świat się rozmywa w słonej fali, to plaża podpełzła niepostrzeżenie, w wybitym oknie szczerzy się szkło, gwiazdy śniegu,strzaskany księżyc i morze ciemności, jaka turystka taka plaża, ty przecież nigdzie już nie pójdziesz.
Widzisz w umykających w ciemność jarzeniówkach światła molo i oto naprawdę, naprawdę słyszysz pluskanie wody o mokre drewniane słupy, chrzęst śniegu pod stopami, śmiech ludzi pijących grzane wino i w tym ostatnim momencie znowu, znowu wierzysz a wtedy matowieje, zastyga, gaśnie
oko rozbite, pęknięte na pół.

6.
unknown pleasures

Wytarzałam się wczoraj w gwiazdach potłuczonych na drobne kawałki. Zmielonych na proszek. Żaden piasek nie może być przecież tak jasny. I skąd piasek na plaży?

Chodziłam po odwrotnej stronie czasu. Morze zwijało się i marszczyło lśniącą podszewką. Czas podszyty jest morzem. Słony. Płacze morzem. Szepcze morzem. Krzyczy drobnymi przedmiotami wybielonymi aż do błękitu. Rozmawia z naszymi stopami przy pomocy gwiazd startych na proszek, sypkich, ubitych, suchych, nagrzanych, wilgotnych. Liże nasze palce jak pies i paszczę otwiera łakomą, gotową połknąć w każdej chwili.

Idę i ości tylko zostawiam po sobie, wbite w przed drobnymi igłami. Nic więcej. Morze wylizuje moje ślady do czysta. Znikam nad ranem jak Księżyc. Nieinwazyjna.

Wczoraj anioł stróż ugryzł mnie w oko dwa razy. Mały był i brzydki. Gdzieś daleko płonęły drzewa.

A dziś znów tylko kobietą jestem. Kupiłam sobie szminkę i po całym mieszkaniu krwawię paznokciami. Czerwonym brokatem wydrapuję ścieżki w milczących minutach.

7.
Pęknięta. Pęknięta na obrożę i szyję, rozpływam się. Patrzę, jak krew zlizuje kurz z podłogi. Jak ją poleruje aż do lśniącej czerwieni.

Dzień łupie się na godziny blade, niepewne siebie, przemykające pod ścianami. Oby tylko zniknąć,przeminąć. Wczołgać się w pełną kurzu szczelinę, wtopić w powtarzalność. W oczywistość. Papieros. Płytę włączyć. Sos z czarnymi oliwkami i papryką. Szkoda,że nie zaprosiłam nikogo na kolację. Wtedy nie byłaby każda z tych czynności jedynie samowolą zalęknionych godzin. Może mogłabym włożyć coś ładnego, poudawać, że nie umieram.

A tak - umieram ze stukotem klawiatury zawieszonym jak nuty w gęstym powietrzu. Umieram na spacerze z psem. Zerkam na zegarek i umieram. Mieszam sos i umieram. Umieram w wannie, na balkonie, we własnym łóżku zdycham. Nawet papieros, którego palę, umiera. Bo jestem zbyt impulsywna. Bo, niestety, jestem żywym organizmem, a nie interaktywnym lustrem, w którym można jedynie podziwiać własne cierpienie. Bo odłączona zdycham. Bo.

Gasnę, znikam, od pięty, po oko, od piasku w uszach po zapach. Nie chcę znikać. Kulę między oczy chciałabym. Jakoś tak bardziej po ludzku. W sam środek tarczy. Wash and go.


Coś na kształt wierszy:

1.
Zamknęłam się w szklanym słoiku i wrzuciłam do morza
Teraz nigdzie nie dopłynę, teraz
Mogę robić co chcę
Na brzegu policja znalazła
Dużo połamanych patyków, 1,5 tony piasku
4 kg muszli
8 telefonów komórkowych, 13
zużytych prezerwatyw, 56 kapsli od piwa i kilogram puszek
nieczynne radio, skarpetkę i, oczywiście, but.
Rodzina rozpoznała mnie w siedmiu przedmiotach, powiedzieli, że brakuje paska w czaszki
Nikt się nie zorientował, że płynę w słoiku
Tylko mój pies wyjadł mnie z szafki o 4.45 rano.

2.
Czasem rozumiem mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet
Siedzą w barach i klną w kufel
Moim myślom wyrastają wieśniackie wąsy
Moje myśli zaczynają śmierdzieć piwem i skarpetą
Mam ochotę iść na wódkę i dać komuś w mordę.

3.
Niebo się zatrzasnęło z hukiem i połknęło wszystkie anioły.
Anioły były z cukru i puchu
Niebo wyrzygało niestrawione pióra.
"Śnieg pada" - mówili ludzie i szli do domów zamarznięci od środka.
Niebo zazgrzytało zębami
Chętnie oplułyby ich kośćmi, ale anioły wewnątrz miały tylko serca.

5.
Po drugiej stronie Nocy w ciepłej kuchni gotuje się mleko, ciastka pachną wanilią, a na półkach leżą jabłka i orzechy czekając na łakome ręce
Po drugiej stronie Nocy w szkle poranka błyszczą jak okruchy złota opadające liście
Po drugiej stronie Nocy goździki rozkwitają w grzanym winie
Po drugiej stronie Nocy przędziemy zaufanie z psiej sierści
Po drugiej stronie Nocy zasypiamy w obłokach a płatki śniegu są po to, by łapać je na język
Po drugiej stronie Nocy codziennie czeka się na pierwszą gwiazdkę i dostaje w prezencie całe rozgwieżdżone niebo.

...a tutaj rosną kraty z krakania wron, rosną, wrastają w ciało, noszę swoje więzienie w przełyku. zima grozi spiczastym palcem, jesień zanosi się płaczemi i wali w okna pięściami, ciemność zwala się na dach i wsypuje do środka, dławi i dusi. tutaj chodnik śmieje się z moich stóp, brzydota miasta kastruje oczy, w studni ciszy wyją niewypowiedziane słowa.

Ty jesteś po drugiej stronie Nocy, a ja nie wiem, jak się tam dostać.

6.
...jątrząca się rana czasu wypluwa godziny jak martwe pisklęta
oskórowane dni wiszą w oknach
pozdrawiamy się niemal jak zwykle
tylko wzrok mamy wbity w ziemię, a w ustach kiełkuje nam gorzki migdał milczenia

w niebie pospiesznie pakują szklane tafle mrozu
w ziemi cebulki kwiatów kurczą się ze strachu
my uszczelniamy oczy i rąbiemy ciszę
jakoś bezpieczniej wygląda ułożona w solidne sągi słów

zima będzie długa i surowa.
Data publikacji w portalu: 2011-08-04
« poprzednie opowiadanie następne opowiadanie »

Witaj, Zaloguj się

OPOWIADANIA FLEURDUMAL

Artykuły zoologiczne na Ceneo

KONTAKT

Wyślij swój tekst! - napisz do Namaste
podpisz swoja pracę nickiem lub imieniem
(jeśli chcesz: nazwiskiem), jeśli chcesz napisz swój e-mail, podamy go w podpisie.

NASZA TWÓRCZOŚĆ

Jest jak delikatny kwiat. Każda jej forma zawiera ślady głębokich wzruszeń i emocji, przenosi pamięć o czasie minionym, chroni od zapomnienia chwile.

Tutaj jest miejsce dla Ciebie. Jeśli pisałaś, piszesz lub pisać zamierzasz, nie chowaj efektów swojego natchnienia do szuflady, podziel się nimi.

Tu nikt nie ocenia, nie krytykuje. Możesz przysyłać teksty podpisane imieniem bądź pseudonimem, o dowolnej tematyce i formie. Może to dobre miejsce na debiut i nie tylko.

Zdecyduj się.
To właśnie od Ciebie będzie zależał kształt tej strony. Zapraszam do jej współtworzenia.

Namaste

© KOBIETY KOBIETOM 2001-2024