MADEMOISELLE BUTTERFLY
Evelinkhia
Deszcz posępnie grał na aluminiowym dachu wiaty autobusowej, pod którą przyszło mi wyczekiwać spóźniającego się pojazdu. Wszelkie zjazdy szkolne omijałam szerokim łukiem, jednak z tego nie udało mi się wywinąć. 20 - lecie ukończenia podstawówki i jednocześnie 100 lat istnienia szkoły. Więc jestem, i stoję przebierając nogami z zimna, i próbuję właśnie stąd uciec.
- 20 lat – szepnęłam, jakby dźwięk tych słów był jeszcze bardziej nieprawdopodobny niż czas mojej nieobecności.
Gdy stałam na deszczu, niechcący zupełnie zaczęły nawiedzać mnie obrazy sprzed lat. Zdarte kolana, obite czoło, zwichnięta ręka. Pierwsze piwo, pierwszy papieros. Pierwszy okres, pierwszy pocałunek. Zostawiłam tu więcej, niż bym sobie życzyła i wcale nie chcę tu być. Z zamyślenia wyrwało mnie ostre światło autobusu. Wjeżdżał właśnie na przystanek. Chwyciłam jedną ręką torbę, drugą zaś zacisnęłam na kołnierzyku wiatrówki i ruszyłam w jego stronę, gdy nagle nieznana ręką szarpnęła mój rękaw.
- Gdzie się wybierasz? – znajomy, choć dawno niesłyszany głos.
Odwróciłam się gwałtownie i moim oczom ukazał się dawny kolega z klasy. Szybko pogrzebałam w pamięci szukając imienia.
- Michał?! – starałam się przekrzyczeć przejeżdżający obok samochód. – Co robisz? – potrząsnęłam zniewoloną dłonią.
- Widziałem cię jak krążysz po okolicy, ale nie widziałem w szkole. Chyba nie chcesz wyjechać bez pożegnania?
- Raczej powitania – odparłam ponuro, zdenerwowana równocześnie, że nie zdołałam uciec niezauważenie.
- To też – uśmiechnął się.
- Wiesz, nagle wypadło mi coś ważnego – szarpnęłam ręką, starając się przekazać mu, że muszę jechać tym właśnie autobusem. Na próżno.
- Przez dwadzieścia lat wypadało ci coś ważnego. Parę osób chciałoby się z tobą zobaczyć.
- Michał, naprawdę nie mogę.
- Nie wierzę, chociażby dlatego, że mam na imię Mateusz. – powiedział bez cienia żalu. A za moimi plecami zamknęły się drzwi autobusu. Cudownie.
- Chodź do samochodu. Pojedziemy do mnie a potem do Kaśki. U niej jutro wieczorem mieliśmy się spotkać. Dostałaś mail?
- Tak – kiwnęłam, gdy szliśmy do stojącego niedaleko zdezelowanego opla.
Tak, dostałam mail. Dokładny plan obchodów stulecie szkoły, jak i after party u Katarzyny Duzinkiewicz. Kiedy siedziałyśmy na polskim była jeszcze Kasią Nowak, miała 10 kilo nadwagi i była klasowym pośmiewiskiem. Siedziałam z nią tylko dlatego, że dawała ściągać na sprawdzianach, a ja do najpilniejszych nie należałam. Odnalazła mnie na facebook’u i doprowadziła mnie aż tutaj.
- Słyszałem, że masz się zatrzymać u Kaśki. – powiedział, odpalając samochód.
- Tak, miałam u niej przenocować.
- Jak to jest? Przyjechać tu po tylu latach?
- Właśnie byłeś świadkiem tego, jak to jest. Ciężko. – zaśmiałam się.
- Nie ma się czego bać. Wszyscy, tu na miejscu, jesteśmy bardzo ciekawi, co się działo u innych.
- Tak, ale chyba tylko ja wypięłam się, co?
- Nie kryję, że tak. Przez pierwsze parę lat bolało nas to, ale czas wszystko zmienił. Teraz jesteśmy ciekawi. Zwłaszcza Kaśka – zaśmiał się.
- Kto by pomyślał – westchnęłam.
- A może od razu chcesz do niej jechać? – zaproponował.
- Wiesz co, to nawet niegłupi pomysł. Skoro mnie tu zatrzymałeś, to chyba nie wymigam się już.
- Nie masz szans – spojrzał na mnie – I mam na imię Michał – zaśmiał się, a ja uderzyłam go delikatnie w ramię.
- Wiedziałam, że coś tu nie gra.
Podjechaliśmy pod dom Kasi. Nadal ten sam. Zamieszkała tutaj z mężem, rok starszym Krystianem, któremu urodziła dwóch zabawnych chłopców, i dla którego schudła. Spędziliśmy miły wieczór. Potem dostałam pokój gościnny. Wzięłam kąpiel i zasnęłam jak dziecko kołysana graniem świerszczy za oknem.
Od rana w domu wrzało. Najstarszy z chłopców, miał służyć podczas mszy rocznicowej, a potem miał nieść sztandar szkoły. Mały kujonek, zaśmiałam się w duchu. Wszyscy jechali samochodem, odmówiłam, chcąc przejść się po starych kątach.
Już wczorajszego wieczoru przestało padać, dziś natomiast wyszło słońce i zapowiadał się naprawdę gorący dzień. Przed kościołem stał tłum ludzi, przez który nawet nie myślałam się przebijać. Spacerowałam więc po polnej ścieżce przylegającej do kościelnych włości, gdy dołączyła do mnie tajemnicza kobieta w białej, zwiewnej tunice. Ciemnobrązowe włosy w nieładzie otulały jej szczupłą twarz, delikatny wiatr zaś zaanonsował ją jako Coco Mademoiselle.
Szła w moim kierunki na swoich niebotycznie długich nogach. Co rusz poprawiała krwistoczerwoną apaszkę misternie upiętą pod samą szyją. Dopiero gdy była kilka kroków ode mnie, łomot w klatce piersiowej zatkał mi uszy i zabrał oddech. Dopiero teraz poznałam ją. Aleksandra, Alexis jak zwykłam ją nazywać, gdy spacerowałyśmy m.in. tą ścieżką lata temu.
- Poznajesz mnie, mała? – uśmiechnęła się obnażając piękne, białe zęby.
- Oczywiście – a ja zdradziłam właśnie, jak bardzo się cieszę z jej obecności.
-Nie sądziłam, że cię tu zobaczę. Prawdę mówiąc, nie sądziłam, że kiedykolwiek, gdziekolwiek cię zobaczę. – podeszła do mnie na wyciągnięcie ręki. Nie było jednak objęcia na powitanie.
- Też nie sądziłam, że zobaczę siebie tutaj. Byłam już o krok od ucieczki, ale zostałam przyłapana – starałam się utrzymać neutralny temat.
- Nie lubisz takich spędów? Ja też – odgarnęła włosy z twarzy, co przyprawiło mnie o dreszcz podniecenia. Kiedyś masochistycznie wpatrywałam się w każdy jej gest, wyłapywałam każde spojrzenie. Lubiłam motyle w brzuchu, które tylko ona potrafiła wzbić do lotu. Jak widać, nadal potrafi. – Jakieś konkretne plany na dziś?
- Zajrzę do szkoły, potem mamy spotkanie klasowe u Kaśki. Pamiętasz Kaśkę? Kiedyś był z niej niezły tłuścioch.
- Aha, coś mi świta. Ja wpadłam popatrzeć na ten cały spęd, powspominać. Przy okazji odwiedzić rodzinę. Miałam być w kościele, ale jakoś nie czuję potrzeby – zaśmiała się.
- Ja też nie – jałowa dyskusja po latach. Cudowna jałowa dyskusja.
- Słuchaj, może jak będziesz miała chwilę wytchnienia, spotkamy się?
Milczałam chwilę zastanawiając się, jakby to zgrabnie rozegrać, ale nic nie przychodziło mi do głowy.
- Wiesz, dziś nie za bardzo mam czas – zaczęłam wyciągając telefon z kieszeni – ale jeśli dasz mi swój numer, to może umówiłybyśmy się na jutro? – i właśnie przedłużyłam pobyt tutaj o kolejny dzień.
Aleks bez oporu podyktowała mi swój numer, nie prosząc o mój.
- Powinnam chyba wrócić do swoich, – Otaksowała tłum ludzi pod kościołem – ale tak mi się nie chce – pisnęła jak nastolatka. – Odezwij się proszę. Miło będzie powspominać stare dzieje. – Powiedziała i chwilę później pożegnałyśmy się, a ja obiecałam zadzwonić. Obiecałam to również sobie.
**
Goście powoli schodzili się do Kaśki. Uściskom i piskom nie było końca. Starałam się robić dobrą minę, chociaż wewnętrznie, patrząc na starych znajomych, czułam się jak intruz. Usiadłam w kąciku i rozmawiałam z Michałem. Po wczorajszym incydencie miałam niejako otwartą furtkę do luźnej rozmowy. Nie uniknęłam jednak ciekawskich koleżanek, ale Michał szybko je spławiał grzecznym „Oddam wam ją za chwilę” a chwila ta zdawała się nie mieć końca.
Dochodziła północ, i przypominając sobie Kopciuszka, pomyślałam, że może i ja urwę się, choćby na chwilę, na spacer i zadzwonię do Aleks. Powstrzymało mnie jednak nagłe zamieszanie w korytarzu. Ktoś wszedł i był dość głośno i gorąco witany.
- Pomyślałam, że cię odwiedzę. Poza tym słyszałam, że będzie u ciebie dużo znajomych. – Aleks wyprzedziła moje myśli.
Usłyszałam zaaferowaną Kaśkę, która prosiła o dostawienie krzesła. Następnie trzaśnięcie szafki, brzęk szkła i w drzwiach pojawiła się gospodyni.
- Zgadnijcie, kto nas odwiedził? – tu zrobiła długą pauzę, by następnie teatralnie machnąć rękę w stronę korytarza – Ola Szefer!
Nawet Michał odwrócił się, by spojrzeć na Aleks. Chociaż nie była tutejsza, to w czasach podstawówki, połowa chłopaków kochała się w niej, druga połowa zaś platonicznym uczuciem obdarzyła jej kuzynkę, do której przyjeżdżała. Należały one do elitarnego grona ludzi posiadających nadzianych rodziców, którzy nie szczędzili na ubrania i prezenty dla córek.
My poznałyśmy się zupełnie zwyczajnie. Przyjaźniłam się z jej kuzynem, kolegą z klasy, przy pierwszych wizytach w ich domu ciekawsko zerkałam w stronę pokoju dziewczyn. Szybko jednak oswoiłam się z nową sytuacją i przestałam zwracać uwagę na ich obecność lub jej brak. Pierwsze motyle pojawiły się, gdy na prośbę kuzyna, tłumaczyła nam matematykę.
- Cześć! – Aleks obdarzyła wszystkich obecnych pięknym uśmiechem, a mnie połechtała Coco Mademoiselle.
W jednej chwili utworzyło się wokół niej kółeczko ciekawskich kobiet. Świergotały wypytując o szczegóły jej życia, jakby kiedyś łączyła je głęboka więź. Ja tymczasem spijałam Aleks. Długie palce przeczesujące jej włosy, delikatne mrugnięcia i wymuszony, choć wyćwiczony latami uśmiech. Jej ciało wołało o pomoc, wołało właśnie mnie.
Przeprosiłam Michała, który kiwnął tylko głową, i wyszłam z pokoju. Minęłam zgrabnie tłum gości i będąc już na ganku napisałam do Aleks wiadomość: „Idę się przejść. Dołącz do mnie jak znajdziesz chwilę.”
Zanim dołączyła do mnie, zdążyłam już znacznie oddalić się od zabudowań i ostatniej latarni. Mimo to bezbłędnie określiła kierunek. Zatrzymała samochód tuż obok mnie, pochyliła się, by otworzyć mi drzwi pasażera.
- Wsiadaj mała – uśmiech na jej twarzy, motyle w moim brzuchu. Jaka to prosta zasada.
Ruszyłyśmy przed siebie. Ukradkiem wyłączyłam telefon, a z nim sumienie i wszystkie zasady. Zamknęłam na chwilę oczy i wdychałam jej perfumy. Podniecające ukłucie w sercu.
- Gdzie jedziemy? – zapytała prawie szeptem, drżącym szeptem.
- Gdziekolwiek - nie jestem pewna czy powiedziałam to głośno, czy w myślach. W jednej chwili zaschło mi w gardle.
Rozbierałam ją w myślach. Czułam już pod palcami jej gorące, miękkie uda. Gorzkawy smak perfum zlizywany z jej szyi. W końcu mruknęła znacząco, i również nie wiem czy w mojej głowie, czy to już rzeczywistość.
Wytarłam spoconą dłoń i położyłam na jej udzie. Mruknęła ponownie, na pewno nie w mojej głowie. Spojrzałam prosto w jej lśniące oczy. Strach zmieszany z podnieceniem wirował w jej tęczówkach. Gwałtownie zjechała pobocze i zgasiła samochód.
Siedziałyśmy nadal na swoich miejscach nie spuszczając z siebie wzroku. Aleks nadal trzymała dłoń na stacyjce, jakby nie do końca pewna, co chce zrobić. Uniosłam dłoń i po chwili położyłam na jej ramieniu, nie spuszczając wzroku z kobiety, odsunęłam delikatnie jej kołnierzyk. Pochyliłam się i złożyłam pocałunek na szyi. Zadrżała, choć nadal siedziała nieruchomo. Koniuszkiem języka ruszyłam w podróż do jej ucha.
- Chcę cię mieć – szepnęłam namiętnie.
Nie odezwała się. Zamiast tego rozpięła guziki przy spodniach i pokierowała moją dłoń między lekko rozchylone uda. Gorąca i mokra. Jęknęła przeciągle, a moje wargi kosztowały słodkawy zapach wina. Objęłam mocniej jej cipkę. Poddała się. Zachłanne usta obsypały mnie deszczem pocałunków. Po omacku nasze ręce zrzucały kolejne części garderoby, byśmy w końcu nie miały przed sobą nic do ukrycia.
Szyby w kilka chwil zaledwie pokryły się parą buchającą z naszych ust, kreśliłyśmy na nich kolejne westchnienia i jęki. Gdy zabrakło nam miejsca z przodu, niezgrabnie, i niechętne by się rozdzielać, zajęłyśmy tylne siedzenia. Aleks ułożyła mnie wygodnie pod sobą, a jej głowa zniknęła pomiędzy moimi nogami. Niczym wąż, moja uda oplotły jej szyję.
Lizała mnie łapczywie, zachłannie wchodziła we mnie. Krzyknęłam po chwili i napięłam wszystkie mięśnie, a gdy kochanka nie przestawała, mój świat zamknął się w tym ciasnym wnętrzu. Kochałyśmy się kilka długich godzin, nie tracąc ani na chwilę cielesnego kontaktu, gdy zastał nas świt i lodowate krople rosy pokrywające szyby pojazdu.
Aleks leżała na mnie, jej oddech powoli się uspokajał. Głaskałam jej gładkie plecy, liczyłam z lubością kolejne kręgi, jakbym wcześniej nie wiedziała nic o ich istnieniu. A ona leżała. Słuchała łomotu mojego serca albo… trzepotu motylich skrzydeł.
Data publikacji w portalu: 2012-03-14
« poprzednie opowiadanie
następne opowiadanie »