Rubikon
- Ssać. Ssać. Ssać, ssać, ssać. Ssssać. Lizać i ssać.
Mijają minuty. Wrota kochania otwierają się wraz z pierwszym mym popędem przezwierzęcym, zaspokojonym, gdy usta zmęczone poszukują urozmaicenia, gdy dłonie mechanikę porzucają, dopiero wtedy. W ssaniu się rozsmakowywać, istota to, ssaniem rozsmakowywanie. Międlić i nadgryzać, ciamkać i ciupkać i chłeptać, wibracje sprowadzać, robić wszystko, czego dusza zapragnie, o czym język w unii z wargami zamarzy; siorbać i ciumkać, i pućkać, każde „si” i „ci” w ruch ubierać, onomatopeję do życia budzić, zamki z piasku budować i ryż przez palce przepuszczać, i dąć w trąbę, ile w płucach sił, by srebrzystość jej z miedzi wycisnąć, i koniec końców śliny, śluzu wydzielin mieszankę śliniankom fundować, zastrzykiem wielosmakowym kubki podrażniać. I zaciągać się, zaciągać tym zapachem pomarańczy - sokiem tryskającej tak, że oczy trzeba przymrużyć i wonna wtedy mgiełka unosi się i zmysły spowija, jedwabiem przysłania, a ciało przez usta prosi o więcej i więcej, i wbija całość narządu ssącego najgłębiej, twarz całą w kwiat ten wtula. Nektarem niemalże opętana, otumaniona przez gęstwinę wrażeń zerkam na jej głowę odchyloną, na usta rozchylone, na oddech głośno przyspieszony, nektar z twarzy na jej uda przenoszę, pachwiny dłonią macam, pośladki niczym król berło dzierżę, kruchość ciała, kształt szkieletu sprawdzam.
Badam. Badam tę perłę ziemi, ten klejnot głębiną morza spowity! Badam pola, górki i pagórki, składam pocałunki na wszystkich napotkanych cudach natury, nad strumykiem przystaję, by zaczerpnąć łyk krystalicznej wody, która wyrwała się z więzów skał w jakimś Boskim zamyśle czy przypadku. Na obrzeżach lasu majaczą drzewa owocowe, uginają się pod ciężarem owoców, wystarczy podejść i lekkim ruchem pomarańcze z gałęzi uwolnić, krzew potrząsnąć, by jeżyny brunatnością ziemię pokryły, rozglądam się zdumiała wśród tych dziwów i nagle okazuje się, że brodzę w polanie malin... Co za upojne lato, upalne noce, gdyby tylko było okno na tej polanie... Gdyby tylko dach był nad głową, gdyby tylko była pewność, że jutro też będzie. Zasypiam raz za razem jak najbliżej poranka, niepewność bowiem – kiedy ja sie tu znów pojawię – nie pozwala na spuszczanie rolet nocy. Nad ranem jeszcze mgła pomarańczowa ciągnie sie za mną, gdy mijam skrzyżowania, ciągnie się za mną jak welon brzoskwiniowo-złoty.
arcypicz
Data publikacji w portalu: 2009-03-31
Podoba Ci się artykuł? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena:
/głosów: 20
Zaloguj się, aby zagłosować!
Zobacz działy:
BiankaDeSade | 2009-04-12 08:58 |
Na początku przez pewien czas anatomia ssania , a na koniec słodko i dziewczęco ...
Cały utwór wywołuje mdłości i drapanie się w głowę z pytaniem "To jest takie obrzydliwe ??". I ten śluz ..... litości |
|
gusto | 2009-04-13 19:04 |
rany, buhahahah |
|
Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu
Zaloguj się
Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się!