Ostatnio na blogu: „Beatki swatanie” – czyli sobotni bal karnawałowy
Jakoś w połowie stycznia odwiedził mnie w pracy sąsiad rodziców, sprawiając, że chyba pierwszy raz w życiu miałam tak wielkie oczy ze zdumienia! Zerkając ukradkiem na zegar (za kwadrans zamykałam), czekałam, aż dojdzie do meritum - a wtedy moje oczy zajmowały chyba już pół mojej twarzy! Otóż… Miałam iść z jego synem na bal karnawałowy ‘jako osoba towarzysząca’! Targały mną co najmniej mieszane uczucia, kiedy się dowiedziałam, że ów bal będzie w iście pałacowych pokojach w podopolskim Izbicku (!), ale z drugiej strony raz się żyje…
W sobotni wieczór kiwałam głową z uznaniem dla siebie samej, patrząc w lustro, jak dobrze leży na mnie czarna sukienka w czerwone różyczki (od koleżanki), jak pasują do niej ‘Ryłki’ (moje osobiste!) i czarna torebka w drobne kwiaty (od siostry) oraz czerwony ‘szal’ (od mamy). Odetchnęłam z ulgą, a po godzinie z lekkością wchodziłam na pałacowe pokoje
Dostaliśmy miejsce przy jednym z sześciu (!) wielkich stołów. Ludzie schodzili się powoli, zajmując miejsca, otwarcie wieczoru się opóźniało, puste kieliszki drażniły oczy i języki swoim nie-wypełnieniem, gdy…
…nagle padłam! Miejsca obok nas zajęła para - znajomi kolegi - i wiedziałam już, że tego wieczoru będę pijana nie tyle od alkoholu, ile Widoku Kobiety - i to jakiej! W tej chwili z mikrofonu dobiegł naszych uszu głos mistrza ceremonii i ‘zaczęło się’. Z ulgą, że mogę się wymigać od podrygiwania przy (mordujących uszy!) dźwiękach Muzyki Wsi Wyzwolonej (czytaj: Disco Polo), wzięłam do ręki Mikosia i poszłam robić zdjęcia, co było o tyle elektryzujące, że mogłam się skupiać… na Niej
Dania na stołach się zmieniały, a od słowa do słowa rozmowa się rozwijała. Mijały godziny, minęła i północ (piosenki niestety nie zmieniały swej ‘disco-polowej barwy’, chociaż zmusiłam się na kwadrans pląsów z tańczącym sąsiadem, bo mój kolega był raczej z tych ‘nie-tańczących-a-palących’, fu!), noc za oknem przestała gęstnieć, a nawet zaczęła jaśnieć, ludzie się rozchodzili, zegary zbliżały się do piątej nad ranem, a kelnerzy ‘zbliżali się’ do naszego stolika (po ogarnięciu całej już sali!), więc i my poszliśmy ‘na pokoje’, imprezowym zwyczajem odprowadzając się wzajemnie. Na dłużej przysiedliśmy w Jej pokoju (tamta para od razu poszła do siebie), na stole pojawiły się ‘ziołowe promile’ (na widok których trochę zrzedła mi mina, ale że zaraz dostałam do łapki 2KC… )…
…a kiedy kilka godzin później (bo przecież nie napiszę, że ‘następnego dnia’) ocknęłam się w naszym pokoju, przypominałam sobie, jak skakałyśmy po łóżku, jak przepijałyśmy te ‘ziółka’, jak faceci wznosili toasty i jaj jej men robił nam zdjęcia. Wieczorem nieco się dziwiłam, czemu mama ma taki kwaśny humor, ale przestałam, kiedy przejrzałam zdjęcia (a od razu po wejściu do rodziców, nim padłam na łóżko, dałam aparat mamie i siostrze - niech sobie obejrzą, jak ‘balowałam’ na salonach ) i zobaczyłam… Jej nosek tuż przy mojej szyi, potem moją rękę lądującą w okolicach Jej miękkiej piersi i Jej szeroki uśmiech i wzrok na mojej dłoni…
Kiedy się wieczorem, już u siebie, przebierałam, ze stanika wyleciała mi kartka, a na niej… Jej numer i mail Wysłałam ‘słów kilka’. Odpowiedź mnie co najmniej ucieszyła. Wysłałam Jej kilka zdjęć z imprezy, to ‘cielesne’ zostawiając póki co dla siebie - jak i myśli: ‘odezwie się jeszcze czy nie odezwie’… Bo przy moim kompletnym braku homo-radaru, a Jej ‘posiadaniu’ faceta…!