...fobia po polsku
Ze słowem 'homofobia' uporałam się już dawno temu: 'homo' od homoseksualista, 'fobia' od lęku połączonego z głęboką niechęcią. Co z tego wynika? Homofobia to niechęć do homoseksualistów podszyta głębokim lękiem. Kropka. Uporałam się.
Tak mi się przynajmniej wydawało - do wczoraj.
To była mała, kameralna impreza. Właściwie nie impreza, a spotkanie towarzyskie, taka sobie koleżeńska rozmowa przy piwie. Przyjemne tematy, słone paluszki, czasem jakiś ostrzejszy dowcip. I tam właśnie, w tej ludycznej atmosferze, gdzie z nikim o nic nie chciałam się sprzeczać, gdzie już tym bardziej nawet przez myśl mi nie przyszło, żeby nie daj Boże kogoś obrazić (nie daj Boże nie jest przypadkowe, bo jeden z rozmówców był praktykującym katolikiem i obrażenie go razem z jego poglądami to jak obrażenie Samego Kościoła Świętego), tam właśnie, co jest powodem mojego dzisiejszego (feministycznego) kaca, zostałam posądzona o: 1. agitację, 2. nietolerancję, 3. roszczeniowość, 4. agresję; a w końcu, co było obelgą kulminacyjną, o 5. Feminizm Ortodoksyjny.
A mnie się wydawało, że tylko rozmawiam - o płci, o gejach, o stereotypach kulturowych, o rodzinie. Tak sobie, wydawało mi się, rozmawiam... obiektywnie. Lecz bardzo szybko zostałam poinformowana, że nie rozmawiam, a tylko mówię, a jeszcze ściślej – wmawiam, i że nie o płci a o anomalii płciowej peroruję, o biologicznej pomyłce; nie o rodzinie, a o patologii, nie o stereotypie żadnym, tylko o zachowaniach naturalnych, a o gejach to owszem, tylko że tak jakoś bezkompromisowo. Że Radykalna jestem za bardzo, a do tego Ortodoksyjna jak sam Giertych, tyle że w spódnicy. Byłam w spodniach, ale w takich okolicznościach spodnie, wiadomo – feministyczna spódnica. Jeszcze gorzej.
Głupio mi się zrobiło, bo nie chciałam nikogo do niczego przekonywać ani agitować – nie po to przychodzę na imprezy, żeby propagandę uprawiać (naprawdę, nie po to! Choć jak feministka, to wiadomo, bojująca, gdziekolwiek, z kimkolwiek, o cokolwiek, byle tylko). Czułam się więc jak ten szpieg, co to kufel i paluszek słony tylko dla niepoznaki trzyma, że niby się bawić się przyszła, taka miła twarz, nawet (kto by pomyślał) umalowana i bez wąsika nad wargą, takie czarujące czarne rzęsy, a pod spodem co? A fe! Feministka.
Tak, głupio mi się zrobiło, ale też do myślenia dało. Po pierwsze nad tym, co to znaczy homofobia i czy to może brzmieć jak obelga, bo o to mnie jeden z rozmówców posądził: fobia, dziewczyno, fobia, to choroba, wariactwo, co ty mi tutaj chorobę wmawiasz? I kto tu dla kogo jest nietolerancyjny? No właśnie, czy chorobę? I czy ja mu w ogóle wmawiam? Czy moja nietolerancja dla braku tolerancji to może być dyskryminacja, czy większość można dyskryminować? Tak serio się zastanawiam, naprawdę, można?
Po drugie: gdzie przebiegają granice wewnątrz dyskursu: między wyrażaniem opinii a próbą przekonania, przekonywaniem a perswazją, perswazją a agitacją... I kiedy dyskurs (tu rzeczywiście przyznaję - radykalny) zaczyna przekraczać granice intymności drugiego człowieka? Kiedy, się zastanawiam, to, co uniwersalne, zamienia się w personalne, bo ostry, bezkompromisowy argument zaczyna rzeczywiście kłuć mojego bogu ducha winnego rozmówcę – w samo odsłonięte w prywatnej rozmowie, nadęte czasem bo nadęte, ale jednak na szwank wystawione – ego?
Ja mówię: Jest homofobia. On słyszy: Jesteś homofobem, to okropne! A właściwie: Ty prostaku! Ty wstrętny homofobie – słyszy. Ja mówię: Istnieją schematy myślowe. A on: Myślisz schematami, jesteś schematyczny, jesteś ignorantem - idiotą – debilem i jeszcze prychnięcie złośliwe słyszy i wzrok ironiczny spod czarno–czarujących rzęs zauważa.
Rozbija mi się rozmowa, a wraz z nią cała seria pieczołowicie zbieranych, solidnie budowanych argumentów. Rozbija mi się o mur niezrozumienia - merytoryczny, retoryczny, ale też emocjonalny. Jak rzadko kiedy, czuję realność matrixu. Heteromatrix, katomatrix, patromatrix... – to wszystko ma fundamenty! To wszystko jest stabilne! A fundament, jak wiadomo, niewidoczny, ale ruszyć, jak wiadomo, też się nie daje (a może tym bardziej). No bo co? Cały świat mam komuś spod jego gruntu wykopać? Sił na to nie mam, a własny język trochę mnie zdradza, bo czuję, że w ostre ząbki uzbrojony i czasem rzeczywiście moich niewprawnych inter (hetero) lokutorów – kąsa.
Kilka przykładów: Zaczynamy niewinnie, od TVN-u i reality show. Tak sobie rozmawiamy przyjemnie, bo się właściwie wszyscy zgadzamy. Reality show, wiadomo, miernota. Pech jednak chciał, że na TVN-ie emitowana jest aktualnie bardzo kontrowersyjna miernota, gdzie paru mężczyzn walczy o względy seksownej modelki. No i jeszcze o dziesięć tysięcy funtów, ale na to nikt nie zwraca uwagi, bo co tam dziesięć tysięcy funtów, kiedy tu modelka nie jest prawdziwą model–ką, a raczej, jak informuje lektor programu, nie jest prawdziwą kobietą, czy też jest nie w pełni kobietą. Miriam bowiem, kiedyś w ciele mężczyzny, dziś ma zrobioną operację piersi i zostawione męskie genitalia. Jest więc – tak chyba najlepiej powiedzieć – hermafrodytą, a uczestnicy gry oczywiście o tym nie wiedzą. I tu zaczyna się prawdziwa dyskusja. Bo oto zaczynam zastanawiać się głośno, dlaczego nazywa się Miriam nie w pełni kobietą, skoro ona czuje się całkowicie pełna i wcale nie wybrakowana, ani też, jak kto woli – nadmierna. No to dlaczego nie w pełni, a co to znaczy w pełni?- pytam innych i siebie, bo wcale nie udaję, że znam odpowiedź, kiedy jej nie znam. Zdaję sobie przecież sprawę z niewystarczalności słownika dotyczącego płci. Za to chłopcy sobie nie zdają i wcale zdać sobie nie chcą, bo odpowiedź, a jakże, i bez tego znają doskonale: jak to, pokrzykują, dlaczego nie w pełni? No przecież jasne, że cieleśnie nie w pełni, bo tylko w połowie, a nawet nie, bo tak naprawdę to wcale i tak naprawdę to facet jest - cieleśnie. No to się dopytuję o tę cielesność, bo cóż, niestety wydaje mi się, że w swym (cielesnym) seksapilu, giętkości ruchów, słodyczy gestów, wydęciu ust, Miriam przerasta mnie (w końcu chciał nie chciał - kobietę) o głowę. Ja przy niej to prawie że męska jestem. Nie mówiąc już o rzeczywistym przerastaniu. Miriam jest wysoka, szczupła, opalona, ma długie, gęste włosy, jest delikatna, miła a jednocześnie ogniście seksowna, ma coś z wampa i ma coś z dziewczynki, no słowem jest... nad wyraz kobieca. A nawet za bardzo, niewiarygodnie kobieca. W dodatku wciąż mówi, że poszukuje swojego księcia - romantycznego kochanka, ale też takiego, który będzie odpowiedzialny i dojrzały. Jak dla mnie to kwintesencja genderowej kobiecości, taka, jakiej chłopcy pożądacie, czyli i słodka, i śliczna, ale też fajna i równa, jak o niej mówią uczestnicy programu. Ideał. No i tu patrzą koledzy na mnie podejrzliwie, tych genderowych kategorii w ogóle do wiadomości nie przyjmują, mówiąc, że to bzdura jakaś i naciąganie, a ja to się chyba nienajlepiej czuję, skoro nie zauważam różnicy między facetem (genitalia) a kobietą (ich brak). Więc jeszcze próbuję o ekonomii hetero-pożądania, że relacja Miriam – gracze się w niej doskonale mieści, bo ona jak(o) kobieta (!) pożąda tych wszystkich chłopców i oni jej też (wszyscy) pożądają, że jak wiadomo są (wszyscy) heteroseksualni, a jeszcze nie słyszałam, żeby hetero mężczyzna pożądał innego mężczyzny itd.
Ale takie rozumowanie wywołuje najpierw śmiech, potem nerwowy śmiech, a potem już tylko nerwy. A ja czuję narastającą frustrację, bo ten język genderowy, ten język podważający binaryzację różnicy płci, zwielokratniający problem, piętrzący wieloznaczności, do moich rozmówców zupełnie nie dociera. Jest obcy i, tak jak sama Miriam, dziwaczny i anomalny. Napiera. Razi natarczywością, razi dekonstrukcją. Rozmówca czuje się dotknięty takim sposobem mówienia o płci. Czuje się niepewny, a nawet zagrożony, boi się, że mu tę jego pewną, stałą, prawdziwą i jedyną płeć zdekonstruuję, że go po gombrowiczowsku zgwałcę, że go semiotycznie wykastruję. Zatyka więc uszy i prastarym, wiecznym męskim gestem zasłania swa męskość. Przestaje dyskutować. Zaczyna desant, broni się.
A ja? Ja jestem Harpia, Ośmiornica, a kiedy się dziwię, że się pełnię kobiety sprowadza do jednej tylko jej części ciała (więc co to za pełnia?) – to już jestem Szurniętą Feministką Ortodoksyjną. Bo przecież bez przesady, jak kobieta, to kobieta i już! Im się inaczej w głowie nie mieści, a anomalia to anomalia, czyli wyjątek, i nie trzeba od razu uniwersalizować, teorii układać i na imprezach głosić, i tak dalej, w tym stylu, ja swoje, oni swoje, a głównie, że przesadzam i za głowy się łapią, albo niżej – odruchowo albo na wszelki wypadek...
Od Miriam gładkie przejście do homoseksualizmu. Bo ci chłopcy z programu tacy pokrzywdzeni, bo jakie to straszne doświadczenie być tak podstępnie wystawionym na homoseksualne pożądanie. Być może. A jakie to w takim razie jest dla lesbijki doświadczenie, być ciągle obiektem męskiego pożądania? – nie zdążam zapytać, bo jeden z kolegów już opowiada, jak to mimo że nie ma nic przeciwko homoseksualistom, bo nie ma nic, absolutnie, na widok dwóch całujących się mężczyzn musi, ale to musi odwrócić głowę. Więc pytam, skąd ten wstręt i dlaczego, i czy wstręt to przypadkiem nie trochę więcej niż nic? I chcę porozmawiać o przykładaniu etyki i estetyki do orientacji seksualnej, o heteronormatywnej edukacji, o wychowaniu. Ale kolega u progu zestrzela mnie argumentem, że ten wstręt nie jest w ogóle ufundowany kulturowo, tylko biologicznie, a wynika wprost i po prostu z orientacji seksualnej: Jestem heteroseksualistą – mówi autorytatywnie. Męsko–męskie pożądanie razi mnie. Mężczyzna jako przedmiot męskiego pragnienia jest dla mnie wstrętny. Dlatego odwracam głowę. Nikogo nie dyskryminuję. Po prostu nie chcę patrzeć. Gdy ja z kolei mówię, że takie nie-patrzenie (niedostrzeganie) także nakręca mechanizm dyskryminacji, bo gejów się nie słucha, marginalizuje, pomija, to czuje się urażony, bo dla niego dyskryminacja wiąże się z agresją i nienawiścią, a o to, to ja już go nie mogę posądzić, bo, a jakże, bez przesady... Homoseksualiści, twierdzi (autorytatywnie), są napiętnowani tylko przez margines - skinów i innych, jak twierdzi, bezmózgowców.
I cóż ja... ? Próbuję tłumaczyć niuanse cichej dyskryminacji, a potem niuanse płciowej różnorodności, niuanse transwestytyzmu, transseksualizmu, a potem jeszcze niuanse krypto- opresjonującej metaforyki, ale to wszystko po trochu mnie przerasta. Obracam te słowa w ustach, dziamgam je razem ze słonym paluszkiem, w kółko i w kółko, w kółko to samo.... I widzę, że oni (chociaż co najmniej jeden ma naprawdę dobre chęci) zwyczajnie mi nie wierzą, zwyczajnie nie chcą /nie potrafią (?) uwierzyć, zwyczajnie twierdzą... że przesadzam. Czuję na własnej skórze ciążące na społeczeństwie przekonanie, że cały ten problem z wykluczeniem homoseksualistów (a także kobiet) jest problemem napompowanym i wymyślonym, podobnie jak towarzyszący temu sztuczny język feminizmu. Poczekaj, i tak jest lepiej niż piętnaście lat temu, to się zmieni, społeczeństwo nowoczesne, zamiana pokoleń, nie trzeba być taką agresywną, nie trzeba być taką roszczeniową, się zmieni, zobaczysz... - ... się zmieni! Jak? Samo się zmieni??!!? – nie krzyczę, bo zaraz upomną, że agituję i do negatywu Giertycha porównają. To już wolę słyszeć po raz setny, że przesadzam. No ale co? Szeptać mam? Wiem, wiem, to stara bolączka, żadne odkrycie. Scena polityczna aż świeci od przykładów. Ale ja nie o sferze publicznej. Ja o sferze prywatnej. O kolegach, o dyskursie potocznym, imprezowym. Jak mam rozmawiać? Czy mówić łagodnie, czy mówić ostro? Co robić, jeśli mówienie łagodne, takie które mieści się w dyskursie (a także słowniku) interlokutora homofobicznego, katonormatywnego zaczyna samo sobie przeczyć, bo ten ich heteronormatywny, patriarchalny język nie opisuje rzeczywistości, o której ja chcę mówić? Co zrobić z rzeczywistością, która (faktycznie, tu mają rację językoznawcy strukturalni) wykreowana została przez język i dalej się w tym języku wyraża? Co mam z tym zrobić? Zmienić język? Nie mogę, bo wtedy albo rozśmieszam, albo obrażam, albo szokuję – a zawsze wkraczam z nowym światem, radykalnie obcym, nieprzystającym, źródłowo innym, który nie daje się zasymilować i którego asymilować się nie chce. Jaki skutek? - Przeciwny (do zamierzonego): jeszcze większy lęk, jeszcze większa (homo/ kobieto/obco) fobia, jeszcze większa dziwność tego, co inne. No i ten wstręt.
Co do homo–wstrętu, kolega katolik ma swoje własne, bardzo jasno określone, stanowisko: To nie jest tak naprawdę, jak ja to określiłam, wstręt (taki biologiczny, jak po powąchaniu trzydniowej na przykład pieluchy, zjedzeniu żywego pająka, rozdeptaniu tłustego robala). On się robali i pieluch może brzydzi, ale do drugiego człowieka (bliźniego) to on takich uczuć nie ma - proszę go nie obrażać! A więc to jest taki inny wstręt – wstręt umysłowy. Wyższa kategoria wstrętu. On do tego wstrętu ma prawo, bo nikomu tym krzywdy nie robi. I to nie są żadne schematy kulturowe (zarzut myślenia schematami – powtórzę - obraża go jeszcze dotkliwiej, chyba jest bardziej intelektualistą niż katolikiem), tylko jego całkiem prywatny punkt widzenia. I jego prywatna sprawa. I niech ja go nie dyskryminuję, niech ja mu pozwolę mieć własne zdanie. Trochę tolerancji. Zresztą jak mu tu za chwilę podsunę ustawę o równouprawnieniu gejów i lesbijek, to on się pod nią zaraz, bez namysłu podpisze. I czego ja od niego chcę? Co to, brzydzić się umysłowo nie wolno? Co to, wyższa kategoria wstrętu zabroniona? I niech go kliniczną terminologią nie opresjonuję, bo on żadnej fobii nie ma. I kropka. A jak będę taka radykalna – agresywna – ortodoksyjna, to nikogo do swojego zdania nie przekonam, bo tylko zniechęcam. Trzeba czyjeś zdanie szanować, a nie podważać jego sądy i, co gorsza, dekonstruować, jakby się wszystkie rozumy pozjadało.
I jak tu nie mieć kaca po takiej imprezie, skąd się wyszło pijaną od tych wszystkich argumentów, zarzutów, poglądów... Co z nimi zrobić? Że tak powiem, jak to na kacu, zwrócić? Czy może przeanalizować, bo pytanie pozostaje i po głowie mi się telepie – jak rozmawiać?
Marta Konarzewska
Data publikacji w portalu: 2005-02-14
Podoba Ci się artykuł? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena:
/głosów: 1
Zaloguj się, aby zagłosować!
Zobacz działy:
abs_ik | 2005-02-14 15:06 |
Znakomity tekst! Podpisuję się pod każdym słowem (choć żadne nie jest, niestety, moje). |
|
Miive | 2005-02-15 19:23 |
Cudowny tekst! Szalenie mi sie podoba i zgodzic sie musze ze wszystkim co napisane zostało było (choć przykre, iz tak prawdziwe). |
|
barbara_ubryk | 2005-02-17 21:51 |
Kampania Przeciwko Homofobii...zdjęcia miłych ,młodych ludzi,takich "z ulicy" i hasło NIECH NAS ZOBACZĄ -skąd i dlaczego ten tryb rozkazujący? no i kto?- oni ,inni, homofoby żyjace w ponurych heteryckich zwiazkach? i gotowa odpowiedż "a takiego........." wystarczyło np.ZOBACZCIE NAS i naturalna odpowiedż- ok- widzimy ,nikt nie jest ślepy.
Jak się prowadzi agresywną kampanię. to i odzew agresywny , no chyba że o to chodzi.....,
bo jak nie wiadomo o co chodzi ,to chodzi o ...........Nie usprawiedliwiam tu M.W. i kamieni. |
|
abs_ik | 2005-02-18 08:17 |
"Niech nas zobaczą" to NIE jest tryb rozkazujący. Tryb rozkazujący to właśnie "Zobaczcie nas". Dla osób uprzedzonych wszelka widoczność osób homoseksualnych jest agresywna - podczas gdy taka sama widoczność osób heteroseksualnych już nie. I nie jest to kwestia hasła, nie oszukujmy się. Ponure heteroseksualne związki? Skąd ten pomysł? Czy jeżeli ktoś żyje w związku homoseksualnym, to uważa związki heteroseksualne za coś gorszego? Pani Barbaro - to się nazywa przypisywanie uprzedzeń grupie dyskryminowanej. Poza tym - przepraszam bardzo, ale ja (i piszę tutaj we własnym imieniu, proszę tego nie przenosić na ogół, bo niektórzy mogą sobie tego nie życzyć) nie potrzebuję Pani pozwolenia odnośnie sposobu, w jaki chcę być widoczna. Tak jak Pani nie potrzebuje mojego. I tego się trzymajmy. |
|
look e-lucas@o2.pl | 2005-02-27 20:31 |
Świetny artykuł!!! Sam spotykam się z takim problemem. Jak tu rozmawiać...? :/ Gratuluję genialnego felietonu. |
|
monada2 | 2005-03-03 21:45 |
A może jednak czasem warto zaryzykować i zaeragować agresją? Moi znajomi już się przyzwyczaili, że przy mnie się nie mówi pewnych rzeczy, bo robię awanturę i wychodzę, pewnie niektórzy uważają mnie za nieszkodliwe dziwadło, ale działa. Czasem pomyślą o tym, co właściwie mówią, a to już coś. Mały kroczek, ale zawsze. Czasem niestety trzeba wrzasnąć, chociaż to takie nieeleganckie i złość piękności szkodzi ;) gratuluję felietonu, bardzo trafne uwagi, dziękuje! |
|
Lwica1 | 2005-03-31 19:43 |
Zgadzam się z opinią Narbara_ubryk!
Dodatkowo powiem od siebie tak, nie należy dopuścić do "kaca" - nieprzyjemne odczucie. Bez względu na wybór tematu , należy się dobrze do niego przygotować i dystansować, a wówczas sukces konstruktywnej dyskusji zapewniony :-) |
|
Nikicior | 2005-05-21 15:58 |
"Niech nas zobaczą" JEST trybem rozkazującym. Dla 3 osoby liczby mnogiej. "Zobaczcie nas" jest trybem rozkazującym dla 2 osoby liczby mnogiej.
W zasadzie, jaka to osoba gramatyczna jest sprawą wtórną w stosunku do tego, że człowiek automatycznie podejmuje reakcję obrony przed atakiem, gdy mu się coś nakazuje.
I tu perwsza rada, jak dyskutować: ROZSĄDNIE, LOGICZNIE, O ZJAWISKACH A NIE LUDZIACH, POSŁUGUJĄC SIĘ ARGUMENTAMI a nie emocjami, stosując adekwatną terminologię, a nie propagandową nowomowę. I NIGDY, ABSOLUTNIE NIGDY: NIE ROBIĆ KAZAŃ I UWAŻAĆ SIĘ ZA NIEZMĄCONA I JEDYNĄ WE WSZECHŚWIECIE KRYNICĘ MĄDROŚCI I JEDYNEJ PRAWDZIWEJ WIEDZY. Takie zachowania sa nie tylko nieadekwatne do rzeczywistości i sytuacji, ale i nierozsądne z zasady - ludzie (wszyscy, łacznie z papieżami i feministkami) nie są nieomylni, chociaz jak stwierdzili badacze, każdy lubi tak o sobie myśleć :0).
Dyskusja i perswazja to dwie zupełnie różne rzeczy i nie nalezy ich mylić. Tu jak sądzę zasadza się głowny problem autorki artykułu. Efektem dyskusji NIE MUSI być zmiana poglądów żadnej ze stron. Nie widzę też próby zanalizowania zastrzeżeń interlokutorów- oni jako pełnoprawni obywatele wolnego kraju mają prawo miec odruchy wymiotne na widok tego, co jest dla nich odrażające, nawet jeśli dla kogoś innego byłby to sam cymes. Analogicznie mają prawo nie podejmować rzeczowej dyskusji osobą hermetycznie dogmatyczną - a jesli używa pani żargonu typu "dżender", "kłir" i tym podobnych, to mają prawo uważać panią za odpowiednik świadka Jehowy, z którym to dyskusja jest niemożliwa.
Co do kaca. Normalne zjawisko po nadużyciu szkodliwych dla zdrowia środków w celach odurzenia się. Radzę unikać intoksykacji.
Co do monady2 i jej technologii: pani znajomi przyzwyczaili sie tylko do tego, że jest pani agresywna i nie potrafi rozmawiac na pewne tematy oraz nauczyli się myśleć o unikaniu tych tematów w pani obecności. Moim zdaniem zrobiła pani całkiem niezły krok w tył. |
|
emem | 2005-06-09 21:20 |
e... Nikicior...
ale to bylo odwrotnie... to ci pelnoprawni obywatele na wyzszym stopniu odczuwania przyziemnych emocji nie umieli sie odpowiednio zdystansowac do tematu.
a felieton pierwsza klasa ;) |
|
abs_ik | 2005-06-14 11:20 |
Ok, odnośnie trybu rozkazującego - obie z barbarą_ubryk mylimy się w równym stopniu:-) Kajam się zatem i ubolewam nad moim zaćmieniem. Odnośnie agresji, a własciwie niesiedzenia cicho, kiedy cię obrażają - to nie jest to krok w tył, lecz taktyka słusznego gniewu - jak pokazują zachodnie doświadczenia, bardzo skuteczna. |
|
Nikicior | 2005-07-09 01:47 |
Można to nazwać "taktyką słusznego gniewu", ale fakt się od takiej nowomowy nie zmieni. Wszechświatowe doświadczenia pokazują, że jeśli ludzie o czymś ze sobą otwarcie, spokojnie i szczerze nie rozmawiają, to prędzej czy później będą musieli do siebie o tym wrzeszczeć. Z darcia na siebie mordy wynikać mogą raczej rękoczyny, obrażanie się albo "zimna wojna pozycyjna" ("agresja rodzi agresję"), a na pewno nie zrozumienie, bo na zastanawianie się nad argumentami przeciwnika drący się tak, żeby go zakrzyczeć nie ma żadnych szans :0). Dlatego fakt, że znajomi monady2 nie bywają z nią szczerzy i otwarci ja uważam za bardzo poważną porażkę z poprzednio podanych powodów. |
|
Nikicior | 2005-07-09 02:16 |
Co do felietonowego passusu o Miriam to doradzam porozmawianie z marynarzami, którym zdarzyły się podobne flirty z "kobietami-inaczej" w brazylijskich knajpach. Bardzo nie do śmiechu to były sytuacje. Ich efekty też raczej niezbyt zabawne. Człowiek przebrany za świętego Mikołaja przez niektórych może być za niego uważany, ale ze zrozumiałych względów, pomimo nawet doskonałej charakteryzacji oraz talentów aktorskich i przynoszenia prezentów, nie jest świętym Mikołajem. Cyrkowa małpa ubrana w podobne do ludzkich ciuszki, paląca fajkę i nauczona jeść sztućcami nie staje się przez te zabiegi człowiekiem. W obu tych przypadkach mamy do czynienia z wciąż nieprzekraczalną barierą jakościową. Może z czasem, kiedy Miriam będzie mogła sobie obstalować w pełni funkcjonalne kobiece ciało i rodzić dzieci, uwagi autorki felietonu będą na miejscu. Tyle tylko, że problemów w efekcie nie ubędzie, a raczej przybędzie (patrz S. Lem). |
|
abs_ik | 2005-07-20 09:46 |
Spokojna, szczera, otwarta rozmowa? Cóż, idealizm piękna rzecz, ino nie zmienia to faktu, że idealizmem pozostaje. Realia są natomiast takie, że szczera, spokojna, otwarta rozmowa jest zazwyczaj możliwa pod warunkiem stwierdzenia, iż oponent w jakimś stopniu ma rację. Niech to będzie chociażby przyznanie prawa do owego "wstrętu umysłowego". Rzecz w tym, że za tym idzie uznanie siebie za jednostkę jednak nie w pełni wartościową, no bo skoro ktoś ma prawo się mną brzydzić, to znaczy, że jest we mnie coś obrzydliwego. Taktyka słusznego gniewu nie polega na odrzuceniu dialogu, lecz na niegodzeniu się na pewne reguły rozmowy - ot chociażby takie, że się startuje z pozycji marginesu. Analogiczny przykład - jeżeli dyskusja na temat aborcji odbywa się językiem prolajfersów, opcja pro-choice ma prawo nie uznawać kategorii tego języka, wprowadzać własne, a jeżeli nie jest to możliwe - odmówić dyskusji.
Historia Miriam nie jest analogiczna do historii marynarzy - choćby z racji tego, że została wykreowana przez media. Natomiast podważając kobiecość Miriam, podważasz jednocześnie istnienie zjawiska transseksualizmu. |
|
Nikicior | 2005-11-05 01:05 |
:))) Ludzie zachowują się podobno w większości przypadków tak ja się tego po nich spodziewamy. I teraz zaczyna się problem kury i jajka. Jeśli uważasz się za osobę "w porządku", to zachowujesz się naturalnie i normalnie sie z toba rozmawia. Jeśli natomiast wykrzykujesz komuś w twarz, że ma cię szanować, bo to że jesteś inna nie znaczy, że gorsza - to właśnie start z pozycji asekuranckiej i ofensywnej. Reakcją zapewne w większości będzie: "normalnie każdemu udzielam pewnego kredytu szacunku, ale skoro "muszę" to coś tu jest nie tak; nikogo , kto na to nie zasługuję nie muszę szanować, zatem skoro mam cię szanować, to udowodnij mi, że powinienem...".
Historia Miriam jest analogiczna do historii marynarzy- w obu przypadkach panowie biorący w nich udział zostali z premedytacją wprowadzeni w bład i do tego się ustosunkowałem. Oni oczekiwali kobiety, a nie choćby i niebotycznie kobiecego przypadku transseksualizmu. Co do zjawiska transseksualizmu, to nie wiem jak je podważam. Ta retoryka przypomina mi "podważanie niepodważalnych podwalin najlepszego systemu itd...". Jeszcze raz podkreślam, że nie jestem na ścieżce wojennej z nikim. Nie życzę sobie natomiast "stawania mi pod drzwiami i nocą łomotania kolbami w drzwi" :0))) - szkoda drzwi :0)))). Doradzam to, co określa się mianem asertywności, ale ona wymaga uczciwości i odpowiedzialności za to co i jak się mówi i robi. |
|
Nikicior | 2005-11-05 01:17 |
O! 2 lata temu miałem podobny przypadek dyskusji absurdalnej. Pięćdziesieciolatek uważający się za ocalonego z holokaustu , domagał się ode mnie przeprosin i kajania się za antysemityzm, który wedle niego jest naturalną cechą wszystkich, którzy nie są Żydami. Tak to już jest z wszelakiej maści "aktywistami, działaczami, hunwejbinami pro-/anty- cokolwiek" - nie potrafią wyjść ze stanu mobilizacji i wiecznie węszą spisek, knowania, rewolucje, bądź kontrrewolucje w zależności od ich zacięcia. A ja po prostu odpowiadam na pytanie autorki felietonu :0) Miłego dnia |
|
Redhead | 2007-03-20 16:36 |
Artykuł genialny. Podziwiam. Ja z reguły staram się nie wdawac w tak daleko idące dyskusje, na szczęscie powoli uczę sie juz na początku rozmowy oceniac czy warto dalej w nią brnać i czy uda sie poziom dyskusji utrzymać na w miarę wysokim poziomie, czy też trafiłam na typy którym nic do łba sie wbic już nie da.
PS. Potwierdzam, rzęsy rzeczywiście czarne i czarujące. |
|
Redhead | 2007-05-21 17:30 |
tak mi sie teraz jeszcze skojarzyło... "tyrania mniejszosci" :) |
|
Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu