Homo-niewiadomo?

Rodzą się gejowskie i lesbijskie dzieci, wychowywane są przez dwóch tatusiów, dwie mamusie, na zmianę przez dwie mamusie, dwóch tatusiów, na raz przez dwie mamusie i dwóch tatusiów. Młodzież Wszechpolska śpi spokojnie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a tuż za ścianą, po cichu, bez rozgłosu rośnie nowe pokolenie.
(Od autora: piszę głównie "gej", bo to krócej niż "lesbijka", a znacznie krócej niż "gej/lesbijka" i nie trzeba uważać na rodzaje. Ale umówmy się, że "gej" tutaj to osoba homoseksualna płci dowolnej. Przynajmniej tam, gdzie nie odbiera to sensu zdaniu. Dodatkowa przyczyna jest taka, że lesbijki, z różnych przyczyn (także z powodu obleśnych, męskich stereotypów) są jakby bardziej tolerowane. I dla większości, co wolno gejowi, wolno i lesbijce, a w drugą stronę niekoniecznie.)

WPROWADZENIE

Jestem hetero. Z Warszawy. Przez 23 pierwsze lata mojego życia nie spotkałem żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja. Homoseksualista to był "pedał" z "męskich" dowcipów. Takie śmichy-chichy nastolatków. Podejrzewaliśmy paru kolegów, ale raczej w ramach żartów, drażnienia się, bo prawdziwy pedał to była postać mityczna, zboczeniec ze sprośnych kawałów. I nie zrozumcie mnie źle, nie było w nas agresji. Pedał był po prostu kimś z innej planety. Trudno nas winić. Nie znaliśmy przecież żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja.
Lubię różnorodność. Zawsze czułem się trochę w mniejszości, tak toczyło się życie, że byłem otoczony ludźmi o innych poglądach. Stąd czułem mimowolną sympatię do różnych odmieńców i ciekawość dla ich świata. Pedał z dowcipu stawał się powoli gejem, ale wciąż był kosmitą, mityczną postacią.
Z nowo poznaną koleżanką byłem w kinie. Spotkaliśmy tam jej kolegów. Byli sympatyczni, wrażliwi, a ja nie od razu się połapałem. Czułem jakąś delikatną różnicę, ale pewności nie miałem. Nie znałem przecież jeszcze żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja. Potem zaprosili nas na imprezę. Koleżanka była trochę zmieszana, a ja już wiedziałem. Byłem zachwycony, poznałem gejów, osoby z innej planety. To coś jak spotkanie kosmity. Obawa i ciekawość. Poszliśmy.

UPADEK MITÓW

I. Nikt się do mnie nie dobierał. To śmieszne, ale tkwiło we mnie (i we wszystkich moich kolegach) przekonanie, że gej rzuci się na nas, będzie obmacywał, podrywał, itp. Jakie to zabawne. Przecież sami wiemy, że nie podrywamy nieatrakcyjnych koleżanek. Nie podrywamy wszystkich kobiet na imprezie, zwłaszcza jeżeli widzimy, że im nie odpowiadamy. A geje często czują to lepiej, bo są przeważnie wrażliwsi. Co zabawne, w ich towarzystwie poczułem się dla nich po prostu fizycznie nieatrakcyjny. Nie musiałem niczego się obawiać. To był świetny sposób na zniszczenie głupiego stereotypu. Śmieszą mnie teraz i wzbudzają litość zaniedbani, brzydcy faceci, którzy mówią, rechocząc, że do "pedała" się nie zbliżą, bo jeszcze im coś zrobi. Żałośni, nie wiedzą, że gej spojrzy na nich najwyżej tak, jak my, heterycy, patrzymy na brzydką, zaniedbaną, niechlujnie ubraną kobietę.
II. Wyobrażenie sobie całujących się, czy dotykających facetów było dla mnie dość niemiłe. Działo się tak dlatego, że w wyobraźni widziałem moich kolegów, zwykłych chłopaków jakich znałem. To było odpychające i nie chciałem tego oglądać. A ten pedał-zboczeniec w moim wyobrażeniu był opętany seksem. Jak miało być inaczej, skoro był zboczeńcem, z innej planety, a identyfikowała go właśnie jedynie jego seksualność. Nie był normalnym facetem, różniącym się ode mnie tylko wyborem płci partnera. Był pedałem z dowcipów, a dowcipy zawsze związane były z obscenicznym seksem. Trudno mnie winić. Nie znałem przecież żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja.
Mit upadł. Nikt nie kopulował na moich oczach, nie całował się demonstracyjnie. Niby nic dziwnego, na imprezach heteryckich też w końcu nic takiego nie robimy. Geje mieli być inni, a okazali się normalni. A drobne oznaki czułości, jakie sobie okazywali, jakieś dotknięcie dłoni, objęcie, nie raziły. Wyglądały naturalnie.
Kontakt z koleżanką się urwał i tych gejów nigdy już nie zobaczyłem. Innych też nie widziałem, bo znowu nie było ich w moim świecie. Żadnych ujawnionych. Ale ja już się trochę zmieniłem. Już był raczej gej, nie pedał. "Męskie", żarty z "pedałów" już nie śmieszyły. Była sympatia. I rodzaj dumy, bo ze wszystkich moich znajomych byłem jedynym, który rozmawiał z gejami. Ujawnionymi gejami. Ludźmi z innej planety. Starałem się być trochę ich ambasadorem. Mam porządnych znajomych, sami byli ciekawi. Myślę, że moja relacja też trochę ich odmieniła. Mieli bezpośredni przekaz od tego, który rozmawiał z kosmitą. Ujawnionym kosmitą.
Następni geje, ujawnieni geje, których poznałem, są przyjaciółmi mojej dziewczyny. Mieszkają w innym mieście, więc widziałem się z nimi parokrotnie. Mili ludzie, podobni trochę do tamtych. Teraz mogłem czuć się swobodnie, widziałem przecież już wcześniej kosmitów. Dla moich przyjaciół stałem się znawcą gejów. Poznałem przecież kilku i parę razy rozmawiałem. Oni wciąż jeszcze nie rozmawiali z gejem. Ujawnionym gejem. Mieszkają w Warszawie, mają po 30 lat.
Geje próbowali organizować parady w różnych miastach Polski. Zaczęło być o tym głośno. Najpierw usłyszałem o Krakowie. Zakaz parady, jakieś prawne przepychanki. Potem migawki w telewizji, informacje o lecących kamieniach, o kibolach i Młodzieży Wszechpolskiej. "Zboczeńcy", "Pedały", usłyszałem cały ten język z młodości. Te same uprzedzenia, które kiedyś miałem, te same "męskie" dowcipy, ten sam obleśny rechot. I ta myśl. Że może ich też nie można winić. Nie spotkali przecież żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja. Ale ja już pogrzebałem dawne stereotypy. Gej już nie był zboczeńcem z innej planety. Był człowiekiem takim jak ja. I leciały na niego kamienie, z powodu płci osób, z którymi sypiał.
Nie pojechałem do Krakowa. Daleko, mało czasu, znalazłem sobie wymówki. Potem podobne sceny w Poznaniu. Myślałem "w Warszawie byłoby inaczej". Prezydent Kaczyński wydał zakaz. Powiedział "nie, bo nie", z góry uprzedził, że zgody nie da. I znów te same twarze w telewizji i znów "pedały" i "zboczeńcy" i znów ten sam obleśny rechot i znów, jak zmora, stereotyp pedała z innej planety, stereotyp z młodości. Znów ludzie, którzy nie poznali żadnego geja, żadnego ujawnionego geja.
Czasy się zmieniły. Na zachodzie geje mają coraz więcej praw. Nawet w Polsce powoli zaczynają być troszkę widoczni. No, przepraszam. W Warszawie i paru dużych miastach. W mniejszych miastach, wsiach i miasteczkach nie ma gejów. Ujawnionych gejów. Doszły też nowe uprzedzania, nowe mity. Teraz pedał z innej planety dodatkowo jest pedofilem. Nekrofilem. Zoofilem. I każdym innym -filem. Bije księży, napada na kościoły. Deprawuje dzieci, nawraca na homoseksualizm, propaguje, eksponuje, demonstruje, reklamuje. Chce naruszać święte prawa rodziny. Jest nienormalny. Zagraża. Każde z tych przekonań jest silnie zakorzenione. Tkwi w podświadomości. Jak się je wyciąga po kolei i artykułuje spokojnie, okazują się tyle warte, co moje dawno pogrzebane mity. Że gej mnie zgwałci. Że będzie chciał kopulować na moich oczach. Że myśli tylko o seksie, itp.
Niektórzy geje zaczęli domagać się nowych praw. Chcą zawierać związki. Niektórzy mówią o adopcji dzieci. Ale wciąż są z innej planety. Jest ich mało. Są jak delegacja przybyła na Ziemię. Wielu nie wierzy, że na ich planecie jest poza nimi jeszcze ktoś. Nie poznali żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja.

ZWIĄZKI GEJÓW

Argumenty za: wygodniejsze życie, rozwiązanie prozaicznych problemów (odbieranie paczki na poczcie, wizyty w szpitalach), potrzeba jakiejś legalizacji życia, a może też chęć zerwania z mitem, że wszyscy geje zmieniają co chwila partnerów i nie umieją się ustatkować w stałym związku. Argumenty przeciw: świętość małżeństwa, reprodukcyjna rola rodziny, strach przed gejowską adopcją dzieci. Ale chyba jeszcze bardziej strach przed zalegalizowaniem istnienia kosmitów w społeczeństwie. Bo dając im jakieś prawa, specjalnie dla nich, przyznajemy się, że są, że żyją wśród nas. A przecież większość z nas nie zna żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja.
Rozwiązania:
I. Zignorowanie bezczelnych żądań garstki emisariuszy. Ich planeta jest bezludna, gejów prawie nie ma, są ważniejsze problemy.
II. Wprowadzenie związków partnerskich. Umów cywilnoprawnych, podpisywanych w obecności urzędnika, dla homo i dla hetero, dających prawa zbliżone do praw małżeńskich i równie łatwych do zerwania, jak i podpisania.
III. Zalegalizowanie homoseksualnych małżeństw na równi z heteroseksualnymi.
Punkt II wydaje mi się najlepszy. Zadowoli tych, którzy silnie przywiązali się do słowa "małżeństwo", a geje przecież i tak mogą nazywać swój związek jak chcą. Byłoby to także niezłe rozwiązanie dla par heteroseksualnych, które np. w razie czego nie chcą przeżywać "przyjemności" długiego rozwodu. Oczywiście, są ludzie, dla których to właśnie jest argument przeciwko, bo oni uważają, że im bardziej rozwody są utrudnione, tym lepiej. Ci ludzie pewnie łatwiej zaakceptowaliby takie rozwiązanie TYLKO dla gejów. Ale walka o ich przekonanie to juz tylko interes hetero. Jest jeszcze inny argument przeciwko. Mówi się, że gejowska rodzina nie spłodzi potomka, więc nie zasługuje na takie same prawa jak rodzina heterycka. Ten argument ma dwie słabości. Pierwsza, oczywista chyba dla wszystkich: są bezdzietne małżeństwa heteroseksualne i korzystają z tych samych praw, co te z dziećmi. Ten argument obala się mówiąc, że istnieje potencjalna szansa, że urodzą dziecko. Wtedy oczywiście można podać przykład par bezpłodnych albo osób starszych, które decydują się na ślub. Najbardziej uczciwe w takim rozumowaniu byłoby uzależnienie przyznania pewnych praw (np. ułatwień podatkowych) tylko parom z dziećmi. Ale to jest dość jałowa dyskusja. Dlatego, że jest inny problem. Gejowskie związki nie muszą być bezdzietne. I zanim zachłyśniecie się z oburzenia, doczytajcie do końca.

GEJE i DZIECI

Kiedy już pogrzebałem swoje młodzieńcze mity i przysypałem je warstwą wstydu czułem się w pewnym stopniu ambasadorem z planety gejów. Broniłem ich w dyskusjach, zgadzałem się na przyznanie im praw. I zwykle takie rozmowy dochodziły do momentu, kiedy pytano mnie: "dobrze, a co z adopcją dzieci przez pary homoseksualne?". To pytanie stawiało mnie w trudnej sytuacji. Czułem opór przed powiedzeniem "jestem za". Próbowałem się wymigiwać i w końcu przyznawałem, że to prawo szłoby za daleko. Nie tylko ja miałem ten problem. Wiele dyskusji kończy się tym pytaniem i wiele osób zaczyna się zachowywać tak jak ja wtedy i tak samo odpowiadają.
Niedawno zacząłem się nad tym głębiej zastanawiać. Co wzbudza we mnie opór, gdy myślę o adopcji dziecka przez pary homoseksualne? Starałem się być ze sobą jak najbardziej uczciwy. I uczciwie chcę to opisać.

I. NIE MA ALTERNATYWY "HOMO CZY HETERO"

Po pierwsze zdałem sobie sprawę, że podświadomie stawiam sobie to pytanie tak: "czy lepiej, żeby dziecko było wychowywane w rodzinie hetero, czy homo?". Czy lepiej, żeby miało i mamusię i tatusia, czy dwóch tatusiów (dwie mamusie). I zauważyłem, że zdumiewająco wiele osób tak stawia ten problem. I odpowiadałem uczciwie: lepiej mieć i mamusię i tatusia. ALE TO JEST FAŁSZYWA ALTERNATYWA. Mówimy o ADOPCJI dziecka. Ja miałem w głowie obraz małej dziewczynki, którą zabierają ze szczęśliwej heteryckiej rodziny i dają rodzinie homoseksualnej. Kiedy sobie to uświadomiłem, zrozumiałem, że to KOMPLETNA BZDURA. Mit rozsypał się. Mówimy o ADOPCJI dziecka. Sieroty, która nie ma nikogo. Ani mamusi, ani tatusia. Jest zamknięta w miejscu, które przyjemne jest tylko z nazwy. To nie jest korczakowski dom dziecka. To nie są kolorowe zabawki, wesoła zabawa, wieczne przedszkole. To jest samotność. To jest brak miłości. To jest choroba sieroca. I nawet pominę aspekt ekonomiczny - biedę i ubóstwo domów dziecka. Dziecko patrzy przez szybę na świat, gdzie inne dzieci mają mamusię, mają tatusia, mają mamusię i tatusia. Ono nie ma NIKOGO. Czy ktoś uczciwy może powiedzieć, że dla takiego dziecka lepiej nie mieć NIKOGO, niż dwóch tatusiów? Dwóch mam? Dzieci w SIEROCIŃCACH jest znacznie więcej, niż par czekających na adopcję (nota bene SKANDALICZNIE długo). Nie ma więc alternatywy "czy dać homo, czy hetero". Starczy dla wszystkich, a dużo jeszcze zostanie. My, heterycy, postaramy się o to. Bo to są nasze, często porzucone, dzieci. O tę zbrodnię gejów nie oskarżymy.

II. HOMODEPRAWACJA

Dziecko w gejowskim domu będzie oglądało obrzydliwości, "nienaturalne" zachowania seksualne. Może samo zostanie gejem. To kolejne przekonanie, które wydobyłem ze swojej podświadomości na światło dzienne. Zastanowiłem się przez chwilę. To jest przecież mit nr II z młodości! A zaraz potem pomyślałem o moich rodzicach. I zdałem sobie sprawę, że przecież w normalnych, heteryckich rodzinach dziecko nie widzi seksu rodziców. Nie widziałem rodziców całujących się namiętnie. Migdalących się na kanapie. Przy mnie jest między nimi zwykła czułość, mogą trzymać się za ręce, objąć, pocałować w policzek. Ale przecież tatę też całuję czasem w policzek, wujkowie też się całują, ciocie tym bardziej, to nie jest nic szokującego. Zrozumiałem, że mit opętanego seksem "pedała", "zboczeńca" przetrwał u mnie w tym miejscu. A jak to zrozumiałem, odpuścił. W homoseksualnej rodzinie dziecko nie zobaczy więcej seksu, niż w heteroseksualnej. Dla dziecka widok kopulujących rodziców byłby pewnie takim samym wstrząsem, niezależnie od ich płci. Czy zatem należy przypuszczać, że dziecko wychowane przez gejów zostanie gejem? Nie sądzę. Mam praktycznie pewność, że to nie rodzice wychowali mnie do heteroseksualizmu. Nie miałem nigdy wątpliwości co do mojej orientacji i rodzice nie mieli nic do tego. Podobnie, jeżeli miałbym homoseksualne ciągoty nie sądzę, żeby ich przykład do czegokolwiek w tej materii mnie przekonał. Zresztą, na zachodzie są już przykłady dzieci wychowanych w gejowskich rodzinach i wcale nie są homoseksualne. Ale załóżmy nawet, że w gejowskiej rodzinie jest trochę większa szansa, że dziecko będzie gejem. Pamiętajmy, że mówimy o SIEROTACH z OCHRONEK. Co jest dla nich lepsze? Nawet nie muszę słuchać tych wszystkich opowieści o fali w domach dziecka, o wykorzystywaniu (także seksualnym) młodszych przez trochę starszych, o biciu i tych wszystkich patologiach, żeby być pewnym odpowiedzi.

III. GEJ A PEDOFIL

Geje wezmą sobie małego chłopca i będą z nim baraszkować.
Od razu nasuwa się złośliwa odpowiedź: to do adopcji dawajmy im dziewczynki. A związkom lesbijskim chłopców. Wykluczymy szansę molestowania lepiej, niż w parach heteroseksualnych.
Ale ja oczywiście nie sądzę, żeby potrzeba było takich rozwiązań. Przekonanie, że gej to pedofil bierze się także w dużej mierze ze młodzieńczego mitu nr II. "Pedał" = "zboczeniec", a więc również cały brudny seks. Lubi z facetami, to pewnie chce też z chłopcami. Ale czy skoro hetero lubi z kobietami, to czy lubi też z dziewczynkami? Przecież heteroseksualna para też może sobie adoptować małego seksualnego niewolnika. Tym się jakoś nie przejmujemy, bo hetero są "normalni", tacy jak my. A geje są obcy, z innej planety. Przecież nikt z nas nie zna żadnego geja. Ujawnionego geja. To, że adoptujący gej jest pedofilem, odpowiedni urzędnik musi wykluczyć tak samo jak to, że adoptujący hetero jest pedofilem. Przecież pary heteroseksualne są dokładnie sprawdzane przed adopcją, rozumiem, że pary homoseksualne byłyby sprawdzane pewnie z podwójną pieczołowitością, zwłaszcza na początku. Stawianie sprawy w taki sposób, że każda osoba chcąca adopcji jest potencjalnym pedofilem skazuje wszystkie te OSIEROCONE dzieci na DOŻYWOTNI brak rodziców, stracone dzieciństwo, a najczęściej i stracone życie.

IV. SPOŁECZNE WYKLUCZENIE

Te dzieci będą przeżywały koszmar. Będą wytykane palcami, napiętnowane.
Po pierwsze już przeżywają i już są. Mówimy o SIEROTACH z DOMU DZIECKA. Po drugie to jest oskarżeniem społeczeństwa i argumentem obłudnym („nie możecie dostać dzieci, bo my je zaszczujemy”). Po trzecie, nie demonizujmy. Jasne, że gdyby para gejów z małego miasteczka adoptowała dziecko, nie miałoby ono łatwego życia. Taki obraz miałem w głowie. Jak go wydobyłem, to zrozumiałem. W małych miasteczkach nie ma gejów. Nie ma ujawnionych gejów. Tam geje są "pedałami", są z innej planety. Teraz wyobraziłem sobie zamożnych gejów z Warszawy, mieszkających w ładnym, nowym bloku. Gdzieś koło mnie. Po pierwsze, czy ktoś by się dowiedział? Duże, anonimowe miasto, ludzie zajęci swoimi sprawami, bardziej tolerancyjni. Czy rodzice innych dzieci będą wiedzieli? Nie koniecznie. A jeżeli, to czy się przejmą? Niektórzy, inni wezmą w obronę i nic wielkiego się nie stanie. Dzieci równie chętnie będą wyśmiewać okularnika. A poza tym, co to za sensacja mieć dwóch tatusiów? Wiele dzieci rozwódek powtórnie zamężnych ma. Poza tym dzieci są ciekawskie, lubią odmienności. Jeżeli tatusiowie będą fajni, to będą co najwyżej źródłem zazdrości. A te z rozbitych rodzin zazdrościć będą na pewno.

PROZA ŻYCIA

Słyszałem niedawno w telewizji pewnego chłopaka, który mówił: "nie chcę, żeby dziecko za 10 lat zapytało mnie, czemu Wojtuś ma dwóch tatusiów". Towarzyszył temu oczywiście obleśny, rubaszny śmiech jego młodych kolegów. Pomyślałem, że ten chłopak jest z jeszcze innej planety. Po pierwsze, napisałem już, że to i teraz może się zdarzyć i to w heteryckich rodzinach. Po drugie, życie jest bardziej skomplikowane. Mam kuzyna, który mieszka na wsi. Młody nastolatek. Całe życie jest wychowywany z mamą i jej siostrą. Ojca nigdy nie poznał. On ma w zasadzie dwie mamusie. Mamę i ciocię. Co odpowiada w szkole, jak go pytają? Z tego co wiem, nie wzbudza sensacji. Jest lubiany, tańczy "breka", jest normalnym, szczęśliwym chłopakiem. Wychowany przez dwie kobiety. Siostry. Z powodu ciasnoty śpią nawet w jednym łóżku (one, bez niego). A gdyby teraz przyjechali do Warszawy i zamieszkali w bloku. Czy wzbudziliby sensacje? Dwie kobiety i młody chłopak? Nie sądzę. A co z parą homo wychowujących dziecko z poprzedniego małżeństwa jednego z nich (są przecież ludzie biseksualni, są geje, których presja społeczna zmusiła do związku z kobietą i lesbijki, które pod tą presją żyły z mężczyznami)? Mało jest takich przypadków? Kolego z telewizji, obudź się. Czy mój kuzyn czułby się lepiej w domu dziecka? Miałby lepsze warunki? Byłby szczęśliwszy? Czy jest w jakimś sierocińcu dzieciak, który nie zamieniłby się z moim kuzynem? Ten chłopak pytał jeszcze: "kto wyjaśni dziewczynce menstruację i kobiece problemy, jak będzie tylko dwóch tatusiów?". Halo, tu Ziemia. Kolego, fałszywa alternatywa, mit nr I. A kto wyjaśni w SIEROCIŃCU? Pan wychowawca? Pani wychowawczyni? Starsze koleżanki? Geje mają mamy, mają przyjaciółki, bez problemu znajdzie się ktoś, kto wyjaśni. A w SIEROCIŃCU? Kto wyjaśni? Kto się zajmie? Zobacz kolego te dzieci kiwające się w chorobie sierocej i pomyśl: "to lepsze dla Was, niż mieszkanie z dwoma facetami. Z dwoma kobietami. Kochającymi Was". A potem popatrz w lustro. Prosto sobie w oczy.
Kiedy przyjrzałem się czterem, wyciągniętym z podświadomości uprzedzeniom i obawom, zadziwiłem się. Moim myśleniem kierowały takie oczywiste nonsensy! Przez tyle lat! Dlaczego? Chyba wpojony od dawna stereotyp "pedała" i "zboczeńca" ciężko jest wyplenić. Ale chyba udało się i poczułem ulgę.
Teraz jestem przekonany, że dziecko z SIEROCIŃCA (dom dziecka brzmi bardziej sielankowo i ma powodować fałszywe wrażenie, że to miłe miejsce) będzie miało u kochającej się, zamożnej, szczęśliwej pary gejów (tak samo, jak z małżeństw heteroseksualnych czekających na adopcję wybiera się kochające, zamożne i szczęśliwe) ZNACZNIE, bez porównania, lepsze życie niż w PRZYTUŁKU DLA SIEROT, w którym się nie z własnej winy przecież znalazło.

UCIEKAJĄCY ŚWIAT

Najciekawsze jest to, że całe powyższe uzasadnienia prawa par homoseksualnych do adopcji są bardziej dla dobra dzieci, niż dla dobra gejów. Znakomita większość par gejowskich nie skorzysta z prawa do adopcji, podobnie, jak pary heteroseksualne bardzo rzadko z tego prawa korzystają (jeżeli ktoś teraz dodaje pod nosem „bo mają własne”, niech czyta uważnie dalej). Zauważyłem u przeciwników praw gejów (że posłużę się takim skrótem myślowym) dziwne przekonanie. W pewnym stopniu tkwiło też we mnie. Niech to będzie mit nr V.

GEJE MOGĄ SIĘ ROZMNAŻAĆ

Mówi on, że nie dając gejom prawa do adopcji chronimy przed nimi dzieci, że "zboczeńcy" i "pedały" nie będą wychowywać nam młodego pokolenia. Jest w tym trochę mściwej satysfakcji, że jesteśmy lepsi, bo możemy mieć dzieci, a oni nie. To się często przewija: homoseksualizm jest nienormalny, bo geje nie mogą mieć potomstwa. Ostatnio czytałem jak ktoś pisał, że geje są chorzy, ułomni, bo nie mogą się rozmnażać. Obalmy mit V. Bardzo łatwo. Homoseksualizm to nie jest bezpłodność. GEJE MOGĄ SIĘ ROZMNAŻAĆ! Nie między sobą, oczywiście, ale jakim problemem jest znalezienie miłej pary zaprzyjaźnionych lesbijek? Do zapłodnienia nie trzeba stosunku, taka oczywista uwaga, ale chyba nie dla wszystkich. Wystarczy pipetka z apteki. I to nie jest science fiction, to rzeczywistość. Nie tylko na zachodzie, w Polsce też.
Dochodzimy do ciekawego wniosku. Po co gejom to nagłośnione prawo do adopcji? Co osiągną obrońcy, kładący się w pozie Rejtana? Tyle tylko, że będzie więcej dzieci w SIEROCIŃCACH. Więcej dzieci będzie miało zmarnowane życie (przez nas heteryków, pamiętajmy). A geje? Mówiąc prosto z mostu: nie będą brali "cudzych", "zrobią" sobie swoje. I nie da się tego zakazać. A zatem co, dulszczyzna na całego? Prawa do adopcji nie dajecie, krzyczycie: "zboczeńcy precz od dzieci", tarasujecie jezdnię. A tymczasem chodnikiem świat idzie do przodu. Rodzą się gejowskie i lesbijskie dzieci, wychowywane są przez dwóch tatusiów, dwie mamusie, na zmianę przez dwie mamusie, dwóch tatusiów, na raz przez dwie mamusie i dwóch tatusiów. Młodzież Wszechpolska śpi spokojnie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, a tuż za ścianą, po cichu, bez rozgłosu rośnie nowe pokolenie. A w SIEROCIŃCACH samotne dzieci płaczą, a Młodzież Wszechpolska śpi spokojnie. Obroniła je przed "zboczeńcami", "pedałami", mieszkańcami innej planety. Nie znają przecież żadnego geja. Żadnego ujawnionego geja...
Marcin Żółtkowski
Data publikacji w portalu: 2005-06-23
Tekst ukazał się 14 czerwca 2005 na stronie homo-niewiadomo.blogspot.com
Piszcie do autora :) yeellow@gazeta.pl
Podoba Ci się artykuł? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena: ocena: 0 /głosów: 0
Zaloguj się, aby zagłosować!
OPINIE I KOMENTARZE+ dodaj opinię  

Promyczek2005-06-23 13:36
Przeczytałam z prawdziwym zdumieniem. Cieszę się, ze napisałeś ten tekst. Roześlę go moim znajomym. Od dawna nie widziałam tak jasno świecącego światełka w mroku naszych czasów. Dziękuję.

ga_ja2005-06-23 19:07
rzeczywiście zaświeciło światełko, tylko że jest mnóstwo osób w tym kraju, które najchętniej odciełyby dostęp prądu... to smutne, zwłaszcza gdy na całym cywilizowanym świecie wszystko idzie w dobrą stronę. może więc pozostaje nam zorganizowanie akcji pod hasłem "poznaj geja swego".

słoneczko232005-06-26 13:37
Czytam i oczom nie wierzę....chętnie pokazałabym ten artykuł rodzicom;)Niesamowiete podejście...dziękuję....teraz szybciutko prześlę znajomym.Aż mi się milutko zrobiło.Tyle zrozumienia.Żeby tak każdy czuł,że MY naprawdę jesteśmy także ludźmi.

Poważna2005-07-02 14:47
Pięknie napisane. Dziękuję. Pragnę zauważyć, że bycie osobą homoseksualną nie chroni przed zakorzenieniem się w umyśle stereotypów, ech... również tych o których wyżej... Mimo że jestem lesbijką mam wiele obaw dotyczących wychowywania dzieci przez pary homoseksualne ale to są mity i tereotypy, lub moje wewnetrzene lęki... Bardzo, bardzo dziekuję za ten atykuł, który pozwolił mi na ponowne zastanowienie się nad swoimi motywacjami.

maryna2005-08-08 00:56
Niesamowite!!! Jak czytałam o tej adopcji to mialam łzy w oczach!!! Ten tekst daje dużo do myślenia! Moim zdaniem każda osoba, nawet homo, ma w sobie głęboko zakożenione i wpojone przez wieki katolicyzmu zabobony i uprzedzenia. Tak to jest, że niektórzy ludzie wolą zakopać głęboko pod ziemią to czego nie rozumieją, niż starać się to poznać i zrozumieć. Na szczęcie powyższy przykład pokazuje, że nie wszyscy!!! Dziękuję Ci kimkolwiek jesteś, nawet nie wiesz ile nadzieji wnosisz do naszych serc!!!

efka19852005-08-16 23:05
test opini

Baxxter2005-10-09 18:38
Link dostalem od koleżanki...ogólnie ciekawe i praktycznie mam identyczne zdanie...szkoda tylko, że pisane jest to przez kogoś kto inteligencją zaledwie stara się dorównać wyciśniętemu woreczkowi po herbacie...ale ogólnie tekst na plus...

aalatg2005-10-11 10:18
Baxxter a Ty czemu dorównujesz swa inteligencja? Spróbuj sam napisać cos podobnego. Chetnie przeczytam te wypociny. Ja uwazam, że gostek jest świetny i należą mu się oklaski, choć żeby wyrzucic z siebie te wszystkie mity i stereotypy musialabym jeszcze kilka takich artykułów przeczytac i może rzeczywiście poznac któregoś z "kosmitów". Dzieki wielkie autorowi. Teraz takich ludzi nam trzeba! :)))

menochio2005-10-26 14:48
Cieszy mnie że, robi Wam się tak cieplutko na sercu. Chciałbym tylko zapytać czy entuzjastycznie reagując na adopcję przez pary homoseksualne zastanowiliście się na jakie przykre doświadczenia narażone będą dzieci wychowywane przez te pary. W sytuacji gdy wielu ludzi nie akceptuje homoseksualizmu jak często dziecko narażone będzie na wysłuchiwanie: "a wiesz kto jest mamusią a kto tatusiem?"Czy Wasze szczęście przez bycie rodzicem nie stanie się powodem niesczęścia dziecka?Czy nie dporowadzi to do poważnych emocjonalnych problemów u kształtującego się człowieka?

syd2005-11-09 23:36
problem ostracyzmu społecznego, na jaki narażone zostać mogą dzieci z rodzin homoseksualnych, zdaje się jest jednym z najcięższych argumentów jakie przeważają przeciwko ewentualnym dzieciom, tym rodzonym czy adoptowanym.. czy jestem gotowa/y przyjąć na siebie taką odpowiedzialność i skazać swoje dziecko, na odtrącenie? w tak okrutny sposób wystawić je pod obstrzał społeczeństwa, które jest jeszcze 'nie gotowe'? czy w takim układzie, kiedy jednak decyduję się mimo wszystko na dziecko, to kieruje mną jedynie czysty egoizm? czysta chęć posiadania dziecka, posiadania kogoś dla siebie, bez względu na koszty jakie ten ktoś będzie musiał nieustannie ponosić? czy jestem zwykłą, bezpardonową egoistką, jakimś biblijnym abrahamem? gorzej! chcę poświęcić dziecko nie w imię nawet wiary ale w imię swoich egoistycznych, niskich pobudek!? i zwykle szala przeważa na niekorzyść podejmującej/go decyzję:'nie, nie możesz tego zrobić temu dziecku! chcesz rzucić je im na pożarcie?! chcesz dać je zaszczuć?!' czy ja rzeczywiście muszę mieć taki dylemat? podczas gdy inni po prostu mają dzieci, i już, ja dumam nad tym „co będzie kiedy.. co by było gdyby.. a jeśli..” a przecież te „inne, normalne” rodziny nie mają tego problemu! owszem, mogą zastanawiać się nad powoływaniem dziecka na świat, czy to ze względów finansowych, zdrowotnych, czy też światopoglądowych obaw o jego przyszłość w tym niebezpieczny świecie, gdzie czyha na niego tyle przeszkód, walka o przetrwanie, wyścig szczurów, choroby, a może nawet skazane będzie na homoseksualizm (sic! no w końcu ktoś ich musi rodzić..) etc.. ale gdyby wszyscy myśleli w ten sposób, to zdaje się, niewiele osób decydowało by się na dziecko.. zaraz, zaraz.. więc oni, ci „normalni”, też nie zważają na ten okrutny świat dookoła i jednak mają dzieci! więc może ja jednak nie jestem jedyną egoistką na tej planecie? no tak.. może nie jestem aż taką egoistką ale nie mogę zapomnieć, że „oni” i tak są w lepszej sytuacji, bo nie muszą myśleć: "nie będziemy mieli dziecka, bo dzieci z podwórka obrzucą go kamieniami, bo pani ze sklepiku osiedlowego nie sprzeda mu cukierków, bo nie będzie mogło się bawić ze swoją ulubioną koleżanką/kolegą z klasy, bo według jej/jego rodziców ma patologiczną rodzinę, a to może być zaraźliwe?" brzmi to gorzko, i w istocie nie jest to słodki obrazek, i być nie ma.. ale, tu znowu pojawia się wątpliwość.. czy ja rzeczywiście muszę traktować społeczny ostracyzm, jako ostateczny argument przeciwko posiadaniu przeze mnie dziecka? czy muszę tak bardzo myśleć a priori? ‘martwić się o pieluchy, pierwszą klasę, wybór kierunku studiów, kiedy jeszcze nikt nie jest nawet w ciąży’, czy to nie jest zbytnia zapobiegliwość? i czy to nie jest aby ‘wylewanie dziecka z kąpielą’? czy w dziecko, które wychowywane jest w przeciętnej „normalnej” polskiej rodzinie, nie może mieć identycznych doświadczeń z dzieciństwa? fakt, że może inne będzie podłoże, inna przyczyna, ale czy nie ten sam ból dla dziecka? bo czy takiego „normalnego” dziecka nie mogą inne dzieci obrzucić przysłowiowymi kamykami z tej przyczyny, że ma brzydki znoszony sweterek po bracie? czy pani ze sklepiku nie może nie sprzedać mu cukierków, bo uzna nagle za stosowne zadbać o problem próchnicy wśród dzieci? czy nie może się zdarzyć tak, że nie będzie się mogło bawić z innym dzieckiem, z powodu tego, że akurat niestety tak się przykro złożyło, że ma tatusia pijaka, co z miejsca stawia takie dziecko w świetle (a raczej głębokim cieniu) trącającym niebezpiecznie marginesem społecznym? czy my, wychowani w „normalnych” rodzinach, nie mamy takich doświadczeń z dzieciństwa? czy więc dla dziecka nie liczą się może bardziej skutki niż przyczyny? czy nie będzie z taką samą rozpaczą przeżywać dziecięcego samosądu bez względu na to czy przyczyną będzie sweterek czy homoseksualny mamusia lub tatuś? a może znowu zapomniałam się na moment.. może jednak staram się wytłumaczyć z obciążania dziecka dodatkowym balastem swojego homoseksualnego rodzicielstwa i będzie pokrzywdzone o wiele bardziej są inne dzieci? może z demonizowania problemu przeszłam do jego bagatelizacji? a może nie.. a może by jednak spróbować wytłumaczyć, że społeczeństwu, że to ono samo przecież (co za obłęd!) ośmiesza się, wytaczając swoje argumenty na zasadzie „nie możecie dostać dzieci, bo my je zaszczujemy” !! {nie rozumiem.. czy to dla ich dobra? dla dobra tych dzieci, tak? zdaje się że takie pojęcie ‘dobra’ nieco rozmija się z moim.. i doprawdy dziwne to ‘dobro’ w kraju gdzie 90 % społeczeństwa ma wykuty na blachę dekalog!} tylko czy istnieje inna metoda, bardziej przekonywająca metoda na to, żeby zmienić stosunek otoczenia do wychowywania dzieci w rodzinach homoseksualnych, jak nie po prostu ich wychowywanie na przekór wszelkim obstrukcjom społecznym? a może jednak nie będzie to aż taka gehenna? tak wiem, truizm, że początki są trudne.. ale w końcu jakiś początek, jakaś przyczyna dla zmian musi gdzieś w końcu zaistnieć? więcej tu znaków zapytania niżbym chciała, ale może to wywołają jakąś odpowiedź, która może okaże się właściwą? trochę wygląda to jakbym tym postem chciała zbawiać świat..heh..bynajmniej..ale jakoby ‘historia bieg od tego zmienia, po jakich toczy się kamieniach’.. i zapewne wystarczy być cichym otoczakiem, ale chyba też dobrze jest jak się od czasu do czasu pojawi jakiś głaz..

syd2005-11-09 23:38
najmocniej przepraszam za 'śmieci' w tekście. mój komputer nie jest w najlepszej formie..

menochio2005-11-17 11:55
Dobrze, ja akceptuje taki tok rozumowania. Pozostaje jeszcze koronny dla mnie argument. Czy tego chcesz czy nie związek oparty na osobach tej samej płci nie rodzi dzieci z natury rzeczy. Uprzedzając, prosze o nie przytaczanie przykładu adopcji w przypadku par heteroseksualnych. Niepłodność par heteroseksualnych wynika z choroby, zaburzeń itd. W przypadku homoseksualistów to naturalne, biologiczne ograniczenie które pragniesz swym "chceniem" przekroczyć. W tym przypadku (Bóg, natura, ślepa mutacja ewolucji- wstaw odopwiednie pojęcie) Tobie to uniemożliwia. Macierzyństwo i ojcostwo jest ufundowane, jak mało co w ludzkim świecie, na biologizmie istoty ludzkiej i wątpie aby przemiany obyczaju i kultury w ogóle miały tu cokolwiek zmienić. Od konserwatystów ( z którymi aż takbardzo się nie identyfikuję) możesz nauczyć się jednego: akceptacji ograniczeń- nie wszystko co jest następstwem wolnego wyboru jest zawsze lepsze. Pomyśl nad tym.

B-rabbit2007-03-03 01:55
Super text gz dla autora....


Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu

Zaloguj się

Witaj, Zaloguj się

NAPISZ DO NAS

Masz uwagi, zauważyłaś błędy na tej stronie?
A może chciałabyś opublikować swój tekst?
- Napisz do nas!

FACEBOOK

Zapraszamy na nasz profil Facebook
© KOBIETY KOBIETOM 2001-2025