Chrząszczyki - nasza reprezentacja w IGLFA 2001
2001-08-20 - 2999-01-01
Wiele miesięcy temu grupka dziewczyn kopiących piłkę dla rozrywki, postanowiła wybrać się do Londynu i pokazać światu, że istniejemy, żyjemy. To dało początek drużynie Chrząszczyków.

Chrząszczyki
W dniach 4 -11 sierpnia odbyły się w stolicy Anglii Mistrzostwa Świata w piłce nożnej gejów i lesbijek organizowane przez IGLFA (11th IGLFA World Gay & Lesbian Football championships).
Mimo że ta impreza ma już wieloletnią tradycję, dotychczas nie uczestniczył w niej nikt z Polski. Właściwie nie wiadomo, dlaczego przez tyle lat nie znalazło się kilku facetów czy kilka kobiet i nie wybrało się na mistrzostwa. Mogłoby się wydawać, że w naszym pięknym kraju nie ma żadnych homoseksualistów. A przecież są.
Wiele miesięcy temu grupka dziewczyn kopiących piłkę dla rozrywki, postanowiła wybrać się do Londynu i pokazać światu, że istniejemy, żyjemy. To dało początek drużynie "Chrząszczyków". Wcale nie było łatwo zebrać pełny skład, czyli 11 osób. W końcu udało się. Tydzień przed wyjazdem ekipa była gotowa tzn. w ogóle była. Treningi, spotkania, ostatnie ustalenia. Traktowałyśmy ten wyjazd czysto poznawczo i trochę jako manifestację - zaznaczenie swojego istnienia. Nastroje panowały szampańskie, bo udało się. Sukcesem był sam fakt wyjazdu. Nie liczyłyśmy na sukcesy sportowe, bo raczej byłoby o nie trudno w sytuacji, gdy nasza drużyna nigdy nie grała na pełnowymiarowym boisku, w pełnym składzie.
Prawie się nie znałyśmy, nie wiedziałyśmy, kto, jakimi dysponuje możliwościami. Ale, co tam, wyruszyłyśmy. Dzięki uprzejmości organizatorów leciałyśmy do Londynu samolotem, co pozwoliło zaoszczędzić mnóstwo czasu i uwolniło nas od męczącej podróży BUS-em. Pojechało 12 osób, czyli miałyśmy nawet rezerwowego zawodnika, nie było źle, zapowiadała się niezła zabawa. Kapitanka zorganizowała stroje, w których wyglądałyśmy całkiem profesjonalnie, Ruda skołowała koszulki reklamujące warszawskie gminy i szaliki od "Przeglądu Sportowego" z napisem POLSKA - to na wymianę z innymi drużynami. Tuż przed wyjazdem spotkałyśmy się z panią z PZPN, która udzieliła niezbędnych wskazówek i byłyśmy gotowe. No, przynajmniej duchem...
Nasz skład: Moni - Kapitanka, Cobra - trener, Antje - bramkarz, Ruda - kontakty z mediami, Krecia, Susi, Łomcia, Ryba, Nurasy (2), Karolcia i ja - Kasandra.
Na lotnisku kilka z nas musiało się trochę znieczulić przed lotem chyba najdroższym piwem, jakie piłyśmy, nie licząc angielskiego. Ale czego się nie robi dla idei.
Potem lot i stanęłyśmy na angielskiej ziemi. Jednak zanim stanęłyśmy, długo tłumaczyłyśmy urzędnikowi, dlaczego zawitałyśmy do jego zamglonego miasta.
Powitały nas dziewczyny z drużyny angielskiej i przedstawicielki IGLFA.... oraz ulewny deszcz. Pierwsza kontuzja wcale nie wydarzyła się boisku. Miałyśmy ciężkie bagaże i wiozłyśmy je na wózkach, nad którymi dość trudno było zapanować. Moni jechała za mną i nie zdążyła zahamować na czas, najechała na moją piętę, przy okazji zsunęły się walizki. Efekt łatwy do przewidzenia. Wyeliminowanie z gry.
Musiałyśmy się zarejestrować. Angielki zapakowały nas do autobusu i pojechałyśmy. Dostałyśmy identyfikatory, z którymi miałyśmy się nie rozstawać, materiały o mistrzostwach i dużo uśmiechów. Oczywiście, Anglicy przekręcali nasze nazwiska i nazwę drużyny, co niezwykle nas bawiło. Mieszkałyśmy u Nicol i Jackie. Nicol zostawiła nam całe mieszkanie do dyspozycji, łącznie z lodówką i wyniosła się na czas naszego pobytu. Był to duży akt odwagi z jej strony, w końcu Polacy nie mają najlepszej opinii w świecie.
Następnego dnia uroczystość otwarcia. Prezentacja drużyn, powitania. Miło było usłyszeć nasza nazwę i okrzyki aplauzu, jakie temu towarzyszyły.
Przed wejściem na boisku napis w ojczystym języku: "Witajcie polskie dziewczyny". Miły gest ze strony organizatorów, którzy bardzo się o nas troszczyli. W końcu był to debiut Polaków.
Pierwszy mecz. Drogą losowania trafiłyśmy na Włoszki - najlepszą , jak się potem okazało, drużyną mistrzostw. Zresztą, wszyscy byli lepsi od nas. Ale czy tylko sukces sportowy się liczy? Zaczęły się jednak obolałe kolana, nadwerężone mięśnie, siniaki. Młoda paradowała ze swoim na policzku od pierwszego meczu. Trochę niepotrzebnie zaczęły też grać ambicje, pojawiły się nieporozumienia. Zbyt poważne podejście do gry. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Cóż, trzeba przejść przez takie sytuacje, aby się poznać i stać zgraną grupą.
Naszą mocną stroną były za to spotkania towarzyskie i śpiew, w tym nikt nas nie przebił. Uraczyłyśmy Angielki spirytusem, który udało nam się przywieźć z Polski. Długo będą to wspominały...
Gdy wracałyśmy z jednej z towarzyszących imprez, dość późno wieczorem, chciałyśmy jakoś odwdzięczyć się Jackie, która odwiozła nas do domu. Zaczął się koncert na przystanku. Nagle dosięgły nas niezidentyfikowane pociski. Ktoś, komu zakłóciłyśmy sen, w ten sposób okazywał swoje niezadowolenie.
Z meczu na mecz coraz lepiej poznawałyśmy i w końcu było wiadomo, kto ma grać na jakiej pozycji. W meczu z Francją padła pierwsza i jedyna bramka, jaką zdobyłyśmy. Strzeliła ją Moni. Grałyśmy jeszcze z Niemkami - dwukrotnie. Pierwszy raz w strugach ulewnego deszcze, prawie nie było widać piłki.
Musimy się jeszcze wiele nauczyć. Szczególnie skuteczności, bo nasza obrona i bramkarka napracowały się jak żadna inna na tych mistrzostwach.
Czas mijał szybko. Co miłe szybko się kończy. Zakończenie imprezy, na której jednak dostałyśmy medale i zdobyłyśmy sympatię pozostałych uczestników.
Oficjalne zamknięcie mistrzostw w "Heaven" i koniec. W niedzielę odlatywałyśmy do domu.
Nastroje mieszane, pewnie gdzieś w głębi serca marzyły nam się zwycięstwa i bramki. Ale wracałyśmy całe i zdrowe, z poczuciem, że jednak dałyśmy z siebie wszystko na miarę naszych umiejętności.
Kasandra
Zobacz także - Turniej kobiecy Mistrzostw Świata IGLFA Londyn 2001 był krzykiem:
Podoba Ci się wydarzenie? Możesz go skomentować, ocenić lub umieścić link na swoich stronach:
Aktualna ocena:

/głosów: 0
Zaloguj się, aby zagłosować!
Zobacz działy:
Dopisywanie opini, tylko dla zarejestrowanych użytkowniczek portalu